Jesień 2024, nr 3

Zamów

Był naturalny, nie księżowski. Moje spotkania z ks. Mirosławem Nowakiem

Ks. Mirosław Nowak i Ewa Kiedio podczas spotkania promocyjnego książki „A piękno świeci w ciemności”, 17 maja 2017 r. w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej. Fot. Marcin Kiedio

Ks. Mirek zaskakiwał otwartością na ludzi, którzy swoją duchowość przeżywali na niewydeptanych ścieżkach.

Naturalny, bez modulowanego księżowsko głosu. Zawsze, gdy się widzieliśmy, zagajał rozmowę – z oczywistych względów o sztuce, o wystawie, na której akurat się spotkaliśmy, ale pamiętał także o tym, że mam dwie córki, pytał, jak rosną, jak życie nam się układa. Umiał słuchać. Nie miałam poczucia, że jest to pusty, bezwartościowy small talk.

Wczoraj rano dowiedziałam się, że ks. Mirek Nowak zmarł. W ostatnich tygodniach kolejni znajomi informowali mnie o jego chorobie – ciężkiej reakcji na COVID-19. Respirator, sztuczne płuco, konieczność przeszczepu… Mimo wszystko trzymałam się nadziei, że za kilka miesięcy znów zobaczymy się na wystawie w kierowanym przez niego Muzeum Archidiecezji Warszawskiej.

Po zorganizowanym w tym muzeum spotkaniu na temat książki „A piękno świeci w ciemności” – mojego wywiadu rzeki z bp. Michałem Janochą – pozostało mi wspomnienie nie tylko wielkiej serdeczności, ale także dbałości o każdy szczegół. Ks. Mirek, który to spotkanie prowadził, zadzwonił do mnie wcześniej, aby wspólnie zdecydować, jaki kierunek rozmowy najlepiej obrać, jakie tematy koniecznie muszą się pojawić, jakie obrazy z kolekcji MAW powiesić tego dnia w sali, w której odbywało się spotkanie autorskie. Rzecz wcale nie oczywista w przypadku prowadzących debaty, a na linii duchowni–świeccy oczywista jeszcze mniej.

W polskiej rzeczywistości eklezjalnej zaskakiwał także otwartością na ludzi, którzy swoją duchowość przeżywali na niewydeptanych ścieżkach, także tych prowadzących przez ciemną puszczę, w której kaplica może i stoi, ale nie wiadomo gdzie, bo zarosły ją ciernie.

Wobec głosów oburzenia po tym, jak w 2018 roku „wpuścił” wystawę Zdzisława Beksińskiego do MAW, odpowiadał: „Robimy tę wystawę ze względu na ludzi, którzy w malarstwie Beksińskiego odczytują swoje niepokoje. Nikt mnie nie przekona, że ta twórczość nie jest związana z poszukiwaniami i dylematami współczesnego człowieka”.

Wesprzyj Więź

Pamiętam go także z czasu naszego – mojego i męża – zaangażowania we Wspólnotę Sant’Egidio Warszawa. Był wówczas proboszczem kościoła Wszystkich Świętych. Ze słów, jakie kierował do bezdomnych gromadzących się przy wigilijnym stole w podziemiach tego kościoła, było widać, że rozumie charyzmat Sant’Egidio – nie postrzega bezdomnych jako masy ludzi niemoralnych, wypaczonych, którzy z własnej woli i winy trafili na ulicę.

Nie znałam dobrze początków znajomości wspólnoty i ks. Mirka, ale we wspomnieniu, jakie Sant’Egidio zamieściło po jego śmierci na Facebooku, czytam: „Poznaliśmy się w 2009 roku, gdy jako proboszcz kościoła Wszystkich Świętych na pl. Grzybowskim otworzył drzwi małej, istniejącej od roku wspólnocie świeckich, mówiąc: «Byłem na modlitwie Waszej wspólnoty w kościele Matki Bożej na Zatybrzu w Rzymie! Cieszę się, że chcecie się modlić u nas». Krótko potem pozwolił nam na postawienie w kaplicy stołu wigilijnego i zaproszenie do niego naszych bezdomnych przyjaciół z pobliskiego dworca. Nie przestraszył się, gdy rok później świąteczne stoły stały już niemal w całych podziemiach kościoła, przeciwnie – ucztował razem z nami, okazując zainteresowanie i sympatię każdemu z gości. Towarzyszył nam także w momentach modlitwy i liturgii, w chwilach pogrzebów naszych ubogich przyjaciół”.

Księdzu Mirkowi dziękuję za dobro, jakie rodziło się w naszych spotkaniach. O jego los przy miłosiernym Bogu jestem spokojna.

Podziel się

4
1
Wiadomość

Ja ks. Nowaka pamiętam jak tuż przed swoimi święceniami (ok. 1990 r.) wyjeżdżał z nami, studentami, na OM-y (oazy modlitwy) pod Warszawę. Uczył jak korzystać z brewiarza, uczył antyfon i pięknych kanonów po łacinie. Bardzo ładnie mówił o Mszy św. On był bardzo księżowski! Prawdziwe powołanie. Niech mu Bóg da Niebo.