Założenie, że to politycy – Jarosław Kaczyński bądź Jarosław Sellin – mają decydować o tym, co jest, a co nie jest „polskim punktem widzenia” czy „polskim przesłaniem” w muzealnictwie czy historiografii, godzi w autonomię kultury, jeden z fundamentów demokratycznego państwa, którym cieszyliśmy się po 1989 roku.
Polemika z tekstem „Czasem się nawet przerażam, jak ambitne zadanie na siebie wzięliśmy” – rozmową z Jarosławem Sellinem
„Na łamach „Więzi” zastanawiamy się często, jak mamy w spolaryzowanej Polsce różnić się między sobą, ale jednak żyć wspólnie, nie wykluczając się wzajemnie. W tym celu trzeba czasem więcej posłuchać, aby lepiej zrozumieć również tych, z którymi się nie zgadzamy”. Taką preambułą swoją rozmowę z Jarosławem Sellinem, politykiem Prawa i Sprawiedliwości, sekretarzem stanu w Ministerstwie Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu, poprzedził Jakub Halcewicz-Pleskaczewski.
Pod takim założeniem podpisuję się obiema rękami. Cóż jednak zrobić, gdy spotykamy się głównie z przeinaczeniami, insynuacjami, a nawet świadomie głoszonymi nieprawdami? Odniosę się przede wszystkim do tych, które dotyczą Muzeum II Wojny Światowej, jednego z najważniejszych wątków opublikowanej rozmowy.
Polskie przesłanie
Zacznijmy od najcięższego zarzutu Sellina, że jakoby stworzyłem w Gdańsku „muzeum o uniwersalistycznym, a nie polskim przesłaniu”. Jest on nieustannie powtarzany przez polityków PiS – od samego Jarosława Kaczyńskiego poczynając – który jeszcze w 2013 roku, na kongresie partii zapowiedział, że po zwycięstwie wyborczym jego ugrupowanie będzie chciało „zmienić kształt Muzeum II Wojny Światowej, tak żeby wystawa w tym muzeum wyrażała polski punkt widzenia”.
Zarówno polska walka, jak i martyrologia, pokazane są w Muzeum II Wojny Światowej bardziej obszernie niż w jakimkolwiek innym istniejącym muzeum narracyjnym. Jestem pewny, że nie zmieni się to także po otwarciu flagowego projektu PiS, czyli Muzeum Historii Polski
Założenie, że to politycy – Jarosław Kaczyński bądź Jarosław Sellin – mają decydować o tym, co jest, a co nie jest „polskim punktem widzenia” czy „polskim przesłaniem” w muzealnictwie czy historiografii, godzi w autonomię kultury, jeden z fundamentów demokratycznego państwa, którym cieszyliśmy się po 1989 roku. Używanie takiego argumentu jest też wykluczające ze wspólnoty narodowej. Możemy się nie zgadzać z czyimiś poglądami – tak jak ja nie zgadzam się z tym, co mówi i robi jako polityk rządzącej partii Jarosław Sellin – ale uważam, że jest to część polskiego sporu. Nie zamierzam nikogo wykluczać z polskości ani przyznawać monopolu na nią sobie i osobom podobnie do mnie myślącym. A ponieważ historią Polski zajmuję się od początku pracy naukowej, czyli od roku 1990, naprawdę nie potrzebuję – podobnie jak inni historycy, którzy wraz ze mną stworzyli Muzeum II Wojny Światowej – pouczeń od jakichkolwiek polityków, co jest, a co nie jest „polskim przesłaniem” w wystawie muzealnej czy książce.
Taki zarzut jest w przypadku Muzeum II Wojny Światowej tym bardziej absurdalny, że od samego początku, jeszcze gdy w 2007 roku wysunąłem pomysł stworzenia placówki – podjęty następnie przez Donalda Tuska jako premiera polskiego rządu – podkreślałem, że jednym z głównych celów takiego muzeum powinno być pokazanie światu wojennego doświadczenia Polski i Europy Środkowo-Wschodniej. Było ono na ogół nieznane opinii publicznej na zachodzie Europy i poza nią, marginalizowane w wystawach najważniejszych światowych muzeów.
Każdy zwiedzający wystawę w Gdańsku dostrzeże, że losy Polski są dominującym wątkiem, obecnym we wszystkich jej częściach. Polska jest oczywiście pokazana na tle innych krajów, dzięki czemu jej historia staje się bardziej zrozumiała, nie tylko zresztą dla obcokrajowców, ale i dla większości polskich zwiedzających, którzy nie mają szczegółowej wiedzy o przeszłości.
W niczym nie zagraża „polskiemu przesłaniu” – czymkolwiek by ono nie było – pokazanie w jednej sali ruchów partyzanckich w Polsce, Jugosławii, Związku Radzieckim i Francji czy masakr ludności cywilnej dokonywanych przez Niemców w różnych okupowanych krajach. Na tle porównawczym widać podobieństwa i odmienności w wojennych losach poszczególnych narodów i tylko dzięki tak szerokiemu spojrzeniu gdańska wystawa mogła objąć całość wojennego doświadczenia, stając się jedną z najważniejszych na świecie ekspozycji muzealnych na temat historii XX wieku. Jestem przekonany, że służy interesowi Polski to, iż zwiedziło już ją setki tysięcy obcokrajowców, którzy zyskali szansę zrozumienia naszej historii, także poprzez porównanie jej z doświadczeniami ich własnych krajów, które również mogli odnaleźć na wystawie.
Muzeum i zdrada narodowa
Wbrew temu, co twierdzi Jarosław Sellin, na wystawie od samego początku (czyli w jej oryginalnej wersji, przed zmianami wprowadzonymi po usunięciu mnie ze stanowiska dyrektora muzeum) pokazana była kampania wrześniowa (odrębna, bardzo obszerna część ekspozycji), ze szczególnym uwzględnieniem obrony Westerplatte i walk na Pomorzu, II Korpus gen. Andersa i Monte Cassino, 1 Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka (trudno nie zauważyć czołgu Sherman w jej barwach – jednej z głównych atrakcji dla zwiedzających), rotmistrz Witold Pilecki, Janusz Korczak.
Jarosław Sellin musi o tym doskonale wiedzieć, więc jego twierdzenia nie są niczym innym niż świadomie głoszoną nieprawdą, mającą na celu zdyskredytowanie twórców muzeum.
Tak samo nieprawdziwy jest zarzut marginalizowania na wystawie Polskiego Państwa Podziemnego. Poświęcona jest mu odrębna część ekspozycji, pokazująca jego działalność w niezwykle szczegółowy sposób. Znajduje się tam między innym podłogowa skrytka z wykorzystywanego przez podziemie warszawskiego mieszkania, której nie zobaczymy na żadnej innej wystawie. Zarówno polska walka, jak i martyrologia, pokazane są w Muzeum II Wojny Światowej bardziej obszernie niż w jakimkolwiek innym istniejącym muzeum narracyjnym. Jestem pewny, że nie zmieni się to także po otwarciu flagowego projektu PiS, czyli Muzeum Historii Polski, które będzie musiało pokazać wszystkie epoki historyczne, a nie tylko wojnę.
Za szczególnie oburzający uważam zarzut dotyczący koncentrowania się przez gdańskie muzeum na cierpieniach ludności cywilnej, co dla Sellina ma być dowodem na realizowanie interesów Niemiec. „Jest to w ich interesie, gdyż mniej się wtedy skupiamy na tym, kto był sprawcą, a kto ofiarą. I dokładnie taki cel realizowało polskie muzeum zbudowane za pieniądze polskich podatników: żeby w równej mierze opowiedzieć o nieszczęściu mieszkańców zniszczonej Warszawy, Drezna i innych miast niemieckich niszczonych dywanowymi nalotami bombowymi. Przypadek? A może nie, biorąc pod uwagę fakt, że Paweł Machcewicz był nie tylko dyrektorem muzeum, ale też zatrudnionym w Kancelarii Premiera doradcą Donalda Tuska do spraw polityki historycznej”.
To już nie tylko zwykła insynuacja, ale zarzut zdrady narodowej. Nie jest to zresztą nic nowego, bo taki sam zarzut wielokrotnie formułował Jarosław Kaczyński, został on nawet wprowadzony do oficjalnego programu wyborczego PiS w 2019 roku. Nie warto na niego nawet odpowiadać (czy mam się tłumaczyć, że nie działałem na zlecenie Berlina?), ale trzeba wrócić do wątku ludności cywilnej.
Sellin jest historykiem z wykształcenia i musi wiedzieć, że właśnie w Polsce los ludności cywilnej był wyjątkowo tragiczny. Na ok. 5,5 mln polskich obywateli, którzy w czasie wojny stracili życie, mniej niż 300 tys. było żołnierzami (o nich też mówimy i oddajemy im hołd na gdańskiej wystawie), a pozostali cywilami – polskimi Żydami i etnicznymi Polakami. Czy los zamordowanych bezbronnych ludzi jest mniej godny upamiętnienia niż żołnierzy, którzy na ogół mogli przynajmniej ginąć z bronią w ręku?
Wsparcie od CBA
Rozmowa obfituje też w wątki jawnie groteskowe. „Paweł Machcewicz nie skończył budowy muzeum, zanim doszliśmy do władzy – mówi Sellin. – Przedłużaliśmy i jego władztwo, i finansowanie do końca organizowania wystawy stałej, uznając, że nie wolno przerywać tego procesu”.
To interesujące, że za wsparcie dla powstającego muzeum i dla mnie osobiście Sellin uznaje decyzję ministra kultury o likwidacji Muzeum II Wojny Światowej jeszcze przed jego otwarciem – poprzez połączenie z Muzeum Westerplatte. To drugie, w tamtym momencie fikcyjne, istniejące tylko na papierze, miało wchłonąć muzeum budowane od wielu lat, którego nawet nazwa miała zniknąć. Nie ma tu miejsca na przypominanie szeroko znanej ponadrocznej walki o dokończenie budowy i otwarcie muzeum dla publiczności, co ostatecznie stało się w marcu 2017 roku. Udało się to zrobić wbrew rządowi PiS i zwłaszcza mimo przeciwdziałania Ministerstwa Kultury, które wszelkimi możliwymi środkami starało się nie dopuścić do otwarcia wystawy.
Sama nazwa muzeum została uratowana tylko dzięki temu, że było ono budowane na gruncie darowanym przez Miasto Gdańsk, a akt darowizny zakładał, że może być ona wycofana, jeżeli muzeum nie powstanie. Likwidacja muzeum została opóźniona, dzięki temu, że odwołałem się do sądu administracyjnego, który zawiesił decyzję ministra. Samej budowy Ministerstwo Kultury wstrzymać już nie mogło, bo umowy z wykonawcami zostały podpisane wcześniej, a ogromne kwoty zostały wydatkowane w poprzednich latach. Środki na bieżącą działalność były jednak przez ministerstwo zmniejszane, co miało utrudnić nam przygotowania do otwarcia.
Nie uważam też za szczególną łaskę, że nie zostałem wcześniej odwołany ze stanowiska dyrektora. Tak jak inni dyrektorzy instytucji kultury miałem wieloletni kontrakt (do końca 2019 r.) i przerwanie go przed czasem byłoby jawnym złamaniem prawa. By osiągnąć ten cel Ministerstwo Kultury wymyśliło fortel z likwidacją muzeum poprzez połączenie go z innym, specjalnie w tym celu powołanym.
Pozostając w ramach logiki Jarosława Sellina, za podobną formę „wsparcia” powinienem uznać także to, co nastąpiło później: dwa śledztwa prokuratorskie toczące się pod wyssanymi z palca zarzutami narażenia muzeum na straty finansowe oraz korupcji, przesłuchania w prokuraturze i na policji, „wizytę” w moim domu funkcjonariuszy Centralnego Biura Antykorupcyjnego, a także hejt w rządowych i prorządowych mediach.
Muzeum bronimy w sądzie
Sellin twierdzi też, że„budowa MIIWŚ przeszła bez żadnej debaty narodowej. Paweł Machcewicz powinien był taką debatę zorganizować, zanim zaplanował kształt wystawy”. Jest to kolejna nieprawda. Jesienią 2008 roku do dyskusji nad koncepcją programową muzeum zaprosiłem kilkudziesięciu historyków i muzealników. Jej zapis, jak i sam dokument programowy, zostały opublikowane („Przegląd Polityczny”, nr 91/92, 2008) i dały impuls publicznej dyskusji, która przez kilka miesięcy przetaczała się w mediach. Nie przypominam sobie, by porównywalną debatę na temat planowanej ekspozycji zainicjowało Muzeum Historii Polski czy wcześniej Muzeum Powstania Warszawskiego. Nic też nie wiadomo, jaki będzie kształt tworzonego pod egidą ministra Sellina Muzeum Westerplatte, poza tym że mają być zbudowane repliki budynków Wojskowej Składnicy Tranzytowej, pomysł bardzo wątpliwy z punktu widzenia ochrony autentyzmu tego miejsca.
I jeszcze odnośnie debaty: pamiętam jak w lutym 2016 roku rozmawiałem z Jarosławem Sellinem, zachęcając go, by odwiedził muzeum i zapoznał się z kształtem przygotowywanej wystawy. TVP Gdańsk przygotowywało na jej temat dyskusję, w której obaj mieliśmy uczestniczyć. Sellin swój udział odwołał, nigdy też nie odwiedził muzeum dopóki byłem jego dyrektorem. Za to w piątkowy wieczór 16 kwietnia 2016 roku na stronie internetowej Ministerstwa Kultury zostało opublikowane rozporządzenie ministra o likwidacji Muzeum II Wojny Światowej. Najwyraźniej różne są sposoby debatowania.
Jawnie już humorystyczny jest inny zarzut Sellina: „(…) już po odejściu Machcewicza odkryliśmy, że jego ekipa zrobiła badania na temat postaci, które powinny być obecne na wystawie głównej”. Polityk PiS ma na myśli sondażowe badania pamięci wojny, które przeprowadziliśmy w 2009 roku. Nie trzeba było nic odkrywać, bo niczego nie ukrywaliśmy. Wręcz przeciwnie, wyniki badań od razu przedstawiliśmy opinii publicznej, wywołały one debatę w mediach. Notabene, pokazywały one, że dla przeważającej większości Polaków pamięć wojny ma charakter „cywilny”. Ich rodzinne doświadczenia to nie tyle walka zbrojna, ale bieda, głód, przesiedlenia, ucieczki, terror, bombardowania (wyniki badań przedstawiliśmy w publikacji opracowanej przez socjologów i historyków: Piotr T. Kwiatkowski, Lech M. Nijakowski, Barbara Szacka, Andrzej Szpociński, „Między codziennością a wielką historią. Druga wojna światowa w pamięci zbiorowej społeczeństwa polskiego”, Gdańsk-Warszawa 2010).
Nieprawdziwych twierdzeń padających z ust ministra Sellina jest tak wiele, że nie jestem w stanie odnieść się do wszystkich z nich. Wspomnę na koniec jeszcze tylko jedno. „O szczególnej zapiekłości byłej dyrekcji świadczy fakt, że próbowała ona drogą sądową wyeliminować z wystawy wprowadzone nań postacie polskich bohaterów. Na szczęście ten proces przegrali” – mówi wiceminister kultury.
Formalnie twórcy wystawy w pierwszej instancji sądowej są stroną zwycięską. Kosztami procesowymi sąd obciążył drugą stronę, co, jak trafnie zauważył prowadzący rozmowę Jakub Halcewicz-Pleskaczewski, jest wskazówką, kto proces wygrywa, a kto przegrywa. Sąd nakazał usunąć z wystawy film wprowadzony tam przez nową dyrekcję jako naruszający przesłanie ekspozycji w szczególnie rażący sposób. Inne zmiany uznał za niedostrzegalne dla przeciętnego zwiedzającego.
Jako twórcy wystawy nie zgadzamy się z taką interpretacją i dlatego złożyliśmy apelację, w której domagamy się przywrócenia oryginalnego kształtu wystawy. Nie po to, by „wyeliminować polskich bohaterów”, których sami na wystawę wprowadziliśmy. Dlatego, że zmiany w wystawie, przeprowadzone zgodnie z oczekiwaniami rządzącej partii, uważamy za nieuprawnioną ingerencję polityczną w sferę kultury i historii, bezprecedensową w Polsce po 1989 roku.
Wystawa jest dobrem ogólnospołecznym, którego bronimy poprzez proces sądowy, nie mając ku temu już żadnych innych sposobów.
Afrodyzjak władzy
Lektura całej rozmowy była dla mnie przykrym doświadczeniem, nie tylko ze względu na wszystkie manipulacje i nieprawdy dotyczące Muzeum II Wojny Światowej. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że, że człowiek o opozycyjnym rodowodzie, w latach osiemdziesiątych związany z Ruchem Młodej Polski, bierze gorliwy udział w niszczeniu demokracji w Polsce, a jako sekretarz stanu w ministerstwie kultury zajmuje się narzucaniem jednej „słusznej” linii w polityce historycznej, niczym w czasach PRL.
Przejmowanie wzorów z minionej epoki widać nawet na poziomie języka. Oponentów nieodmiennie nazywa, zgodnie z nowomową swojej partii, „opozycją totalną”, a to nikomu, kto pamięta lata osiemdziesiąte, nie może nie przypominać „elementów antysocjalistycznych”, co wtedy w intencji rządzących miało również stygmatyzować i działać podprogowo na odczucia opinii publicznej.
Warto, by Jarosław Sellin pamiętał, że prędzej czy później przestaje się być ministrem, a nawet posłem i politykiem. Zniknie wtedy afrodyzjak władzy, którego częścią jest możliwość bezkarnego obrażania i niszczenia ludzi o poglądach innych niż własne. Zostaje się sam na sam ze swoimi kłamstwami, które wcześniej wydawały się skutecznym narzędziem, dającym poczucie sprawczości, współtworzącym pozornie spójny świat.
Przeczytaj także: Prof. Stola: Muzeum uczy samokrytycyzmu
Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy gdy rozpocząłem zwiedzanie wystawy, to jednoznaczne podkreślenie współodpowiedzialności ZSRR za wybuch wojny. To nie szło z narracją „europejską”, więc na wejściu straciłem zaufanie do narracji kolegów, że wystawa jest ideologiczna i mało polska. Bo to polski interes przypominać tę prawdę. Można dyskutować o różnych akcentach, ale nie dyskredytować całości. Nie da się milczeć, że próba użycia przeciw Autorowi prawa karnego to grube łajdactwo. Czytałem medialne streszczenie uzasadnienia zarzutu działania na szkodę Muzeum – zgłaszający sami uprawdopodobnili bezpodstawność zarzutu, tak dęte to było. Ale … . Ale Autor skorzystał, by posłużyć się tolkienowskimi symbolami, z pierścienia władzy, czym było związanie realizacji idei Muzeum z Donaldem Tuskiem. Nie czynię z tego zarzutu, ale ma to swoje konsekwencje. Autor jakby nie był tego świadomy. Np. nie można innym korzystającym z pierścienia odmawiać praw obywatelskich w debacie. A niektóre wypowiedzi tak mi brzmią. Zgadzając się z niektórymi argumentami J.Sellina, a z innymi nie, uważam, że to dobrze, że Więź zamieściła z nim rozmowę.
Świetny tekst, brawo! Ale jego treść tylko podkreśla moje zdanie, które wyraziłem przy okazji druku wypocin pana Sellina, że taką publikacją jedynie rozsmarowujecie na swoich stronach wybroczyny pisowskich kłamstw.
„Warto, by Jarosław Sellin pamiętał, że prędzej czy później przestaje się być ministrem, a nawet posłem i politykiem.” Zastanawiam się, jaka wtedy będzie jego opowieść. Pewnie coś o prześladowaniu za poglądy, brutalnej akcji neomarksistowskiego nihilizmu przeciw rodzimej kulturze, przemocy symbolicznej Netflixa, który opublikował serial z odcinkiem, w którym mówi się źle o jakimś Polaku. Opowieść o upadku kultury, w której Jan Paweł II nie jest nie tylko wzorem cnót, ale też autorytetem literackim. I Sellin w tym wszystkim jak bohater na barykadzie, stateczny konserwatysta brzydzący się kłamstwem, stojący w tym samym szeregu co Głódź, Kurski, Czarnek. Już się nie mogę doczekać tej autobiografii.
Bardzo Panu dziękuję. Jestem muzealnikiem z trzydziestoletnim stażem. Rozumiem Pana rozterki , sam mam często podobne odczucia słuchając ludzi ze środowiska muzealnego „urodzonych z racją”. Pragnę powtórzyć za Ojcem Ludwikiem Wiśniewskim – cyt: „przede wszystkim nie kłamać” – a za prawdę się płaci. „Nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las”