Łącząc twórczość literacką z profesją bibliotekarza i edytora, Piotr Matywiecki jest grammateus – uczonym w piśmie, człowiekiem ksiąg. Wnosi do przygody ze Słowem czytelniczą pasję i koneserski kunszt lektury. Czyta Księgę, będącą stale vis-à-vis duszy.
W nocie na końcu tej książki jej autor nie tylko wyznaje, że czerpane z Biblii inspiracje zasadniczo formują jego „wyobraźnię oraz etyczną i filozoficzną świadomość”, lecz oznajmia też, że poetyckie dialogowanie ze Słowem „towarzyszyło i będzie towarzyszyć” całej jego twórczej drodze. Deklaruje więc zarówno zażyłość z Pismem, jak i potrzebę oraz konsekwentny wybór ciągłego dzielenia się refleksami bijących z niego świateł… Oraz migotaniem wirujących wokół nich płatków cienia.
Biblijne wiersze Piotra Matywieckiego nie są nabożnie grzeczne, one są – jak przystało na prawdziwą poezję i prawdziwą modlitwę – szczere. Zdają sprawę z olśnień i zamroczeń, odkryć i zagubień, pocieszeń i zranień, będących udziałem człowieka w przestrzeni Słowa, przez które wędruje i któremu pozwala przez siebie wędrować jego dusza. Zwierzają się, bez religijnej poprawności, z poruszeń doznawanych w tejże przestrzeni, w życiu „pod Boskim obłokiem” (por. 1 Kor 10,1), w jego świetlistym cieniu.
Poetyckie prorokowanie
To – zamierzone jako praca całego życia oraz wytrwale praktykowane – dzielenie się przez Matywieckiego perychorezą duszy i Słowa, osobistym lectio divina, czyni z omawianego tomu wierszy książkę sensu stricto teologiczną. Najlepszą formą teologii bynajmniej nie są konstrukcje z abstrakcyjnych pojęć, suche traktaty. Przy całym pożytku z filozoficznego instrumentarium, językiem ojczystym rozważań Słowa „zamieszkującego” w wierzących okazuje się jednak mowa „pieśni pełnych Ducha” (por. Kol 3,16), wysławianie niewysłowionego, poetyckie prorokowanie.
Jak wiadomo, już Platon uważał, że teologia to właśnie rzecz poetów – choć nie wiązało się to u niego ze specjalnym poszanowaniem ani twórczości poetyckiej, ani teologii utożsamionej z mitotwórstwem. Natomiast tradycja chrześcijańskiego Wschodu przyznaje tytuł Teologa, rozumiany już teraz jako określenie zaszczytne (dzielone z samym Janem Ewangelistą), najwybitniejszemu poecie z grona ojców Kościoła, Grzegorzowi z Nazjanzu. Zawdzięcza on ów tytuł w pierwszym rzędzie żarliwej apologii nauki o Chrystusie jako Theou Logos, o Boskim Słowie, autoekspresji Boga w najmocniejszym sensie tego wyrażenia.
![]()
Poezja zdająca sprawę z permanentnego wczytywania się w Biblię i bycia odczytywanym przez nią jest teologią
Zarazem jednak, zgodnie z rozumieniem przez samego Grzegorza warsztatu „sługi Słowa” (por. Łk 1,20), teolog z prawdziwego zdarzenia miał być człowiekiem kontemplacji i duchowych ćwiczeń (askēsis). Czy więc wrażliwość poetycka i zdolność do komunikowania iluminacji, synteza głębokiej intuicji oraz „ascezy słowa” (by użyć sformułowania Anny Kamieńskiej) nie uzdalniają do teologii w sposób szczególny – oczywiście nie bez życia wiarą, „wykonywania Słowa” (por. Jk 1,22)? Może Grzegorz był Teologiem przez wielkie „T” właśnie dlatego, że był także poetą?
Jego artyzm życia wiarą współistniał z artyzmem słowa zanurzonego w Słowie Wiecznego Sensu, wcielonym w całą Biblię oraz postać Nazarejczyka. I nie było to uciekanie się do lekceważonego przez Pawła światowego „kunsztu mowy” (hyperochē logou, 1 Kor 2,1), lecz raczej korzystanie ze „słów łaski” (logois tes charitos, Łk 4,22). Grecka charis, podobnie jak łacińska gratia, może oznaczać zarówno łaskę, jak i wdzięk… Gdy się opiewa Bożą łaskę, wtedy z serca płynie „piękne słowo” (dabar tov, Ps 45,2). Choć łaska bywa trudna i są chwile, gdy poezja staje się westchnieniem nad pięknem pokaleczonym. Istnieje wolny od kokieterii urok tęsknoty zaklętej w ból w skargach i protestach Hioba, Jeremiasza, Psalmisty. Tak zapisuje tę tęsknotę Piotr Matywiecki:
Najstraszniejsze w Szeolu jest to, że go nie ma.
Człowiek, którego kochałem, wszedł do Szeolu.
Nie ma Szeolu, patrzy na mnie Szeol,
patrzy człowiek, którego nie ma –
i już teraz nie ma mnie tutaj, gdzie jestem,
gdzie wszystko jest,
bo człowiek, którego kochałem,
wszedł do Szeolu.
Wszelkie poznanie jest poetyckie
Jak swego czasu przypomniał Claude Tresmontant, cały dyskurs Biblii wyraża metafizykę o poetyckim charakterze, gdyż traktuje rzeczywistość dotykalną jako naturalną nosicielkę sensu – stworzona przez Słowo, jest jego dźwiękiem, pozostaje ze swej istoty znacząca. Zatem dla pisarzy starożytnego Izraela „poezja jest poznaniem, a wszelkie poznanie jest poetyckie”. Język Biblii to mowa symboli, słów-sakramentów, niosących w sobie, w amalgamacie z „ciałem i krwią” hebrajskiej wrażliwości, „Ducha i życie” (por. J 6,63). Podobnie jak samo stworzenie (co cudownie wydobywają Psalmy), również Pismo stanowi wielki poemat Boga.

A Chrystus, Jego wcielony Logos, czy nie jest właśnie żywym Symbolem, chodzącą Przypowieścią o Ojcu (por. J 14,9)? On, „Słowo zwięzłe i w skrót zamienione, które Pan na koniec uczynił nad ziemią” – jak Go nazwał Erazm z Rotterdamu. Poetyckie Słowo Ojca, które w ascetycznym posłuszeństwie, zdyscyplinowanym wsłuchaniu w Ukrytego, wypowiada Jego niewymowną tajemnicę i zarazem odczytuje nasz sekret, sens wpisanego w nasz byt powołania… Żywy Chrystus, „którego szukamy w Pismach”, jak wyznaje Augustyn, Logos żyjący w natchnionych słowach, choć w różnym stopniu w nich dostrzegalny, niekoniecznie jawiący się wyraźnie. I w podobny sposób obecny we wnętrzu ludzkiej jaźni, w tajemnicy świadomości, intimor intimo każdego z nas.
Podobny ton odnajdujemy w Przypowieściach zawartych w obszernym tomie Poematów biblijnych: „Mówi Bóg: Mój Syn nadlatuje ku Sobie jak stado Słowa. Jest ogrodem Adama i drzewem w ogrodzie. Jest przypowieścią i karmi przypowieścią”. Jest więc par excellence teologią poezja zdająca sprawę z permanentnego wczytywania się w Biblię i bycia odczytywanym przez nią.
Jak już zostało powiedziane, w Poematach Piotra Matywieckiego człowiek i Słowo wnikają w siebie nawzajem, choć oczywiście nie ma w tym symetrii. Co zresztą stanowi dobrą nowinę, bo gdy człowiek się gubi, to jego zagubienie pozostaje przeniknięte poznaniem, jakie ma Bóg – jakim Bóg JEST – choć to trwające w naszej niewiedzy Boskie poznanie nie odbiera autentyzmu ludzkim przeżyciom. Dyskurs Pisma pozostaje Bosko-ludzki, arcyludzki i autentycznie Boski. Abrahamowa teologia prób i błędów (błądzenie po tropach Słowa) wciąż stanowi Boży poemat – jak w tym wierszu:
Między wieloma wydarzeniami
Bóg jest jedynym Bogiem.
Ale waha się naszymi uczuciami –
one piszą Biblię.
Boża ciekawość, radość, ból
są nasze.
Biblia rymu wydarzeń i uczuć. (Dzieje)
Wędrówka człowieka przez Słowo i przechodzenie Słowa przez człowieka stają się podobne również do Mojżeszowego doświadczenia z Namiotu Spotkania, które rzuca światło na wszelki los. Medytując rozmowy Boga z prorokiem „twarzą w twarz” (Wj 33,11), poeta odwołuje się w zagadkowy sposób do „oryginału Biblii”, choć jego lekcja mija się z dosłownym sensem tekstu (we-dibber JHWH el-Moše panim el-panim):
Oryginał Biblii
mówi ściślej, tajemniczo,
bosko i ludzko:
mowa Boga mówi z mową Mojżesza.
Mowa z mową.
Słowa to świat,
akcenty – każdy osobny człowiek,
zdania – nasze losy. (Powiedziane)
Choć nie widać filologicznych podstaw takiego przekładu, parafraza mówiąca o „dialogu mowy z mową” wydaje się trafna w ogólnej perspektywie „poetyckiej metafizyki” Pisma. Człowiek, będący kreacją Słowa i Jego obrazem, żyje, wypowiadając (nie tylko werbalnie, ale przecież zawsze znacząco) siebie, a kreujące podmiotowość swego stworzenia Słowo pisze w dialogu z nami Biblię naszego istnienia:
Każdy człowiek
żyje i umiera w Biblii –
słuchacz początku i końca
swojego życia.
Słowo to samo,
dla każdego inne:
narodziny, śmierć. (Przetłumaczalne)
On mnie przeczyta
Być może chodzi też o to, że bezpośredni kontakt Mojżesza z Niewidzialnym dokonywał się właśnie wyłącznie w przestrzeni mowy. Tak czy inaczej, mowa Boga i mowa człowieka nie tylko się spotykają, lecz także znajdują w sobie nawzajem schronienie i wędrują razem poprzez manowce ogarnięte spojrzeniem Tego, Który Widzi (por. Rdz 16,13). Człowiek jest wypowiadany przez Słowo po to, żeby wypowiadał siebie, a wiekuiste Spojrzenie już teraz czyta – i przeczyta ostatecznie – ten manuskrypt, współtworzony w przypadku wierzącego w obustronnym zapatrzeniu:
Wszelkie pismo czyta się oczami
i umysł je z oczu zbiera.
A Biblię czyta się całym ciałem,
skórą, rękoma, sercem –
i tym, że jest się ciałem w przestrzeni,
że się jest.
[…]
Ze spojrzenia na litery Biblii
czynię siebie. Z tym wszystkim
umrę i nie wiem jak zmartwychwstanę
Golgoty nie potrafię czytać.
To może przeżyć tylko Bóg.
On mnie przeczyta
po śmierci. (Litania)
Z tego spełniania się w egzystencjalnej lekturze Pisma zdaje relację poezja autora przyznającego się do żydowskich korzeni, a więc do spuścizny szczególnego spokrewnienia ze Słowem. Lecz świętość Biblii, zgodnie z wyczuciem Izraela, może wręcz zabić, stąd synagogalny lektor tworzy między sobą a materią Księgi dystans świętej bojaźni za pomocą wskaźnika w kształcie ręki (jad). Piotr Matywiecki deklaruje, że jego narzędziem śledzenia Bożej mowy, ucieleśnieniem spojrzenia na Pismo, pozostaje co innego, i wypowiada litanię przemieszanych obrazów, sugerujących właśnie stopienie się ludzkich aktów i przeżyć z biblijną narracją. Czy chodzi o to, że już w samym przeżywaniu odniesień życia do Pisma współistnieją bezpośredniość i dystans? Czy też chodzi o nowy rodzaj reakcji na bliskość Świętości, niesprzeczną z głębokim respektem swobodę (parrēsia, por. Ef 3,12) ewangelicznego dziecka – o żywą już rękę (jad) odkupionego przesuwaną po literach Objawienia? Jak czytamy w Nowym Testamencie, kontakt ze świętym Słowem Życia stał się ostatecznie namacalny („co namacały nasze ręce”, 1 J 1,1).
Bo przecież poeta okazuje się „uczonym w piśmie, co stał się uczniem królestwa niebios” (por. Mt 13,52) – królestwa Boga bliskiego w Jezusie (por. Mt 12,28), Słowie spokrewnionym z nami do bólu, aż po śmierć. To ciekawe, że łącząc twórczość literacką z profesją bibliotekarza i edytora, Piotr Matywiecki faktycznie jest grammateus, uczonym w piśmie, człowiekiem ksiąg. I choć bynajmniej nie epatuje pozabiblijną erudycją, to jednak wnosi do przygody ze Słowem czytelniczą pasję i koneserski kunszt lektury. Z pasją oraz kunsztem przełamanym pokorą czyta Księgę, będącą stale vis-à-vis duszy, a w tym czytaniu Pismo i lektor rezonują ze sobą jako rzeczywistości paralelne. Słowo mówi w lektorze, lektor wypowiada się w Słowie i w tym krzyżowaniu się głosów czytający staje się prorokiem własnego stawania się przez Słowo (por. J 1,3):
Słucham Ciebie, Biblio, jakbyś była Osobą,
wszystkich ludzi uczyniłaś swoimi postaciami,
bo każdy człowiek jest swoją Biblią
w Tobie i w sobie,
[…]
Ja i Ty, Biblio, słuchamy i mówimy,
przemawiamy nie w sobie i nie między sobą,
jesteś otwarta, i ja też znaczę wszystko i nic,
ja i Ty, Biblio, i każde słowo.
Mówię do siebie, jakbym był Osobą. (Solilokwium)
Kreowany w swej podmiotowości przez ten rezonans z Pismem, niebędącym jednak magiczną skarbonką odpowiedzi ani autonomicznym idolem, chrześcijański czytelnik „jest podobny do pana domu, co wyciąga ze swego skarbca rzeczy nowe i stare” (Mt 13,52). Praktykuje nową lekturę świętych Ksiąg i nową filologię mistyczną o charakterze personalnym. Jest philologos w znaczeniu bycia miłośnikiem oraz uczniem Słowa-Osoby, transcendującego zapis swej epifanii w historii, choć ocieniającego tym natchnionym przez siebie zapisem świat i dzieje, w których zresztą pozostaje stale obecny i nieskończenie kreatywny:
Biblia jest więcej niż światem.
Znam w Biblii werset nad wersetami,
werset ponad Biblią. I ten przepiszę:
Wiele też innych rzeczy dokonał Jezus, które gdyby miały być spisane
jedna po drugiej, mniemam, że i cały świat nie pomieściłby ksiąg, które
by należało napisać. J 21,25 (Pasja według świętego Jana)
Własne wersety Słowa
Co ciekawe, do zbioru Poematów Matywieckiego weszło, obok wierszy stanowiących wyraźną relekturę fragmentów Starego i Nowego Testamentu, również kilka garści poetyckich okruchów, kolekcja aforyzmów, z których większość nie odwołuje się werbalnie do biblijnych tekstów i obrazów. Wolno uważać, że czytelnikowi zadano odkrycie w nich wersetów Biblii kosmicznego Słowa, Chrystusa, „wypełniającego wszystko we wszystkim” (por. Ef 1,23), lub może – co w końcu na jedno wychodzi – tej Biblii, jaką jest sam autor tomu.
Czy to nie zaproszenie, żeby pójść w ślad za ich echem w głąb przestrzeni własnej duszy, ku własnym wersetom Słowa? Słowa, które jest Światłem ludzi (por. J 1,1.4.9), Światłem każdego, Światłem mojego światła, mojego wzroku:
Co widział zanim się narodził?
Wszystko?
Co widział w żłobie?
Co widział tu i tam na ziemi?
Co widział z krzyża?
Źrenica widzi teraz zawsze –
[…]
widzi chłopca zaczytanego w Biblii bez wiary w Boga
i tego samego chłopca w Bogu bez Biblii
widzi zamknięte usta wtórujące
widzi otwarte oczy w każdej sekundzie jedne jedyne.
Jak moje życie widzi Zmartwychwstały?
– Widzi moją śmierć
kiedy już nic nie widzę a On patrzy moimi oczami
żebym widział. (Wzrok)
Idąc tropem fragmentu wizji ze Strefy Apollinaire’a („źrenica Chrystus oka”), Matywiecki widzi w Chrystusie absolutnie przenikliwą Źrenicę Opatrzności, zbawcze ognisko rozumiejącego, totalnie empatycznego oglądu wszystkiego, co składa się na galimatias życia. Źrenica Słowa czuwa, w superwizji, nad ludzkim „widzeniem poprzez zwierciadło w enigmie” (1 Kor 13,12). Ale użyczając nam swej przenikliwości, Słowo samo nie unika zagadek, zapraszając do medytowania Siebie (i siebie) całym procesem uważnego życia:
Razem z wypowiedzianą przypowieścią
usłyszano niewypowiedziane:
nie można jej wytłumaczyć.
Przestraszeni nieznaczącym znaczeniem
pytali, co znaczy.
Odpowiadał inną przypowieścią
albo milczał.
Może chciał dać czas,
żeby żyli
w przypowieści Jego czasu
głębszej niż znaczenie? (Bez znaczenia)
Poetycka lectio divina Piotra Matywieckiego, jako zapis takiego przeżywania Słowa będącego „Królem mowy i milczenia” (Słowa, Słowo), rozbrzmiewającego w nas i milknącego, żeby odkupicielsko uwolnić naszą mowę – to teologia żywa i autentyczna. Jest kontemplacją Słowa, w którym „żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (por. Dz 17,28), towarzyszką losu. Jest, jak to było wcześniej powiedziane, teologią poszukującą, siostrą pokornie bezczelnych pytań Psalmisty i zamyśleń zmęczonego Koheleta. Jest również wiernym rozpamiętywaniem „prorockiej mowy” Pism (2 P 1,19), ze świadomością swej niepokonalnej ignorancji, w poczuciu „uczonej niewiedzy”.
Lecz w tej niewiedzy jest prorokowaniem siebie, jakkolwiek „po części” (por. 1 Kor 13,9), z ufnością, że ostatecznie ujawni się, jak „jesteśmy poznani” (por. 1 Kor 13,12) i spotkamy swój sens w Źrenicy Słowa, przez które istniejemy. Zdecydowanie pozaakademicka teologia poety stanowi jednak swoiste wypełnienie programu, jaki dla szukania intellectus fidei formułuje jeden z ważnych teologów współczesnych Bruno Forte: jest refleksyjną pamięcią, empatycznym towarzyszeniem życiu i pokornym proroctwem o spełnieniu. To dobra teologia.
W ostatnim dźwięku
zmartwychwstanie znaczenie słów o Zmartwychwstaniu –
to będzie Adam i nie będzie Adama,
to będą gwiazdy, planety, galaktyki –
i nie będzie wszechświata.
Siew i żniwo
innego znaczenia.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Wiem, co czytam,
i nie wiem,
bo w słowie Zmartwychwstania
nie będzie wszechświata,
nie będzie Adama,
i mnie nie będzie.
Nie będzie słów.
Tylko Słowo
będzie nas znaczyło. (Czytam list świętego Pawła o Zmartwychwstaniu)
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, wiosna 2021.







