
W Polsce brakuje solidarności i brakuje braterstwa. Zużyliśmy je w sporach i osobistych ambicjach. Zgubiliśmy je w walkach „o znaczek”, w wojnach na górze. Z czegoś, co miało łączyć, uczyniliśmy pałkę do bicia inaczej myślących.
Strasznie ciężko mi idzie pisanie tego felietonu. Kto wie – może dlatego, że akurat ta triada jako pierwsza przykuła kiedyś moją uwagą swoim trójkątnym kształtem. Od dawna obracam ją w palcach. Poświęciłem jej tak dużo uwagi, wkładałem w nią tyle emocji – boję się więc, że wybuchnie mi teraz w rękach. Nawet nie wiem, gdzie zacząć, bo jak na tak „krótkim pasie lotniska”, jakim jest felieton, wystartować i wylądować?
Jednak uznałem, że tej triady nie warto odkładać na później, bo właśnie teraz jest jakoś na czasie. Owszem, daleko nam bardzo do politycznego temperamentu Francuzów, ale jeśli w ostatnich latach mogliśmy zobaczyć w Polsce jakąś formę politycznego przebudzenia, to zdarzyło się ono właśnie niedawno. Nie trwało długo i nie wiadomo, czy z tego coś będzie. Po tym wzmożeniu zostały afisze wieszane w oknach. Można na nich odczytać różne hasła i symbole w stanowczy sposób wyrażające poglądy polityczne lokatorów, a jeszcze bardziej lokatorek. Dosłownie godzinę temu, jadąc autobusem linii 116 na ul. Mickiewicza w Warszawie (nieopodal naszej tragikomicznej Bastylii, a może Pałacu Zimowego?), zobaczyłem w jednym z okien hasło „Siostrzeństwo”. Zresztą bardzo pouczające są te widoki z okien komunikacji miejskiej, ale o tym za chwilę.
Wróćmy do siostrzeństwa, bo ono właśnie przypomniało mi – oczywiście przez analogię do braterstwa – że czas już najwyższy zabrać się za pisanie o Wolności, Równości i Braterstwie. To hasło to rodzaj dodatku do czapki frygijskiej i razem słusznie kojarzą się z rewolucją francuską w 1789 r. Nota bene takich potrójnych zawołań (coś jest w tych triadach…), które nadają się na haft na sztandarach, jest oczywiście więcej. Zaczynając od polskiego zawołania: „Bóg, Honor, Ojczyzna” (kiedyś może starczy mi odwagi, żeby i z nim się zmierzyć), poprzez austriackie: „Bóg, Kaiser, Ojczyzna” (z okresu pierwszej wojny światowej), po pieczołowicie zaprojektowane i wdrażane przez prawie 40 lat przez Antónia de Oliveirę Salazara w Portugalii hasło: „Bóg, Ojczyzna, Rodzina”, które wręcz stanowiło credo jego świeckiej religii i fundament Nowego Państwa (Estada Novo). W tym miejscu nie oprę się pokusie zauważenia, że stanowczo zbyt rzadko w szukaniu analogii do rozwoju wypadków w Polsce korzystamy z salazaryzmu. A szkoda, bo doświadczenia Portugalczyków są w tym względzie bardzo pouczające: historyczna trajektoria kraju, rola Kościoła, bycie peryferium i przedmurzem jednocześnie, poczucie osaczenia, wyzwania modernizacji zagrażające tradycji, wspomnienia dawnej świetności, a nawet podobieństwo psychologiczne portretu princepsa. To ciekawszy i bardziej pouczający kierunek porównań niż budzące grozę zestawienia z Włochami czy Niemcami lat 30. XX wieku.
Wracając jednak do burzliwych miesięcy rewolucji francuskiej, warto wspomnieć, że w jej trakcie pojawiały się również inne triady, jak choćby: „Force, Égalité, Justice” [Siła, Równość, Sprawiedliwość] czy „Liberté, Sûreté, Propriété” [Wolność, Bezpieczeństwo, Własność]. Nie jest jasne, dlaczego akurat hasło „Wolność, Równość, Braterstwo” zdobyło największą popularność. Tak się jednak stało i to od tych słów pochodzą trzy kolory narodowej flagi francuskiej, a samo hasło spotkać można dziś wykute na frontonach wielu francuskich urzędów publicznych.
Rzadko jednak przywoływane jest pełne brzmienie owego zawołania, a warto wiedzieć, że czasem towarzyszył mu rodzaj przytupu i stanowcze zakończenie: „…albo śmierć!”. Czyja śmierć? Oto jest pytanie. Owa dwuznaczność prowadzi nas wprost do tego momentu, który w wielu rewolucjach stanowi granicę rozdzielającą czas, gdy jej uczestnicy są w stanie umierać za sprawę, od tego, kiedy są gotowi dla niej zabijać. Innymi słowy chodzi tu o etap, gdy owo wezwanie do braterstwa zamienia się w regułę: „Albo jesteś z nami, albo giń!”. Rewolucja francuska nie jest bynajmniej ani pierwszą, ani ostatnią, która ilustruje tę okrutną zasadę.
A zresztą nawet bez tego groźnego zakończenia trzy powszechnie znane elementy francuskiego zawołania są nie tylko potężne, ale też niebezpieczne. Dużo złego może wyniknąć nie tylko z opacznego rozumienia każdego z nich, ale także z niewłaściwego zestawienia ich w całość.
Warto zatem zadać pytanie, czy hasło: „Wolność, Równość, Braterstwo” to postulat, aspiracja, osobiste zobowiązanie, czy też prawnie wiążąca zasada ustrojowa? Dla każdego z trzech elementów hasła odpowiedź może być różna. Każdy z wierzchołków tego trójkąta stanowi wielki temat i każdy ma swoje wielorakie, co najmniej potrójne – jakże by inaczej – znaczenia.
Pierwsza i najważniejsza w tej triadzie jest wolność, bo też ona jest początkiem wszystkiego. To nie dodatek, ale warunek konieczny do zaistnienia pozostałych. Bez wolności (rozumianej jako akt woli – osobisty wybór) nie jest możliwe prawdziwe braterstwo. Pamiętam, że ponad 30 lat temu zdzieraliśmy gardła, krzycząc: „Nie ma wolności bez solidarności!”. Dziś mamy już wolność, ale czy mamy solidarność? Nie jestem pewien… Obawiam się raczej, że w imię opacznie rozumianej wolności porzuciliśmy braterstwo.
40 i 30 lat temu porzuciliśmy system, który bałamutnie, ale jednak odwoływał się do równości, na rzecz takiego, w którym najważniejszym zawołaniem jest wolność
Wolność jest zatem fundamentalna, ale nie jest wcale łatwa ani oczywista – może być przywilejem, usprawiedliwieniem dla egoizmu, ale i zobowiązaniem. Przede wszystkim warto ustalić, jakiej przestrzeni owa wolność dotyczy: osobistej, politycznej czy może suwerenności państwowej? Owszem, historia zna szczęśliwe sploty wydarzeń, w których występują one wspólnie, ale nie jest ich znowu tak wiele. Częściej jedna z nich realizuje się kosztem innych.
Zresztą nawet na gruncie osobistym wolność stanowi dość skomplikowaną materię i można sobie z nią nie poradzić. Bo wolność jest zadaniem, a nie tylko darem. A nawet gdyby zatrzymać się na etapie daru – czyli czegoś, co dostajemy, nie ponosząc kosztów – to może okazać się, że jest to „dar nieszczęsny” (jak uprzedzał Tischner). Tu pojawia się jedna z najtrudniejszych zależności ogólnych: to, co uzyskujemy bez wysiłku, rzadko uznajemy za wartość. Może dlatego tak płytki jest nasz sprzeciw wobec zagrożeń wolności i demokracji w Polsce (w znakomitej większości dostaliśmy je przecież za darmo)? Przygodny dar wolności bywa tak kłopotliwy i trudny do uniesienia, że niekiedy skutkuje chęcią ucieczki (o czym pisał z kolei Fromm). W świecie tak złożonym i chwiejnym wygodniej jest schować się pod skrzydła tych, którzy wyznaczą nam miejsce w szeregu, podejmą za nas decyzje i dadzą prostą odpowiedź na złożone pytania.
Co jednak mogli mieć na myśli ci, którzy „wolność” umieścili na sztandarach rewolucji francuskiej? Zdaje się, że przyświecało im przede wszystkim oczekiwanie, żeby jako wolni obywatele podlegali rygorom prawa, a nie kaprysom władzy. To bardzo ważne rozróżnienie, bo na pozór niewolnik może mieć tyle samo (a nawet więcej) co obywatel i czynić to samo co obywatel, ale różnica między nimi polega na tym, że wszystko, co ma niewolnik, może mu w każdej chwili odebrać jego właściciel. Dlatego wolność nie polega na tym, że można zrobić wszystko, ale raczej na tym, żeby nie można było z nami zrobić wszystkiego. Bo wolność to w najgłębszym sensie domaganie się podmiotowości i godności.
Drugi z elementów francuskiego hasła – „równość” – wcale nie jest łatwiejszy do zrozumienia, choćby dlatego, że jesteśmy różni. Nie sposób więc nie zapytać: równość wobec czego lub kogo? Równość szans czy zasobów? Równość jako fundamentalna i naturalna kategoria przynależnej i równej dla każdego godności czy jako usprawiedliwienie dla roszczeń, redystrybucji, a może nawet zawiści? W początkowym okresie rewolucji francuskiej hasło to oznaczało dostęp do piastowania urzędów na podstawie zasług i kompetencji, a nie urodzenia i majątku, ale historia uczy, że natychmiastowe wcielenie tego postulatu w życie przyniosło opłakane, a może raczej: okrwawione skutki.
I tak dochodzimy do trzeciego, dla mnie najważniejszego elementu omawianej triady: do braterstwa. Często jest on pomijany i zapominany. Działo się tak nawet w okresie rewolucji francuskiej. Jest to element problematyczny, a jednocześnie niezbędny – spina bowiem całość. Hasło „Wolność, Równość, Braterstwo” to nie jest test wielokrotnego wyboru ani lista alternatyw, ale skomplikowana trójnożna konstrukcja, w której konieczne jest zachowanie równowagi. Wyjęcie któregokolwiek z elementów powoduje, że całość się wywraca. Braterstwo nie unieważnia wolności i równości, ale utrzymuje je w harmonii. Nie na gruncie prawa, ale na gruncie sumienia.
W Polsce brakuje solidarności i brakuje braterstwa. Zużyliśmy je w sporach i osobistych ambicjach. Zgubiliśmy je w walkach „o znaczek” w wojnach na górze. Z czegoś, co miało łączyć, uczyniliśmy pałkę do bicia inaczej myślących.
Z tej perspektywy historia kilku ostatnich dziesięcioleci w Polsce da się opisać w następujący sposób: 40 i 30 lat temu porzuciliśmy system, który bałamutnie, ale jednak odwoływał się do równości, na rzecz takiego, w którym najważniejszym zawołaniem jest wolność. W owym przejściu pewną rolę – swego rodzaju klucza, choć może trafniej by było rzec: fikołka – odegrała właśnie solidarność. W tych dwóch momentach lepsza część naszej natury na chwilę wzięła górę. Solidarność znaczyła wtedy właśnie tyle, że wspieramy się wzajemnie. Wówczas górnicy strajkowali, broniąc spraw pielęgniarek, bo wtedy nie można było sobie nawet wyobrazić, że odejdą one od łóżek pacjentów. Może Polska przez chwilę zasłużenie uchodziła za ikonę solidarności. Teraz jednak jest jej parodią. Rytuały, ceremonie, zaklęcia, rocznice nie zmienią faktu, że mimo ważnych wyjątków to nie jest kraj, którego obywatele troszczą się o siebie nawzajem (o trosce o innych nawet nie mówiąc). Polska ostatecznie zrujnowała swoją legendę, gdy zamknęła się w znieczulicy na los uchodźców. Katolicki kraj, w którym nie udało się uruchomić nawet śladowych i czysto symbolicznych form pomocy, jakimi są korytarze humanitarne; w którym apel papieża, aby jedna parafia przyjęła jedną uchodźczą rodzinę, został całkowicie zignorowany.
Używam tu niemal zamiennie pojęć „solidarność” i „braterstwo”, ale może to błąd, bo one mogą mieć bardzo różne, a nawet… przeciwstawne znaczenia. Istnieje bowiem taki rodzaj wąskiej solidarności, który przeczy głębiej rozumianemu braterstwu, i takie wąsko skrojone braterstwo, które de facto wyklucza solidarność. W istocie rzecz sprowadza się do powracającego fundamentalnego pytania: „Gdzie jest brat twój Abel?” i brzemiennej w skutki odpowiedzi: „Nie wiem. Czyż jestem stróżem brata mego?”. Biblijna opowieść o braciach Kainie i Ablu pokazuje nam przerażającą prawdę, że braterstwo dzieli tylko krok od bratobójstwa. Co istotne, Kain zabija Abla nie dla pieniędzy, nie dla władzy, nie dla kobiety, ale z zawiści i zazdrości. Kain pożąda tego uznania i docenienia przez samego Boga, które stało się udziałem Abla. Podnosi zatem na niego rękę w imię szczególnie rozumianej równości.
Na takie odczytanie tej historii zwrócił uwagę przywoływany już Tischner, a w rozważaniach o braterstwie, solidarności i wolności nie może go zabraknąć. Dla mnie był on kimś w rodzaju Józefa z Tarsu (z Łopusznej), tak wiele mu zawdzięczam. Jego wydaną 40 lat temu Etykę solidarności w stanie wojennym czytaliśmy na kółkach samokształceniowych i mam poczucie, że przyjąłem ją dożylnie. Tischner w okresie legalnego działania „Solidarności” był w stanie cały ten ruch nie tylko opisać, ale także kształtować, by to, co ekonomiczne i polityczne, stało się osobiste i godnościowe. Uczynił tę historię bardziej osobistą. Pokazał, jak ważnym mięśniem w tym wysiłku jest sumienie. Olbrzymi nacisk kładł na to, co było pomiędzy nami – na troskę o siebie nawzajem. Solidarność nazywał braterstwem dla porażonych – to znaczy dla ludzi, którzy wspierają się wzajemnie w trudnych chwilach.
Z tego punktu widzenia solidarność to obietnica, że nie zostaniesz sam. To zbiorowe przebudzenie, wyjście z kryjówki, zrzucenie maski. To w pewnym sensie nawrócenie. Często zapominamy, że prawdziwą sprężyną przewrotu „Solidarności” było nie tylko przebudzenie polityczne, ale także – a może przede wszystkim – moralne. Za postulatami adresowanymi do rządzących szło przyrzeczenie poprawy nas samych. To nie tylko „oni” mieli przestać kłamać, to także „my” mieliśmy przestać żyć w kłamstwie. Czy nie tego nam obecnie tak bardzo brakuje?
W tym kontekście jak bumerang wracają te podstawowe pytania: kto jest mi bratem? Kto jest mi siostrą? Czyim jestem stróżem? Za kogo powinienem czuć się odpowiedzialny? Te pytania muszą być odczytywane za każdym razem na nowo i przez każdego z nas z osobna. Musimy mierzyć się z nimi we własnym sumieniu, ale również zadawać je na poziomie miasta, państwa, ba!, nawet na poziomie globu. Stale musimy odpowiadać sobie na pytanie, z kim budujemy wspólnotę.
My, Polacy, bardzo lubimy słowo „wspólnota” i odmieniamy je przez wszystkie przypadki, warto się jednak zastanowić, czy nie chodzi nam czasem o wspólnotę, która wyklucza – zarezerwowaną dla swoich, dla kuzynów, ziomków, współwyznawców i krajan. Erich Fromm niecałe 10 lat po wojnie napisał, że jeśli ludzkość ma przetrwać, to musi umieć wybrać braterstwo przeciw, jak to określił, „kazirodczej plemienności”. Braterstwo ogólnoludzkie musi chronić nas przed braterstwem plemiennym.
Taka solidarność jest pełnym wysiłku wspinaniem się wbrew potężnym siłom ciążenia. Jest ćwiczeniem moralnym, ruchem skrzydeł, czekaniem na łaskę. Jest podążaniem za tym, co trudniejsze i wymagające, a odrzucaniem tego, co „naturalne”, samoczynne, pierwotne. W czasach trudnych, czasach obawy i lęku, czymś odruchowym i pierwotnym zdaje się chronienie się w stadzie, pozwalające na szybkie odróżnianie swoich od obcych. Ewolucyjnie jesteśmy zaprogramowani na życie w grupie, na kooperację, na odnajdywanie siebie w relacji „ja–my”. Jednak zupełnie inny wymiar ma relacja „my–oni”. Jest naturalnie nastawiona na rywalizację, niekiedy nawet na wrogość. I od tej postawy musimy ciągle się odrywać. Czy stać nas na to, żeby podjąć ten wysiłek? Czy powinniśmy go podjąć?
Ważnej wskazówki dostarcza nam (i to od razu w tytule) ostatnia encyklika papieża Franciszka Fratelli tutti. Nie trzeba nawet znać włoskiego, żeby zrozumieć, co znaczy ten tytuł. Wszyscy mają być mi braćmi – nie tylko kuzyni, ziomkowie, koledzy z wojska, pobratymcy, Polacy. Nie tylko katolicy i nie tylko chrześcijanie. Wszyscy!
*
Zacząłem ten felieton od podróży miejską komunikacją i do niej chciałbym wrócić. Wspomniany autobus numer 116 jedzie z Żoliborza przez Muranów (nieco wyżej położony, bo stoi na gruzach getta), zakręca w Miodową i wjeżdża na Trakt Królewski. Tam mija kościół św. Krzyża, gdzie ks. Tischner wygłaszał w 1985 r. „norwidowskie” rekolekcje Religio znaczy więź. Gdy autobus zatrzymuje się na światłach przy skrzyżowaniu ze Świętokrzyską, wystarczy spojrzeć w prawo, by zobaczyć tablicę poświęconą Norwidowi właśnie, a na niej fragment wiersza Czasy: „O, nieskończona dziejów jeszcze praca, / Nieprzepalony jeszcze glob sumieniem!…”.
Brakuje mi odwagi, żeby tak otwarcie jak poeta wyrazić nasze przypadłości. Schowam się za nim1.
„Wszystko, co patriotyzmu i historycznego dotyczy uczucia, tak wielkie i wielmożne jest w narodzie tym, iż zaiste że kapelusz zdejmam przed ulicznikiem warszawskim – ale – ale wszystko to, czego nie od patriotyzmu, czego nie od narodowego, ale czego od społecznego uczucia wymaga się, to jest tak początkujące, małe i prawie nikczemne, że strach wspominać o tym!
Jesteśmy żadnym społeczeństwem.
Jesteśmy wielkim sztandarem narodowym. […]
Gdyby Ojczyzna nasza była tak dzielnym społeczeństwem we wszystkich człowieka obowiązkach, jak znakomitym jest narodem we wszelkich Polaka poczuciach, tedy bylibyśmy na nogach dwóch, osoby całe i poważne – monumentalnie znamienite. Ale tak, jak dziś jest, to Polak jest olbrzym, a człowiek w Polaku jest karzeł – i jesteśmy karykatury, i jesteśmy tragiczna nicość i śmiech olbrzymi… Słońce nad Polakiem wstawa, ale zasłania swe oczy nad człowiekiem”.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Autobus numer 116 kursuje w dni powszednie, w godzinach szczytu co 10 minut.
1 Cyprian Kamil Norwid do Michaliny z Dziekońskich Zaleskiej [14 listopada 1862], w: tenże, Pisma wybrane, t. 5: Listy, Warszawa 1968.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, wiosna 2021.
Wolność – Równość – Braterstwo: dobry transparent tylko dla masowych ruchów ulicznych. Realnie takie ptaki nie istnieją. Gdy pomyśleć je spokojnie w domu, to zadziobią się we wzajemnej sprzeczności. I znowu będzie ich brak. Byty nie istniejące porywały jednak wielu. Dlaczego? Obawiam się, że na zasadzie narkotyku, czyli opium dla ludu.