Bohaterowie tej książki, obsadzeni w roli ofiar, są interesujący sami w sobie, a jednocześnie ich życiorysy są symboliczne – nie tylko odzwierciedlają rzeczywistość Polski gomułkowskiej, ale również skupiają w sobie jak w kropli wody polskie losy w XX wieku.
Magdalena Ptaszyńska, Radosław Ptaszyński, „Skalpel ’68. Kampania antysemicka w środowisku szczecińskich lekarzy”, Universitas, Kraków 2021, 476 s.
Marzec 1968 to jedno z fundamentalnych polskich doświadczeń drugiej połowy XX wieku. Stale ulega ono reinterpretacjom, ponieważ nie przestaje być przedmiotem zainteresowania pisarzy, naukowców i polityków. Nawet na tle pokaźnej literatury „marcowej” Skalpel ’68 to rzecz szczególnie warta uwagi – i to nie tylko ze względu na zapadający w pamięć tytuł.
Obcy we własnym kraju
Ponad czterysta pięćdziesiąt stron lektury zaserwowanej czytelnikom przez Magdalenę i Radosława Ptaszyńskich to opowieść wielopłaszczyznowa. Jej bohaterowie to szczecińscy lekarze, Polacy pochodzenia żydowskiego – ludzie, którzy niosąc polskość na Ziemie Odzyskane, stworzyli je od podstaw. Można by uznać, że to temat hermetyczny, interesujący jedynie wąskie grono odbiorców. Tymczasem spod podszewki faktów i skomplikowanych życiorysów wyłania się narracja o przesłaniu uniwersalnym, i to nie wyłącznie dlatego, że w dziejowej hańbie Marca ’68 bohaterów tej książki obsadzono w roli ofiar. To ludzie z krwi i kości, interesujący sami w sobie, a jednocześnie ich życiorysy są symboliczne – nie tylko odzwierciedlają rzeczywistość Polski gomułkowskiej, ale również skupiają w sobie jak w kropli wody polskie losy w XX wieku. Niepodległa II RP, wojna, Zagłada, terror sowiecki i nadzieja na nowe, lepsze – a czasem po prostu zwykłe – życie.
Skalpel ’68 to w pewnym sensie rzecz o cynicznych politycznych machinacjach i wynikających z nich codziennych nikczemnościach. To także brakujący element w opowieści o tych, którzy na skutek antysemickiej i antyinteligenckiej kampanii, wznieconej przez akolitów Mieczysława Moczara i skwapliwie podchwyconej przez wielu Polaków, we własnym kraju poczuli się zbędni. Więcej, poczuli się intruzami. Choć nie wszyscy bohaterowie książkizdecydowali się wyjechać z PRL, to nigdy dość przypominania, że ci, którzy wyjeżdżali, mieli w kieszeni dokument podroży stwierdzający, że nie są obywatelami polskimi. Choć przecież innej ojczyzny nie mieli.
Ci, którzy wyjeżdżali, mieli w kieszeni dokument podroży stwierdzający, że nie są obywatelami polskimi. Choć przecież innej ojczyzny nie mieli
W wielu opowieściach najbardziej przejmujące jest to, co wydarzyło się po Marcu, albowiem pozostawił on głębokie rany. Dla jednych, świeżo zabliźnione, stały się motywacją do tego, by raz jeszcze rozpocząć życie od początku; innych wykrwawiały, nie pozwalały już nigdy rozwinąć skrzydeł. Wszyscy zostali okaleczeni, ale konsekwencje tej traumy w dużej mierze były sprawą indywidualną.
O polskim roku 1968 i haniebnych kampaniach propagandowych powstała już w naszym kraju niejedna książka. Szlak przecierali przede wszystkim Jerzy Eisler oraz Dariusz Stola, w ich ślady poszedł chociażby Piotr Osęka. Tamte ujęcia podkreślały rolę tego, co działo się w stolicy, niebezzasadnie widząc w niej centralną arenę wydarzeń. Z czasem pojawiły się również opracowania na temat Marca ’68 dotyczące innych miast: badania Włodzimierza Sulei poświęcone wydarzeniom we Wrocławiu czy Marka Andrzejewskiego – zajściom w Gdańsku. Te prace dawały pierwszeństwo politycznemu wymiarowi zdarzeń.
Wśród najnowszych badań na uwagę zasługują te prowadzone przez Andrzeja Czyżewskiego, przedstawiającego nieznaną stronę Marca. Taka opowieść o prowincjonalnych „suchych pogromach” – tym tylko różniących się od tych bezprzymiotnikowych, że nie pociągały za sobą ofiar śmiertelnych – dotyczy miejsc, w których nie było szansy na zorganizowanie środowiska demokratycznej opozycji studenckiej czy intelektualnej, wygląda inaczej niż dramatyczna i heroiczna narracja o wydarzeniach z Krakowskiego Przedmieścia czy Politechniki Warszawskiej. Tego rodzaju badania poświęcone wydarzeniom na prowincji kapitalnie uzupełniają naszą wiedzę o Marcu, nadrabiają wieloletnie niekiedy zaległości, pozwalają pogłębić nasze rozumienie doświadczenia wykluczenia. W pewnej mierze w ten właśnie nurt wpisuje się również praca Ptaszyńskich.
Zostawili po sobie więcej, niż mieli
Książka zawiera dwadzieścia pięć portretów próbujących z lotu ptaka przedstawić całe życie bohaterów. Jedne są wyraziste, pogłębione, pełne szczegółów, inne tylko naszkicowane, pozostawiające czytelnika z poczuciem pewnego niedosytu. Nie brakuje w tych opowieściach elementów powtarzalnych. Opierając się na archiwach, dokumentach rodzinnych, wywiadach z nurtu „historii mówionej”, autorzy piszą o domach rodzinnych swoich bohaterów, dramatycznych wydarzeniach wojennych oraz drodze, jaka zaprowadziła ich do złożenia przysięgi Hipokratesa. Niejako w tle, choć nie zawsze tylko w tle, znajduje się zaangażowanie polityczne, organizacyjne, społeczne.
Lejtmotywem w tych historiach jest załamanie się stabilnego życia w drugiej połowie lat sześćdziesiątych. To, co z poziomu naukowych syntez historii Polski może wydawać się opatrzone czy wręcz oswojone, tutaj raz jeszcze ukazuje pełnię grozy. Atmosfera knajackiej nagonki, przyzwolenie na manifestacyjny antysemityzm, fantastyczne pomówienia. A wszystko to w całkowitym oderwaniu od poczucia tożsamości narodowej tych, których szykanowano, bez związku z ich osiągnięciami i zaangażowaniem, a przede wszystkim – z ich realnym, codziennym życiem.
Ksenofobiczna erupcja o jednoznacznie antysemickiej wymowie, jakiej doświadczyła Polska w 1968 r., wygnała poza granice kraju blisko piętnaście tysięcy ludzi. Jednak przyczyn tego, co ich spotkało, nie da się w pełni wyjaśnić przez pryzmat losów bohaterów książki Ptaszyńskich. Te przyczyny leżały poza ludźmi, których w tym procesie brutalnie pozbawiono podmiotowości. Na poziomie mikro decydujące były frustracje ich współrodaków, ich ambicje, małe zawiści. Ujściem dla złych emocji stało się znalezienie kozła ofiarnego, wskazanego na poziomie makro przez polityków walczących o władzę w Warszawie.
Autorom Skalpela ’68 zależy naupamiętnieniutych, co „tu [w Szczecinie] więcej zostawili po sobie, niż mieli”. A jeszcze bardziej na tym, by oddając im głos, przynajmniej w niewielkim stopniu przywrócić im dawno podeptaną sprawczość. I to się znakomicie udaje.
Bo przecież wszyscy bohaterowie książki Ptaszyńskich musieli się zetknąć z nasilającym się antysemityzmem, propagowanym przez instytucje komunistycznego państwa, z próbami inwigilacji czy wciągnięcia do donosicielskiej współpracy. Gdy to ostatnie się nie powiodło, bezpieka zmieniała taktykę. Z przekłamanych i fragmentarycznych informacji zebranych od „życzliwych” esbecy budowali fantastyczne opowieści o całych fikcyjnych organizacjach, siatkach wywiadowczych działających – rzecz jasna – na rzecz Izraela i na szkodę Polski. Oczywiście były to konstrukcje niemające nic wspólnego z rzeczywistością. Niestety wystarczające jako pretekst do zniszczenia życia realnym ludziom. Pogromowa atmosfera unieważniała logikę, a fakty czyniła pozbawionymi znaczenia.
Wśród skrupulatnych biograficznych zapisków znajdziemy prawdziwe perełki, dzięki którymna Skalpel ’68 będziemy mogli spojrzeć nie tylko jako na pozycję par excellence naukową. Oto w początku 1968 r. Aron Wajskol, ocalony z Zagłady szczeciński lekarz, pracował nad pracą doktorską z zakresu chirurgii onkologicznej. Oceniano go wówczas jako człowieka skrupulatnego i zaangażowanego w swoją pracę. Nie minęło więcej niż dziewięć miesięcy od momentu, gdy w komórce partyjnej sformułowano taką pozytywną ocenę, a jesienią pod byle jakim pretekstem usunięto go ze stanowiska, a on sam rzucił legitymacją partyjną. Gdy w kilka miesięcy później wsiadał do pociągu z Wiednia do Rzymu, w przedziale spotkał… nestora szczecińskich pediatrów Jerzego Gelberga.
Znaczenie dokumentacyjne pracy Ptaszyńskich jest nie do przecenienia. Nie tylko dwadzieścia pięć barwnych postaci zostało ocalonych od zapomnienia, ale także wraz z nimi pojawił się istotny punkt odniesienia tak dla badaczy o ambicjach ogólnopolskich, jak i tych regionalistycznych. Skorzystają tu zarówno ci skupiający się na dziejach medycyny, jak i ci studiujący szerzej rozumianą historię społeczną. Z kolei miłośnicy dobrej literatury docenią alegoryczną wartość przedstawionych opowieści, choć świadomość tego, że nic tu nie zostało zmyślone, będzie zapewne mocno ciążyła każdemu czytelnikowi. Nie znaczy to, że Skalpel ’68 nie ma słabszych stron. Zbyt wiele tu opisu i dokumentacyjnej skrupulatności, a zbyt mało analizy i mniej konwencjonalnych rozwiązań narracyjnych. Za przykład tego, jak zgrabnie łączyć analizę z dokumentacją, mogłaby posłużyć – pominięta niestety w bibliografii – książka Piotra Osęki My, ludzie z Marca. Autoportret pokolenia ’68. Ten brak proporcji wyraźniej widać zwłaszcza u końca lektury, gdy zamiast podjąć próbę syntetycznego wypreparowania ukazanych w książce fenomenów, autorzy decydują się oddać głos artystom – w miejsce epilogu przywołując utwór Łony i Webbera Echo. Ale być może nie ma lepszego niż sztuka lekarstwa na głębokie rany zadane bohaterom tej książki.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” lato 2021.