Św. Faustyna zapisała w „Dzienniczku” słowa Jezusa z widzenia: „Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje”. Cośmy z tą iskrą zrobili?
Na początek wróćmy jeszcze na chwilę do Wigilii Paschalnej. Już drugi rok pandemia zabrała nam przedkościelne, wielkosobotnie ogniska. W parafii, gdzie uczestniczyłem w liturgii, w głębi nawy, pod chórem, do przenośnego grilla obudowanego szczapami drewna i gałązkami igliwia włożono dwie świeczki do podgrzewacza i węgielki do kadzidła.
Wydawałoby się, że w takiej scenografii trudno o czytelność symbolu. Mamy przecież w pamięci wielkosobotnie ogniska, które niejednokrotnie były bardzo okazałe, a płomienie wzbijały się naprawdę wysoko. Było co święcić, a i gasić też było co. Zastanawialiście się może kiedyś, kto i czym rozpala te ogniska w Wielką Sobotę? Może jedną zapałką – jak każe harcerski zwyczaj, gazową zapalniczką, podpałką do grilla, a może ktoś podlewa naftą czy benzyną, aby się szybciej zajęło drzewo. Przecież skądś musi wziąć się ten pierwszy płomień.
Krzesany
Współcześnie w Wielką Sobotę kapłan przychodzi do ognia już rozpalonego przez kościelnego, starszych ministrantów czy strażaków ochotników. Tak jest dzisiaj, ale niegdyś – zgodnie z wielowiekową tradycją – ogień w Wielką Sobotę należało wykrzesać z kamienia, co miało znaczenie daleko symboliczne. W dawnym wprowadzeniu do modlitwy poświęcenia ognia – a w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego brzmi to tak nadal – kapłan poświęca „ten nowy ogień wykrzesany z krzemu [productum e silice]”[1].
Jak zauważa Dorothea Forstner, „ogień jest tu symbolem Chrystusa, który jak iskra wykrzesana z kamienia powstaje z zamkniętego grobu wykutego w skale do nowego, przemienionego życia. Od płomieni tego ognia zapala się paschał, potem wszystkie lampy i świece w kościele. Poświęcony ogień zanosi się również do domów, aby przynosił błogosławieństwo i oddalał nieszczęścia. We wczesnym średniowieczu panował zwyczaj gaszenia przedtem ognia w paleniskach i wszystkich świateł, aby wraz z wykrzesanym z kamienia ogniem wielkanocnym rozpocząć niejako nowe życie”[2].
Czy my – katolicy w Polsce AD 2021 – jesteśmy postrzegani jako nosiciele iskry nadziei, miłości i miłosierdzia? Jako ci, którzy ją rozpalają? Rozdmuchują w ogień? Tego profetycznego głosu bardzo trzeba w czasie pandemii
Iskrą w znaczeniu teologicznym jest więc Chrystus Zmartwychwstały, który wychodzi z kamiennego grobu. W dalszej części modlitwy kapłan prosi, aby nas święta wielkanocne „niebiańskimi pragnieniami […] zapaliły”. Motyw ognia, światłości i płomienia dominował w samej formule poświęcenia: „niech i w nas się ta jasność rozpali i ogień jasności twojej rozświeci”[3].
Muszę przyznać, że przez wiele lat nie zdawałem sobie z bliskości znaczeniowej tych dwóch czasowników: „wskrzesać” i „krzesać”, a przecież oba odwołują się do bliskich sobie procesów. „Krzesać” to „wydobywać iskry przez uderzanie żelazem o kamień lub narzędziem stalowym o krzemień”[4], a „wskrzesić” to „przywrócić życie umarłemu”[5]. Oba czasowniki mówią o początku jakiegoś procesu. Iskra jest początkiem, zarzewiem ognia. Wskrzeszenie jest początkiem nowego życia tego, który był umarły. Można wskrzesić pamięć o kimś zapomnianym, ale można też w sobie wykrzesać iskrę współczucia. Iskra wykrzesana przez poruszone kamienie grobowe jest symbolem wskrzeszonego Chrystusa.
Nosiciele iskry
Dlaczego ja dzisiaj tyle o tej iskrze? 17 sierpnia 2002 r. papież Jan Paweł II podczas konsekracji bazyliki Miłosierdzia Bożego w Krakowie-Łagiewnikach wypowiedział znamienne słowa: „Trzeba tę iskrę Bożej łaski rozniecać. Trzeba przekazywać światu ogień miłosierdzia”[6]. Słowa te są oczywistym nawiązaniem do św. Faustyny, która zapisała w „Dzienniczku” słowa Jezusa z widzenia: „Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje”[7]. Trudno nie zapytać o „los” tej iskry w 100-lecie kluczowego objawienia, jakie stało się udziałem św. Faustyny, a którym była wizja obrazu „Jezu, ufam Tobie!”.
Cośmy z tą iskrą zrobili? Kard. Franciszek Macharski mówił w wywiadzie: „Jest tylko jeden sposób na miłość w zdegradowanym świecie po grzechu pierworodnym. Jeżeli gdzieś nie ma miłości, gdyż brak miłości to «norma» po upadku, może wystarczy iskierka? Maleńka, dana od Boga. – Ale jej nie zgaś od razu. I staraj się trochę użyźnić, wyprostować to, co upadło i zostało zniszczone”[8]. Tą szczególną cechą iskry, na którą wskazuje kardynał, jest oczywiście małość i kruchość. Iskra jest czymś z natury delikatnym, co domaga się ochrony, a także dostarczenia jej tlenu i palnego materiału, by mogła stać się zarzewiem ognia. Jej żywot jest bowiem kruchy i krótki, jeśli iskra nie otrzyma – jeśli tak można powiedzieć – wsparcia.
Czy my – katolicy w Polsce AD 2021 – jesteśmy postrzegani jako nosiciele iskry nadziei, miłości i miłosierdzia? Jako ci, którzy ją rozpalają? Rozdmuchują w ogień? Tego profetycznego głosu bardzo trzeba w czasie pandemii. Trzeba go też w czasie przeżywanej teraz „nocy ciemnej” Kościoła w Polsce. Co może rozświetlić ciemność, jeśli nie iskra wykrzesana przez samego Zmartwychwstałego?
Znak ufności
Zapytany, kiedy dowiedział się o orędziu s. Faustyny, kard. Macharski powiedział: „Dowiedziałem się z obrazków, które zostały wydrukowane w 1937 r., a siostra Faustyna była z strasznie z nich dumna. Wydano je w Krakowie, była to biało-czarna reprodukcja obrazu Eugeniusza Kazimirowskiego, namalowanego w Wilnie według wskazówek siostry Faustyny, i te obrazki z krótkimi modlitewkami krążyły już między wiernymi. Kiedy przyszedł czas wojny, […] ten czarno-biały obrazek – znak ufności – pojawił się w naszych domach. Był blisko krzyżyka i wody święconej przy drzwiach wyjściowych, która była szczególnie ważna, gdyż wówczas wychodziliśmy z domu i robiliśmy znak krzyża, będąc świadomi, że możemy już nigdy do niego nie wrócić”[9].
Wielu z nas szczęśliwie nie doświadczyło już nieszczęścia i cierpienia wojny. Czas pandemii przypomniał nam jednak o kruchości ludzkiego życia, a słowo respirator wcale nie kojarzy nam się z życiem wskrzeszonym „z covida”. Wiemy dobrze, jak wielu chorych niestety nie wraca spod respiratora. Zbyt wielu bliskich pożegnaliśmy. Pandemia odebrała nam nie tylko wielkosobotni ogień, ale utrudniła także dostęp do sakramentów, możliwość nieograniczonego korzystania z liturgii, prawie uśmierciła nasze życie wspólnotowe, które z konieczności przeniosło się do przestrzeni wirtualnej.
Szczepionka daje nadzieję, ale stawia też pytania, w których niektórzy z nas się gubią. Oczywiście, nie uratuje nas obrazek, krzyżyk sam w sobie ani woda święcona. Są one tylko przypomnieniem, materialnym wyrazem naszej ufności. Ale czy mamy inną broń w tej wojnie, „którą wiedziemy z szatanem, światem i ciałem”, niż ufność, której wyrazem jest wołanie „Jezu, ufam Tobie!”?
Świdry ogniowe
Dziś już nikt nie krzesze iskier pod kościołem. A szkoda. Badania historyków pokazują, że do wykrzesania iskry w Wielką Sobotę służyły tak zwane świdry ogniowe. Czy zauważyliście kiedyś, że w cegłach średniowiecznych kościołów znajdują się owalne otwory?
Otóż jedna z hipotez mówi, że to ślady po wzniecaniu ognia w Wielką Sobotę. „Po zapadnięciu zmroku i wygaszeniu wszystkich świateł, przed kościołem, w okolicy głównego wejścia lub po jego wschodniej stronie, gromadzili się wierni w oczekiwaniu na biskupa. Po przyjściu asysty rozniecano święty ogień, w sposób dobrze znany, prosty i najbardziej naturalny. Pozostawione na ścianach znaki świadczą, że ogień wielkanocny niecono od ściany kościoła. Jeden koniec wrzeciona, stożkowato zastrugany, osadzano w niewielkim wgłębieniu uczynionym w licu ceglanego lub kamiennego muru. Do drugiego końca wrzeciona przykładano miękką deszczułkę z wydrążonym w niej niewielkim otworem. Następnie wrzeciono wprawiano w ruch obrotowy. Pożądany efekt cieplny powstawał, wbrew pozorom, już po kilkudziesięciu sekundach. Nikły płomyk zajmował podstawiony materiał łatwopalny, którym rozniecano ogień wielkanocny. Od niego zaś odpalano świecę paschalną – symbol Chrystusa Zmartwychwstałego, którą w uroczystej procesji wnoszono do kościoła. W trakcie wnoszenia wierni odpalali od paschału świece, które rozświetlały stopniowo mrok wnętrza, obrazując symbolicznie zwycięstwo jasności nad ciemnością”[10].
Jest coś głęboko symbolicznego w tym obrzędzie niecenia ognia od ściany kościoła. Święte może się zrodzić tylko od świętego. Trzeba kościoła, by wzniecić święty ogień. To zdanie otrzymuje znaczenie metaforyczne, gdy Kościół napiszemy wielką literą. Tak, to prawda, że Kościół to Chrystus, który swoim wskrzeszeniem krzesze ogień miłosierdzia. Ale Kościół to także ludzie Kościoła – jego widzialne ciało. Jakiż to ogień można dzisiaj wykrzesać, opierając o nas owe „świdry ogniowe”?
Św. Faustyna powtórzyła słowa Pana Jezusa przekazane jej w widzeniu: „Pali mnie miłość, pragnę ją przekazać ludziom”[11]. Czy pali nas miłość? Jaki to ogień da się z nas wykrzesać? Czy rozświetli on mroki świata? Czy rozświetli mroki „ciemnej nocy” Kościoła? By mogło się tak stać, trzeba najpierw wyjść z tego grobu, który sami sobie wykuwamy w skale. Iskrę bowiem można wzniecić tylko wtedy, gdy – wychodząc z grobu – poruszy się kamienie.
Przeczytaj też: Miłosierdzie, czyli pierwszeństwo Boga
[1] Mszał Rzymski z dodatkiem nabożeństw nieszpornych, Kraków – Bruges 1949, s. 524.
[2] D. Forstner, „Świat symboliki chrześcijańskiej”, Warszawa 1990, s. 75.
[3] Mszał Rzymski z dodatkiem…, dz. cyt., s. 525.
[4] https://sjp.pwn.pl/slowniki/krzesac.html
[5] https://sjp.pwn.pl/sjp/wskrzesic;2537939.html
[6] Jan Paweł II, Homilia podczas poświęcenia Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, Kraków-Łagiewniki, 17.08.2002 r.
[7] F. Kowalska, „Dzienniczek. Miłosierdzie w duszy mojej”, 1932.
[8] F. Macharski, „Korzeń i sens”, w: „Fajerwerk na trzecie tysiąclecie. O Bożym Miłosierdziu, Ojcu Świętym i św. Faustynie rozmawia Alina Petrowa-Wasilewicz”, Kraków 2003, s. 114.
[9] Tamże, s. 123.
[10] http://architektura.pomorze.pl/Otwory-po-swidrach-ogniowych+648
[11] F. Macharski, „Korzeń…”, dz. cyt., s. 120.
Bardzo ciekawy artykuł, dziękuję. Może za rok wykrzesamy ogień ze ściany naszego kościoła. Tylko jedno trzeba sprostować. Poświęcenie ognia, wigilia paschalna, jest niedzielą zmartwychwstania a z sobotą ma tyle wspólnego, że następuje PO wielkiej sobocie.
Wszyscy o tym wiemy. Tak jest przyjęte, bo kalendarzowo to jednak sobota.
Kalendarzowo oczywiście sobota. W artykule mowa jest jednak nie o sobocie, ale o wielkiej sobocie. Mowa jest o liturgii. Wigilia Paschalna liturgicznie to niedziela. I na pewno nie wszyscy o tym wiedzą, na czele z liczną rzeszą księży, dla których Wigilia Paschalna to najwyżej generalna próba (i tu pasuje wielka sobota) zmartwychwstania przed „prawdziwym” albo „definitywnym” zmartwychwstaniem w niedzielę rano.
Jak prawda o tym kiedy zaczyna się Niedziela Zmartwychwstania dotrze do wszystkich księży i wiernych, wtedy nastąpi powrót Chrystusa na ziemię i koniec świata. 🙂
„Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje” . Tak. Do słów Pisma Św. nie podchodzi się bez wielostopniowej egzegezy , ale treść objawienia prywatne przyjmuje się dosłownie . Oczywiście takich, które nam (tu: administracyjnemu KRK) pasują (to nie moja myśl). Mam jednak pytanie: czy Chrystus pojęciem „Polska” obejmował także Wileńszczyznę i inne ziemie, które po 1945 r. zostały nam odebranie, a nie obejmował Ziem Odzyskanych ?
Polska to ludzie.
Czyli można to odnieść np. do Żydów i ich ponownego gromadzenia się w Ziemi Obiecanej?
Nie wiem.