Mistyczny rys Adama Zagajewskiego jest rzadkością w polskiej religijności skażonej moralizmem, posługującej się językiem pogardy i wykluczenia.
Homilia wygłoszona podczas Mszy św. za śp. Adama Zagajewskiego w krakowskim kościele św. Floriana 11 kwietnia 2021
Od połowy lutego otrzymywałem od żony Adama Mai niepokojące wiadomości o stanie jego zdrowia. Układały się one w sinusoidę: jednego dnia lepiej, drugiego gorzej. Nad jego uchem Maja czytała najnowszy niedokończony wiersz, puszczała muzykę, aby podtrzymywać sprawność umysłu, pracę ducha. Przyjaciele modlili się, wierzyliśmy, że przezwycięży chorobę. Bardzo pragnęliśmy, aby jeszcze nie odchodził. Śmierć wprowadza radykalną cezurę pomiędzy stanem jego świadomości, a naszą świadomością. Już nie możemy z nim rozmawiać, śmiać się, słuchać wiosennego śpiewu kosów, patrzeć na te same obrazy.
Śmierć nie jest kresem życia Adama Zagajewskiego. W jej cieniu otwiera się przestrzeń, w której nabieramy przekonania, że są rzeczy, które nigdy nie tracą wartości
Wyciągnąłem z półki prawie wszystkie jego książki i czytałem jakby były jednym tekstem. Nigdy przedtem nie zwróciłem uwagi na to, jak często w swych wierszach zwracał się do umarłych:
Jesteście moim milczącym rodzeństwem,
umarli.
Nigdy o was nie zapomnę.
[…]
Jesteście moimi mistrzami,
umarli.
Nie zapomnijcie o mnie.
(„Jesteście moim milczącym rodzeństwem”)
Podobnie często i z tą samą nutą bliskości mówił tylko o uchodźcach:
To może być Bośnia, dzisiaj,
Polska we wrześniu 39, Francja –
osiem miesięcy później. Turyngia w 45,
Somalia lub Afganistan, Egipt.
[…]
i to charakterystyczne pochylenie,
jakby w stronę innej lepszej planety,
mającej mniej ambitnych generałów,
mniej armat, mniej śniegu, mniej wiatru,
mniej Historii, (niestety, takiej planety
nie ma, jest tylko pochylenie).
(„Uchodźcy”)
Los umarłych wydaje się lepszy od losu uchodźców, nie idą oni do „kraju nigdzie”, nie wyczekują nad „rzeką nigdy”, nie zamyka się przed nimi granic.
Dziś modlimy się za śp. Adama Zagajewskiego, wierzymy, że jest przed obliczem Miłosiernego Boga. Chcemy z nim nadal rozmawiać odczytując na nowo słowa jego wierszy i esejów. Śmierć – choć tak bolesna – nie jest kresem jego życia, w jej cieniu jego twórczość świeci ukrytym blaskiem, otwiera przestrzeń ducha, w której nabieramy przekonania, że są rzeczy, które nigdy nie tracą swej wartości.
Wiem, że są przynajmniej cztery rzeczywistości
a nie jedna, i wszystkie przenikają się
nawzajem, jak cztery Ewangelie.
Wiem, że jestem sam i jednocześnie złączony
z tobą, trwale, szczęśliwie i boleśnie.
Wiem, że tylko tajemnice są nieśmiertelne.
(„Obecność”)
Wobec pustki, jaką powoduje śmierć, nie wystarczy sam podziw dla dzieła poety, to nie daje pocieszenia. Pragniemy zrozumieć tajemnicę Adama, zachować dla siebie i przekazać innym to, co było w nim żywe i piękne, chcemy pamiętać go takim, jakim był i takiego samego spotkać ponownie w nadprzyrodzonej rzeczywistości zmartwychwstania.
Swą pozycję w polskiej kulturze Adam Zagajewski budował autentycznością życia, był w nim bunt i zachwyt, szukał samotności i przejawiał solidarność z żywymi i umarłymi, płynął na tratwach metafor i trzymał się konkretów, aby opiewać piękno okaleczonego świata. Zarzucanie mu eskapizmu czy estetyzmu, z czym nierzadko się spotykał, musiało go boleć. Nie popadał w skrajności. Bronił żarliwości i propagował wysoki styl, ale nikomu nie narzucał stylu życia. Był przekonany, że człowieczeństwo ma wiele postaci, przejawiał czułość dla ludzkiej różnorodności, traktował ją jako boską symfonię.
Dar i konieczność podróży, wybrana bezdomność po obydwu stronach Atlantyku i powrót do Krakowa, dialog pomiędzy dwoma miastami, olśnienie, że „Lwów jest wszędzie”, chroniły go przed ciasnotą prowincjonalizmu i oschłą wyniosłością kosmopolityzmu.
Życie i dzieło Adama Zagajewskiego krzyżuje się z losami Polaków po II wojnie światowej. Już w młodości gdy włączył się w działania antytotalitarnej opozycji, dokonał wyboru na rzecz wolności. Zapłacił za to zakazem publikacji w oficjalnym państwowym obiegu. Nie tylko władza komunistyczna dławiła jego twórczość, po 2015 roku ministerstwo kultury nie przyznało dotacji na jego książkę, wydano ją ze składek przyjaciół. Także i w tym dramatycznym momencie naszej najnowszej historii Adam stał się symbolem duchowej suwerenności, wyrazicielem nonkonformistycznego etosu polskiego twórcy, który dzięki bogactwu swoich doświadczeń posiadł miarę umożliwiającą dystans wobec szaleństw populizmu.
Był człowiekiem zaangażowanym – jak wierzył – w to, co czyste i szlachetne. W polityce stawał po stronie praworządności. W religii szukał mistyki, którą w przypływach i odpływach przeżyć religijnych, nieodmiennie traktował jako mistykę dla początkujących. Jego mistyczny rys jest doprawdy rzadkością w polskiej religijności skażonej moralizmem, posługującej się językiem pogardy i wykluczenia.
Obyśmy, my duchowni, przejęli się jego odrazą do „tonu nieopisanej wyższości”, z jaką nakazujemy ludziom, co mają myśleć i czynić. Ktoś, kto nie jest w stanie wyjść z klerykalnej skorupy, może w słowach poety usłyszeć atak na Kościół. Do pewnego stopnia będzie miał rację, jest to atak na Kościół bez Boga. Jest to głos wypływający ze szczerego religijnego doświadczenia, jakie przeżywali prorocy próbujący skruszyć bezduszność religii instytucjonalnej i obrzędowej:
Bóg jest gdzie indziej, gdzie indziej.
My nic nie wiemy. Żyjemy w ciemności.
Bóg jest gdzie indziej, gdzie indziej.
(„Niedziela”)
Zdumiewające, Adam najwięcej napisał o ogniu i płomieniu. Przełomowy tom „Jechać do Lwowa” zaczyna się inwokacją do ognia:
Ogień, ogień, wieczny
ogień Heraklita, chciwy posłaniec,
chłopiec o czarnych od jagód ustach.
(„Ogień, ogień”)
W tomie „Ziemia ognista” już sam tytuł łączy obydwa fascynujące i niepokojące żywioły, ziemię i ogień:
Tego dnia nicość
jakby z przekory
stała się ogniem
i paliła wargi
dzieciom i poetom
Ogień ma paradoksalną naturę: daje jasność, współtworzy widzialny świat i niszczy go. Przyglądając się poetycko, czyli z ciekawością i zarazem z podejrzliwością, „XX wiekowi na emeryturze”, z przerażeniem dostrzegał, że ogień był narzędziem zagłady w krematoriach Auschwitz i Bełżca, w stodole w Jedwabnem. To nie były już wizje poetów katastrofistów, to były fakty, które kwestionują możliwość samej poezji, fakty, konfrontujące poezję z nihilizmem. Ale poecie nie obca jest także druga strona ognia, czystość płomienia, światło, w którym widzimy rzeczy, ekstaza istnienia, spalające piękno, słońce wschodzące i zachodzące nad miastami, nad ludźmi złymi i dobrymi.
Tak właśnie mówi Jezus o Bogu jako miłosiernym Ojcu, który sprawia, że słońce codziennie świeci nad złymi i dobrymi. Dzisiaj obchodzimy Niedzielę Miłosierdzia, które przejawiło się w zmartwychwstaniu Pana. Miłosierdzie nie jest dodatkiem do chrześcijaństwa, jest rdzeniem Ewangelii. Jest tą nieśmiertelną tajemnicą, którą przeczuwają poeci.
Bóg stał się człowiekiem, aby uczestniczyć w ludzkim losie. Zmartwychwstały nosi rany, których Tomasz dotyka i zaczyna wierzyć. Sam dotyk nie wystarczy, ale wiara bez dotyku byłaby ułomna, bez zakotwiczenia w ludzkiej doli. Pełnia miłosierdzia jest w człowieczeństwie Jezusa, w jego Boskiej miłości do ludzi grzesznych i śmiertelnych. Kruchość i zło zwycięża On nie jako nadludzki heros, lecz jako jeden z nas.
Boska moc przechodzenia przez zamknięte drzwi nie jest magiczną sztuczką, lecz manifestacją egzystencji w wymiarze głębszym niż czasoprzestrzeń. Boska logika nie może być inna niż paradoksalna, jest ona logiką istnienia wbrew nicości, logiką miłosierdzia, logiką nadziei.
Bożemu Miłosierdziu powierzamy dziś osobę Adama Zagajewskiego, wybitnego poety naszych dni. Nie ma go w jego prochach zebranych w urnie, żyje prawdziwie w Bogu. Światłość wiekuista niechaj mu świeci na wieki wieków, Amen.
Przeczytaj też: „Powiedz prawdę…”. Adam Zagajewski kieruje w stronę piękna
Piękny tekst!