Żył swoją metafizyką. Nie kreował się na buntownika, pogardzał pozami, nie godził się na ogrom zła, które dostrzegał w świecie. W tym buncie było coś autentycznego, co wychodziło z trzewi.
Tekst ukazał się w „Więzi” 8-9/2011 pod tytułem „Z obłędem w oczach i płucach”
Umarł czterdzieści lat temu, urodził się ponad sześćdziesiąt pięć lat temu – miał dwadzieścia pięć lat, kiedy jego kolejna już próba samobójcza powiodła się, przedawkował leki, m.in. valium. Rafał Wojaczek – jeden z tych poetów, o których nie da się zapomnieć. Jego wiersze – pełne tajemnicy, mroku, ale i jasności – mam zawsze na wyciągnięcie ręki.
Piszą o nim, że to poeta przeklęty, fenomen i geniusz porównywalny z Baudelaire’em i Rimbaudem. A ja bym powiedział za Bogusławem Kiercem, jego biografem, że to „gwałtownik nieba”, ciekawy „intymnego życia Boga”, i nikt z nas „nie potrafi powiedzieć, jak odbywało się jego forsowanie bram niebieskich”.
Jaki był naprawdę? Kameleon dostosowujący się do każdego rozmówcy? Zelig? Każdy pamięta Wojaczka inaczej, może idealizując go, może chcąc wzmocnić mit wielkiego poety
Wojaczek to poeta, którego aktywność twórcza przypada na czas tzw. małej stabilizacji gomułkowskiej. Zewsząd wyziera peerelowska szarzyzna, brudne knajpy, w których obsługują klientów kelnerki w wieku balzakowskim, z dużymi piersiami i ogromnymi kokami. Polski Rimbaud potrafił znakomicie, szyderczo i boleśnie opisać ten zgrzebny PRL – przerażał go, a monotonia życia w nim wzmagała poczucie bezsensu.
„Sanatorium”, wydane 6 grudnia 2010 r., a więc dokładnie w 65. rocznicę urodzin poety, to proza uzupełniona o odnalezione ostatnio fragmenty; świadectwo jego egzystencjalnych zmagań z sobą samym i ze śmiercią. „Prawdziwy bohater bawi się sam” – tak brzmiało motto w pierwszym wydaniu (w ramach dzieł zebranych) i wzięte było od Baudelaire’a. Najnowsze, drugie wydanie „Sanatorium” to samoistne dzieło z ważnymi – jako się rzekło – uzupełnieniami, ale bez wspomnianego motta, a szkoda.
„Życiopisanie” – ten słynny termin, wymyślony przez Henryka Berezę, dotyczył Edwarda Stachury, ale idealnie określa także twórczość Wojaczka. W „Sanatorium” znajdujemy zresztą wyraźne akcenty polemiczne w stosunku do autora „Siekierezady”. Ci dwaj skłóceni z życiem ludzie inaczej postrzegali świat i inaczej go przeżywali. Zgadzali się tylko w tym, że otaczająca ich rzeczywistość jest obskurna, absurdalna i nudna. Stachura idealizował ludzkie uczucia, miłość, piękno świata i tzw. prostego człowieka, jego pracę i codzienny znój, a rozczarowanie światem pojawiło się u niego wraz z postępującą chorobą psychiczną. Z Wojaczkiem było inaczej – był zbuntowany od samego początku, co mocno odcisnęło się w jego poezji, pomimo jej klasyczności.
Ta poezja wchodzi w ścisłą relację z poezją romantyczną, z Mickiewiczem i Słowackim, ale – powtarzam – mimo formalnej klasyczności jego wiersze zawsze wyrażały bunt wobec świata, życia, ludzkiej kondycji i bezsensu istnienia. Nie był to nigdy bunt polityczny, lecz egzystencjalny, co w minionym ustroju i tak mogło być odbierane jako nieprawomyślność i kontestowanie systemu.
I tak w istocie było, choć poeta żył ponad tym – żył swoją metafizyką. Nie kreował się na buntownika, raczej pogardzał wszelkimi pozami, nie godził się na ogrom zła, które dostrzegał w świecie. W tym buncie było coś autentycznego, co wychodziło z trzewi – wyrzucał z siebie ból, namiętność, grzech, upadki; posługiwał się w poezji (i w prozie) licznymi wulgaryzmami, nigdy jednak ich nie nadużywał. Jego życie to świadoma – a może jednak nieświadoma? – autodestrukcja. Przejawiała się m.in. w nadużywaniu alkoholu, była wynikiem jego ogromnej wrażliwości, żeby nie powiedzieć nadwrażliwości – stąd zapewne także jego załamania psychiczne.
Proza Wojaczka, który był przede wszystkim wspaniałym poetą, nie ma zapewne takiego znaczenia jak proza Marka Hłaski, o pokolenie starszego szaleńca, można się jednak domyślać, że 22-letni Wojaczek – tyle miał lat, gdy pisał „Sanatorium” – jeśli z kimkolwiek się solidaryzował, to właśnie z autorem „Cmentarzy”.
Swój prozatorski „poemat” pisał Wojaczek – jak to określił Kierc – „jednym ciągiem z obłędem w oczach i płucach”. Bohaterem „Sanatorium” – zbioru opowiadań, stanowiących konsekwentną całość – jest Piotr Sobecki. Pod tym imieniem i nazwiskiem kryje się sam Wojaczek. Piotr – to imię najstarszego brata poety, Sobecka to nazwisko panieńskie jego matki. Akcja rozgrywa się w mieście W., czyli we Wrocławiu, i przynosi obraz rozpadu – wszystko jest oślizgłe, obrzydliwe i bezsensowne. W mieszkaniu Sobeckiego rozkłada się jedzenie, rozpada się jego małżeństwo, rozpada się wreszcie on sam – umiera mentalnie i fizycznie.
Krytyk Cezary Polak zauważył, że drugim motywem tej powieści – będącym kluczem do zrozumienia Wojaczka – jest poetyka maski i kostiumu. „Sanatorium” rozpisane na kilka głosów – Sobecki, jego sobowtór, Wojaczek, narrator – pokazuje kilka twarzy autora Ojczyzny. Łukasz Saturczak nazwał zaś w „Tygodniku Powszechnym” powieść Wojaczka dziennikiem składającym się z zapisków kolejnych dni, podczas których nic się nie dzieje. I nic się nie stanie. Saturczak pisze: „Należy czekać na koniec świata bądź własnego żywota, o czym bohater często przypomina. Śmierć to fatum, które nad nim ciąży. Widzi ją wszędzie, jak wtedy, gdy przechodząc przez most, przypomina sobie, jak kiedyś chciał zawiesić tam szubienicę. […] Piotr jest brutalnie szczery. Przede wszystkim wobec siebie, ale i najbliższych. Opowiada o żonie, którą widuje rzadko […]. Spotykają się zazwyczaj w tytułowym sanatorium, w malutkiej izbie, na chwilę. On wraca do siebie. Agonia trwa w nieskończoność”.
W „Wojaczku”, znakomitym filmie Lecha Majewskiego, cytowane są duże fragmenty „Sanatorium”, głównie dialogi Wojaczka – w tej roli doskonały Krzysztof Siwczyk, też poeta – z Januszem Styczniem.
Niektórzy uważają, że życie Wojaczka było maskaradą. Dla Saturczaka na przykład somnambuliczna scena z „Sanatorium”, w której trzeźwy, a więc świadomy Piotr obserwuje zachowanie Piotra pijanego, świadczy o tym, że „wizerunek nonkonformisty zaczyna się chwiać”.
Polski Rimbaud potrafił znakomicie, szyderczo i boleśnie opisać zgrzebny PRL – przerażał go, a monotonia życia w nim wzmagała poczucie bezsensu
We wspomnieniach przyjaciół poety nie wygląda to tak jasno. Bogusław Kierc pisze o Wojaczku bardzo ciepło. To był dla niego nade wszystko przyjaciel, z którym zresztą nigdy nie wypił kieliszka wódki. Odwiedzał go często, był zawsze schludny i trzeźwy, spokojny. Jerzy Kronhold, bliski kolega poety z okresu studiów, tak go wspomina: „Krawata ani białej koszuli ze spinkami u niego raczej nie widziałem. Przepierki mogły dotyczyć co najwyżej skarpetek i spodniej bielizny.[…] Koszule woziło się do domu. Więc na pytanie, czarne czy białe, schludne czy brudne, odpowiadam: szare, szare mydło. Rafał pod tym względem nie odbijał od innych”.
Był porywczy. Nie potrafił kontrolować swoich reakcji. Tak twierdzi Kronhold, na dowód podając zdarzenie, kiedy sprowokowany poeta rzucił w niego ciężką popielniczką, trafiając w łokieć. Kronhold przepisał wiersz Wata „Ars poetica” i podał mu do przeczytania jako swój. „Tak uzbrojony z niecierpliwością oczekiwałem na zwyczajową porcję kpin”. Wojaczek się wściekł, może najbardziej dlatego, że wyszła na jaw jego nieznajomość poezji Wata.
„Jego biblioteka – wspomina Kronhold – składała się niemal w całości z arcydzieł. […] Jego inteligencja pozostanie tajemnicą. Więc powiedzmy, że przewyższał rówieśników, że był zjawiskiem, osobliwością natury, dążącą do autodestrukcji”. Jacek Łukasiewicz, literaturoznawca i znajomy poety, dodaje: „Cała jego poezja jest wychodzeniem z egocentryzmu, a jego forma artystyczna była przezwyciężaniem go przez jakości kulturowe większe i szersze. […] Wydaje mi się jednak, że Rafał był alkoholikiem. Zawsze po pijaństwie ciężko chorował, a mimo to pił, wiedząc, że będzie się męczył. […] Rafał nie tworzył legendy. […] Moim zdaniem Wojaczek zachowywał się tak, a nie inaczej raczej po to, żeby legenda nie powstała. […] Wiem, że zdrowie i choroba psychiczna są sprawami względnymi. Według mnie jednak Wojaczek był chory. Nie radził sobie ze sobą. Perspektyw i norm szukał w drugim «ja» – w poezji”.
Może właśnie dlatego był tak prawdziwy i przejmujący. I jeszcze jedna opinia. Ryszard Krynicki tak wspomina poetę przeklętego: „W czasie tych kilku spotkań miałem wrażenie, że rozmawiam z człowiekiem, dla którego najważniejsza jest poezja. Ani razu nie zdarzyło się, żeby Rafał kogoś prowokował, zaczepiał lub zachowywał się agresywnie, jak często o nim opowiadano. […] Nie takiego Wojaczka poznałem. Rafał był bardzo dobrze wychowanym młodym człowiekiem. I co do tego nie miałem żadnych wątpliwości. Oczywiście wierzę, że potrafił zachowywać się agresywnie, robić ekscesy. Cieszę się jednak, że takiego nigdy go nie widziałem”.
Wobec tego: kim był, jaki był naprawdę? Kameleon dostosowujący się do każdego rozmówcy? Zelig? Każdy pamięta Wojaczka inaczej, może idealizując go, może – przez podkreślanie szaleństwa – chcąc wzmocnić mit wielkiego poety, który wszedł już do popkultury, a jego twarz ze zdjęć, szczególnie z ryciny Zbigniewa Kresowatego, staje się powoli ikoną? Bogusław Kierc chciał, żeby zajęto się przede wszystkim poezją Wojaczka i przestano plotkować o jego życiu i śmierci. To chyba jednak niemożliwe, Wojaczek jest przecież legendą, może wbrew sobie, ale jest. Jest też niewątpliwie poetą kultowym i w jego przypadku takie określenie nie stanowi nadużycia.
A samobójstwo? Zostawmy to, tak dramatycznego aktu nikt nigdy w pełni nie zrozumie i nie wyjaśni. Dlaczego przestaje działać naturalny instynkt życia? Była to śmierć przedwczesna i niepotrzebna, jako poeta Wojaczek miał jeszcze wiele do powiedzenia.
A co byłoby z Wojaczkiem, gdyby żył? Wszyscy przyznają, że jego pisanie było intensywne, emocjonalne, namiętne, fascynujące i mocne do samego końca. Wypalał się fizycznie i psychicznie. Trudno było go doścignąć, wymykał się wszelkim klasyfikacjom. Do rangi symbolu urasta scena z jego pogrzebu: oto trumna nie chciała zmieścić się w grobie. Grabarze musieli się strasznie namęczyć.
Życie odbierał jako czas grozy, odczuwał wstręt do zła i zakłamania świata. Autor totalny, żyjący śmiercią, zafascynowany miłością i cielesnością, wulgarny i liryczny zarazem, brutalny i czuły, często posługujący się estetyką turpistyczną, z nikim nieporównywalny, irytujący, a jednocześnie kochany, pełen lęków i obsesji, penetrujący bez znieczulenia mroczne zakątki ludzkiej duszy, dzięki czemu poznawał siebie i tracił złudzenia. Może dlatego tak fascynuje kolejne pokolenia czytelników, każdy z nas bowiem w jego twórczości może odnaleźć cząstkę siebie.
Czytam Wojaczka i wiem, że wierzył w Boga, że mierził go ten świat, Polska także, że nie chciał nikogo krzywdzić – był wierny w przyjaźni, kochał swoje rodzeństwo i matkę; ojca też, choć jednocześnie nienawidził go, kiedy zamieniał się w tyrana.
Jego prawdziwymi kochankami byli – jak o nich mówił – „moi umarli poeci”: „Wieszam majtki na sznurze wisi Jesienin. […] / Kiedy otwieram oczy wyfruwa ptak / Anielska dusza Keatsa ponad wodę snu. / Ich śmierć przecinkiem, wciska się w tok zdania / I nieustannie sylaby mi liczy”. Oni byli dla niego bardziej żywi niż on sam. W wierszu „Nigdy nie otwierać okna” pisał: „Nie pisz listów do siebie / kto to widział / pisać listy do zmarłych”.
Przy pisaniu tekstu autor korzystał z książki Bogusława Kierca „Rafał Wojaczek. Prawdziwe życie bohatera”, WAB 2007 oraz Stanisława Beresia i Krystyny Batorowicz-Wołowiec „Wojaczek wielokulturowy. Wspomnienia, relacje, świadectwa”, Biuro Literackie 2008
Przeczytaj też: W co wierzy Olga Tokarczuk?
Parę uwag i dygresji. Jeśli chodzi po podstawę tego tekstu z 2011, autor wyraźnie faworyzuje publikację Kierca, bardziej subiektywną i kreatywną. Traci na tym realizm postaci Wojaczka, którego biografię w sposób nieudany przedstawił Majewski w swym „znakomitym” filmie. Warto z wizerunkiem obrazoburczego, ekshibicjonistycznego, skłonnego do agresji i ekscesów teatralnych, tzw. poety przeklętego połączyć fakt, że Wojaczkowi brakowało tej rimbaudowskiej nonszalancji wobec własnej twórczości. Pod tym względem Wojaczek był bardzo układny, spolegliwy, operacyjny i niesłychanie przedsiębiorczy, jeśli chodzi o los wydawniczy swej poezji. Zdaje się że nie tylko swe wiersze, ale i ich recenzje znał na pamięć. Dzisiaj jego ikona ma potencjał wulgarnej świętości. Bez większego problemu można młodemu pokoleniu krzyczącemu w stronę Kościoła „wypier….”, wmówić, że Wojaczek był gwałtownikiem nieba i człowiekiem o intymniej relacji z Bogiem. W ten sposób można w młodych wyrobić przekonanie, że ich bunt i agresja są wyrazem pragnienia prawdziwego królestwa wolności, w którym Bóg istnieje taki jaki jest naprawdę, a nie takim „nieprzyjemnym” jakim kreuje go Kościół.
Prawdziwa poezja to są frazy o źródle u Jana Pawła II a nie jakieś wiersze o wódce i papierosach.
Skoro tak mówisz, Karol
Potencjał wulgarnej świętości ograniczony jest do grona osób znających postać Poety i jego poezję. Niewielki. Dalej: „Bez większego problemu można młodemu pokoleniu [..] wmówić, że Wojaczek był […] człowiekiem o intymnej relacji z Bogiem”. Po pierwsze, kto chce młodym coś takiego wmawiać? Po drugie, czy rzeczywiście „bez większego problemu”?. Człowiek balansujący na granicy szaleństwa, staczający się w alkoholizm, cierpiący na chorobę afektywną dwubiegunową, nieradzący sobie w życiu (brak stałego zajęcia), dramatycznie wołający o pomoc (kilka prób samobójczych, w tym ostatnia udana) miałby mieć „intymną relację z Bogiem”? Od takiego Boga to tylko uciekać.
I druga rzecz. Troska o obraz Boga u młodych, to żal po rozlanym mleku. Skrzecząca rzeczywistość roku 2021 to młodzi odwracający się do Kościoła plecami, nieinteresujący się Bogiem. Sakrament bierzmowania będący de facto pożegnaniem z Kościołem, nieuczestniczenie licealistów w lekcjach religii, wysyp małżeństw niesakramentalnych, coraz częstsze niechrzczenie dzieci – to są dzisiejsze problemy. Młodzi na ulicach ze swymi wulgaryzmami to konwulsje, symptomy choroby. Jej istotą jest degeneracja polskiego Kościoła, co na szczęście dostrzegają (i tak nazywają) co światlejsi księżą. Nieszczęśliwy Poeta sprzed pięćdziesięciu wraz z całym swoim „potencjałem” nie ma nic do tego.
Lukasz – zgadzam sie sie . Poza tym? Kto kreuje te legendy ? Co oni maja wspolnego z Bogiem, z chrzescijanstwem? Np.. wiersz
– Milosc to zdrada)
Rafał Wojaczek
Bądź mi
Bądź mi od stóp do głowy, od pięty do ucha
Od kolana do pachwiny, od łokcia do paznokci
Pod pachą, pod językiem, od łechtaczki do rzęs
Bądź biegunem mojego pomylonego serca
Rakiem, który mózg jedząc pozwoli poczuć mózg
Bądź wodą tlenu dla spalonych płuc
Bądź mi stanikiem, majtkami, podwiązką
Bądź kołysanką dla ciała, niańką co kołysze
Jedz mi brud zza paznokci, pij miesięczną krew
Bądź żądzą i spełnieniem, rozkoszą, znowu głodem
Przeszłością i przyszłością, sekundą i wiecznością
Bądź chłopcem, bądź dziewczyną, bądź nocą i dniem
Bądź mi życiem, radością, bądź śmiercią, zazdrością
Bądź złością i pogardą, nieszczęściem i nudą
Bądź Bogiem, bądź Murzynem, ojcem, matką, synem
Bądź — i nie pytaj, jak Ci się wypłacę
A wtedy darmo weźmiesz najpiękniejszą zdradę:
Miłość, która obudzi śpiącą w Tobie śmierć
czemu Wiez nie zamieszcza tego co mowil Jezus Chrystus tylko to co mowil Wojaczek?
Ania, bardzo dobrze to ujęłaś. Wiersz literacko doskonały, szalenie sugestywny, ale konkluzja całkowicie niechrześcijańska. Demony w głowie.
Kierc ma rację, mówiąc zajmijcie się jego poezją , nie plotkami o życiu i śmierci. Legenda, jak to legenda, żyje własnym życiem, można nią się fascynować lub nie, a można też – jak czyni to wyżej Robert Forysiak – wysnuwać z niej jakąś absurdalną politykę biograficzną, bliską polityce historycznej. Legenda nie powinna przesłaniać jego poezji zwłaszcza krytykom i historykom literatury. To jedna z najwspanialszych erupcji czystej liryki w historii polskiej poezji XX wieku, całkiem jakby poza ówczesnym procesem historycznoliterackim. Nie ma nic wspólnego ani z poezją lat 60. spod znaku Orientacji, ani z rodzącą się wtedy Nową Falą. Podobnie jak Słowacki, miał Wojaczek swoich aniołów, dyktujących mu wiersze. I chyba był szczęśliwy tylko wtedy, gdy nocą mógł je zapisywać. Znał wagę swej twórczości, dlatego tak usilnie zabiegał o publikacje, co tylko pozornie może wydawać się jakimś zadufaniem. Wszak gdyby nie genialny tom Kierca z 1976 roku recepcja jego poezji mogła potoczyć w dużo mniej korzystny sposób. Dopiero ten tom ukazał, co faktycznie stworzył Wojaczek, ustalając zarazem niezwykle odpowiedni dla tej poezji jej kształt graficzny i kompozycyjny. Dla mnie ten tom jest organiczną częścią poezji Wojaczka.
Legenda??
Właśnie Andrzej, należy zająć się poezją zamiast tworzyć mitograficzne androny typu „gwałtownik nieba”. I trzeba przypomnieć, że to właśnie „legenda”, cała ta aura związana z życiem publiczno-prywatnym Wojaczka blokowała uznanie, jakie należało się jego poezji, której nie chciano koronować głównymi nagrodami, dając je poetom, których nikt już nie pamięta, nawet nie zgodzono się na zarejestrowanie Wojaczka w ZLP, co zapewne dobrze wiesz, Andrzej. Co do kreowania „potencjału” – uwagi tego typu należy kierować do ks. Lutra, nie do mnie.
@ Andrzej, dziękuję za ciekawe informacje. Pełna zgoda z Twoja opinią, tylko jedno ad vocem. „Miał Wojaczek swoich aniołów”. Dla pełni obrazu warto tu mimo wszystko zaznaczyć, że byli wśród nich także upadli aniołowie. Niczego to przecież nie ujmuje poezji Wojaczka, demony to nierozłączni towarzysze niejednego wielkiego artysty. Czuję się zachęcony do bliższego poznania opracowania Kierca, o którym wspominasz. Pozdrawiam