Nikt z uczestników krucjaty nie dotarł do Jerozolimy. Dzieci albo zmarły wskutek zimna i wycieńczenia, albo popadły w niewolę. Mimo to krucjata obrosła w tradycji kościelnej sławą i stała się średniowiecznym mitem założycielskim idei poświęcenia niewinnego życia w imię miłości Boga i Kościoła.
Filip G. Droste, „Opowieść o dziecięcej krucjacie 1212”, tłum. Andrzej R. Budzisz, Norbertinum, Lublin 2020, 198 s.
Krucjata dziecięca to określenie wydarzenia historycznego mającego miejsce w XIII wieku, a więc już dawno minionego i zdawałoby się zapomnianego. Nazwy tej zaczęto używać w historiografii dla oznaczenia dwóch wypraw krzyżowych, które odbyły się w roku 1212. Ich uczestnikami były głównie dzieci, pochodzące z Niemiec i Francji, których zadaniem było – według zamysłu hierarchów kościelnych – w sposób pokojowy (przez modlitwę, której wartość miała być szczególna, bo zanosiły ją niewinne dzieci) uwolnić Grób Boży z rąk wyznawców islamu.
Wyprawy te jednak okazały się klęską i nie przyniosły Kościołowi chluby. Nikt z jej małoletnich uczestników nie dotarł bowiem na Bliski Wschód – dzieci albo zmarły wskutek zimna i wycieńczenia, albo popadły w niewolę i zostały sprzedane do zamorskich krajów. Mimo to – i niejako na przekór prawdzie – krucjata dziecięca obrosła w tradycji kościelnej sławą i stała się niejako średniowiecznym mitem założycielskim idei poświęcenia niewinnego dziecięcego życia na ołtarzu miłości Boga i Kościoła. Po wiekach, które upłynęły od tamtych wydarzeń, krucjata ta stopniowo stała się też funkcjonującym do naszych czasów toposem kulturowym, ze szczególną intensywnością obecnym w wieku XIX.
Bardzo znanym przykładem utworu literackiego podejmującego tę tematykę był poemat Krucjata dziecięca z 1896 r. niemieckiego pisarza Marcela Schwoba, przetłumaczony na język polski przez Zenona Przesmyckiego Miriama i opublikowany w „Chimerze” w roku 1901. Tekst ten stał się w polskiej literaturze inspiracją dla powieści Zofii Kossak Bez oręża (1937) oraz Bram raju (1960) Jerzego Andrzejewskiego. A chociażby w literaturze holenderskiej dla Kruistocht in spijkerbroek (1976) [Krucjata w dżinsach] Thei Beckman.
Dwie z tych książek doczekały się nawet ekranizacji: Bramy raju wyreżyserował Andrzej Wajda (1968), a Krucjatę w dżinsach Ben Sombogaart (2006). Z kolei jednym z przykładów XXI-wiecznego powrotu do tematu krucjaty dziecięcej jest powieść belgijskiego pisarza Filipa G. Droste’a Het verhaal van de kinderkruistocht, która niedawno została przetłumaczona na język polski przez niderlandystę prof. Andrzeja Budzisza i opublikowana w Polsce jako Opowieść o dziecięcej krucjacie 1212.
Bóg niczym monstrum
Przed wieloma laty w związku z występowaniem omówionego powyżej toposu w różnych tekstach kultury prof. Maria Janion w eseju Krucjata niewiniątek? napisała: „Historyczna krucjata dziecięca dociera do nas w oparach legendy. Miała się zacząć od okrzyku ubogiego pastuszka: «Panie Jezu Chryste, oddaj nam prawdziwy krzyż». Weszła więc ona w obieg kulturowy jako «realizacja mitycznej figury dziecka […] jako bytu opuszczonego, porzuconego, a zarazem wyposażonego w boską potęgę»”1.
Jednak w wypadku powieści Droste’a głównym bohaterem utworu są nie dzieci, lecz Kościół i jego sposoby kształtowania ludzkiej mentalności. W tym wymiarze utwór ten stanowi więc swoiste novum. Tłumacz książki pisze we wstępie: „Opowieść o dziecięcej krucjacie Flipa Droste’a to powieść o ludzkich losach i jednocześnie powieść historyczna, opisująca to niewiarygodne wydarzenie z historii Kościoła. […] [Opowiada ona] o szantażowaniu Boga przez hierarchów Kościoła (Bóg nie oprze się modłom dzieci ze względu na ich niewinność i wyzwoli Jerozolimę). O nawracaniu przemocą, a nawet mieczem, żydów i mahometan, a także inaczej wierzących chrześcijan. O stosowaniu zasady «cel uświęca środki» – czy dla osiągnięcia najszczytniejszego celu (wyzwolenia grobu Jezusa spod panowania mahometan) można narażać kogoś na śmierć, a zwłaszcza nieświadome niczego, niewinne i poddane manipulacji dzieci? Bo ta powieść jest także, a może przede wszystkim, o manipulacji, której w Kościele być nie powinno, a jakże często się zdarzała i ciągle zdarza” (s. 196).
Tłumacz daje więc czytelnikowi ważną wskazówkę interpretacyjną – oto wydarzenie, którym jest krucjata, staje się w dziejach cywilizacji i kultury chrześcijańskiej czymś w rodzaju paradygmatu umożliwiającego zrozumienie wielu wydarzeń z późniejszej, a nawet współczesnej historii Kościoła. Czytając tę ciekawą powieść, warto więc zwrócić uwagę na kilka istotnych kwestii stojących dziś przed wspólnotą wierzących oraz jej duszpasterzami.
Życie dzieci kler potraktował jako zupełnie bezwartościowe. Dziecięca krucjata stała się od początku dance macabre
Filip Droste przede wszystkim dokonuje demistyfikacji i demitologizacji mechanizmów, według których funkcjonowały i funkcjonują nadal zarówno chrześcijańska mentalność, jak i uzewnętrzniające ją postawy. Chodzi tu przede wszystkim o wciąż wszechobecną potrzebę interpretowania rzeczywistości podług wzoru: grzechy ludzkie drażnią Boga, a jedynym sposobem przebłagania Go jest przyjęcie wszelkich utrapień zsyłanych przez Boga na człowieka.
Właśnie ta wykładnia w Opowieści o dziecięcej krucjacie 1212 nieustannie kieruje postępowaniem bohaterów. Jak stwierdza jeden z nich: „Boży gniew może być uśmierzony jedynie przez cierpienie, także cierpienie dzieci, ponieważ Bóg był zagniewany na nikczemność świata” (s. 77). Mamy tu do czynienia z obrazem Stworzyciela jako monstrum, które trzeba za wszelką cenę obłaskawić, bo „kto niedostatecznie kocha Boga, spotka się z Jego gniewem” (s. 129).
W perspektywie tej bardziej zrozumiały staje się funkcjonujący po dziś dzień wśród wielu wyznawców Chrystusa imperatyw samozbawiania i samousprawiedliwiania (czego wyrazem jest zawołanie misyjne: „Zbaw swoją duszę!”). Z punktu widzenia chrześcijańskiej teologii jest to herezja prowadząca do obsesyjnej potrzeby zestawiania własnego cierpienia z męką Zbawiciela i dążenia do tego, aby jej „dorównać”, a nawet ją przewyższyć. Tak też jest to pokazane w powieści. Narrator podaje w wątpliwość ten sposób myślenia, zastanawiając się, czy można „całe cierpienie pielgrzymujących dzieci […] przeciwstawić cierpieniu Chrystusa” (s. 100) i po co w ogóle to robić.
Dzieciątko Jezus i jego dziecięce wojsko
Wśród bohaterów książki często dochodzi do głosu przeświadczenie, że w gruncie rzeczy najbardziej podstępny wróg ukryty jest wewnątrz wspólnoty wierzących. A główną misją Kościoła nie jest pójście z radosnym orędziem o zmartwychwstaniu Chrystusa do tych, którzy Go jeszcze nie znają, ale wewnętrzna lustracja i stygmatyzowanie przeciwników, którzy „niszczą wiarę od środka, tak jak robaki dziurawią jabłko” (s. 132).
Jednak najbardziej bolesna kwestia to instrumentalne traktowanie niczego nieświadomych dzieci. Są one w powieści przez kościelnych przywódców krucjaty nazywane „wojskiem”, „żołnierzami Boga” (s. 102). Ci „mali męczennicy, którzy swoją świętość zdobywają wciąż nowymi ofiarami” (s. 114), by zwyciężyć w tej ideologicznej walce, potrzebują podobnego im przywódcy – hierarchowie Kościoła wyznaczają nań Dzieciątko Jezus, figurę pełniącą zarówno w przekazie biblijnym, jak i w pierwszych wiekach Kościoła marginalną rolę. W średniowieczu – co wyraźnie widać w utworze Droste’a – zaczęto przypisywać Mu magiczną moc, na skutek czego Boże Narodzenie stało się wkrótce najważniejszym świętem chrześcijańskim, mitologicznym początkiem nowego rozdziału w historii Objawienia, przekreślającym wszystko to, co wcześniej miało wartość.
„Każdego ranka bardzo wiele dzieci zostawało z tyłu, bez nadziei na jakąkolwiek pomoc. Milczały skulone w mrocznych jamach, jak zwierzęta, poszukujące swojego ostatniego legowiska. Byłoby ich może nawet więcej, gdyby nie strach przed dezercją i porzuceniem Dzieciątka Jezus. Dzieciątko Jezus było miłym wspomnieniem bezpiecznych lat dziecinnych, wiejskiego domu, ale teraz stało się postrachem, którego słowa przekazywane przez mnichów stawały się groźne” (s. 127).
Mały Jezus okazuje się więc narzędziem opresji w rękach nawiedzonych – a przez pątników znienawidzonych – zakonników, głoszących: „[…] każde dziecko, które złożyło swoje życie w ofierze dla Dzieciątka Jezus, przejdzie natychmiast przez bramy Raju: obiecał to Ojciec Święty Innocenty III, a jak obiecał, tak się stanie” (s. 161). Konsekwencją takiego myślenia, które czyni z wymyślonych działań małoletniego Jezusa sedno Jego misji jako Zbawiciela, staje się dziwna i zaskakująca relacja do krzyża – symbolu wiary chrześcijańskiej.
Ulega on bowiem, tak jak wszystko, co ma doprowadzić do sukcesu krucjaty – infantylizacji i instrumentalizacji. Krzyż w tym ujęciu przestaje być znakiem odkupienia całej ludzkości, dojrzałej postawy Chrystusa, a traktowany jest jako narzędzie służące do zachęcania dzieci do podjęcia określonej ideowej misji.
Krucjaty dziecięce dostarczają materiału do tworzenia nowych chrześcijańskich mitów. Ich twórcy świadomie i cynicznie kłamią w imię przynoszenia „korzyści Kościołowi” (s. 139), bowiem „wszystkie opowieści o Mikołaju z Kolonii i Stefanie z Gloies [którzy mieli jakoby doznać objawienia co do zwołania dziecięcej krucjaty – S. J. Ż.] są zmyślone”. Zaś „wyprawa krzyżowa dzieci została zorganizowana przez mnichów z Cluny, a nie przez Mikołajowego anioła [którego miał ujrzeć Mikołaj z Kolonii w mistycznej wizji – S. J. Ż.], a z pewnością nie przez Pana Jezusa, który uniósł się znad bagien. […], aby pokazać całemu chrześcijańskiemu światu, że dzieci chcą dokonać tego, czego już nie chcą dorośli: walczyć dla Pana. To jest tajemnica tej krucjaty” (s. 139). W dodatku od początku przewidzianej „jako katastrofa: lepiej sto ofiar niż dziesięć, lepiej tysiąc chorych i zmarłych niż sto. Tylko po to, aby wstrząsnąć czymś, co nazywamy chrześcijaństwem” (s. 191).
Droste przypomina historyczną prawdę, że instytucji getta nie wymyślili naziści. Była ona dziełem chrześcijańskich władców państw Europy
Życie dziecięcych uczestników krucjaty kler potraktował jako zupełnie bezwartościowe i uczynił z niego swoje narzędzie, użyte w celu uświadomienia każdemu chrześcijaninowi, że: „dzieci chcą, a on nie ma odwagi” (s. 142). Dlatego „im więcej dzieci zginęło, tym głębsze poczucie winy u ludzi” (tu i dalej s. 191). Ta wyprawa „stała się od początku dance macabre”.
W powieści obecna jest także krytyka papieża, czytamy: „Kto sam siebie nazywa ojcem świętym, nie jest ani świętym, ani ojcem. On jest wielkim handlarzem, który swój interes prowadzi tak, jak to robią wszyscy handlarze: trzymać się razem, osiągać zysk i rozwijać się” (s. 190). Takie ujęcie i typ zastosowanej argumentacji przypomina retorykę reformacyjną (o wiele późniejszą niż trzynastowieczne krucjaty), co być może wynika z faktu, że sam Filip Droste był luteraninem.
Prześladowanie Żydów, czyli dzieło miłe Bogu
Kolejną ważną kwestią w powieści jest demaskacja kościelnych postaw antyjudaistycznych i antysemickich, nadal zresztą pojawiających się gdzieniegdzie i co jakiś czas wśród chrześcijan. Średniowiecznym krucjatom, jak wiadomo z zapisów historycznych, towarzyszyły często pogromy i prześladowania Żydów. Jaki był ich powód? Pierwszym, napiętnowanym przez Droste’a, było oskarżanie ich o bogobójstwo. W Opowieści o dziecięcej krucjacie 1212 przy wkraczaniu do kolejnych miast pielgrzymi zwracają szczególną uwagę na obecność wyznawców judaizmu i zawsze traktują ich jako „morderców Pana Jezusa” zasługujących na ochoczo wymierzaną karę: „Kiedy w 1096 roku przeszli przez Moguncję, ostatecznie wybawili jej mieszkańców od żydowskiej plagi. Bez litości wytępili mężczyzn w długich, czarnych chałatach i kobiety w perukach. Nawet dzieci nie oszczędzili. I w końcu całą otoczoną murem dzielnicę doszczętnie spalili: dzieło miłe Bogu” (s. 115).
Skąd poczucie, że „miłe”? Z przekonania, że Żydzi „wydali Pana, nawet kiedy Piłat chciał Go uwolnić. Krzyczeli wtedy: «Ukrzyżuj go!». A cały naród u stóp trzech krzyży wrzeszczał: «Krew jego na nas i na dzieci nasze!»” (s. 115), a wina w wielowiekowej interpretacji Kościoła była dziedziczna. Ówcześni ludzie Kościoła myśleli jednak pragmatycznie i zdawali sobie sprawę, że nie wszystkich Żydów da się wypędzić z chrześcijańskiej Europy czy zabić, za to wszystkimi można pogardzać, jednocześnie „ratując” ich dusze: „Dajemy im przecież raz po raz szansę, aby się nawrócili, a jeśli ją uparcie odrzucają, muszą także ponieść karę, którą sami na siebie przywołali” (s. 116). Żydzi są w powieści postrzegani przez chrześcijańskich bohaterów jako nieustanne zagrożenie dla ich wiary, a przestaną nim być, gdy w końcu przyjmą wiarę katolicką lub wybiorą śmierć: „– Tego ranka razem ze wszystkimi duchownymi krzyżowcami weszliśmy do dzielnicy żydowskiej – opowiadał Jakub po nieustępliwym naleganiu młodego rycerza. – Nie chcieliśmy im grozić ani palić ich domów, czy ich wypędzać. Chcieliśmy ich nawrócić siłą naszych modlitw. […] zwyciężyć żydowskiego wroga. Zwyciężyć dla naszego Kościoła. […] – To był bardzo odważny plan, dlatego wielu z nas zostało razem całą noc w opactwie, modląc się i prosząc szeptem o błogosławieństwo nawrócenia. – Chcieliśmy pokonać wroga mową miłości” (s. 120).
Uznawano, że łaska okazywana Żydom przewyższa ogrom ich win i to, kim tak naprawdę są. Według średniowiecznych wykładni Żydzi to osy, a chrześcijanie to pszczoły: „Pszczoły to posłańcy Boga, osy były wysłannikami diabła” (s. 116).
Przez wielu ówczesnych chrześcijan Żydzi postrzegani byli jako „demony ze świńskimi uszami i długim ogonem”, które „przychodziły nocą, aby wykradać z krucjaty dziewczęta i gotować z nich zupę” (s. 119). Dlatego tych wyznawców judaizmu, którzy nie chcą stać się chrześcijanami, należy izolować, mimo że było to paradoksalne nie tylko z punktu widzenia pogłębionej wiary chrześcijańskiej, lecz także z perspektywy ekonomii, gdyż wszyscy ówcześnie wykształceni ludzie zdawali sobie sprawę, że Żydzi są motorem napędzającym gospodarkę.
Droste przypomina też historyczną prawdę, że instytucji getta nie wymyślili naziści. Była ona dziełem chrześcijańskich władców państw Europy (łac. vicus extra muros), argumentujących, że „Żydzi są lichwiarzami i lepiej jest trzymać ich w zamkniętych dzielnicach” (s. 119). Także inne formy prześladowania Żydów stają się niejako świętym obowiązkiem wszystkich chrześcijan, stąd też ich aktywne uczestnictwo w pogromach: „Wyrwali futrynę z żydowskiego domu i przy jej pomocy wyłamali podwójne drzwi. Czterdziestu lub pięćdziesięciu wtargnęło do środka i wyszło na zewnątrz ze zdobioną drewnianą skrzynią. Rozwalili ją i podpalili znajdujące się w niej pergaminowe zwoje. Stare drewno łatwo zajęło się ogniem, a potem inni wyszli z opasłymi, starymi foliałami, wielkości prawie dziecięcego łóżeczka. Kiedy je wrzucili do ognia, płomienie sięgały nawet pierwszego i drugiego piętra domów” (s. 122).
Rozzuchwalonej tłuszczy nie zatrzymały nawet wezwania i napominania niektórych bardziej światłych chrześcijan, że „to są fragmenty Świętej Biblii, które i my powinniśmy czytać” (s. 122).
*
Rudolf Bultmann – wielki ewangelicki teolog XX wieku – głosił potrzebę demitologizacji zapisów Nowego Testamentu, odzierającej je z wszelkich ponadnaturalnych legend przesłaniających sedno kerygmatycznego przesłania. Podobnie Filip Droste demitologizuje w swej powieści obraz Kościoła tak, by zostało odsłonięte sedno jego misji, a zakończyło się instrumentalne traktowanie ludzi oraz praktykowanie porządku dalekiego od idei Królestwa, które jest nie z tego świata.
1 M. Janion, Dzieci, red. M. Janion, S. Chwin, Gdańsk 1988, s. 193–194.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” lato 2021.