Jesień 2024, nr 3

Zamów

Jeśli w sprawie nadużyć u dominikanów usłyszymy: „winni są tylko M. i Zięba”, będzie to jedynie fałszywy PR

Rekolekcje klasztorne wrocławskich dominikanów, 2018. Fot. Dominikanie we Wrocławiu

Dlaczego dominikanie nie potrafili w latach dziewięćdziesiątych zapobiec strasznym praktykom jednego ze współbraci? Dlaczego w ostatnich kilku latach przestępca mógł znów krzywdzić?

Na początku 2017 roku zaprosiliśmy z narzeczoną o. Pawła M. na nasz ślub. Znaliśmy się od jakiegoś czasu, przede wszystkim z gry w siatkówkę z duszpasterstwem akademickim przy Freta w Warszawie.

Infantylizm i współczucie

W kontakcie osobistym to był niezwykle miły, spokojny i życzliwy człowiek, który wyróżnił się wśród współbraci nienarzucającym się stylem bycia – nie zwracał na siebie uwagi, nie wygłupiał się w grupie. Było jednak w jego zachowaniu coś infantylnego. Nie żeby to było rzadkie wśród duchownych, ale u niego trudno było dostrzec cokolwiek więcej. Może z wyjątkiem wyraźnego rysu pobożności maryjnej. W ogóle miałem go za człowieka niewątpliwie pobożnego.

W Kościele musimy skończyć z zakazem kwestionowania kościelnych guru

Bartosz Bartosik

Udostępnij tekst

Kontakt z o. Pawłem określiłbym jako życzliwy, ale nigdy nie bliski – przynajmniej dla mnie – bo ze względu na wspomniany infantylizm trzymałem się na dystans.

Raz pojechaliśmy autem nad Jezioro Zegrzyńskie, ale z wyjątkiem gry w siatkę z nim i przypadkowo poznanym plażowiczem, spędziliśmy raczej czas oddzielnie. Potem o. Paweł zaproponował Kasi, mojej żonie, jak kilku innym osobom, by pomogła mu uporządkować zbiory klasztornej biblioteki.

Wiedzieliśmy, że w przeciwieństwie do innych księży nie celebruje Mszy świętych ani nie głosi homilii i nie mogło to być przypadkowe, bo nie słyszeliśmy o wyjątkach od tej reguły, a o. Paweł co najwyżej mógł podczas eucharystii zaśpiewać „Alleluja” lub przeczytać fragment Ewangelii. Słyszeliśmy też, że opiekuje się w klasztorze starszymi braćmi, jeździ z nimi do lekarzy i dobrze wywiązuje się z tych obowiązków. Myślę, że to umniejszenie o. Pawła w zakonie i liturgii w połączeniu z tym, co ja nazywam infantylizmem, a dla niektórych mogło być prostotą, wzbudzało sympatię albo jakiś rodzaj współczucia.

Na ślub nie przyjechał. Nie dał nawet jednoznacznej odpowiedzi, czy zamierza to zrobić. Śmialiśmy się nawet już potem, że pewnie nie kojarzy, kiedy była msza ślubna. Taka niejasna komunikacja była wtedy czymś powszednim w moich kontaktach z zakonnikami, co zresztą stało się jedną z przyczyn, dla których z niewieloma do dziś utrzymuję kontakt.

Pseudopobożna obudowa

W międzyczasie od jednego z nich dowiedzieliśmy się, że na Pawle M. rzeczywiście ciążą kary kanoniczne. I choć znajomy zakonnik nie powiedział wprost, o co chodzi – wspominał o klimatach sekciarskich i infantylnej pobożności – dla mnie stało się jasne, że niemal na pewno miało to podłoże seksualne. Gdyby było inaczej, to przecież po kilkunastu latach i długiej terapii oraz superwizji, w końcu należałoby choćby warunkowo te kary zawiesić.

Dziś wiele – ale zdecydowanie wciąż nie wszystko – się wyjaśniło. Oświadczenie wrocławskiego klasztoru, wywiad Artura Nowaka, publikacje w różnych mediach, ale też prywatne rozmowy, odsłaniają straszną prawdę o gwałtach, pobiciach, wyłudzeniach pieniędzy i innych formach działalności sekciarskiej Pawła M.

Wszystko było obudowane: przekonaniem o własnym, niezwykłym charyzmacie, złą teologią (świetnie to ujął dzisiejszy wrocławski przeor o. Wojciech Delik – „chrześcijańskie nazewnictwo i atrybuty, ale z mentalnością pogańską”), fatalnym kierownictwie duchowym, niejawnością struktur, zachowaniami mobbingowymi, zastraszaniem, używaniem mechanizmu kozła ofiarnego i innych manipulacjach. Ważną rolę odegrały szalenie popularne we współczesnej religijności demonologia i elementy charyzmatyczne.

Kto mu na to pozwolił

Nie chcę się jednak skupiać na o. Pawle. Pewnie jest socjopatą, zręcznym manipulantem, ale to zostawiam biegłym, prokuraturze i postępowaniu kanonicznemu. Tak po ludzku wszyscy musimy się zmierzyć z prawdą, że wielu potwornych przestępców przez 95 proc. swojego życia mogło być dobrymi ojcami, matkami, opiekunami itd.

W tej sprawie bardziej mnie jednak interesuje, jak dominikanie – ale pytanie dotyczy tak naprawdę całego Kościoła w Polsce – rozliczą się z tą przeszłością. Chodzi w pierwszej kolejności o stosunek do ofiar, opiekę nad nimi i zadośćuczynienie. Ale także o rozliczenie z własną postawą przez lata.

Jak zwrócił mi przytomnie uwagę Sebastian Duda, przecież Paweł M. nigdy nie pełnił wybieralnych funkcji w zakonie. Nie był przeorem wspólnot ani tym bardziej prowincjałem. Przy nim w strukturze poziomej było wielu współbraci, a w strukturze pionowej byli przełożeni i to na kilku szczeblach.

Ponieważ dominikanie chlubią się – i słusznie – historią jednej z najstarszych demokracji świata, to trzeba przeanalizować, jak ta demokracja (nie) zadziałała wobec przestępcy i ofiar. Dlaczego jako zakon bogaty materialnie i intelektualnie nie potrafili w latach dziewięćdziesiątych zapobiec tym strasznym praktykom – albo chociaż na wczesnym etapie ich zatrzymać? Dlaczego w ostatnich kilku latach przestępca mógł znów krzywdzić na tle seksualnym?

Dla jasności – nie mówimy o czynach pedofilskich, ale o seksualnym krzywdzeniu wielu kobiet, a także krzywdzeniu fizycznym kobiet i mężczyzn, głównie nastolatków i dorosłych.

Drugą postacią, która najczęściej pojawia się w dzisiejszych doniesieniach o przestępstwach w duszpasterstwach dominikańskich, jest Maciej Zięba. O. Ziębę czule wspominałem kilka tygodni temu z okazji jego śmierci. Był dla mnie autorytetem na pewnym etapie życia, ale jak wyszło mi z długich rozmów o autorytetach, stosunek do takich osób powinien mieć charakter rozwojowy. Najpierw autorytet nas czymś zdumiewa, więc staramy uczyć się od niego tego, co dobre, ale po pewnym czasie od autorytetu należy się odciąć. Od o. Macieja nauczyłem się wiele, wspominam go dobrze, choć z biegiem lat różniłem się z nim coraz bardziej.

W sprawie przestępstw o. Pawła trzeba dokładnie zbadać zachowania o. Zięby. Z mojej obecnej wiedzy wynika, że M. był pupilkiem Zięby, a to dlatego że osiągnął – użyję tu słowa, które w latach dziewięćdziesiątych wyparło wielu ludziom sumienie – sukces. Na msze przez niego celebrowane i do duszpasterstw przez niego prowadzonych przychodziły setki, może tysiące ludzi. Tym niemniej, o. Zięba po otrzymaniu pisemnych świadectw ukarał M. sankcjami, które trwały – pytanie, czy po drodze jakoś się nie zmieniały – do 2014 r., gdy zostały warunkowo, delikatnie poluzowane.

Jednocześnie jednak ofiary M. (a wraz z nimi o. Marcin Mogielski OP, wielki pozytywny bohater sprawy ks. Dymera, którą opisuje szczegółowo naczelny „Więzi” Zbigniew Nosowski) zwracają uwagę, że zostały przez o. Ziębę niemal całkowicie zignorowane. To też należy zbadać i wyjaśnić.

Jakkolwiek by było, martwi mnie w komunikacji dominikanów koncentrowanie się na winie M. i zaniedbaniach zmarłego niedawno o. Zięby. Je trzeba wyjaśnić. Ale przecież to za kadencji obecnego prowincjała Paweł dopuszczał się kolejnych przestępstw i nadużyć. Jego manipulacje nie mogą być wystarczającym wytłumaczeniem, bo przecież o tych manipulacjach zakon wie od ponad 20 lat! Po drodze zmieniali się przeorowie, superwizorzy, psychiatrzy, psychoterapeuci i teologowie.

Nie twierdzę, że tak będzie ostatecznie, ale gdyby komunikat po tym wszystkim miał brzmieć: „zbadaliśmy i wyjaśniliśmy sprawę, winni są M. i Zięba”, to należałoby go odrzucić jako fałszywy PR. Trzeba wskazać, jak nie zadziałały struktury i jak należy je zreformować, by działały w przyszłości.

Potrzebny nowy model

Na koniec dwa postulaty. Po pierwsze, musimy w Kościele zupełnie zmienić model posłuszeństwa i otworzyć się na rozmowę. Papież Franciszek już to zresztą robi – tak rozumiem proponowanie przez niego rozeznawania jako metody, która ma pozwolić na istnienie w Kościele wielu różnych nurtów naraz, aby „po owocach” ocenić, co jest właściwe – ale sprawa jest w powijakach.

Pamiętam, gdy w magazynie katolaickim „Dywiz” – cudownej przestrzeni – przed kilku laty zaczęliśmy debatę o kaznodziejstwie Adama Szustaka OP. To była krytyka, ale życzliwa i rzeczowa. Nie sugerowaliśmy niebezpieczeństw w osobie, ale szukaliśmy niebezpieczeństw w metodzie. Jaka na nas spadła krytyka, że tak nie można; że o. Adam nawrócił tyle i tyle osób; tyle i tyle utrzymał w Kościele itd. Mówiło tak zresztą wiele osób, które cenię. Debata była po prostu niemożliwa, bo już sama w sobie okazała się grzechem.

Po latach niewiele się zmieniło. Gdy moja redakcyjna koleżanka Ewa Buczek zwróciła uwagę na skandaliczne, toksyczne słowa Jacka Pulikowskiego o relacjach małżeńskich, dostała gonga solidarnie z różnych stron. Za podobne kwestionowanie kościelnych guru obrywali Monika i Marcin Gajdowie, Dawid Gospodarek i inni. Z tym trzeba skończyć – w Kościele musi być miejsce na dialog i różnorodność. Wierni nie są – i nie ma powodu, aby byli – od linijki. Różnorodność jest dobra i potrzebna, ale musi też być przezroczysta, by nie skrywała guru ani przestępców – na tle duchowym zbyt łatwo jedni mieszają się z drugimi.

Po drugie, nie wierzę w Kościół, który jest sam dla siebie. Omdlenia w Duchu Świętym, seanse modlitewno-uwielbieniowe czy szczególna moc niektórych kaznodziejów budzą moje najdalej idące wątpliwości. Nie znaczy to, że chcę tego zakazywać, ale jeśli rezultatem tych praktyk jest tylko „ulga na duchu”, własne dobre samopoczucie, przeświadczenie o uczestnictwie w cudownych wydarzeniach, to wątpię, by miało to coś wspólnego z Bogiem.

Wesprzyj Więź

Może jestem zbyt surowy, nie wiem. Jednak dla mnie Kościół ma dwa kierunki działań – do Boga i do wszystkich ludzi. Mylnie można sądzić, że jeden jest pionowy, a drugi poziomy – przecież „cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili” (Mt 25,40). Ale Kościół ma sens tylko jeśli chwali Boga – powinien więc szczególnie dbać o piękno liturgii – i służy ludziom, a więc jest z cierpiącymi i ubogimi, a także rezygnuje z wpływów doczesnych do forsowania własnej agendy.

OD REDAKCJI: Zgodnie z prawem nie wolno publikować w mediach danych ani wizerunku osób, przeciwko którym toczy się postępowanie przygotowawcze lub sądowe. Z tego powodu nie posługujemy się jednak nazwiskiem ojca Pawła M.

Przeczytaj też: Przebaczyłem. Chciałbym, żeby ksiądz, który mnie krzywdził, umarł jako człowiek, a nie synonim „pedofila”

Podziel się

42
17
Wiadomość

Dominikanie powinni dać sobie spokój z działaniami związanymi z sektami.
Jak mogą przestrzegać przed nimi skoro nie zobaczyli takiej sekty u siebie?

A jeżeli o. Paweł jest infantylny to jak infantylna musiala być wiara tych, którzy poszli za nim?

W czasach z duszpasterstwa z Wrocławia, ojciec Paweł nie wydawał mi się infantylny, ale taki specyficzny, co mogło ujść jako zaleta – bycie takim trochę bożym dziwakiem. Człowiek wtedy myślał, czyż świety człowiek nie będzie się jakoś wyróżniał od tych „pospolitych” księży?

Zastanawiam się, czy ten artykuł nie już próbą wpływania na wynik prac komisji. Skoro dominikanie z własnej inicjatywy zajęli się sprawą pozwólmy im działać, a oceny kto zawinił zachowajmy dla wyników.

Piotr Ciompa: Panski komentarz chodzi mi od wczoraj po glowie. Oczywiscie, ze trzeba pozwolic tej komisji dzialac. Czeka ja orka na ugorze, bo jeszcze dotad zadna podobna komisja w Polsce nie powstala i nie maja sie nawet na kim oprzec w swojej pracy (mozna by oczywiscie popatrzec, jak to robia inne koscioly, ale jak juz grzmial klasyk: „nikt nie bedzie nam w obcych jezykach mowil, co mamy robic!”). Ale z drugiej strony dlaczego by nie podsunac komisji pare pomyslow? Owczesny przeor dalej robi kariere w zakonie, prowadzi sanktuarium, bryluje w mediach katolickich. Dlaczego go nie skonfrontowac z jego wolajacymi o pomste do nieba zaniedbaniami jako przelozony, gdy pozwalal, zeby mlode studentki spaly w klasztorze? Dlaczego go nie zapytac, o czym myslal, kazac tym umordowanym dziewczynom myc wlasny samochod? Przeciez to jest przyklad panszczyznianej nikczemnej mentalnosci w sensie: „Ja tu jestem panem, a wy mi sluzycie”

Komisja powinna w pierwszym rzędzie (lub w jednym z pierwszych) pojechać do Jarosławia i w tamtejszym szpitalu psychiatrycznym sprawdzić dokumentację z lat 2009-2010, kiedy Paweł M. był tam kapelanem. W szpitalu psychiatrycznym!!! Skądinąd był nim najkrócej spośród wszystkich tamtejszych kapelanów. A potem szybko sprawdzić kto i na jakiej podstawie pozwolił mu na pełnienie takiej posługi.

Piotr Ciompa – jaka wlasna inicjatywa – zaczeli dzialac PO TYM jak bylo zgloszenie do prokuratury. Jaka komisja? Na co to sie teraz zda tym, ktorzy byli wykorzystywani 20 lat wczesniej. Powinien byc wytoczony z urzedu proces przeciwko dominikanom o przestepstwo ukrywania przestepcy.

Już to napisałam w komentarzu pod innym artykułem, ale i tu napiszę – do 2014 r. w polskim Kodeksie Karnym przestępstwo zgwałcenia było przestępstwem wnioskowym, co oznacza, że prokuratura podejmowała działania tylko wówczas, gdy wniosek o ściganie złożyła osoba pokrzywdzona. Dominikanie teoretycznie mogli zgłosić te przestępstwa w 2000 r, tylko że bez wniosku ofiar prokuratura miałaby związane ręce. W prawie karnym nie istniał wtedy obowiązek zgłaszania takich przestępstw. Przyznam, że coraz bardziej mnie irytuje, że w artykułach na ten temat autorzy tak chętnie szafują oskarżeniami, choć – jak widać – niektórych ważnych kwestii jakoś do końca nie sprawdzają i piszą, jak im się wydaje. A potem my, czytelnicy, wyrabiamy sobie na tej podstawie zdanie o sprawie, nie mając pojęcia, że niektóre zarzuty (a przynajmniej ten jeden) są, cóż, nietrafione.

Obiektywny i zrównoważony artykuł.
Znałem o. Pawła jako student w tamtych latach we Wrocławiu.
Miał charyzmatyczną osobowość, miało się wrażenie, że wie o tobie wszystko (albo przynajmniej dużo), że zna twoje ukryte motywacje, więc lepiej było być z nim szczery albo zupełnie unikać.
Sam fakt, że dziewczyny mogły zostać w duszpasterstwie na noc był dla mnie dziwny, ale zawsze myślałem, że przecież skoro inni współbracie o tym wiedzą, nie może być w tym nic niewłaściwego. Po prostu ma się jakieś naturalne zaufanie do księży/zakonników.

Bardzo mądry i rozważny tekst. Ja sam byłem pod urokiem o. Pawła, mi też wyrządził krzywdę. To jest przestroga dla wszystkich. Co zawiniło ? Smutne, że o. Paweł chyba nie poczuwa się do winy.

Czy analiza „systemu” nie powinna być jednak jeszcze szerszą i objąć cały K-ł? W encyklice „Veritatis splendor” 113 można znaleźć takie słowa: Odmienność poglądów, wyrażana przez kontestację i polemiki w środkach masowego przekazu, jest sprzeczna z eklezjalną komunią i z prawidłową wizją hierarchicznej struktury Ludu Bożego. Sprzeciwu wobec nauczania Pasterzy nie można uznać ani za uprawniony wyraz chrześcijańskiej wolności, ani różnorodności darów Ducha Świętego.” W kontekście nauczania moralnego takie spojrzenie może i jest do obrony, ale taka wizja K-ła absolutnie sprzyja nadużyciom.

Szanowny Panie,
zacytowany fragment jest wyjęty z kontekstu, i użyty w sposób, który w oderwaniu od odniesienia do 'nauczania doktryny moralnej’ Kościoła daje fałszywe wnioski. Całość punktu 113 VS brzmi:

Nauczanie doktryny moralnej oznacza świadome podjęcie się tych zadań intelektualnych, duchowych i pastoralnych. Dlatego na teologach moralistach, którzy przyjmują misję nauczania doktryny Kościoła, ciąży poważny obowiązek takiego wychowywania wiernych, by byli zdolni do rozeznania moralnego, dążyli do prawdziwego dobra i z ufnością szukali pomocy w łasce Bożej.

Podczas gdy zgodność lub różnice opinii mogą stanowić normalny przejaw życia publicznego w systemie demokracji przedstawicielskiej, to nauka moralna z pewnością nie może zależeć od przestrzegania określonej procedury: jej treść bowiem nie jest bynajmniej ustalana według zasad i form właściwych dla rozstrzygnięć typu demokratycznego. Odmienność poglądów, wyrażana przez kontestację i polemiki w środkach masowego przekazu, jest sprzeczna z eklezjalną komunią i z prawidłową wizją hierarchicznej struktury Ludu Bożego. Sprzeciwu wobec nauczania Pasterzy nie można uznać ani za uprawniony wyraz chrześcijańskiej wolności, ani różnorodności darów Ducha Świętego. Pasterze mają zatem obowiązek reagować nań w sposób zgodny z ich apostolską misją, to znaczy domagać się, by zawsze szanowane było prawo wiernych do poznania nieskażonej i integralnej doktryny katolickiej: „Pamiętając zawsze, że sam także jest członkiem Ludu Bożego, teolog powinien darzyć go szacunkiem i starać się o przekazywanie mu takiego nauczania, które w żaden sposób nie narusza doktryny wiary”

Autor pisze, że najbardziej go w tej sprawie interesuje
jak Kościół w Polsce (a nie tylko dominikanie) rozliczą się
„z tą całą przeszłością”. A ja bym napisała „z tą teraźniejszością”.

Żeby nie rozpisywać się na forum to proponuję autorowi spojrzenie
szerzej na działalność całego Kościoła w Polsce, w tym innych grup,
a także biskupów według check-listy czym jest sekta

https://sekty.dominikanie.pl/poradnik/czy-grupa-w-ktorej-jestem-jest-sekta

Aby wymienić kilka, to pkt.4, 12 (Kościół zamknięty), pkt.5 (Nasz Dziennik),
pkt.6 (wspomniany w artykule dominikanin z Wrocławia), pkt.10, 22 (tęczowa zaraza), pkt.15 (szantaż sakramentalny, apostazje), pkt.21 (wspomniany przez Autora), pkt.23 (brak transparentności finansowej Radia Maryja).

Czy Kościół powszechny, poza Polską, pomimo że także jest w kryzysie,
aż tyle mechanizmów sekciarskich wykazuje? Cechy charakterystyczne sekty nie jest specyficzne tylko dla grupy z Wrocławia i tylko dominikanów. Oni wyrośli w Kościele w Polsce. Teraz ważniejsze od szukania winnych, wydaje się
rozbrojenie mechanizmów sekciarskich. Trzeba by zwłaszcza świeccy członkowie Kościoła poczuli się dorośli i odpowiedzialni za siebie, a nie jak dzieci posłuszni i bezkrytyczni wobec „kościelnych guru” (jak słusznie Autor zauważył w tekście). Zreszta podobne tezy stawia red.Terlikowski w „Patologiach duchowości”, ale nie nazywa ich po imieniu sekciarskimi.

~ Kinga: Dziekuje Pani za odwage! Ale mysle, ze trafila Pani w srodek tarczy! Moj Kosciol w Polsce wykazuje wiele typowych cech charakterystycznych dla sekty. Poglebilbym jeszcze jedna mysl: brak transparentnosci finansowej dotyczy wszystkich parafii, a nie tylko Radia Maryja. Caly polski Kosciol unosi sie w szarej strefie ekonomicznej i ma przejrzystosc dilerow narkotykowych, ktorzy tez nie prowadza ksiag przychodu i rozchodu.

P. Kinga „proponuje spojrzeć szerzej na działalność CAŁEGO KOŚCIOŁA W POLSCE, w tym innych grup, a także biskupów według check-listy „Czy grupa w której jestem jest sektą?”
Po czym daje przykłady pokazujące, jak NIE NALEŻY takiego porównania przeprowadzać.
1. „Kościół w Polsce” (nie tylko „cały”, ale nawet jakakolwiek jego diecezja) nie spełnia kryteriów zawartych w punktach 4, 5, 6, 10, 12, 15, 21 i 23 tej check-listy. P. Kinga podała te punkty z przykładami jednostkowymi (instytucjami lub osobami) jakoś z KK w Polsce związanymi, popełniając błąd we wnioskowaniu, bo Z PRZYKŁADÓW NIE MOŻNA WNIOSKOWAĆ O CAŁOŚCI.
2.Nawet wtedy, gdyby te przykłady spełniały kryteria z wymienionych punktów i dotyczyły całego Kościoła w Polsce (a nie spełniają lub nie dotyczą), to i tak takich wniosków nie wolno wyciągnąć, gdyż najpierw trzeba udowodnić, że są one próbą REPREZENTATYWNĄ dla całego zbioru (czyli Kościoła w Polsce). A z przyczyn oczywistych reperezentatywne nie są, więc tego udowodnić się nie da.
3. Poza tym instrukcja w podanej check-liście kwalifikuje grupę jako sektę, jeśli „na WIĘKSZOŚĆ z zadanych pytań odpowiedziałeś twierdząco”, a więc co najmniej 12 (a nie 8 podanych przez p. Kingę).
4. Zatem trzeba
4.1. wybrać zbiór adekwatnych przykładów,
4.2. udowodnić, że jest on reprezentatywny dla całego KK w Polsce
4.3. pokazać, że ten zbiór spełnia przynajmniej 12 z 23 kryteriów wymienionej check-listy.
Wtedy dopiero wolno wydawać opinie poważniejsze, niż ta, sugerowana przez p. Kingę.
Albo p. Kinga liczy, że czytelnicy nie są w stanie zastosować podanej przez nią check-listy do obiektu „Kościoł w Polsce”, albo sama nie wie, jak taką listę stosować. Jedno i drugie wskazuje potrzebę uczenia podstaw logiki w szkołach.

„Potem o. Paweł zaproponował Kasi, mojej żonie, jak kilku innym osobom, by pomogła mu uporządkować zbiory klasztornej biblioteki.”
Brakuje mi jakiejś relacji z tego. Normalnie się zachowywał? W końcu był u siebie. W ogóle nie powinien być dopuszczony do kontaktu z kimkolwiek z zewnątrz, a za to co zrobił jak najszybciej rozliczony, z wydaleniem ze stanu duchownego i zawiadomieniem organów ścigania włącznie. Ale nie, przecież nie będą „kapować” na swoich, a ofiary na pewno wszystko wyolbrzymiały. Teraz jest już „po ptakach” i co najwyżej wyrzucą go z zakonu, albo skażą na pokutę – odosobnienie.

Budzi we mnie niesmak takie krytykowanie o. Pawła jako infantylnego. Nie jest w dobrym guście kopać leżącego. Co innego przedstawić relację z lat 90., dla mnie ona może być interesująca, a co innego teraz, gdy zewsząd płyną krytyka i potępienie, wywyższać się jako osoba bardziej dojrzała.

W niczym, oczywiście, nie umniejszam winy o. Pawła.

Bardzo dobry tekst. To racja – to nie tylko Paweł M. i Zięba. To przełożeni obecni cały czas w zakonie. Sam o. Paweł nie poczuwa się zdaje się do winy. Poniżej wrzucam tagi do wrzucenia w google. Wyrzucą one tekst, jaki zamieścił o. Paweł w 2008 r. z okazji swojej 25 rocznicy święceń. „Ciekawa” lektura, bez cienia przemyślenia o tym, że naprawdę mógł komuś skrzywić życie. Jest o złu, które go zaatakowało, jest o jego maryjnej pracy bodaj doktorskiej , o zakonie, pośrednio o swojej religijności. Jest rok 2008 – czyli dominikanie wszystko już o nim wiedzą.
nasza klasa paweł m… 127151
Podaję tagi, bo z odtworzeniem bezpośrednio linku bywa różnie.

Mentor duchowy o. Pawła – MD Philippe, o którego duchowości pisał doktorat okazał się też drapieżcą seksualnym. Też utworzył wspólnotę, w której dochodziło do nadużyć, w których sam uczestniczył. Jakoś tak się dziwnie składa.

Sprawą Pawła M. zajmowali się przewodnicy duchowi, terapeuci, superwizorzy. Dlaczego nikt nie zawiadomił policji? Jak rozumiem, poza wszystkim rozmawiamy tu o (co najmniej) podejrzeniu przestępstwa.

Dokładnie. Przecież jest instytucja zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa… Ilu wspolbraci oraz przedstawicieli tzw. zawodów zaufania publicznego (psychologowie, biegli) wzięło de facto udział w procederze ukrywania sprawcy? Gdzie oni teraz są?

Wszyscy są zbulwersowani, ale jednak jeszcze nie udowodniono winy ojcu Pawłowi (lub wielkości winy) i dlatego opinie ostatnio pojawiające się, mogą być bardzo krzywdzące. Pragnę tu jednocześnie zaznaczyć,
że jestem bardzo wdzięczny autorom artykułów za ich ciężką pracę i ujawnienie problemu.

Akurat przez pięć lat miałam kontakt z dominikanami krakowskimi, jako słuchacz Studium Filozofii i Teologii dla świeckich. Byłam bardziej obserwatorem, nie uczestniczyłam w rekolekcjach wyjazdowych, nie zostałam członkiem licznych grup duszpasterskich. Może dlatego, że jestem osobą o ugruntowanej wierze, dość odporną na indoktrynację i ze sporą wiedzą na temat sekciarskich praktyk w Kościele. Tych ostatnich odnotowałam w różnych parafiach sporo. Tak się nieszczęśliwie składa [to wyzwanie dla socjologa], że osobami duchownymi zostają często jednostki o cechach socjopatycznych, dla których kapłaństwo w klerykalnym społeczeństwie jest swoistą protezą psychiczną. Wszyscy poznani przeze mnie księża [nie tylko dominikanie] usiłowali relacje z wiernymi zamienić na psychomanipulacje i moralne molestowanie. Zastanawiam się, co takiego w formacji kleryków zawodzi, że ciągle powielają ten schemat i nie posiadają mocnego kośćca moralnego.W trakcie wykładów, jako że z pewnych powodów byłam obiektem zainteresowania większości wykładowców, dochodziło do ataków personalnych pod moim adresem. Ostatecznie musiał być zaangażowany ksiądz egzorcysta, bo niektóre ataki miały wyraźny charakter demoniczny. Podsumuję: duchowieństwo w polskim Kościele to często „wilki w owczej skórze” i ślepi przewodnicy ślepych. Paradoksalnie, wielu wiernych ufa bezkrytycznie swoim pasterzom, nie dostrzegając, że uczestniczą w bardzo groźnej dla wiary formie idolatrii.

Też nie wiem o co chodzi, bo samo bycie „obiektem zainteresowania większości wykładowców” nie jest chyba jeszcze przekroczeniem granic? Może po prostu zauważyli, że jest Pani atrakcyjna. Ale zawsze można podnieść rękę i poprosić „A czy mógłby ksiądz podczas wykładu patrzyć na wszystkich uczestników, a nie tylko na mnie?”. Ale gościu miałby obciach, to by mi się podobało, tak przy całej sali mu powiedzieć. Musiałby to obrucić w żart, bo inaczej na poważnie to by się chyba spalił. Z satysfakcją bym patrzyła jak zrobił się czerwony ze wstydu. A jeśli na osobności robił jakieś aluzje, to pewno trudno o tym pisać na forum. No, ale też nie widzę problemu w powiedzieniu „Nie podoba mi się księdza sposób żartowania.”
Zdarzało mi się księdzu z tytułem profesora zwrócić uwagę, że nie odpowiada mi kiedy się do mnie zwraca na „ty”, o np. jak wybiegnie mi coś powiedzieć po mszy przed kościół, a znamy się słabo. Ale też są księża, z którymi na „ty” przechodzę szybko, bo to jest jasne, że żadnych granic nie przekroczą. Ale się pytam też jak dla nich jest zręczniej i wygodniej się do mnie zwracać (to zazwyczaj dotyczy takich co są ode mnie młodsi i rozumiem, że taka sytuacja mówienia na „ty”może być dla nich mało komfortowa).

Ale w pracy zdażają się żarty, bez przekraczania granic kontaktu fizycznego, słowne, których chyba księżom nie można zabronić, bo też są ludźmi. Oczywiście każdy ma inną wrażliwość. Kiedyś w pracy utknełam z głową w swetrze (zakładanym przez głowę, nie rozpinanym). Oczywiście zaczęło się od tego „ale ci gorąco”, potem „a to może ja ci pomogę”. Kilku kolegów było w pokoju i za chwilę wszyscy stwierdzili „a to my też możemy pomóc”. Na koniec dławiłam się ze śmiechu (z głową w swetrze), bo każdy ciągnoł w inną stronę. Ale gdybyśmy byli sam na sam w pokoju i chciałby mi pomagać sweter zdejmować, to by była sytuacja wymagająca powiedziania „Chyba ci się coś pomyliło.”. Zdarzało mi się reagować poważnie i zdecydowanie stwierdzeniem „Ten dowcip mnie nie śmieszy.”. Dlaczego tak nie można? Myśle, że trochę to kwestia pewności siebie i poczucia własnej godności i wartości, której nie potrzebujemy potwierdzać u innych. Nie pozwolę sobie na przekraczanie granic, które ja wyznaczam. I dobrze mieć świadomość gdzie dla mnie te granice są. Myślę, że dla każdego gdzie indziej.

W jakich latach uczestniczyła Pani w DSFT?
Zam od lat ojców dominikanów, na DSFT tez chodziłam i przenigdy nie zaobserwowałam takich zachowań. Zdarzali się słuchacze, którzy wzbudzali „większe zainteresowanie” wykładowców i innych słuchaczy, ale były to przypadki namolnych osób, które na każdym wykładzie potrafiły zadawać dodatkowe pytania, najczęściej bez związku z tematem.

No cóż, takich Pawłòw M. jest w Kościele znacznie więcej, niż się wydaje. To miernoty, ktòre wykorzystując autorytet Kościoła i kapłaństwa, zajmują się potępianiem każdego, kto nie akceptuje ich niegodnych czynòw. Ksiądz Tischner znakomicie to ujął w książce ” Filozofia dramatu”, pisząc o ziemi odmowy i potępienia. Innym autorem, ktòrego polecam, jest Fryderyk Nietzsche. Jego spostrzeżenia na sposób funkcjonowania kasty kapłańskiej w społeczeństwie są nader trafne. A jes nie zaspokoilam Pańskiej ciekawości, to proszę w Wielkim Tygodniu przeanalizować działania kasty kapłańskiej wobec Pana Jezusa. Szkoda, że nauczanie Kościoła skrzętnie pomija to zagadnienie, ograniczając się do płytkiej analizy jej zachowań. Ileż było psychomanipulacji i moralnego molestowania w jej praktykach. Radzę przeczytać Ewangelie na nowo, rezygnując z utartych schematòw interpretacyjnych. Na końcu uwaga: mentalność kapłańska nie ulega zmianie, choć zmieniają się rytuały i imię wzywanego bòstwa.

P. Bogna podaje ogólniki (z sobą w roli pozytywnej i kapłanami w rolach negatywnych), a pomija pytania o przykłady, ich zakres i konkretny czas występowania. Tego typu schemat był stosowany od wieków, a sami przerabialiśmy go już za komuny. Zatem – albo do rzeczy, albo opanować emocje.

Chcialam zwrocic uwage na okreslenie ktore uzyl autor „Omdlenie w Duchu Sw. , jezeli rozumie je doslownie ,to popelnia nagminny blad dziennikarzy katolickich ( ostatnio Marek Keskrawiec) , ktorzy nie majac dostatecznej wiedzy na ten temat posluguja sie terminem „omdlenia” . W rzeczywistosci (a doswiadczylam spoczynku w Duchu Sw. trzykrotnie ) , nikt , uwaga nikt nie traci swiadomosci , nie spotkalam sie z takim przypadkiem , to tylko tak wyglada

Kiedyś pewien starszy dominikanin w czasie spowiedzi, słysząc, że biorę ślub, od razu zapytał, czy uprawiałam seks. Już nigdy potem nie poszłam do spowiedzi. A do kościoła chodzę co najwyżej turystycznie.