Zima 2024, nr 4

Zamów

„Wyniosłych złożył z tronu”. Po watykańskich karach dla siedmiu biskupów

Zbigniew Nosowski. Fot. Więź

Nie w konferencji episkopatu pokładamy nadzieję, lecz w Bogu. Przestańmy wreszcie – my, świadomi katolicy, świeccy i duchowni – traktować tragiczny stan polskiego episkopatu jako wymówkę dla własnej bezczynności.

Wydarzenie goni wydarzenie. W natłoku kolejnych bieżących informacji i komentarzy łatwo może umknąć naszej uwadze fakt, który jest absolutnie bezprecedensowy. Oto w ciągu ostatnich trzech miesięcy aż siedmiu polskich biskupów rzymskokatolickich zostało ukaranych – na skutek dochodzeń prowadzonych przez Stolicę Apostolską – za zaniedbania i niewłaściwe reakcje w przypadkach wykorzystywania seksualnego osób małoletnich przez podległych tym biskupom duchownych.

Nie chcę tu dziś wyliczać statystyk ani wnikać w (bardzo istotne zresztą) szczegóły poszczególnych decyzji Watykanu. Nie będę porównywał surowości „wyroków” ani różnic w sposobie ogłaszania werdyktów. Tym razem chciałbym dostrzec raczej las niż pojedyncze drzewa. Symboliczne nagromadzenie tych decyzji w tak krótkim czasie to bowiem bardzo ważny sygnał, który warto dobrze zrozumieć i odczytać.  

Lista wstydu

Trzeba przypomnieć nazwiska i podstawowe daty. Najpierw ogłoszone zostały decyzje Watykanu dotyczące abp. Sławoja Leszka Głódzia i bp. Edwarda Janiaka. Następnie do tej listy dołączyli biskupi Jan Tyrawa i Tadeusz Rakoczy, a ostatnio – Stanisław Napierała, Stefan Regmunt i Zbigniew Kiernikowski. Te siedem decyzji zapadło między 29 marca a 28 czerwca 2021 r. A należy pamiętać, że kilka miesięcy wcześniej ukarany został najwyższy rangą hierarcha spośród wymienionych – kardynał Henryk Gulbinowicz.

W ciągu ostatnich trzech miesięcy aż siedmiu polskich biskupów rzymskokatolickich zostało ukaranych przez Stolicę Apostolską za krycie sprawców wykorzystywania seksualnego osób małoletnich

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Z pewnością nie jest to zresztą koniec „wyroków” dotyczących polskich hierarchów uwikłanych w proceder krycia swoich podwładnych. Trwają bowiem postępowania w sprawach przynajmniej kilku z nich. Wiadomo, że na podstawie motu proprio „Vos estis lux mundi” przeprowadzone już zostały lub są nadal prowadzone kościelne dochodzenia dotyczące możliwych zaniedbań popełnionych przez kard. Stanisława Dziwisza, abp. Andrzeja Dzięgę, abp. Wiktora Skworca, bp. Andrzeja Dziubę, bp. Henryka Tomasika, bp. Andrzeja Suskiego, bp. Janusza Stepnowskiego (w niektórych przypadkach winy wydają się niewątpliwe).

Ponadto w watykańskiej Kongregacji ds. Zakonów badana jest (lub wkrótce będzie) prawidłowość postępowania przełożonych polskich prowincji zgromadzeń zakonnych – dotyczy to co najmniej chrystusowców i dominikanów. Do tego dochodzi wciąż niezakończony przypadek bp. Jana Szkodonia, który sam oskarżony jest o molestowanie seksualne piętnastolatki.

Obraz ten dopełniają najważniejsze informacje z ogłoszonych właśnie wyników kościelnej kwerendy statystycznej. Między lipcem 2018 r. a grudniem 2020 r. nie było w Polsce miesiąca wolnego od nowych zgłoszeń wykorzystywania seksualnego dzieci lub młodzieży przez duchownych. Według przedstawionych danych instytucje kościelne otrzymywały w tym czasie średnio 12 zgłoszeń o wykorzystaniu seksualnym osób małoletnich miesięcznie.

Na poniedziałkowej konferencji prasowej pojawiła się też niejasna na razie informacja o 42 duchownych, których przewinienia były zgłaszane kościelnym przełożonym zarówno w ramach poprzedniej, jak i obecnej kwerendy. A to może (choć nie musi) oznaczać, że brak reakcji hierarchów na wcześniejsze zgłoszenia umożliwił sprawcom krzywdzenie kolejnych osób. Gdyby rzeczywiście doszło do przypadków takiej recydywy – można być pewnym kolejnych kar dla biskupów czy prowincjałów, gdyż za dopuszczenie do nowych krzywd na skutek własnej bezczynności przełożeni są przez Watykan karani najsurowiej.

Czy oni w to wierzyli?

Fakt, że w tak krótkim czasie ogłoszono aż siedem watykańskich werdyktów (niektóre z nich formalnie są rezygnacją, ale wiadomo, że wymuszoną „z góry”), to wydarzenie o dużym znaczeniu. Nie da się tego wytłumaczyć tylko zbieżnością czasową. Skoro decyzją Watykanu aż tylu aktualnych i byłych polskich biskupów diecezjalnych utraciło dobre imię, to znaczy, że nawet najwięksi sceptycy muszą wreszcie dostrzec, iż problem jest nie jednostkowy, lecz systemowy.

Problemem są nie tylko bezpośredni sprawcy wykorzystywania, lecz także ich przełożeni. Problemem jest nie tylko indywidualne przymykanie oka przez biskupów na ekscesy podwładnych, lecz także głęboko zakorzeniona klerykalna kultura sprawowania władzy, która pozwala – z imieniem Boga na ustach – na całkowite lekceważenie osób pokrzywdzonych w imię rzekomego dobra Kościoła (utożsamianego z interesem kleru).

Obłożeni obecnie infamią biskupi – którzy wykazali się karygodnym brakiem ludzkiej i chrześcijańskiej wrażliwości – jeszcze niedawno pouczali innych, jak myśleć i żyć, pomstowali na zły świat, zaprzeczali wszelkim oskarżeniom i znacząco wpływali na prace Konferencji Episkopatu Polski. A dzisiaj? „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało”…

Tragiczny stan struktur hierarchicznych naszego Kościoła najwyraźniej widać w tym, że od żadnego z odchodzących w niesławie hierarchów nie usłyszeliśmy (choćby wymuszonego) aktu uznania własnych win i prośby o przebaczenie. Padają publicznie kolejne kościelne „przepraszam”, ale nie z ust tych, którzy przepraszać powinni.

Uważam tę sytuację za najsmutniejszą – bo przecież odwołani biskupi przez lata uczyli, że jeśli mamy do czynienia w życiu z grzechem i złem, to jest też możliwość dania szansy prawdzie i dobru – poprzez szczery rachunek sumienia, wyznanie grzechu, nawrócenie, pokutę, zadośćuczynienie i poprawę. Gdy jednak taka sytuacja dotyczy ich samych – nic z tego się nie dzieje. Trzeba się dziś wręcz zastanawiać, czy oni w to w ogóle wierzyli.

Drwiny z papieskich sankcji

Jak widać, można bowiem w ich sytuacji lekceważyć zalecenia Watykanu. Na konferencji prasowej ks. Piotr Studnicki mówił, że nie wszyscy odwołani biskupi dokonali nakazanych im wpłat na rzecz Fundacji Świętego Józefa. Jak dowiaduję się w fundacji, wciąż nie wpłynęła do niej wpłata „odpowiedniej sumy” z osobistych funduszy od bp. Edwarda Janiaka (miała ona być przeznaczona na działalność prewencyjną i pomoc ofiarom wykorzystania seksualnego). Ale Janiak przynajmniej milczy publicznie.

Odwrotnie – ekscelencja sołtys (jak kazał się tytułować po objęciu nowej funkcji) Sławoj Leszek Głódź. Ten na fundację zapłacił (stać go, bo otrzymuje emeryturę i kościelną, i wysoką generalską państwową). Ale za to nadal idzie w zaparte, twierdząc wobec dziennikarzy, że jest niewinny. A cała żenująca historia z obejmowaniem przez niego funkcji sołtysa to świadome drwiny z papieskich sankcji i wystawianie Kościoła na pośmiewisko.

Oddzielna historia to watykańskie wysiłki, aby zdążyć z dymisją biskupa Zbigniewa Kiernikowskiego przez ukończeniem przez niego 75. roku życia (wtedy każdy biskup ma obowiązek złożenia na ręce papieża rezygnacji ze sprawowanego urzędu). Po kręgach kościelnych od dłuższego czasu krążyły informacje o dochodzeniu dotyczącym biskupa legnickiego prowadzonym przez metropolitę lubelskiego. Weryfikowano jego zaniedbania z czasów, gdy sprawował rządy w diecezji siedleckiej (wedle dostępnych mi informacji chodzi przede wszystkim o jeszcze inną sprawę niż te, które opisywane były przez media).

Jak twierdzą dobrze poinformowane źródła, kilka miesięcy temu watykański werdykt był już gotowy. Okazało się jednak, że bp Kiernikowski złożył odwołanie od decyzji Kongregacji ds. Biskupów. W ten sposób miał nadzieję spokojnie dotrwać na stanowisku do swoich urodzin. W związku z tym podejmował w diecezji liczne działania mające jednoznacznie wskazywać, że, owszem, odchodzi, ale wyłącznie ze względu na wiek.

Ostatecznie jednak Watykan postawił na swoim. Kiernikowski został przymuszony do złożenia rezygnacji ze sprawowanego urzędu na dosłownie cztery dni przed wyczekiwaną datą urodzin. Mało tego – nowy biskup legnicki Andrzej Siemieniewski objął diecezję kanonicznie już rankiem następnego dnia po ogłoszeniu nominacji. W normalnej sytuacji formalne przejęcie władzy przez nominata odbywa się po kilku tygodniach. W tym przypadku brak zaufania do biskupa odchodzącego musiał być jednak tak wysoki, że następca działał – niewątpliwie w porozumieniu z Watykanem – wyjątkowo pospiesznie.

Znikczemnił wielmożne

Gdy myślę o tych siedmiu odsuniętych biskupach – a zwłaszcza o najpotężniejszym z nich, byłym metropolicie gdańskim – przypomina mi się fragment pieśni Maryi „Magnificat”, zapisanej w Ewangelii św. Łukasza (1,46-55). W tradycyjnym przekładzie Franciszka Karpińskiego, śpiewanym od ponad dwóch stuleci w polskich kościołach, słowa te brzmią następująco:

„Na cały świat pokazał moc Swych ramion świętych,
Rozproszył dumne myśli głów pychą nadętych.
Wyniosłych złożył z tronu, znikczemnił wielmożne,
Wywyższył, uwielmożnił w pokorę zamożne”.

Oto wreszcie cytat z pieśni Maryi znajduje zastosowanie do instytucji Kościoła, do struktur kościelnej władzy i do osób – „głów pychą nadętych” – których „dumne myśli” Pan wreszcie rozprasza, składa z tronu wyniosłych i znikczemnia wielmożnych.

Żadna z tych siedmiu decyzji nie zasłużyła jednak na to, aby skomentował ją ktokolwiek z kierownictwa Konferencji Episkopatu Polski. Wydawałoby się, że skoro aż tylu członków KEP jest niemal równocześnie karanych przez Watykan, to powinniśmy usłyszeć jakieś wyjaśnienie sytuacji z ust innych członków tego gremium, a zwłaszcza od kierownictwa. Nic z tego. Biskupi konsekwentnie na ten temat milczą, tak jakby łudzili się, że wystarczy, iż wciąż mogą indywidualnie powiedzieć: „Mnie to przecież nie dotyczy”.

Oficjalna lista wstydu powstała, ale KEP usiłuje jej nie zauważać. Nie sposób jej istnieniu zaprzeczyć, bo to przecież decyzje watykańskie. Ale lepiej ją przemilczeć. A nuż się uda i znowu… przeczekamy? Mało tego, nikt z hierarchów nawet nie usiłuje tłumaczyć zdezorientowanym wiernym, co się właściwie dzieje, że oto dziś w niesławie odchodzi urzędujący biskup, o którym jeszcze wczoraj wolno było mówić wyłącznie dobrze i z namaszczonym poddaniem. Te niedopowiedzenia zostawiają miejsce dla nowych teorii spiskowych, które zapewne wybuchną z mocą za jakiś czas (tu dodać trzeba, że brak jawności i brak uzasadnienia decyzji o odwoływaniu skompromitowanych biskupów to przede wszystkim „zasługa” Watykanu, który pod tym względem wciąż tkwi w starej epoce).

Twórzmy – w takiej skali, w jakiej to możliwe – kościelne wspólnoty podstawowe dające wierzącym poczucie przynależności, skupione wokół Eucharystii i ubogich. Bądźmy Kościołem, a nie tylko narzekajmy, że nim za mało jesteśmy!

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Najważniejszy wniosek z tej całej historii to zatem wyleczenie się ze złudzeń (jeśli ktoś je jeszcze posiadał), że Konferencja Episkopatu Polski ze swym obecnym kierownictwem na czele jest w stanie odczytać znaki czasów i znaleźć jakąś drogę wyjścia z tej ślepej uliczki, w którą sama siebie (i nas wszystkich poniekąd) wprowadziła. Nie, nie jest w stanie i nie ma co na to liczyć. Tym większy zresztą mam szacunek dla wszystkich osób wykonujących w kościelnych strukturach oficjalnych olbrzymią pracę, aby je „nawracać na pokrzywdzonych”. Nie jest to bynajmniej praca syzyfowa, bo stopniowo przynosi owoce – tyle że osoby te nie są w stanie zmienić kluczowych elementów personalnych, mentalnych czy strukturalnych całej układanki.

Ale przecież nie w konferencji episkopatu pokładamy nadzieję, lecz w Bogu. „In God we trust”. Przestańmy wreszcie – my, świadomi katolicy, świeccy i duchowni – traktować tragiczny stan polskiego episkopatu jako wymówkę dla własnej bezczynności. Przestańmy zacierać ręce, z satysfakcją dodając: „a nie mówiłem”… Przestańmy liczyć na impulsy do odnowy Kościoła przychodzące z eklezjalnej góry. Historia mówi przecież, że taka odnowa zazwyczaj nie od góry się zaczyna.

Czas kościelnych wspólnot podstawowych

Nasz potężny kościelny polski transatlantyk wybrał – na mocy decyzji swych sterników – kurs prosto na mieliznę. I wpłynął na nią, wciąż będąc przekonanym o własnej wyjątkowości, o trafności wybranego kursu i o swej dziejowej misji. Zakopaliśmy się głęboko w piachu, ale bal na statku wciąż trwa, orkiestra gra, zapasy jedzenia są, pieniądze z rządowych źródeł płyną – można więc dalej tkwić na mieliźnie, tkwiąc zarazem w złudzeniu, że taki Kościół służy czemuś więcej niż celebrowaniu samego siebie.

Nie jesteśmy w stanie w tej sytuacji przejąć odpowiedzialności za cały statek, którego sternicy nie sprostali swemu zadaniu. Sprowadzanie go z mielizny ponownie na otwarte morze nie jest zresztą wykonalne i nie wiadomo, czy w ogóle potrzebne. Bo czy o remontowanie tego konkretnego statku nam powinno chodzić, czy też o możliwość dalszej podróży dla współpasażerów?

Wesprzyj Więź

Być może w nowej epoce dziejów, w jaką wchodzimy, kościelność skuteczniej będzie się wyrażać nie poprzez wielkie transatlantyki gromadzące wszystkich, lecz poprzez różnorodność mniejszych jednostek pływających? Może pora teraz wcale nie na porzucanie wielkiego statku i dalszą samotną wędrówkę, wcale nie tylko na wodowanie szalup ratunkowych – lecz na to, by zejść na brzeg, nauczyć się szkutnictwa i budować swój nowy mniejszy statek? Swój – ale nie tylko dla siebie…

Podejmujmy więc odpowiedzialność na tyle, na ile możemy. Twórzmy – w takiej skali, w jakiej to możliwe – kościelne wspólnoty podstawowe dające wierzącym poczucie przynależności, skupione wokół Eucharystii i ubogich, otwarte na poszukujących i zagubionych, wychodzące do ludzi, a nie czekające na nich. Przestrzeni do działania jest dużo. Bądźmy Kościołem, a nie tylko narzekajmy, że nim za mało jesteśmy! 

Przeczytaj też: Ewa Kusz, „Kultura klerykalna a pedofilia”

Podziel się

32
13
Wiadomość

“Podejmujmy więc odpowiedzialność na tyle, na ile możemy. ”
Czyli przestańmy płacić. Zdemoralizowani biskupi rozumieją jedynie język kasy.
Mówienie do nich językiem Ewangelii mija się z sensem.
O Ewangelii będzie może porozmawiać z ich następcami. O ile nie będą tacy sami jak poprzednicy. W końcu Jędraszewskiego nie mianowały ufoludki….

“Z dobrze poinformowanych źródeł …”. Nie ma takich. Nie przyjmuję do wiadomości, że bp Kiernikowski jest winien, ale nie powiemy dlaczego, bo dwa ujawnione przypadki są jakoś bardzo cienkie. Ta tajność jest dokładnie tego samego źródła, co tajność pozwalająca ukrywać pedofilów i tuszować ich przestępstwa. Nie wolno stosować tych samych standardów, tylko że w imię słusznej sprawy.

Trudno mi uwierzyć, że Pan przemyślał swoją odpowiedź, bo wiele razy właśnie za “wiem, ale nie powiem” Lecha I Jarosława Kaczyńskich byli oni krytykowani przez przeciwników za rzucanie cienia na inne osoby. Niech ktoś z Kościoła, kto poznał sprawę u źródeł, przynajmniej dorówna standardowi tych polityków i pod nazwiskiem postawi zarzut biskupowi Kiernikowskiemu i powie, że na życzenie ofiary nie może ujawnić szczegółów, ale bierze odpowiedzialność za wiarygodność tej informacji. “Dobrze poinformowane źródła” nadają się do przecieków politycznych czy biznesowych, ale nie do oceniania innych osób.

Mówię Panu to ja, “ktoś z Kościoła”, kto ma kontakt z osobą pokrzywdzoną, która nie zgadza się na opisywanie szczegółów. Na hierarchów pod tym względem nie może Pan liczyć.

A patrząc szerzej – zastanawia mnie to nagłe Pańskie zakwestionowanie “dobrze poinformowanych źródeł”. Taka formuła dziennikarska istniała zawsze i i istnieć będzie. Sam używałem jej wielokrotnie (bynajmniej nie w tematach politycznych czy biznesowych) i jakoś to Panu nie przeszkadzało.
Dziennikarz ma obowiązek ochrony swoich źródeł oczekujących anonimowości. W takiej sytuacji dziennikarz bierze na siebie ryzyko przekazania informacji. Może się spotkać z zarzutem opisywanej osoby. A czytelnicy dziennikarzowi albo zaufają, albo nie – co widać wyżej.

No to zupełnie co innego, wystarczy mi Pana słowo. Zwiodło mnie, że tu https://wiez.pl/2021/06/28/po-watykanskim-dochodzeniu-bp-kiernikowski-przestaje-kierowac-diecezja-legnicka/ redakcja domyślała się tylko dwóch cienkich przypadków, o tym trzecim nie było mowy. A Pana drugą odpowiedź na mój komentarz, w której Pan zasugerował szerszą wiedzę przeczytałem dopiero przed chwilą.

“Dobrze poinformowane źródła” gdy atakują personalnie powinny być wykorzystywane przez dziennikarzy w ostateczności, bo strona, o której się wypowiada takie źródło nie ma szans na wiarygodną obronę. W przypadku Pana śledztw było to uprawnione, bo informatorzy znajdowali się pod rządami biskupów, którzy mogli szukać odwetu. Nie tak jest z bp Kiernikowskim, który jest już tylko papierowym tygrysem. Jeżeli ktoś anonimowo miota oskarżenia bez czytelnej dla dziennikarza przyczyny, powinien być przez niego zignorowany. Znam przypadki ohydnych nadużyć dziennikarskiej tajemnicy. Wszystkie główne media z obu stron są w tym umoczone. To co powinno być wyjątkiem, staje się standardem i ma udział w degeneracji życia publicznego.

W jednym ma Pan rację, że tajność dokumentów i wyroków, a także tajemnica spowiedzi w jakiś sposoób powodują, że gmatwamy się w Kościele w niedomówieniach, półprawdach i ćwierćprawdach. Zatem w tym przypadku szanuję Pana niedowierzanie.

Żeby nie wyszło na to, że zgadzam się na te mafijno-kanoniczne pokrętne zasady sołtysa i spółki. Trzeba je demaskować, z poszanowaniem prawa do prywatności ofiar. Nawet przy moich kategorycznych poglądach próbuje zrozumieć punkt widzenia drugiej strony. Ale bez jawności wyroków się nie da!

Jak biskup zostaje uznany winnym, Tomasze mówią, że na podstawie szczegółowego procesu, jak zarzuty zostają odrzucone, to Tomasze krzyczą, że to skandal i pytają, gdzie podstawa. Tak to się odbywa.

@Piotr
Rozumiem pańskie obawy ale jak pan wie te procesy są tajemnicą.
Nie bez przyczyny.

Nie ma opcji żeby papież “ukarał” (piszę w cudzysłowie bo to nie żadna kara tylko śmiech na sali !) danego hierarchę na podstawie bzdurnych zarzutów.
Może być pan spokojny że coś za uszami miał a być może nawet więcej niż nam się wydaje.

Jak myślcie dlaczego papież nie ujawnia szczegółów wyroku/procesu Gulbinowicza czy innych hierarchów ?
Bo by katolikom kapcie spadły jakby się zorientowali czym oni się zajmują za ich własne pieniądze…

Po prostu papież ogranicza w ten sposób zgorszenie, ale nie wiem czy to dobrze bo to nie odstrasza kolejnych naśladowców…
To się nigdy nie skończy.

Ludzkość za sprawą liberałów dorobiła się pewnych standardów. Są nimi m.in. przejrzystość i prawo do obrony, które nie mogą być ograniczone bez ważnej przyczyny. Niepodpisany imiennie komunikat nuncjatury, że strona internetowa uważa jakiegoś biskupa/księdza za poszlakowanego, ale więcej nie powie, i co mi zrobicie, to regres cywilizacyjny. A niech kapcie nam spadają, jeżeli to ma być jedyna droga.

Panie Robercie Forysiak- nigdzie ni krzyczalem jak uniwwinniono abp. Gądeckiego. Ale pozostaje pytanie, kiedy abp. Gadecki odszuka i pomoze
ofiarom niezyjacego juz abp. Paetza…. ab to uczynic,trzeba mieć sumienie…..

Sorry. W takim razie te krzyki, które słyszałem w komentarzach dot. innych biskupów i które były podpisane imieniem “Tomasz” to czyjeś inne.

Wstyd KEP. A właściwie – bezwstyd. Solidaryzuję się w bólu ze wszystkimi, którzy odczuwacie „żałobę po Kościele” – jak to ujął o. Jacek Prusak SJ tuż po premierze „Zabawy w chowanego”. Nie znajduję słów, które wyraziłyby Wasz i mój wstyd.

Tekst bardzo dobry i trafny. Wezwanie do robienia tego co możliwe- życie Eucharystią, pomoc ubogim, otwarcie na poszukujących- jest jak najbardziej na miejscu. Ale jak się tak trochę zastanowić to episkopat zachowuje się tak jak wynika z jego definicji, jest „instytucja zrzeszająca biskupów danego terytorium, najczęściej kraju, mająca na celu koordynację prac biskupów i współpracę w rozwiązywaniu wspólnych problemów” podaję za wikipedią. Episkopat rozwiązuje po prostu swoje problemy, pogarszający się PR, możliwe trudności finansowe, krycie przestępców itd.
Gdzie jest napisane, że ma prowadzić Lud Boży i kierować się Ewangelią? Jakie ma KEP, jako całość, znaczenie dla wierzących? Zachowuje się tak samo jak wszystkie instytucje, które gdzieś tam kiedyś powstały, żeby pomagać, kształcić itd. (partie, uniwersytety) ale stopniowo kostnieją , bo ważna staje się nie służba i prawda, tylko chronienie własnych interesów. Episkopat jest po prostu grupą ludzi, których łączą wspólne interesy i tyle. Nie wątpię, że kilka szlachetnych osób między biskupami dałoby się znaleźć, ale jeżeli nie mają oni DOBREGO wpływu na resztę, a sądząc po owocach, nie mają, to są osobami niekompetentnymi. Jeżeli ktoś ma jakiegoś biskupa, którego zna, ufa i z którym może coś zrobić, to trzymam kciuki, i do dzieła. 🙂 A Episkopat zostawmy. Wraz z jego niezawodnym rzecznikiem. Szczęść Boże ludziom dobrej woli.

@anna No własnie, odpuśćmy sobie cały Episkopat. Wystarczy przeczytać tyle

http://isakowicz.pl/relacja-i-apel-pana-krzysztofa-ze-szczecina-ofiary-pedofila/

żeby dojść do wniosku, że to całe posłannictwo KEP, to jest jedną wielką kanoniczną pomyłką.

Miałam to szczęście w życiu, że poznałam bardzo wielu porządnych księży, żebym miała się zatrzymywać na tych co swoją władzę i wątpliwy autorytet muszą podpierać paragrafami kanonicznymi, a “chwałę” kryć we mgle niedomówień. [Oczywiście pozostawiam im prawo do obrony, jeśli
zobacze wyrok drugiej instancji w sprawie szczecińskiej.]

Tak dla przypomnienia – słowa pana Roberta Fidury

„Pamiętajmy, że to przecież właśnie abp Dzięga jako szef Rady Prawnej KEP
po uchwaleniu pierwszej wersji wytycznych lobbował za ich utajnieniem.
To on szukał prawników, którzy przygotowaliby opinie, że instytucja
nie ponosi odpowiedzialności za przestępstwa jej członków…
Takie podejście skutecznie teraz podważają wyroki sądów. Z tego, co wiem,
to właśnie on i abp Głódź byli głównymi hamulcowymi w sprawach prób rozwiązywania skandali pedofilii i wykorzystywania osób małoletnich w Kościele”.

Jeden z tych dwóch biskupów już został już przez Papieża Franciszka ukarany
i teraz oczekujemy od Papieża ukarania drugiego wymienionego powyżej.

Nie sądzę by taktyka utrzymywania tajemnicy poliszynela tu się na coś zdała.
A nich nam kapcie spadną! (a propos tego co pisze @Jerzy2)