rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Levi: Najważniejszy i tak był łut szczęścia

Primo Levi. Fot. Materiały prasowe Wydawnictwa Austeria

Obstaję przy twierdzeniu, że w Auschwitz nie było żadnych reguł za wyjątkiem tych, iż przekraczając bramę obozu, należało być zdrowym i znać niemiecki. Reszta to kwestia szczęścia – mówił Primo Levi w rozmowie z Philipem Rothem.

Fragment książki „Mistrzowie. Spotkania z twórcami”, przekład Olga i Wojciech Kubińscy, Wydawnictwo Austeria, Kraków-Budapeszt-Syrakuzy 2021

Philip Roth: W „Układzie okresowym”, książce o „dojmującym i cierpkim smaku” o pańskim doświadczeniu zawodowym jako chemika, jest opowiadanie o Giulii, atrakcyjnej koleżance po fachu w mediolańskiej fabryce chemicznej w 1942 roku. Giulia tłumaczy pana pracoholizm faktem, że jako dwudziestoparolatek nie miał pan ani dziewczyny, ani w ogóle śmiałości do kobiet. Sądzę, że była w błędzie. Pańska mania na punkcie pracy ma głębsze korzenie. Praca w ogóle wydaje się głównym tematem pana dzieł, nie tylko „La chiave a stella”, lecz nawet pierwszej książki, poświęconej obozowemu życiu w Auschwitz.

Arbeit macht frei – „Praca czyni wolnym” – to słowa umieszczone przez nazistów nad bramą obozową w Auschwitz. Ale praca w Auschwitz jest przeraźliwą parodią pracy – bezużyteczną i bezsensowną – karą, prowadzącą do śmierci w mękach. Wydaje się, że cały pański literacki dorobek służy przywróceniu pracy ludzkiego znaczenia, oczyszczeniu słowa Arbeit z szyderczego cynizmu, którym zbrukali je pracodawcy z Auschwitz. Faussone mówi: „Każda wykonywana przeze mnie praca jest jak pierwsza miłość”. Lubi opowiadać o swojej pracy tak samo, jak lubi samą pracę. Faussone jest Człowiekiem Pracy, wyzwolonym przez swój trud.

Primo Levi: Nie sądzę, by Giulia myliła się, przypisując moją ówczesną gorączkę pracy deficytowi odwagi w relacjach z dziewczętami. Nieśmiałość czy zahamowania były autentyczne, bolesne i ciężkie – o wiele ważniejsze dla mnie niż praca. Opisana w „Układzie okresowym” praca w mediolańskiej fabryce była pozorowana – nie miałem do niej zaufania. W powietrzu unosiła się już katastrofa włoskiego rozejmu z 8 września 1943 roku i głupotą byłoby ignorowanie tego faktu przez zakopanie się w nieistotnej z naukowego punktu widzenia działalności.

Nigdy nie przestałem obserwować świata i ludzi wokół. Bardzo pragnąłem wszystko zrozumieć, kierowała mną ciekawość, którą ktoś później określił cynicznym zainteresowaniem naturalisty wywołanym przeniesieniem do potwornego, ale nowego środowiska, potwornie nowego

Primo Levi

Udostępnij tekst

Nigdy nie podjąłem próby poważnej analizy własnej nieśmiałości, ale bez wątpienia rasowe prawa Mussoliniego odgrywały w niej dużą rolę. Inni żydowscy przyjaciele cierpieli z ich powodu, niektórzy „aryjscy” koledzy szkolni drwili z nas, twierdząc, że obrzezanie jest w istocie kastracją, my zaś wierzyliśmy w to, przynajmniej podświadomie, do czego zresztą wydatnie przyczyniło się nasze purytańskie wychowanie. Myślę, że w tamtym czasie praca nie była przejawem rzeczywistej pasji, lecz pełniła funkcję czegoś w rodzaju seksualnej kompensacji.

Mimo to jestem w pełni świadom faktu, że po obozie praca czy raczej dwa rodzaje pracy (chemia i pisanie) odgrywały i nadal odgrywają istotną rolę w moim życiu. Jestem przekonany, że normalni ludzie są pod względem biologicznym przystosowani do aktywności nakierowanej na cel, a gnuśność lub praca bez celu (jak Arbeit w Auschwitz) rodzą jedynie cierpienie i atrofię. W moim wypadku, podobnie jak w wypadku mojego alter ego, którym jest Faussone, praca jest tożsama z „rozwiązywaniem problemu”.

W Auschwitz często obserwowałem dziwne zjawisko. Potrzeba lavoro ben fatto – „pracy dobrze wykonanej” – jest tak silna, że skłania ludzi do „porządnego” wypełniania nawet niewolniczych rozkazów. Włoski murarz, któremu zawdzięczam życie, gdyż przez pół roku przynosił mi po cichu jedzenie, nienawidził Niemców, ich jedzenia, języka i wojny; ale kiedy kazali mu stawiać mury, wznosił proste i solidne ściany, nie z posłuszeństwa, lecz zawodowej godności.

„Czy to jest człowiek” kończy się rozdziałem zatytułowanym „Historia dziesięciu dni”[1] , w którym w formie dziennika opisuje pan, jak zdołał przetrwać od 18 do 27 stycznia 1945 roku wśród nielicznych pozostałych chorych i umierających pacjentów w prowizorycznym szpitalu obozowym po ucieczce nazistów na zachód z niemal dwudziestoma tysiącami „zdrowych” więźniów[2].

Historia ta przywodzi na myśl dzieje Robinsona Crusoe w piekle, z panem jako Crusoe, wyrywającym wszystko, co niezbędne do przeżycia, z chaotycznego poszycia bezlitosnej złej wyspy. W tym miejscu, jak zresztą w całej książce, uderzyło mnie, jak bardzo myślenie pomogło panu przetrwać – myślenie praktycznego, naukowego umysłu. Pańskie ocalenie nie wydaje mi się przeżyciem uzależnionym od brutalnej biologicznej siły czy niewiarygodnego szczęścia. Było zakorzenione w pana emploi: precyzyjnego człowieka, zachowującego kontrolę nad eksperymentami, doszukującego się porządku w zderzeniu ze światem stanowiącym zaprzeczenie wszystkich wyznawanych przez niego wartości. Oczywiście, był pan ponumerowanym trybikiem w piekielnej machinie, ale ponumerowanym trybikiem wyposażonym w systematyczny umysł, nieustannie dążący do rozumienia. W Auschwitz mówi pan: „jestem zbyt cywilizowany, myślę jeszcze za dużo”, żeby stawić opór. Dla mnie jednak człowiek cywilizowany, który myśli za dużo, istnieje nierozerwalnie od ocalałego. Naukowiec i ocalały to jedno.

– Właśnie tak – trafił pan w samo sedno. Podczas owych pamiętnych dziesięciu dni naprawdę czułem się jak Robinson Crusoe, choć dzieliła nas jedna zasadnicza różnica. Crusoe zabrał się do pracy dla własnego ocalenia, podczas gdy ja i moi dwaj francuscy przyjaciele świadomie i z chęcią gotowi byliśmy pracować, żeby osiągnąć przynajmniej jeden ludzki cel: ocalić życie naszych chorych towarzyszy.

Jeśli zaś o samo ocalenie chodzi – pytanie to zadawałem sobie wielokrotnie i wielu ludzi również mi je zadawało. Obstaję przy twierdzeniu, że nie ma żadnych reguł za wyjątkiem tych, iż przekraczając bramę obozu, należało być zdrowym i znać niemiecki. Reszta to kwestia szczęścia. Byłem świadkiem przeżycia ludzi inteligentnych i głupich, odważnych i tchórzliwych, „myślicieli” i szaleńców. W moim wypadku szczęście przynajmniej dwukrotnie odegrało zasadniczą rolę: spotkałem włoskiego murarza i tylko raz zachorowałem, we właściwym momencie.

I choć prawdziwe jest stwierdzenie, iż ocalałem dzięki myśleniu i obserwacji, najważniejszy i tak był łut szczęścia. Pamiętam, że przeżyłem w Auschwitz rok w stanie szczególnego uniesienia; nie wiem, czy wynikało ono z mojego zawodowego przygotowania, nieoczekiwanej adrenaliny czy zdrowego instynktu. Nigdy nie przestałem obserwować świata i ludzi wokół – do tego stopnia, że wciąż pamiętam niewyobrażalnie dużo szczegółów na ich temat. Bardzo pragnąłem wszystko zrozumieć, kierowała mną ciekawość, którą ktoś później określił cynicznym zainteresowaniem naturalisty wywołanym przeniesieniem do potwornego, ale nowego środowiska, potwornie nowego.

Zgadzam się też z pańską tezą, iż stwierdzenie „jestem zbyt cywilizowany, myślę jeszcze za dużo” jest niespójne ze wspomnianym stanem umysłu. Proszę mi pozwolić na niekonsekwencję: w obozie stan naszego umysłu był niestabilny, zmieniał się z godziny na godzinę, oscylując między nadzieją a rozpaczą. Spójność dostrzegana w moich książkach jest artefaktem, dokonaną a posteriori racjonalizacją.

Mistrzowie
Philip Roth, „Mistrzowie. Spotkania z twórcami”, przekład Olga i Wojciech Kubińscy, Wydawnictwo Austeria, Kraków-Budapeszt-Syrakuzy 2021

„Survival in Auschwitz” [Czy to jest człowiek] pierwotnie wydano w języku angielskim pod tytułem „If this is a Man”, dosłownym przekładem włoskiego „Se questo è un uomo” (który amerykańscy wydawcy powinni byli zachować w wydaniu anglojęzycznym). Opisem i analizą straszliwych wspomnień niemieckiego „gigantycznego doświadczenia biologicznego i społecznego” rządzi pytanie, na ile sposobów można zmienić lub złamać człowieka, tym samym pozbawiając go charakterystycznych cech, niczym substancję rozkładającą się podczas reakcji chemicznej. „Czy to jest człowiek” czyta się jak wspomnienia teoretyka biochemii moralnej, przymusowo umieszczonego na liście przedstawicieli gatunku, przeznaczonego do laboratoryjnych eksperymentów najgorszego typu. Stworzenie uwięzione w laboratorium szalonego naukowca samo jest ucieleśnieniem racjonalnego naukowca.

W książce „La chiave a stella”, choć równie dobrze mogłaby nosić tytuł „To jest człowiek”, mówi pan Faussonemu, tej Szeherezadzie w robotniczym wydaniu, że „będąc chemikiem w oczach świata i mając […] krew pisarza w żyłach”, w efekcie ma pan „dwie dusze w ciele, a to za dużo”. Powiedziałbym raczej, że jest jedna dusza, pojemna i doskonała; powiedziałbym raczej, że nie tylko ocalały i naukowiec, lecz również pisarz i naukowiec są ze sobą nierozerwalnie połączeni.

– To raczej diagnoza niż pytanie – przyjmuję ją z wdzięcznością. W obozie prowadziłem maksymalnie racjonalne życie i napisałem Czy to jest człowiek, pragnąc wytłumaczyć sobie i innym wydarzenia, w których przyszło mi uczestniczyć, nie przyświecał mi jednak przy tym żaden określony literacki zamysł. Mój model (czy raczej: styl) sprowadzał się do „cotygodniowego raportu” sporządzanego w każdej fabryce: z założenia musi on być precyzyjny, lapidarny, napisany językiem zrozumiałym dla wszystkich w hierarchii przemysłowej; musi się też wystrzegać naukowego żargonu. Przy okazji – nie jestem naukowcem ani też nigdy nim nie byłem. Pragnąłem nim zostać, ale wojna i obóz unicestwiły marzenia. Całe moje życie zawodowe sprowadziło się do roli technika.

Rodzina, dom, fabryka są dobre same w sobie, ale pozbawiły mnie czegoś, czego mi wciąż brakuje: przygody. Przeznaczenie zdecydowało, że doszukałem się przygody w straszliwym chaosie ogarniętej wojną Europy

Primo Levi

Udostępnij tekst

Zgadzam się z panem, że jest tylko „jedna dusza […] doskonała”, i ponownie czuję wdzięczność za to stwierdzenie. Moje zdanie, że „dwie dusze […] to za dużo”, jest po części żartem, ale po części odnosi się do poważnych spraw. Przez niemal trzydzieści lat pracowałem w fabryce i uważam, że nie ma żadnej sprzeczności między pracą chemika i pisarza – więcej, one się wspomagają nawzajem. Życie fabryczne jednak, zwłaszcza zarządzanie fabryką, wiąże się z wieloma innymi wyzwaniami, odległymi od chemii: przyjmowaniem i zwalnianiem pracowników; sporami z szefem, klientami i dostawcami; radzeniem sobie z wypadkami; koniecznością odbierania telefonów w nocy i podczas spotkań towarzyskich; zmaganiami z biurokracją i wieloma innymi niszczącymi duszę zadaniami. Cały ten biznes brutalnie kłóci się z pisaniem, wymagającym spokoju umysłu. W efekcie poczułem ogromną ulgę, kiedy osiągnąłem wiek emerytalny, mogłem złożyć rezygnację z pracy i odrzucić moją duszę numer jeden.

Ciąg dalszy książki „Czy to jest człowiek” we Włoszech wyszedł jako „La tregua” [Rozejm], w Stanach zaś ukazał się pod niefortunnym tytułem „The Reawakening”. Opowiada o pańskim powrocie z Auschwitz do Włoch. Ta mordercza droga ma wymiar mityczny; odnosi się to zwłaszcza do historii długiego oczekiwania w ZSRR na repatriację. W „Rozejmie” zaskakuje otwartość – wydaje się, że bardziej zrozumiały byłby nastrój żałoby i nieukojonej rozpaczy. Do pana pogodzenia się z życiem dochodzi w świecie przypominającym niekiedy pierwotny Chaos. A przecież każdy okazuje panu troskę, zabawia, pomaga; w rezultacie zadaję sobie pytanie, czy mimo głodu i strachu, nawet mimo wspomnień, nie był to najlepszy okres w pana życiu, taka „przerwa obfitująca w nieograniczone możliwości, opatrznościowy, lecz niepowtarzalny dar losu”[3] .

Można odnieść wrażenie, że choć należy pan do osób oczekujących nade wszystko zakorzenienia – w wykonywanym zawodzie, pochodzeniu, regionie, języku – w sytuacji wykorzenienia i osamotnienia uznał pan ten stan za dar.

– Przyjaciel, doskonały lekarz, wiele lat temu powiedział, że moje „wspomnienia sprzed i po utrzymane są w tonacji czarno-białej; te dotyczące Auschwitz i drogi powrotnej do domu ukazane są w technikolorze”. Miał rację. Rodzina, dom, fabryka są dobre same w sobie, ale pozbawiły mnie czegoś, czego mi wciąż brakuje: przygody. Przeznaczenie zdecydowało, że doszukałem się przygody w straszliwym chaosie ogarniętej wojną Europy.

Uprawiając ten sam zawód, wie pan doskonale, jak to wygląda. „Rozejm” powstał czternaście lat po „Czy to jest człowiek”; jest bardziej „świadomą” książką, bardziej metodyczną, bardziej dosłowną, jej język jest o wiele bardziej wycyzelowany. Mówi prawdę, ale przez filtr. Poprzedziła ją niezliczona liczba wersji werbalnych. To znaczy, wielokrotnie przedstawiałem każdą przygodę ludziom z różnych warstw społecznych (głównie przyjaciołom, ale również uczniom i uczennicom w szkołach), i poprawiałem ją w trakcie, by wywołać oczekiwane reakcje. Kiedy „Czy to jest człowiek” zyskał popularność, dostrzegłem przyszłość w pisaniu i zacząłem przelewać te doświadczenia na papier. Pragnąc równocześnie odczuwać przyjemność pisania i zabawić przyszłych czytelników, położyłem nacisk na dziwne, egzotyczne i radosne epizody – zwłaszcza na oglądanych z bliska Rosjan – przenosząc na pierwszą i ostatnią stronę nastrój wspomnianej „żałoby i nieukojonej rozpaczy”.

Proszę pamiętać, że książka powstała około 1961 roku, w czasach Chruszczowa, Kennedy’ego, papieża Jana XXIII, pierwszej odwilży i wielkich nadziei. We Włoszech po raz pierwszy można było mówić o Związku Radzieckim w obiektywny sposób, bez obaw, że zostanie się określonym kryptofilokomunistą przez prawicę czy szkodnikiem i reakcjonistą przez potężną Włoską Partię Komunistyczną.

Co do „zakorzenienia” – prawdą jest, że zapuszczam korzenie głęboko i na szczęście uniknąłem wykorzenienia. Niemal cała moja rodzina przeżyła nazistowską rzeź. Jeśli wierzyć rodzinnej legendzie, biurko, przy którym piszę, stoi niemal dokładnie tam, gdzie się urodziłem. Cierpiałem, rzecz jasna, znalazłszy się w miejscu z założenia prowadzącym do „całkowitego wykorzenienia” człowieka, ale stratę tę z nawiązką wyrównała moja późniejsza fascynacja przygodą, spotkaniami z ludźmi, słodyczą „rekonwalescencji” po zarazie Auschwitz. W realiach historycznych mój rosyjski „rozejm” dopiero po latach, po przefiltrowaniu przeszłości przez przemyślenia i pisanie, okazał się „darem”. […]

1986

Wesprzyj Więź

Tytuł fragmentu od redakcji

Przeczytaj też: Nienawidzę totalizmu za to, że nauczył mnie nienawiści


[1] Tytuł rozdziału oraz cytaty z „Czy to jest człowiek” w przekładzie Halszki Wiśniowskiej, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008.
[2] Roth pisze o marszu śmierci.
[3] Cytaty z „Rozejmu” w przekładzie Krzysztofa Żaboklickiego, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009.

Podziel się

Wiadomość