Zima 2024, nr 4

Zamów

Otworzyć uszy, usta i oczy. List otwarty do metropolity gdańskiego

Abp Tadeusz Wojda 3 maja 2021 r. na Jasnej Górze. Fot. episkopat.pl

Najnowsza bolesna historia naszej diecezji – związana ze sposobem sprawowania posługi biskupa przez poprzedniego ordynariusza – tak długo będzie ciążyła na wspólnocie kapłanów, osób konsekrowanych i świeckich, jak długo nie rozliczymy się z niej przed Bogiem, przed ludźmi i przed sobą nawzajem – pisze ks. Adam Świeżyński do abp. Tadeusza Wojdy.

Czcigodny Księże Arcybiskupie,

Z uwagą przeczytałem list Księdza Arcybiskupa skierowany do kapłanów i osób konsekrowanych naszej diecezji. Pomysł przygotowania tego listu zrodził się w trakcie rozmowy podczas spotkania dziewięciu kapłanów naszej diecezji z Księdzem Arcybiskupem w dniu 12 maja 2021 r., w którym także uczestniczyłem.

List ten miał być niejako pierwszym głosem Księdza Arcybiskupa skierowanym do duchowieństwa w odpowiedzi na palącą potrzebę zajęcia przez nowego ordynariusza stanowiska wobec sytuacji wytworzonej w diecezji przez poprzednika na tym urzędzie, abp. Sławoja Leszka Głódzia, którego działania Stolica Apostolska uznała za podstawę do nałożenia na niego zakazów i zobowiązań wyszczególnionych w komunikacie Nuncjatury Apostolskiej z 29 marca br.

Nie chodzi o to, aby się pozbyć emocji (czyli w praktyce jedynie je zagłuszyć) przy pomocy kolejnego odmówionego różańca czy koronki, zyskując pseudo-duchowy spokój

ks. Adam Świeżyński

Udostępnij tekst

Chodziło także o jasne ustosunkowanie się do narracji pojawiających się obecnie w gronie duchownych diecezjalnych, jakoby poprzedni ordynariusz stał się „kozłem ofiarnym”, którego poświęcono, aby nieprzychylne Kościołowi środowiska i walczące z Kościołem media przestały atakować Kościół za bezczynność i brak reakcji na ujawnione zaniedbania i skandale. Wśród tych wypowiedzi pojawia się również twierdzenie, że oświadczenie wydane i podpisane przez biskupów pomocniczych, dziekanów, kolegium konsultorów, prepozytów kapituł i moderatorów seminarium duchownego w październiku 2019 r. w związku z reportażem TVN, było jedynie reakcją na „atak medialny” wobec abp. Głódzia, a nie zakwestionowaniem słuszności oskarżeń zgłaszanych pod jego adresem (przypomnę, że księża, którzy wielokrotnie zgłaszali najpierw drogami kościelnymi wspomniane zarzuty, zostali w tym oświadczeniu określeni jako osoby „systemowo zwalczające Kościół”).

Te i inne podobne wypowiedzi świadczą o tym, że prawda o rzeczywistej sytuacji w naszej diecezji jest często wypierana i kwestionowana przecz niektórych duchownych, co prowadzi do pogłębienia podziału, deficytu zaufania i braku jedności w naszym środowisku. Niestety, w liście Księdza Arcybiskupa nie znalazłem żadnego konkretnego odniesienia się do tych spraw, co wzbudziło moje zdziwienie i smutek, zwłaszcza biorąc pod uwagę przebieg naszego spotkania, wypowiedzi obecnych na nim księży oraz wyrażone przez Księdza Arcybiskupa zrozumienie dla trudnej sytuacji środowiska kapłanów gdańskich oraz zadeklarowaną gotowość do jej owocnego rozwiązania, zgodnie z rzeczywistym stanem rzeczy.

Aby wyjaśnić przyczynę mojego rozczarowania, posłużę się obrazem biblijnym, który zrodził się w moich myślach po przeczytaniu listu. Chodzi o dwóch uczniów Jezusa idących do Emaus w dniu Jego zmartwychwstania. Uczniów, którzy byli nieświadomi prawdy o pustym grobie, dla których zmartwychwstanie jeszcze się nie dokonało, bo choć spotkanie ze Zmartwychwstałym już trwało (wszak szedł wraz z nimi), był On dla nich w tym momencie jedynie Nieznajomym – przypadkowym towarzyszem podróży, któremu (o dziwo!) w zaufaniu wyznali głębię swoich doświadczeń i przeżyć. Rozmawiali z Nim, bo chciał ich wysłuchać, bo autentycznie zainteresował się ich troskami, i zapewne dał im odczuć, że nie są mu obojętni, mimo że z ich perspektywy byli dla siebie obcy. Opowiedzieli mu więc o swoim smutku, rozczarowaniu, żalu, poczuciu krzywdy, osamotnieniu – o wszystkim, co się wydarzyło i o swoich emocjach z tym związanych. Zapewne opowiedzieli Mu także o swoich relacjach z innymi uczniami i ich postawach: o Judaszu, który wydał Nauczyciela; o Piotrze, który zaparł się Mistrza; o pozostałych apostołach, którzy uciekli z Ogrodu Oliwnego; o Janie, który został pod krzyżem wraz z kobietami do końca.

Co miało wyniknąć z tego bolesnego wyznania dwóch uczniów oddalających się od Jerozolimy, podczas gdy pozostali uczniowie błąkali się między Wieczernikiem a pustym grobem, nie mogąc pojąć, jak doszło do tak wielkiej katastrofy w ich osobistym i wspólnym życiu? Dlaczego Mu to wszystko wyznali? Czy chodziło im o danie upustu swojej goryczy i złości? Czy chcieli dać wyraz poczuciu własnej wyższości, przekonaniu że są lepsi od innych? A może chodziło im o publiczne oskarżenie i zdyskredytowanie tych, którzy zawiedli?

Odpowiedź znajdujemy na końcu owej historii. Finałem ewangelicznej opowieści jest powrót obu wędrujących uczniów do Jerozolimy, spotkanie z pozostałymi uczniami i wzajemne podzielenie się własnym, odmiennym, ale prawdziwym doświadczeniem rozpoznania prawdy o Zmartwychwstaniu oraz zapoczątkowanie wspólnoty, która swoją tożsamość zbudowała na autentycznej więzi z Chrystusem i na autentycznych relacjach między jej członkami. Ale zanim ów powrót nastąpił – i to wydaje się w całej opowieści kluczowe – „Nieznajomy” spotkany w drodze, po uważnym wysłuchaniu relacji obu uczniów, uczynił trzy rzeczy.

Po pierwsze, sprawił, że ożywiły się ich serca. Po drugie, wzbudził w nich pragnienie dalszego przebywania zarówno z Nim, jak i ze sobą. Po trzecie, pozwolił się rozpoznać jako Bóg, pozostający pośród nich. Wszystko to razem wzięte oznaczało najpierw odsłonięcie, następnie wypowiedzenie i wreszcie uznanie prawdy poprzez symboliczne otwarcie uczniom kolejno „uszu, ust i oczu” (narzędzi ludzkich zmysłów), aby prawda mogła z kolei dotrzeć do ich świadomości i zostać przyjętą w sercu – duchowym siedlisku ludzkich zamysłów, pragnień oraz motywacji przyjmowanych postaw i podejmowanych działań.

Myśląc o tym wszystkim po lekturze listu Księdza Arcybiskupa, kolejny raz zdałem sobie sprawę, że najnowsza bolesna historia naszej diecezji – związana ze sposobem sprawowania posługi biskupa przez poprzedniego ordynariusza – tak długo będzie ciążyła na wspólnocie kapłanów, osób konsekrowanych i świeckich, jak długo nie rozliczymy się z niej przed Bogiem, przed ludźmi i przed sobą nawzajem. Mówiąc o rozliczeniu nie mam na myśli rozliczenia prawnokanonicznego, ani nawet wyłącznie moralno-duchowego, lecz w pierwszej kolejności rozliczenie się (a może raczej należałoby rzec: oczyszczenie) na poziomie ludzkim, którego metaforą są trzy elementy, dostrzeżone w historii uczniów z Emaus, wspomniane powyżej.

Po pierwsze – „otwarcie uszu”, czyli stanięcie w prawdzie i nazwanie po imieniu zarówno postawy poprzedniego ordynariusza, jak i postawy osób, które współpracując z nim, przejęły i utrwaliły sposób zarządzania diecezją oparty na braku szacunku dla drugiego człowieka, przedmiotowym traktowaniu innych osób, słownej i psychologicznej przemocy, nieuczciwości, trosce o własne interesy, a nie o dobro wspólne. Po drugie – „otwarcie ust”, czyli uznanie przez te osoby własnych zaniedbań, wyrządzonych krzywd i niesprawiedliwości oraz kłamliwych ocen formułowanych publicznie pod adresem tych, którzy domagali się stosowania elementarnych zasad Ewangelii i prawa kościelnego. Po trzecie – „otwarcie oczu”, czyli wspólne wypracowanie i zastosowanie narzędzi, które umożliwią autentyczne odnowienie relacji między członkami wspólnoty diecezjalnej (zarówno duchownymi, jak i świeckimi) opartych na: autentyczności, wzajemnym zaufaniu, realnym współudziale w życiu Kościoła i równie realnej współodpowiedzialności za niego, oraz trosce o dobro wspólne, a zarazem o dobro każdego z członków wspólnoty.

W liście Księdza Arcybiskupa znajduje się lakoniczna wzmianka o nieporozumieniach i „wzajemnych pomówieniach oraz oskarżeniach” osób duchownych, które pojawiły się „z różnych przyczyn”. Jest także mowa o emocjach, których należy się pozbyć z pomocą „światła Chrystusa” oraz o „maskach”, „szyldach” i o „demonstrowaniu siebie jako lepszego od innych”.

Powstaje jednak pytanie, kogo Ksiądz Arcybiskup ma faktycznie na myśli? Czy chodzi o osoby, które bezskutecznie zgłaszały przez wiele lat sprawy poważnych zaniedbań i nadużyć poprzedniego arcybiskupa rozmaitym instytucjom kościelnym? O księży, którzy podpisali się pod oświadczeniem na temat nieprawidłowości istniejących w zarządzaniu diecezją, przesłanym do nuncjusza apostolskiego w Polsce? O świeckich, którzy bezskutecznie domagali się spotkania z poprzednim arcybiskupem i po odprawieniu ich z kwitkiem zorganizowali demonstrację przed budynkiem kurii, nie godząc się na traktowanie ich w tak lekceważący sposób? A może chodzi o sygnatariuszy kurialnego oświadczenia lub o innych współuczestników i obrońców takiego zarządzania diecezją, z jakim mieliśmy do czynienia w minionych latach, a które zostało wypomniane w komunikacie Nuncjatury? Czy też o tych księży, którzy objęli swoistym ostracyzmem swoich kolegów, zarzucając im szkodliwą kolaborację z antykościelnymi mediami?

Wezwanie do pogłębionej modlitwy w związku z istniejącymi podziałami jest cenne i potrzebne, ale równie ważne i niezbędne powinno być wezwanie do konkretnego czynu oraz podjęcie adekwatnych działań

ks. Adam Świeżyński

Udostępnij tekst

Kto zatem, według Księdza Arcybiskupa, jest tym, który „nosi maski i szyldy”, „demonstruje siebie jako lepszego od innych”, „pomawia”? Tego nie dowiaduję się, czytając treść listu, bo w liście tym nie zostało to wprost powiedziane. A brak ten wprowadza niepokojącą dwuznaczność, która zamiast niwelować, pogłębia istniejący podział. A zatem „nie zostały otwarte nasze uszy” na słowa prawdy, z pewnością bolesnej i trudnej do uznania, w szczególności przez tych, którzy na różny sposób przyczynili się do zranień, poczucia niesprawiedliwości, przedmiotowego traktowania innych i braku elementarnego szacunku w gronie osób duchownych i świeckich.

W swoim liście Ksiądz Arcybiskup kilkakrotnie wzywa do rachunku sumienia i wyrażenia kapłańskiej szczerości przed Bogiem, zwłaszcza w kwestii wzajemnych relacji, postaw, myśli i słów. To ważne wezwanie, bo prawda, jeśli ma dojść do głosu i dokonać przemiany w człowieku, musi najpierw zostać usłyszana w ludzkim wnętrzu. Jednak jej usłyszenie w głębi swojego sumienia domaga się w następnej kolejności jej wypowiedzenia wobec innych – tych, których dzięki niej odkryliśmy jako skrzywdzonych przez nas: ludzi zranionych, fałszywie oskarżonych. Bez wypowiedzenia wobec drugiego człowieka prawdy pochodzącej z uprzedniego autentycznego stanięcia przed Bogiem, nie dokona się to, co nazwałem „otwarciem ust”, którego doświadczyli uczniowie idący do Emaus.

Inaczej mówiąc, bez spotkania i rozmowy z człowiekiem, duchownym czy świeckim, wobec którego mamy dług wynikający z naszej niewłaściwej postawy wobec niego, nie można oczekiwać, że odbudowana zostanie wspólnota czy to kapłańska czy szerzej diecezjalna, oparta na zaufaniu, otwartości i współpracy w duchu jedności. Wezwanie do pogłębionej modlitwy w związku z istniejącymi podziałami jest cenne i potrzebne, ale równie ważne i niezbędne powinno być wezwanie do konkretnego czynu oraz podjęcie adekwatnych działań. „Otwarcie ust” oznacza bowiem: usiąść przy jednym stole, rozpocząć rozmowę, wejść w dialog, podzielić się prawdą o sobie, odkrytą wcześniej przed Bogiem. Wówczas zaistnieje szansa, że zrozumiemy, iż w gruncie rzeczy pragniemy być ze sobą, chcemy razem pracować, czuć się sobie potrzebni. I powiemy tym, których dotąd eliminowaliśmy z naszego kręgu zainteresowania: „zostań z nami”.

Bardzo wiele miejsca w swoim liście poświęcił Ksiądz Arcybiskup sprawie przemiany duchowej, wynikającej z bliskiego kontaktu z Chrystusem. Temu ma służyć m.in. czas wyznaczonej adoracji Najświętszego Sakramentu oraz zaproponowany akt kapłańskiego powierzenia się Matce Bożej. Niewątpliwie szczera modlitwa jest podstawowym narzędziem pojednania i przebaczenia. Nie jest jednak narzędziem jedynym ani sama w sobie narzędziem w pełni wystarczającym do osiągnięcia tego celu.

Przebaczenie i pojednanie dokonuje się we wspólnocie, we wzajemnym kontakcie i relacjach, na płaszczyźnie ludzkiej, o czym utwierdza nas obraz powrotu uczniów z Emaus do Jerozolimy. „Otwierające się oczy” widzą i rozpoznają nie tylko Zmartwychwstałego, ale także innych uczniów jako tych, na których dobru nam zależy. Wszak dlatego uczniowie wracają do Jerozolimy, miejsca ludzkiej zdrady i kaźni, przemocy i tchórzostwa, że zaczynają postrzegać innych uczniów jako podobnych sobie w ich lękach, słabościach, niepokojach, małoduszności, interesowności, kalkulacjach, zwątpieniach, kryzysach – we wszelkich trudnych stanach i emocjach, przed którymi uciekać nie można i nie należy.

Nie chodzi więc o to, aby się pozbyć emocji (czyli w praktyce jedynie je zagłuszyć) przy pomocy kolejnego odmówionego różańca czy koronki, zyskując pseudo-duchowy spokój. One są zadaniem do przepracowania, a do tego potrzeba odpowiednich środków, których dostarcza nie modlitwa, lecz odpowiednie narzędzia psychologiczne i psychoterapeutyczne oraz mądre i dojrzałe kierownictwo duchowe. Potrzebujemy więc kompetentnych specjalistów, duchownych i świeckich, którzy pokażą nam, jak powinniśmy postępować, aby nie tłumić i nie wypierać tego, co trudne, czego się w nas boimy i co nas boli, lecz wydobyć to na światło dzienne i uczynić nasze rany miejscem, którego nie lękamy się dotykać. Wszak właśnie rany pozwoliły ostatecznie przekonać się uczniom o prawdziwości Zmartwychwstałego Chrystusa, bo w nich Go rozpoznali.

Wesprzyj Więź

Księże Arcybiskupie, pozwalam sobie wyrazić przekonanie, że jako duchowieństwo naszej diecezji jesteśmy wciąż – posługując się parafrazą ewangeliczną – dopiero w momencie wyjścia uczniów z Jerozolimy do Emaus i na etapie skrytej rozmowy prowadzonej przez nich na temat tego, co się wydarzyło, zanim jeszcze dołączył się do nich Chrystus, który pomógł im otworzyć „uszy, usta i oczy”. A zatem jesteśmy w sytuacji głębokiego podziału, braku zrozumienia i zaufania, wypierania faktycznego stanu rzeczy, żalu, braku wrażliwości, pretensji i rozczarowania sobą.

Jednak dla mnie najbardziej niepokojące jest to, że w liście Księdza Arcybiskupa nie odnalazłem konkretnego nazwania i jednoznacznego ustosunkowania się do bolesnych spraw, o których poinformowaliśmy w czasie naszego spotkania i o których niewątpliwie posiada Ksiądz Arcybiskup wiedzę także z wielu innych źródeł. Prawda wciąż nie została wypowiedziana. „Uszy, usta i oczy” nadal są zamknięte. Pobożna i biblijna frazeologia listu, odwołująca się w wielu miejscach do postulowanej jedności, nie zmienia faktu, że tej jedności nie ma i nie uda się jej stworzyć, o ile nadal pozostaniemy „głusi, milczący i ślepi”.

Przeczytaj też: Czy Bóg ma jeszcze władzę w swoim Kościele?

Podziel się

43
13
Wiadomość

Hm to trochę tak jak po odejściu dyktatora – jedni się oddychają z ulgą a inni się martwią. A razem im trudno się porozumieć. Cieszą się ci, którzy latami cierpieli z powodu niesprawiedliwości i złego traktowania a martwią ci , którzy korzystali z układów i przywilejów, które ów człowiek stworzył. Co to za obraz diecezji – dramat.

Tak było i w czasach rzymskich kiedy przejściowo ustawały prześladowania chrześcijan. Wtedy w gminach zaczynała się walka niezłomnych z tymi, którzy garść zboża wrzucili w znicz przed posagiem cesarzy.
Tutaj jednak potrzeba woli wyprowadzenia diecezji z bagna. Sama się za włosy z niego nie wyciągnie. Szansy na przemilczenie i zapomnienie nie ma. Afera Paetza niech będzie przestrogą.
Tylko do tego trzeba wielkości biskupa. Czy obecny jest tym, kogo potrzeba czy tez kolejnym małym ludzikiem mianowanym za swoje BMW?

„Chodziło także o jasne ustosunkowanie się do narracji pojawiających się obecnie w gronie duchownych diecezjalnych, jakoby poprzedni ordynariusz stał się „kozłem ofiarnym”, którego poświęcono, aby nieprzychylne Kościołowi środowiska i walczące z Kościołem media przestały atakować Kościół za bezczynność i brak reakcji na ujawnione zaniedbania i skandale.” Ta ciekawa koncepcja zrodzona w łonie pomorskiego duchowieństwa wymusza jednoznaczną refleksję: hahahahahahhahahahahahha. To jest niezwykłe, oni się nigdy nie zmienią.

Kościół, który nie jest prześladowany przez siły ciemne a straszne nie jest Kościołem – to wielu księży ma wbite na mur.
W końcu nigdy nie był tak potężny jak podczas prześladowań: realnych i wymyślonych.
Cóż, Głódź miał spłacić długi po Stella Maris. Wszystkimi możliwymi sposobami bez względu na jakąkolwiek moralność. Pieniądze oślepiły Episkopat. Jak za wspaniałych czasów włoskiego Renesansu….

Ks. Arcybiskupie- trzeba zaczac od wyrzucenia zwłok ks….. Jankowskiego z wnętrza Domu Bożego! To obraza Boska iz najwiekszy pedofil jest nadal pochowany wewnątrz Swiątyni !!! Ten czlowiek przez lata ! polował na dzieci w blokowiskach Gdanska! Czemu milczą ci ksieza, ktorzy byli wówczas wikariuszami w parafii sw Brygidy? Tak postepują księża? Wy, szanowni księża zacznijcie mówić !! Jak wy nie zaczniecie mówić to KAMIENIE WOŁAĆ BĘDĄ ! Ks. Arcybiskupie, proszę , zacznij oficjalnie odszukiwać ofiary Jankowskiego i innych! Od tego trzeba zacząć! I od oczyszczenia kurii i sądu biskupiego w Gdańsku. To musi być pierwszy krok! I trzeba ofiarom pomóc wiem co mówię! I o to proszę.

Ok, ale to nie jest argument za tym, że poza nim nie ma zbawienia.Ja nie widzę żadnej wartości dodanej w Kościele. No może tej, że księża na Twitterze są tacy zabawni 🙂

A czytałeś może książkę Moniki Góry i Krzysztofa Brożka „Upadek. Historia prałata Henryka Jankowskiego”? Po tej lekturze może zweryfikujesz niektóre ze swych stwierdzeń na temat „polowania na dzieci w blokowiskach” i „największym pedofilu”.

Mimo słusznych zastrzeżeń co do niektórych poczynań byłego a-ba gdańskiego mam obawy,że sporo akcji wypłynęło ze środowiska Więzi, które mocno zwiazane jest z GW i Tyg.Powszechnym. Dlatego wątpię w szczere akcje świeckich gdańskich, choć pozornie słusznych. Chciałabym przejrzystości i dobrej woli w sprawie tych wyjaśnień, a nie pomówień i brzydkich słów.

ten list pokazuje dość jasno, że pogląd, którego sam kiedyś byłem orędownikiem, że większość księży jest dobrych, a tych złych niewielu to nic więcej jak wygodny mit. Wygląda na to, że dramatyczna większość kleru to oportuniści, a o tym że narracja ataku na KK i wrogów dookoła to nic więcej jak bardzo wygodna wymówka wie każdy; no ale pozwala zachować twarz i innej nie ma.

Rozumiem, że Pan gdy jako szef w nowym miejscu (2 miesiące) wchodzi w zastane i długo uprawiane bagno w locie łapie wszystkie, nawet najbardziej skomplikowane wątki, drzwi otwiera z kopa niczym Steven Seagal i wiadomo-których ładuje na taczki i wysyła na Sybir…
Scenariusz dobrze ugruntowany w historii ludzkości, a Polski w szczególności.

Doprecyzuję moją tezę – nie dotyczy ona ani autora listu ani jego adresata, tylko setek księży który milcząco akceptują i przez lata akceptowali całą sytuację, jak widać dość ponurą.
A co do abp Wojdy: jak nowy szef wchodzi w organizację w której źle się dzieje musi przede wszystkim przedstawić jasno i klarownie pryncypia którymi się będzie kierował i strategiczne cele, a do tego nie są potrzebne detale.

Ma Pani rację, także Jezus wobec kupców w świątyni zachował się ostrożnie, rozważył wszystkie konteksty i zanalizował wątki. Trudno wyobrazić sobie Jezusa rozgniewanego i rozbijającego kramy. Najważniejszy jest dialog.

A czy mógłby Pan łaskawie wskazać, gdzie, kiedy i w jaki sposób ks. Adam Świeżyński w tym liście dokonuje owej „uzurpacji”? Gdzie, kiedy i w jaki sposób twierdzi, że napisał ten list „w imieniu całego duchowieństwa archidiecezji gdańskiej”?

Polecam np. ten cytat: „Księże Arcybiskupie, pozwalam sobie wyrazić przekonanie, że jako duchowieństwo naszej diecezji jesteśmy wciąż – posługując się parafrazą ewangeliczną – dopiero w momencie wyjścia uczniów z Jerozolimy do Emaus i na etapie skrytej rozmowy prowadzonej przez nich na temat tego, co się wydarzyło, zanim jeszcze dołączył się do nich Chrystus, który pomógł im otworzyć „uszy, usta i oczy”. A zatem jesteśmy w sytuacji głębokiego podziału, braku zrozumienia i zaufania, wypierania faktycznego stanu rzeczy, żalu, braku wrażliwości, pretensji i rozczarowania sobą.”

Dziękuję za polecenie. Znam doskonale ten fragment, to istota tego listu otwartego. Ale gdzie w tym fragmencie ks. Świeżyński „uzurpuje” sobie jakoby prawo do wypowiadania się „w imieniu całego duchowieństwa archidiecezji gdańskiej”? Jak wskazał wyżej Marek2, jest to opis sytuacji (zresztą obiektywny), a nie wyrażenie stanowiska w imieniu.

Panie Nosowski, na wypowiedź własną lepszy jest list zamknięty albo forum, o ile istnieje. Ale cóż, uważamy się za cymbały, w które uderza prawda 😉

Gdyby Pan czytał ten list, to by Pan wiedział, że do „zamkniętego” spotkania doszło.

No ale ja nie czytałem. Panie Nosowski, ja nie mam nic przeciwko temu,żeby zwariować w naszych czasach. Ale nie od czytania otwartych listów… 😉 Dziękuję

Ten jeden akapit w którym autor zmienia liczbę pojedynczą na mnogą nie jest manifestem w imieniu duchownych diecezji. Jest raczej opisem sytuacji tamtejszego kleru dokonanym z pozycji człowieka będącego wewnątrz tej struktury. A więc zarzut błędny.

A kto dał mandat Janowi Pawłowi II by w kazaniu na Zaspie w 1987 roku powiedzieć „mówię o was – i za was”? Są czasem sytuacje, gdy niektórzy nie mogą mówić (wtedy „Solidarność”), więc powstają niczym prorocy ich „samozwańczy” rzecznicy. Czy to jest ten przypadek, to się nie wypowiadam. Ale czy głosem duchowieństwa był list w obronie poprzedniego ordynariusza podpisanych przez jego podwładnych? Czy w sytuacji podległości, pisali to, co myśleli? Może tak, ale tego nie ustalimy. Więc nie możemy kwestionować takim argumentem listu ks.Świeżyńskiego. Pozostaje tylko merytoryczna polemika.

Notabene, „mówię o was – i za was” Jan Paweł II użył za arcybiskupem Oskarem Romero z jego przemówienia radiowego kierowanego do junty w Salwadorze.

A ja od ks. dr hab. chciałabym usłyszeć w kontekście opisanej sytuacji komentarz do innego fragmentu Ewangelii. (Łk 9,51-56)
„Gdy dopełnił się czas wzięcia Jezusa [z tego świata], postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich? Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka.”

„Rzekł znowu do swoich uczniów: «Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą. 2 Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze, niż żeby miał być powodem grzechu jednego z tych małych.”

To, że w diecezji gdańskiej przez wiele lat Zły miał prawdziwy bal i uciechę, to da się zrozumieć i naturą Złego, i grzeszną naturą człowieka, przerażające jest to, że cały episkopat o tym wiedział (arcybiskup Polak twierdził, że on nie wiedział) i kompletnie nikomu to nie przeszkadzało. Nie przeszkadzało to nawet tym biskupom, którzy uchodzą za „otwartych”, wobec tego razem z innymi są wspólnikami niesławnej pamięci poprzedniego zarządcy, bo przecież nie pasterza, diecezji. Dzisiejszy biskup też, i nie wydaje się, sądząc z listu ks. A. Świerzyńskiego, że coś z tego zrozumiał. Festiwal udawania, że nic się nie stało, dalej trwa i ma się znakomicie, okraszony głupkowatymi wypowiedziami kolejnych biskupów (patrz biskup Skworc). Jeżeli nie będzie opcji zerowej, to marnie będzie. Ci ludzie w znakomitej większości nie tylko prochu nie wymyślą, oni już nic nie wymyślą. Nie życzę im źle, niech idą na sowitą nawet emeryturę, niech sobie nakładają te kolorowe fatałaszki i grzeją się w swojej urojonej wielkości i niech nam dadzą wreszcie święty spokój od siebie. Ufam, że ich następcy na swoim biurku, ale i w sercu będą mieli maksymę – po pierwsze Ewangelia!

Gdy się zastanowię, co w świetle prawa kanonicznego mógł uczynić inny biskup w sprawie niewłaściwego prowadzenia diecezji przez drugiego biskupa to nie widzę takiej możliwości, więc Pana zarzuty wobec nich uważam za niesprawiedliwe. Po pierwsze, nie mogli mieć pewności co do faktów, by ich ewentualne poczynania nie zostały zdezawuowane. Tym bardziej, że fakty prawdziwe mieszały się z kłamstwami z arsenału wrogów Kościoła. Pisać do Watykanu? Niektórzy pisali. Przecież jak wynika z dochodzenia red.Nosowskiego, właściwa dykasteria była umoczona w przewlekłość postępowania wobec ks.Dymera w archidiecezji gdańskiej. Watykan nigdy nie wysłał sygnału gwarantującego, że wątpliwości będą rozpatrywane rzetelnie. Nuncjusze wręcz wydawali poszlakowanym biskupom nazwiska osób chcących swoje zastrzeżenia lojalnie wyjaśnić w trybie kościelnej procedury wewnętrznej . Dla innych biskupów to był sygnał, że nie mogą liczyć na instancję wyższą. Więc raczej ustrój Kościoła wymaga korekt, których nie przeprowadzi się z poziomu nawet biskupów by nie zakwestionować jego istoty, chyba, że poszliby śladami biskupów niemieckich, którzy zaczęli realizować swoja partykularną wizję Kościoła dopuszczając stawianie reszty Kościoła, inaczej uwarunkowanego lokalnymi okolicznościami, przed faktami dokonanymi, prawie schizmą. Jedyna rzecz, która przychodzi mi do głowy, to odmowa uczestniczenia w posiedzeniach episkopatu, ale honorowaniu jego decyzji. Taki symboliczny gest, skoro nie mieli wpływu. Ale czy i tak nie podniósłby Pan zarzutu, że czynili za mało? Zaznaczam, że dyskusja, którą Pan inicjuje jest uprawniona, ale dla mnie zamyka ją pochopne w mojej opinii stawianie zarzutów personalnych.

W punkt ! Tak wlasnie rzeczy sie maja ! Pisze to ja, ksiadzz 33-letnim stazem kaplanskim i poslugujacy w tak pogardzanej przez polskie duchowienstwo Francji. A tyle moglibysmy sie od niej nauczyc …

Trwa atak na Kościół: atakują go biskupi i kapłani, którzy myślą, że RKK to firma, i nie potrzeba im wcale Ewangelii, żeby się kręciła. Nawet trochę im przeszkadza. A ci, którzy wołają o jej priorytet są okrzyknięci przez nich wrogami Kościoła. I słusznie, bo faktycznie są wrogami kościoła… nieewangelizcznego.

Żeby ewangelizować trzeba najpierw wierzyć w siłę swojego Słowa a nie w pałki i w pięści. Zwłaszcza w pięści „obrońców kościołów”.
Ale łatwiej obstawić nimi kościół niż wyjść do manifestantów ze Słowem.
Po co się narażać jak ci głupcy 1800 lat temu?

Każdego biskupa trzeba oceniać po czynach, a nie po gładkich słowach i listach pasterskich. Wojda ma szansę stać się biskupem przełomu. Czy tak się stanie będzie można powiedzieć już za kilka miesięcy. Ja życzę mu wszystkiego najlepszego.

Ręce opadają… chcecie stanąc w prawdzie? To idzcie wytoczyć proces Głódziowi!!
A tak wymienicie piękne listy i tyle… zresztą dajcie sobie spokój i zajmijcie się swoimi obowiązkami.
Mobbing w Kościele to przecież normalna sprawa ( dla papieża to też normalne, bo mu to nie przeszkadza), tylko cywilne procesy przyniosły by jakis skutek.

List napisany przez małego księdza nie wierzącego w wielkiego Boga. List przeintelektualizowany i ślepy na dokonane zmiany oraz nowy sposób prowadzenia diecezji przez następcę ks. Głódzia. Chyba autor nie potrafi wyjść z roli w jaką wszedł jako słuszny oportunista poprzedniego biskupa. Wtedy to było słuszne i są tego piękne efekty. Aktualnie warto żeby autor pogodził się że mamy nowa lepszą sytuację i nie szukał medialnego blasku (list otarty) w „odgrzewanym kotlecie”.