rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Józef Czapski. Nawrócenie na polskość

Józef Czapski, 1943. Fot. Biblioteka Kongresu Stanów Zjednoczonych

Jest jakaś struna w człowieku, która sprawiła, że doskonale zrozumiałem, że choćbym pękł, to nie mógłbym być Rosjaninem ani Francuzem, ani tym bardziej Niemcem.

Fragment książki Józefa Czapskiego „Rozproszone. Teksty z lat 1923-1988”, tom 2, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2021

Jest mi bardzo trudno mówić o polskości – bo moja polskość narastała w nieoczekiwany sposób. Wszyscy byliśmy patriotami, wszyscy śpiewaliśmy „Jeszcze Polska…” i jeszcze „Kde domov muj” – bo moja matka była Austriaczką z Czech i uważała się za Czeszkę. A ojciec był narodowo bardzo obojętny. Porządny Polak, szlachcic i tyle. Nasz dziadek był przecież wysokim urzędnikiem rosyjskim – opisała to wszystko moja siostra Marynia w „Europie w rodzinie”.

Mój dziadek pisał za młodu o Rosji notre patrie. Tylko że potem zerwał zupełnie z Rosją i wtedy nie było tak brutalnego słowa, którego by nie użył, mówiąc o Rosji. Różne nasze ciotki bałtycko-rosyjskie gorszyły się nawet, że tak nie można mówić przy dzieciach. A te dzieci to był na przykład Cziczerin, późniejszy komisarz bolszewicki. To była niemożliwa krzyżówka.

A szkoły? Szkoły były rosyjskie. I nauczyciel domowy nieznośny, Iwanowski, który nie miał cienia kultury – nic nie wiedział. Jak ja Mickiewicza zacząłem czytać, to on się śmiał, że to jest niepoważne. A nasze szkoły rosyjskie były żadne – bardzo przeciętne, choć tam przecież bywały doskonałe gimnazja. Ja właściwie nie byłem wychowany. Nic nie wiedziałem. Czytałem Tołstoja.

Dwie książki, które mnie w życiu uratowały – to Brzozowski i Simone Weil

Józef Czapski

Udostępnij tekst

Tołstoj skąd się wziął? Tołstoja wystarczy dotknąć, wystarczy dotknąć „Annę Kareninę”, żeby wiedzieć, jaka to jest wielka literatura. I zaraz potem trafiłem na Dostojewskiego, który do dzisiaj jest moim pisarzem. Bardzo wszedłem w tę literaturę, ale zupełnie nie wszedłem w rosyjskość. Przyjaciół Rosjan miałem niewielu – trochę moich bałtyckich krewnych, którzy byli „prawie-Rosjanie”, ale prawdziwych rosyjskich przyjaźni nie miałem właściwie. Przez Tołstoja wszedłem w niesprzeciwianie się złu siłą.

Naturalnie miałem też ważne polskie lektury. Szalenie czytałem Żeromskiego jeszcze przed 1915 rokiem, on miał wpływ ogromny na mnie, na moje widzenie człowieka. Żeromskiego odwiedzałem później. Pisał rzeczy złe, ale i wspaniałe, i ja go zawsze będę bronił. A druga ważna rzecz to Korczak, jego „Koszałki-opałki” i „Dziecko salonu”, książki dziś zdaje się całkiem zapomniane, do których sam Korczak potem miał stosunek obojętny. Dla nas wtedy to było prawie że objawienie.

Kiedy po wybuchu rewolucji pojechałem pod Mińsk, gdzie się wojsko polskie tworzyło, jeszcze na terenie sowieckim, tam trafiłem na taką maksymalną polskość w sensie miłości Polski i obyczaju polskiego i to mnie bardzo oczarowało. Równocześnie jednak byłem tym tołstojowskim pacyfistą. Poszedłem do mego dowódcy szwadronu i powiedziałem mu: „Panie rotmistrzu, ja idę do wojska tylko z tchórzostwa, bo ja jestem przeciwnikiem wojny w ogóle”. On to zlekceważył zupełnie, nie mógł uwierzyć, tak mu to było dalekie.

Bardzo przyjaźniłem się z Bronkiem Romerem – to był żołnierz jak z obrazka. Jego też nawracałem na pacyfizm! Dyskutowaliśmy bez końca. On kiedyś przechodząc – wracając pospiesznie z jakiegoś zebrania – wrzucił mi karteczkę, na której napisał: „Czy myślisz, że można stworzyć Polskę Niepodległą bez wojska?”. Ja się tego dziś wstydzę, ale wtedy myślałem sobie: jakiż on jest ograniczony! Przecież nie o to chodzi, przecież jak cały świat będzie w pokoju, to wojsko nie będzie już potrzebne!

I wtedy z braćmi Marylskimi wystąpiliśmy z wojska. Marylscy poszli do majora (a może rotmistrza) Zakrzewskiego – który był później dowódcą pułku i prawie przy mnie go zabili – on miał łzy w oczach i powiedział: „Wy chcecie stworzyć nowy świat. Ja w waszym wieku chciałem tak samo!”. Ja myślę, że to w żadnym wojsku nie jest możliwe. Tylko w polskim wojsku. Jaka klasa tych ludzi! Oni nas mogli jako dezerterów rozstrzelać.

I wtedy z moimi siostrami zrobiliśmy tę naszą komunę, ten „komitet pacyfistyczny”, który miał cały świat uspokoić i uszczęśliwić. I razem pojechaliśmy do Petersburga. Ale to już jest inna historia.

Wróciwszy do kraju prawie po roku strasznie głupio się czułem. Wszyscy mówią tylko o wojsku, a ja o pacyfizmie. Poszedłem wtedy do dowódcy mojego pułku i poprosiłem go, żeby mi dał jakąkolwiek robotę, tylko żeby nie zabijać, bo mnie przekonania nie pozwalają. Zachowałem najgłębszą wdzięczność dla jego szlachetności i mądrości. Powiedział: „Ja mam zupełne zaufanie, że pan tego nie zrobił z tchórzostwa, ja się namyślę z moimi kolegami oficerami”. I po trzech dniach powiedział mi – niech pan jedzie do Petersburga! To był jedyny mój śmiały krok w życiu. Krok wariacki. W 1918 roku jechałem tam szukać zaginionych kolegów. O tym można by książkę napisać – dziwne spotkania, dziwne zdarzenia.

Cała sprawa wojska miała jednak mały związek u mnie z patriotyzmem, z polskością – wciąż byłem w promieniowaniu rosyjskim, tołstojowskim, szarpałem się z tym. Dopiero Mereżkowski mi pomógł, którego spotkałem przypadkiem w Petersburgu, poszedłem prosto do niego i mówię, że nie wiem, jak mam wybrnąć z tej sytuacji, bo przecież chrześcijanin nie ma prawa zabijać. On mi opowiedział śliczną legendę o świętych: jeden szedł do nieba w czystych szatach, a drugi w błocie ubrudzony, bo komuś pomagał – to był św. Mikołaj – i Pan Bóg powiedział jednemu, że będzie raz na cztery lata świętowany, a drugiemu, że cztery razy do roku. Mereżkowski powiedział mi: „Pamiętaj, zabijać jest wielki grzech. Ale jeśli ty walczysz, żeby był lepszy świat, to musisz razem z innymi przyjąć ten grzech”.

Kiedy wróciłem, zdecydowałem, że trzeba iść do wojska z powrotem, już na całego, ale ja, dezerter. Więc poszedłem jako prosty żołnierz i najpierw rok byłem prostym żołnierzem w pociągu pancernym. Wańkowicz mnie tam skierował. Tam była sama pierwszorzędna studencka młodzież krakowska. Najlepszy materiał, żeby mnie pokazać ten świat.

Tu mi się jakieś nowe okno na Polskę otworzyło. W tym czasie też – to był rok 1919 – pojechałem do Krakowa i gdzieś w poczekalni u dentysty znalazłem „Legendę Młodej Polski”. I to był piorun. Naprawdę. Naraz zobaczyłem, że jestem Polakiem. Nie że się nim zrobiłem – ale że zawsze byłem, tylko o tym nie wiedziałem. Brzozowski był bezlitosny i strasznie wymyślał moją klasę, co ja świetnie rozumiałem. Mój ojciec zawsze się dogadał z gubernatorem, moje siostry co prawda prowadziły tajne szkółki, ale mój ojciec niby tego nie wiedział. Ta klasa się zgodziła na to, co było, nikt nie myślał tak jak Piłsudski. Przez Brzozowskiego zobaczyłem, że Polska może i że musi być, że o nią trzeba walczyć. To było jakieś nawrócenie. Dwie książki, które mnie w życiu uratowały – to Brzozowski i Simone Weil.

W czasie, kiedy się na nowo krystalizowała endecja polska z Dmowskim, kiedy zabito Narutowicza, a Bielecki mówił o nim: „Ten Żyd!” – myśmy stworzyli wielonarodową grupę, gdzie było dwóch Żydów, jeden Ukrainiec i jeden „prawie Gruzin”

Józef Czapski

Udostępnij tekst

Ale dlaczego Polska, jej niepodległość, okazały się takie dla mnie ważne? Tego chyba nie można wyjaśnić. Jest jakaś struna w człowieku, która sprawiła, że doskonale zrozumiałem, że choćbym pękł, to nie mógłbym być Rosjaninem ani Francuzem, ani tym bardziej Niemcem. Jeszcze w dzieciństwie byliśmy zachwyceni z Marynią, że mieliśmy takiego rewolucjonistę w rodzinie. To był ten Józef Czapski, który podpisywał się Chłop Czapski – co prawda on był dzieckiem z lewej ręki i rodzina zdaje się chciała zabrać jemu majątek, więc dziś nie wiem, czy jego rewolucyjność była taka czysta. Nie, mylę się, on był prawdziwym rewolucjonistą, przyjaźnił się z Mazzinim, był we wszystkich powstaniach. Mniej nas przejmował Edward Czapski – sybirak.

W prawdziwej Polsce mieszkałem po powrocie z Paryża od 1932 do 1939 roku. Ale z kim ja w Polsce obcowałem? Z moją rodziną, dosyć zamkniętą i z niewielu pokrewieństwami polskimi. Moja babka była Niemką bałtycką, a matka była Austriaczką. A drugie moje towarzystwo to była bohema – z natury międzynarodowa. W czasie, kiedy się na nowo krystalizowała endecja polska z Dmowskim, kiedy zabito Narutowicza, a Bielecki mówił o nim: „Ten Żyd!” – myśmy stworzyli grupę, gdzie było dwóch Żydów, jeden Ukrainiec – zaraz po wojnie lwowskiej! – i jeden „prawie Gruzin” – Zyga Waliszewski, zarażony tamtym światem, zakochany w nim. Stworzyliśmy grupę polską wielonarodową, o której myślę dziś tak samo jak wtedy: że Polska wielonarodowa jest Polską, a nie Polska „czystej krwi” – zresztą gdzie ty tę „czystą krew” znajdziesz.

Endeków zresztą nie znałem. To była dla mnie abstrakcja. „Forma czaszki” – tak się wtedy mówiło, mając na myśli tępactwo. W obozie, jakeśmy się przenosili z Griazowca do Starobielska, przyplątał się do naszej grupy jakiś starszy pan w rogatywce, okazało się – endek. Mieliśmy potem łóżka obok siebie, okazał się najlepszym, najdelikatniejszym człowiekiem i trochę złagodził moje sumaryczne sądy.

Obóz – to była moja największa szkoła polska. Czytałem wtedy w kółko Norwida – bo po Brzozowskim przyszedł Słowacki i Norwid. Norwid na całe życie mi pozostał. Norwida dwa tomy miałem w obozie, gdzie nikt nie miał książek poza „Ogniem i mieczem”, zdaje się było sześć egzemplarzy. Pamiętam, jak kiedyś po takiej lekturze Romer rzucił się na swoje łóżko i zawołał: „Jak ja bym chciał brać udział w szarży kawaleryjskiej na nich i zginąć w tej szarży!”. To było życie tych ludzi. A ja – co? Na mnie nawet w dzieciństwie „Ogniem i mieczem” nie robiło wiele większego wrażenia niż Dickens, którego zresztą bardzo lubiliśmy, ale który przecież nie był Polakiem.

Wesprzyj Więź

Polska sienkiewiczowska zupełnie mnie nie brała. A przecież – ile ten Sienkiewicz dla Polski zrobił! Sienkiewicz zrobił polskie wojsko. Sienkiewicz i Matejko: drugi geniusz. Kto sobie dziś historię Polski inaczej wyobraża jak przez Matejkę! Zyga Waliszewski, który nienawidził Matejki, bo uważał, że on źle malował, mówił: „Jak ja bym chciał dożyć tej chwili, kiedy wszystkie obrazy Matejki będą spalone na Rynku krakowskim!”. U Zygi niedługo przed jego śmiercią zamówiono kilim na wielką wystawę międzynarodową w Paryżu i on wymyślił temat „Sobieski pod Wiedniem”, temat tego Matejki, którego koniecznie chciał palić! Tak że ja miałem dojście do polskości trudne – ale niewątpliwe. Jak niektóre nawrócenia?

[1987]

Przeczytaj też: Józef Czapski, intelektualista przesunięty w czasie

Podziel się

3
Wiadomość