rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Projektowanie, które wyklucza, czyli dlaczego damskich toalet jest za mało

Fot. Tim Mossholder / Unsplash

Dlaczego przed męskimi toaletami kolejki nie wiją się w nieskończoność? A pod czyje potrzeby jest projektowana przestrzeń publiczna?

Zdarza się, że usłyszane przypadkiem słowa automatycznie przywołują w nas określone obrazy. Ktoś w kolejce w spożywczaku zastanawia się na głos, czy kupić gruszki, a nam przed oczami natychmiast stają wakacje w ósmej klasie, gdy leżeliśmy na pasiastym leżaku w ogródku u babci, a sok z dojrzałych owoców spływał nam po rękach, po czym kapał na trampki. Każdy z nas ma takie słowa klucze, które wyciągają z niepamięci konkretne wspomnienia.

Ilekroć słyszę hasło „dzień kobiet”, od razu widzę chłopców, mężczyzn i starszych panów sunących po chodnikach, przez smętną, pośniegową pluchę, z pojedynczymi kwiatkami w dłoniach – tulipanami i różami, czerwonymi oczywiście. Kwiatek ściskany w zgrabiałych rękach był niezawodnym sygnałem, że nastał 8 marca, czyli wieczorem jak Polska długa i szeroka w ruch pójdą wazony. Jestem pewna, że współdzielę to skojarzenie z wieloma kobietami i mężczyznami.

Naszą grupową wyobraźnię kształtują wspólne dla całego pokolenia doświadczenia – także te, które bywają wstydliwie przemilczane.

O ile brak dostępu do publicznej toalety w zamożnych państwach Zachodu wiąże się głównie z ryzykiem chorób układu moczowego i dyskomfortem psychicznym, to w wielu krajach świata zagraża zdrowiu publicznemu

Ewa Buczek

Udostępnij tekst

Zacznijmy zatem ostrożnie: z czym Państwu kojarzy się słowo „antrakt”? Odpowiedzi mogą się zaskakująco różnić. Dla mężczyzn będzie to zazwyczaj kilka minut przerwy w trakcie spektaklu w teatrze, gdy można wyprostować nogi lub wyskoczyć na papierosa. Dla kobiet jest to przeżycie zgoła odmienne – często oznacza zerwanie się z krzesła zaraz po zapaleniu się świateł i bieg do toalety, aby zdążyć z niej skorzystać, zanim zabrzmi trzeci dzwonek.

Uparta powtarzalność takich sytuacji czyni je tak oczywistymi, że mało kto zadaje sobie pytanie (tylko na pozór niepoważne): dlaczego przed męskimi toaletami kolejki nie wiją się w nieskończoność? A zjawisko to nie dotyczy przecież tylko teatrów, ale też kin, sal koncertowych, stacji benzynowych, muzeów, dworców czy sal weselnych.

Odpowiedź jest prosta: przestrzeń publiczna jest projektowana pod męskie potrzeby, które uznaje się za uniwersalne, a zatem tak samo satysfakcjonujące dla obu płci. To przekłada się na dość oczywistą konkluzję: kobiecych toalet jest za mało.

Damskich toalet powinno być dużo więcej, ponieważ z wielu przyczyn kobiety spędzają w nich o wiele więcej czasu niż mężczyźni (średnio 2,3 raza): to kobiety stanowią większość grup potrzebujących dłuższej wizyty – seniorów i niepełnosprawnych; to one towarzyszą dzieciom i osobom starszym; to one z racji ciąży muszą biegać do toalety co chwilę; to one osiem razy częściej niż mężczyźni zapadają na infekcje układu moczowego; i to one wreszcie, będąc w wieku reprodukcyjnym, potrzebują częstych wizyt w toalecie w trakcie menstruacji.

Damskie toalety powinny być większe niż męskie, ponieważ te ostatnie na takim samym metrażu dają dużo większe możliwości załatwienia potrzeb fizjologicznych przez obecność nie tylko kabin, ale i pisuarów.

Z jakiegoś powodu temat wywołuje uśmieszki pobłażania, a architekci i projektanci często zbywają go niewybrednymi żartami (więcej o polskich uwarunkowaniach w projektowaniu damskich toalet można posłuchać w filmie Natalii Szcześniak na kanale Architecture is a good idea). Jako mama przedszkolaka wiem aż nadto dobrze, jak śmieszne są dowcipy o fekaliach, ale jednak od ludzi decydujących o jakości przestrzeni publicznej spodziewałabym się nieco bardziej wyrafinowanego poczucia humoru. 

To problem rzeczywisty i niebezpieczny. O ile brak dostępu do publicznej toalety w zamożnych państwach Zachodu wiąże się głównie z ryzykiem chorób układu moczowego i dyskomfortem psychicznym, to w wielu krajach świata zagraża zdrowiu publicznemu. Jak podaje Caroline Criado Perez w książce „Niewidzialne kobiety. Jak dane tworzą świat skrojony pod mężczyzn”: „Z powodu braku toalet cierpi jedna trzecia ludności świata. Według ONZ jedna na trzy kobiety jest pozbawiona dostępu do bezpiecznych toalet, a według WaterAid poszukiwanie miejsca, gdzie można bezpiecznie załatwić potrzebę fizjologiczną, zajmuje dziewczętom i kobietom łącznie 97 miliardów godzin w roku”.

Przyczyna jest prozaiczna – mężczyznom łatwiej załatwić swoje potrzeby fizjologiczne za byle krzakiem, co dla wielu kobiet jest niewyobrażalne. Dlatego kobiety pozbawione dostępu do bezpiecznych toalet publicznych często wstrzymują się z potrzebami fizjologicznymi od świtu do późnej nocy, gdy dopiero wyruszają na poszukiwanie ustronnego miejsca. Takie miejsce zresztą może i jest ustronne, ale na pewno nie zawsze jest bezpieczne.

Criado Perez pisze: „Według sondażu przeprowadzonego w 2015 roku 12,5 procent kobiet w bombajskich slumsach załatwia się nocą pod gołym niebem […] grozi im realne niebezpieczeństwo napaści na tle seksualnym, bo gwałciciele przyczajają się w pobliżu takich miejsc albo na ścieżkach, o których wiadomo, że chodzą nimi kobiety potrzebujące się załatwić. Stopień naruszenia nietykalności cielesnej jest różny: od podglądactwa (w tym połączonego z masturbacją) do gwałtu – a w skrajnych przypadkach zabójstwa. […] Badanie z 2016 r. pokazało, że Hinduski, załatwiające się na polach, dwa razy częściej padają ofiarą przemocy seksualnej ze strony mężczyzn niebędących ich partnerami niż te posiadające ubikację w domu”.

Ponad „połowa z 5 milionów mieszkanek Bombaju – jak dalej czytamy – nie ma w domu toalety, a bezpłatne toalety dla kobiet nie istnieją. Tymczasem darmowe pisuary dla mężczyzn liczy się w tysiącach. W typowym bombajskim slumsie może się znajdować sześć łazienek na 8 tysięcy kobiet”. Trudno zatem dziwić się, że w takich warunkach kobiety – nawet świadome zagrożeń – decydują się szukać ustronnego miejsca pod gołym niebem.

Nie trzeba chyba dodawać, że całodzienne wstrzymywanie się z potrzebami fizjologicznymi ma negatywne konsekwencje dla zdrowia. Może skutkować odwodnieniem, przewlekłymi zaparciami, infekcjami pęcherza. Kobietom wypróżniającym się na dworze grozi zakażenie pasożytami, zapalenie wątroby, biegunka, cholera czy polio.

Brak toalet literalnie zabija – nie tylko wskutek powyższych chorób. 7 maja 2014 roku w Indiach, w stanie Uttar Pradés, dwie dziewczynki, w wieku 12 i 14 lat, zostały napadnięte, zgwałcone i zamordowane, gdy jak zwykle wieczorem załatwiały się pod gołym niebem (ich dom, podobnie jak domy 630 milionów innych Hindusów, nie ma ubikacji). Sprawa wywołała ogólnokrajowe poruszenie. W grudniu 2014 roku Sąd Najwyższy w Bombaju nakazał wszystkim miejskim samorządom budowę bezpiecznych sanitariatów przy głównych drogach. Wyznaczono nawet 96 potencjalnych lokalizacji i wyasygnowano na ten cel fundusze. Rok później sytuacja nie zmieniła się ani o jotę. Przydział funduszy wygasł w roku 2016, a Hinduski w dalszym ciągu muszą ryzykować życiem i zdrowiem każdej nocy. 

Wesprzyj Więź

Jak widać, troska o dobro i bezpieczeństwo kobiet ma czasami prozaiczny i pragmatyczny wymiar. Wystarczą dobrze oświetlone toalety publiczne z mocnymi zamkami w drzwiach. Wystarczy takie projektowanie przestrzeni publicznej, które wynika z rozumienia potrzeb kobiet i stawia sobie za cel ułatwienie użytkowniczkom korzystania z tej przestrzeni. Wystarczy sama świadomość istnienia odmiennych od męskich potrzeb i wola ich uszanowania po stronie osób, które odpowiadają za kształt życia mieszkańców danego miasta czy kraju.

„Kiedy urbaniści zapominają o istnieniu płci, miejsca publiczne stają się siłą rzeczy przestrzeniami męskimi. A rzeczywistość jest taka, że połowa ludzkości ma żeńskie ciało. […] Jeśli przestrzenie publiczne mają rzeczywiście służyć wszystkim, musimy zacząć dostrzegać życie drugiej połowy świata” – pisze Criado Perez. I tego właśnie życzę wszystkim dziewczynkom i kobietom nie tylko 8 marca.

Przeczytaj też: Kultura gwałtu ma się dobrze

Podziel się

7
1
Wiadomość