Cały czas jesteśmy za drzwiami. Papież mówił, żeby wysłuchać poszkodowanych. Nie mam wrażenia, by ktoś mnie wysłuchał – mówi Jakub Pankowiak.
Damian Jankowski: Przed sądem w Pleszewie dobiega końca proces Arkadiusza H. – księdza, który wykorzystywał ciebie i twojego brata w waszym dzieciństwie. Obaj z bratem składaliście zeznania przed sądem, i to w obecności kamer – za wami ciężki tydzień, prawda?
Jakub Pankowiak: Ciężki, ale jednocześnie czekaliśmy z Bartkiem na te dni bardzo długo. Mogliśmy spotkać się w sądzie z naszym krzywdzicielem, to dla nas ogromnie ważne. Nie chodzi tu o zemstę wobec księdza czy o jakieś „wyrównanie rachunków”. Takie odczucia towarzyszyły nam przed laty, gdy mieliśmy w sobie sporo agresji czy poczucia niemocy związanego z tą sprawą, teraz już nie. Wiedzieliśmy, że to spotkanie, choć trudne, jest nam niezbędne, by zamknąć w końcu ten rozdział w życiu i móc realnie zacząć nowy.
Już pierwszego dnia procesu ks. H. przyznał się na sali sądowej do winy i przeprosił. To was zaskoczyło?
– W pewnym sensie tak. Znając inne postępowania sądowe tego typu, wiem, że zazwyczaj oskarżeni idą w zaparte do samego końca i konsekwentnie nie przyznają się do popełnionych przestępstw. Baliśmy się z bratem, że H. będzie przedłużał sprawę – na przykład przedstawiając kolejne zwolnienia lekarskie, że nie pojawi się w sądzie, trzeba będzie powoływać kolejnych świadków, sprawa będzie się ciągnęła miesiącami, albo i latami. To było prawdopodobne. A tu pierwszego dnia oskarżony, przed zeznaniami świadków, przyznaje, że jest winny.
Ulga?
– Ogromna. Co prawda w sensie ścisłym ks. H. przyznał się do winy tylko w stosunku do mojego młodszego brata, bo tylko jego dotyczył proces (jedynie jego sprawa nie uległa przedawnieniu). Ale dla mnie ten gest to symbol przyznania się H. do wszystkich popełnionych przestępstw. I ostatni element na drodze do przebaczenia mu.
Przebaczyłeś?
– Tak. Od dłuższego czasu myślałem zresztą o tym, że chcę mu wybaczyć. Miałem nadzieję, że przyzna się wcześniej, byłem nawet gotowy do odstąpienia od batalii sądowej, gdyby tylko to nastąpiło.
Odwołanie ks. Papuzińskiego byłoby rzeczywistym sygnałem zmian w diecezji kaliskiej. Dopóki tego nie ma, powtarzanie, że „jest mi smutno” i „modlę się za was” to puste gesty. Co z tego, że w diecezji zmienił się generał, skoro szef sztabu pozostał ten sam?
Chciałem i chcę, by poniósł karę, ale też, by miał okazję – mówiąc językiem religijnym – do nawrócenia, odpokutowania swoich zbrodni.
To chrześcijańska perspektywa…
– Po prostu chcę, by umarł jak człowiek, a nie jak synonim „pedofila”. To dla mnie naprawdę istotne. W momencie, gdy już się przyznał, zrobiło mi się go żal.
Myślisz, że to przyznanie się do winy było szczere?
– Nie chcę wnikać. Oczywiście byłoby dla mnie i dla brata znacznie bardziej znaczące, gdyby H. przyznał się wcześniej – w momencie, gdy zgłosiliśmy sprawę do prokuratury. Wtedy jednak wszystkiemu zaprzeczał. Teraz być może przyznał się, bo wiedział, że sprawa jest już dla niego przegrana, że nie ma szans się wybronić. Znakiem zapytania został jedynie wymiar kary. Prokurator chce sześciu lat bezwzględnego więzienia, obrońca H. – półtora roku w zawieszeniu. Jak zdecyduje sąd, dowiemy się w poniedziałek.
Czekasz na wyrok?
– Nie stresuję się tym, czy H. dostanie dwa i pół, pięć czy dziesięć lat, wszystko mi jedno, naprawdę. Ten wyrok będzie uznaniem, że to, co nam robił, wydarzyło się naprawdę; że nie jesteśmy kłamcami, wyłudzaczami, oszustami, a z takimi określeniami musieliśmy się mierzyć od czasu występu w „Zabawie w chowanego”.
W moim przekonaniu H. poniósł już ogromną karę. Sami mu ją wymierzyliśmy, biorąc udział w filmie braci Sekielskich. Myślę, że niejeden sprawca wolałby trafić na dziesięć lat do celi i żyć w ukryciu niż znaleźć się na świeczniku opinii publicznej.
Chociaż ten świecznik dotyczy i nas z bratem. Zauważyłeś, i słusznie, że zeznawaliśmy w obecności kamer. Od samego początku to była nasza świadoma, wspólna decyzja – chcieliśmy, by rozprawa była jawna, by dziennikarze mogli być na sali. To w końcu medialna sprawa.
Nie żałujecie, że wystawiliście się na widok publiczny?
– To było trudne, przyznaję. Nie chodziło jednak ostatecznie ani o nas personalnie, ani o ks. H. Chcieliśmy pokazać społeczeństwu, z czym tak naprawdę muszą się mierzyć poszkodowani. Jasne, że zeznania przed kamerami nie należą do przyjemnych, ale pomyśleliśmy, że to może być ważne dla tych, których także spotkała krzywda. Jeśli ktokolwiek dzięki temu nabierze odwagi do walki o siebie, było warto. Teraz ze swojego doświadczenia widzę wyraźnie, że doprowadzenie sprawy przed sąd jest istotnym elementem drogi do ozdrowienia.
Jest jeszcze jeden aspekt sprawy. Winny jest oczywiście H. jako sprawca, ale też w jakimś stopniu odpowiedzialność ponoszą ludzie Kościoła, którzy mu umożliwiali zbrodnie.
Zeznająca w sądzie zakonnica przyznała, że podczas obozów z H. słyszała „odgłosy charakterystyczne dla kontaktów seksualnych”…
– Byłem na sali rozpraw, słyszałem na własne uszy to wyznanie. Siostra prosiła o wyłączenie jawności jej zeznań, ale sąd się na to nie zgodził, i myślę, że dobrze się stało. Wszyscy mogli usłyszeć, jak działał kościelny schemat przyzwolenia.
Żeby była jasność, współczuję tej siostrze, ona także jest ofiarą kościelnego systemu, który nakazuje milczenie „dla dobra wspólnego”, nawet wtedy, gdy widzi się ewidentne zło. To naprawdę ogromny problem – ktoś jest świadkiem zbrodni, ale nie robi nic, bo jest na tyle zideologizowany, sklerykalizowany, że uważa, iż reakcja byłaby „atakiem na Kościół”. Tymczasem – i to właśnie staram się uświadamiać ludziom – reakcja może wynikać z miłości do kościelnej wspólnoty, a nie z nienawiści.
Zeznania siostry zakonnej pokazują też, jak niska jest pozycja kobiet w systemie kościelnym. Mówię „kobiet”, nie tylko zakonnic, bo równie dobrze to mogłaby być gospodyni księdza lub organistka. Często niestety one same nie są w stanie traktować siebie podmiotowo, podejmować samodzielnych decyzji, a przez mężczyzn – księży czy biskupów – traktowane są nierzadko z góry.
Siostra mówiła ponadto przed sądem, że ma „wiele pozytywnych wspomnień” z ks. H.
– A wiesz, że miałem w pewnym sensie podobnie? Sędzia spytał mnie, co sądzę o oskarżonym. „Oprócz tego, że wykorzystywał nas seksualnie, to był bardzo fajny ksiądz” – odpowiedziałem. Lubiłem go nawet w okresie, gdy robił nam krzywdę, to niesamowity dysonans.
H. był człowiekiem, który przyszedł na parafię i dzięki niemu parafia odżyła, on autentycznie stał się sercem tej wspólnoty. Dlatego rozumiem tych, którzy byli zaskoczeni informacjami o ciemnych kartach jego życiorysu.
Nachodzi mnie czasem myśl: czy powinniśmy patrzeć na takich ludzi jak H. tylko przez pryzmat przestępstw, których dokonywali, czy raczej nie należałoby na nich spojrzeć szerzej? Oczywiście ich działalność – nazwijmy to – społeczno-parafialna w żaden sposób nie usprawiedliwia krzywd, które wyrządzili, a jednak te życiorysy w sposób niesłychany i trudny do wytłumaczenia mieszczą w sobie dobro i zło. Wiem, że społeczeństwo nie jest gotowe na takie spojrzenie. Teraz zresztą nie jest ku temu dobry czas.
Na razie musimy przede wszystkim zadbać o pokrzywdzonych, żeby system kościelny ich nie poniżał, a starał się im pomóc. Ważąc potrzeby skrzywdzonych i dobro skazanych, nie mam wątpliwości, o co należy zadbać najpierw.
„W związku z procesem karnym prowadzonym przeciwko ks. Arkadiuszowi H., który przyznał się do winy i przeprosił za swoje postępowanie, z wielkim szacunkiem odnosimy się do osób przez niego pokrzywdzonych, wyrażamy im naszą solidarność, przepraszamy za krzywdy, których doznali oraz jesteśmy gotowi do niesienia im pomocy” – czytamy w najnowszym oświadczeniu kurii kaliskiej.
– Ten tekst to niebywała potwarz wobec skrzywdzonych. Widziałeś, kto go podpisał?
Ks. Marcin Papuziński, rzecznik i kanclerz kurii kaliskiej…
– Ten sam, który w dokumencie Sekielskich przyjmuje nas w kurii. To było autentycznie straszne przeżycie, w filmie widać zaledwie urywki.
Papuziński nie był niekulturalny, wręcz przeciwnie, zaprosił nas do stołu, zapytał, w czym może pomóc. Natomiast ruchy, które wykonywał – na przykład miał w ręku pęk kluczy i rzucił je na stół, siadając – sprawiały, że czuliśmy się niekomfortowo. Do tego sugerował, że mój brat był w kurii wcześniej i nie składał zawiadomienia o przestępstwie, tylko chciał pieniędzy. Wtedy ja w nerwach zapytałem (nie ma tego w filmie): „Naprawdę uważa ksiądz, że jeśli człowiek zgłasza się do kurii w stresie i chce załatwić sprawę polubownie, prosi o zadośćuczynienie, ale nie po to, by jechać na wakacje na Karaiby – to nie jest to zgłoszenie popełnienia przestępstwa przez duchownego, którego rozmowa dotyczy?”.
Co odpowiedział?
– Nic. Wstał, wyszedł i przyniósł nam numer do ks. Bogumiła Kempy, delegata biskupa ds. ochrony dzieci i młodzieży. Kazał nam do niego zadzwonić.
Papuziński podczas spotkania mówił też o „rzekomych winach” H. Nie rozumiem tego – nawet wspomniana już siostra zakonna przyznała, że w latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych chodziły w diecezji pogłoski, że H. ma „skłonności do kontaktów z ministrantami”. Papuziński jest kanclerzem kurii diecezjalnej i naprawdę o niczym nie wiedział? Dowiedział się dopiero od nas? Mam poważne wątpliwości.
Co myślę o szczerości tego oświadczenia, zdążyłem już skomentować w mediach społecznościowych. „Oświadczenie, kolejne, i to podpisane prze ks. Papuzinskiego (to ten Pan, który w dość ohydny sposób przyjmował brata i mnie w kurii). Czy Ci ludzie są poważni?” – napisałem.
Spotykałem się z hierarchami po to, żeby zaczęli realnie działać. A takich działań nie widzę. Biskupi mówią cały czas to samo, wydają oświadczenia. Jeśli ktoś ma taką potrzebę, to oczywiście niech się z nimi spotyka, ale namawiam raczej, żeby tego nie robić, bo można się tylko zdenerwować, przeżyć rozczarowanie lub wręcz ponowną traumę
Kilka dni temu koleżanka, która też jest poszkodowana przez jednego z księży z diecezji kaliskiej, z własnej inicjatywy zadzwoniła do ks. Papuzińskiego. Podała się za dziennikarkę i poprosiła go, by skomentował wypowiedzi braci Pankowiaków o tym oświadczeniu. Wiesz, co odpowiedział? Że u Siekielskich widzimy tylko zmanipulowany urywek, a spotkanie w kurii przebiegało wzorcowo. To dużo mówi o tym człowieku. On nie zrozumiał czegokolwiek. Mógł zadzwonić do nas lub napisać maila: „Panowie, byłem rzecznikiem za bp. Janiaka, musiałem się tak zachowywać, przepraszam was”. Zamiast tego Papuziński udaje kogoś, kto jest po naszej stronie. Nie jest, absolutnie nie jest!
To, że właśnie ta osoba podpisała oświadczenie, jest całkowicie niefortunnym posunięciem nowego biskupa kaliskiego Damiana Bryla. Odwołanie ks. Papuzińskiego byłoby rzeczywistym sygnałem zmian w diecezji kaliskiej. Dopóki tego nie ma, powtarzanie, że „jest mi smutno” i „modlę się za was” to puste gesty. Co z tego, że w diecezji zmienił się generał, skoro szef sztabu pozostał ten sam? W tej kurii działo się naprawdę źle, jej zepsucie sięga wysoko. Dziwię się papieżowi, że odsunął tylko bp. Janiaka. To samo powinno spotkać także biskupa pomocniczego Łukasza Buzuna, który próbował namówić księży diecezji do podpisywania listów poparcia wobec skompromitowanego biskupa.
Ktoś niedawno proponował, że zorganizuje mi osobiste spotkanie z bp. Brylem, jeśli tylko będę chciał.
Chciałeś?
– A po co mam się z nim spotykać? O czym mamy rozmawiać? Pójdę do kurii i znowu spotkam Papuzińskiego, który będzie trzaskał drzwiami i rzucał kluczami? Nie, nie mam na to najmniejszej ochoty. Bp Bryl ma dobry PR w mediach, ale póki w zarządzanej przez niego instytucji są tacy ludzie jak wspomniany rzecznik, kaliska kuria nie jest miejscem, gdzie czułbym się dobrze przyjęty, które miałoby za grosz wiarygodności. Nie sądzę też, by ktokolwiek ze skrzywdzonych chciał się tam pojawić.
W jednym z wywiadów mówiłeś, że działania części episkopatu wobec skrzywdzonych to „pozbywanie się problemu”. Jak wspominasz kontakt z abp. Stanisławem Gądeckim, który miał z polecenia Watykanu przeprowadzić wstępne dochodzenie w sprawie zaniedbań bp. Janiaka?
– Z przesłuchaniem to osobna historia. Mogę opowiedzieć, w sumie jeszcze nie opowiadałem tego publicznie.
Poproszę.
– Siedzę sobie latem w ogródku ze znajomymi, wieczór, godzina 19 lub 20. Nagle telefon. Numer zastrzeżony. Odbieram i słyszę: „Nazywam się ks…., chciałbym pana zaprosić na przesłuchanie w ramach postępowania przygotowawczego związanego z «rzekomymi» zaniedbaniami bp. Janiaka”. Dosłownie użył takiego sfomułowania. Powiedział, że możemy się spotkać…. następnego dnia rano.
Za kilkanaście godzin?!
– Tak. Zapytałem, czy mogę przyjść z osobą towarzyszącą. Nie chodziło o to, bym miał obok siebie obrońcę, sam potrafię się bronić, raczej o to, bym nie popełnił jakichś błędów proceduralnych. Wiesz, kogo chciałem wziąć ze sobą? Zbyszka Nosowskiego, twojego szefa, naczelnego „Więzi”.
Pozwolili na to?
– Nie. Ksiądz, który mnie zapraszał, stwierdził, że nie ma takiej możliwości, bo sprawa odbywa się według innych przepisów niż dotyczące wykorzystania seksualnego osób małoletnich, więc powinienem być sam.
Poszedłeś sam?
– Tak, stwierdziłem, że mimo wszystko chcę się spotkać z abp. Gądeckim, który prowadził sprawę. Na „dzień dobry” dostałem do podpisu dokument, który zobowiązywał mnie do całkowitego milczenia o przebiegu przesłuchania. Podpisałem. Nie wiem zatem, czy teraz, opowiadając ci o tym, nie narażam się na ekskomunikę, ale właściwie mało mnie to już obchodzi.
Zapytałem, dlaczego nie mogę się pojawić z Nosowskim. Chciałem, żeby przedstawili mi przepis, który zabrania mi mieć obok siebie osobę towarzyszącą. Ksiądz, który zorganizował przesłuchanie, poszedł po dokument i zaczął mi go czytać. Tyle że po włosku.
Znasz włoski?
– No właśnie nie (śmiech). Taki śmieszno-absurdalny moment, prawda? Powiedziałem, że nic z tego nie rozumiem, żeby tłumaczył. Ciężko mu to szło, ale rzeczywiście według tego tekstu powinienem być sam. Tyle że ja nie chciałem tego i powiedziałem im, że zmieniam zdanie, sam nie będę zeznawał. Patowa sytuacja. Po chwili przepychanek słownych przyszło mi do głowy, że może pytania, które do mnie mają, wezmę do domu, odpowiem na nie pisemnie i odeślę do kurii. Abp Gądecki był wyraźnie zaskoczony taką propozycją, ale powiedział: „OK, nie ma problemu”.
Czyli nie mogłeś przyjść ze Zbyszkiem, bo nie pozwalało na to prawo, ale nie było w tym prawie nic, co by zakazywało zabrać te pytania do domu?
– Tak, zupełny absurd. Ale wtedy naprawdę miałem zamiar na te pytania odpowiedzieć. Ze spotkania wychodziłem z poczuciem: „nawet fajni ludzie, ugodowi”.
Na drugi dzień przypomniałem sobie, że pani Ewa Hurna, mama Andrzeja (również skrzywdzonego przez ks. H.), też ma zeznawać w tej sprawie. Pomyślałem, że ruch, który wobec mnie zastosowano, mógłby i jej pomóc – w końcu bardzo emocjonalnie przeżywała to, że będzie zeznawać przed biskupem. Zadzwoniłem do tego księdza (dostałem w trakcie spotkania numer, już nie zastrzeżony). Powiedziałem, że chyba dobrym wyjściem byłoby, gdyby pani Ewa też dostała pytania do domu. Ksiądz odpowiedział, że jest to oczywiście możliwe, ale że oni z arcybiskupem pofatygują się do niej do Sycowa.
Pani Ewa nie chciała się zgodzić na spotkanie bez osoby towarzyszącej (zależało jej, bym to ja był dla niej taką osobą). Ale ostatecznie dogadali się z miejscowym proboszczem, że przesłuchanie odbędzie się na plebanii, a towarzyszyć pani Hurnej będzie właśnie miejscowy proboszcz.
Ale jak to – czyli on mógł?
– No właśnie. Mnie, przyznaję, krew zalała. Nie mogłem, będąc na miejscu, pojawić się z osobą towarzyszącą, mimo że był nią człowiek oddany Kościołowi i kompetentny. Miał tylko, jak widać, jedną zasadniczą wadę – nie nosił koloratki. Pomyślałem wtedy, że w takim razie zostawiam sprawę i nie będę odpowiadał na te pisemne pytania.
Przejęli się tym?
– Chyba nie, skoro nikt się do mnie po te odpowiedzi nie zgłosił. Jakiś czas później czytam w internecie: „abp Gądecki zamyka dochodzenie wstępne w sprawie zaniedbań biskupa Janiaka”. Myślę sobie: zaraz, a moje zeznania?
A brata przesłuchali?
– Też nie. Bartek wówczas przechodził trudną operację. Zadzwonili do niego, czy chciałby zeznawać. Odpowiedział, że chętnie, ale za jakiś czas, bo jest po poważnym zabiegu i źle się czuje. Zaproponowali, że mogą przyjechać do szpitala. Brat powiedział, że nie ma potrzeby, za kilkanaście dni będzie do dyspozycji. I to był ostatni kontakt, więcej nikt nie zadzwonił…
Zastanawiam się, co zostało wysłane do Watykanu. Mam nadzieję że kiedyś te dokumenty ujrzą światło dzienne. Jaki powód podano, że do przesłuchań ważnych świadków finalnie nie doszło?
Rozczarowałeś się tą sprawą?
– Pokazała mi ona ponownie, że polskim biskupom nie zależy na wyjaśnieniu spraw związanych z wykorzystywaniem małoletnich. Raczej boją się, by czasem nie podzielili losu bp. Janiaka. Nie mam żadnych wątpliwości, że abp Gądecki – bądź co bądź, przewodniczący episkopatu! – miał zamiar nie tyle wyjaśnić sprawę Janiaka, ile ją zamknąć. A to jest, przyznajmy, duża różnica.
Janiak ostatecznie przeszedł na przyspieszoną emeryturę.
– Tak, a w mojej ocenie powinien być wydalony z kapłaństwa. Będę do tego dążył – to mój drugi etap zamykania sprawy H.
Jak chcesz to zrobić – pisząc do Watykanu?
– Nie, jest inna droga. Trzeba by go postawić przed sądem świeckim. Wiem, że prokuratura odmówiła wszczęcia wobec niego postępowania, ale w polskim prawie zaczynają funkcjonować dwie interpretacje przepisów, które od 2017 r. nakazują zgłaszanie spraw dotyczących wykorzystywania. Jedna mówi, że chodzi o sprawy od tej daty, druga natomiast, że każdy kto posiadał wiedzę o przestępstwie przed 2017 r., po wejściu w życie przepisów powinien zgłosić wykroczenia wstecz. A zaniedbania Janiaka dotyczą roku 2016.
Nie chodzi o to, aby były już biskup kaliski poszedł do więzienia. Chciałbym tylko, żeby ktoś – w tym wypadku sąd – uznał publicznie i ogłosił, że dopuścił się on przestępstwa.
To zresztą tak jak z tym wyrokiem, który ma zapaść w poniedziałek. Albo z odszkodowaniami. Robert Fidura mówił niedawno w „Tygodniku Powszechnym”, że najlepszym rozwiązaniem byłyby dobrowolne odszkodowania ze strony Kościoła. Dziś to się wydaje w Polsce idealizmem, ale myślę, że miałoby kluczowe znaczenie, to by naprawdę zmieniło sytuację. Skrzywdzonym nie chodzi przecież przede wszystkim o pieniądze, ale o uznanie ich krzywdy. A Kościół, wypłacając im zadośćuczynienie, mówiłby: „Przepraszamy cię, zawiniliśmy”. Takie przyznanie się zamykałoby sprawę.
Wracając do Janiaka: jeśli jego wina zostałaby uznana przed świeckim sądem, wówczas można by wysłać informację o tym do Watykanu. Tam kurialiści, mając w ręku prawomocny wyrok, może zmusiliby się do przejrzenia raz jeszcze dokumentacji z postępowania kościelnego, może wreszcie przysłano by do Polski niezależną ekipę śledczą. Na razie jest tak, że Watykan zleca prowadzenie tych spraw lokalnie, w efekcie śledztwo prowadzą koledzy oskarżonych. To niepojęte, nie ma w tym za grosz transparentności.
Bardzo szanuję papieża Franciszka, wprowadza on stopniowo nowe prawo pomagające poszkodowanym. Jednocześnie cały czas mam wrażenie, że nie chce lub nie może pójść w procesie oczyszczenia Kościoła dalej.
Co mógłby zrobić?
– Przede wszystkim prowadzić inną politykę kadrową i wysyłać do danego kraju osoby „z zewnątrz”, niemające obciążeń środowiskowych. Druga kwestia to stworzenie prawa określającego jasno, że jako skrzywdzeni jesteśmy stroną w procesie kanonicznym, a nie – jak dotychczas – tylko świadkami w swojej sprawie. Powinniśmy mieć dostęp do każdego etapu postępowania wobec oskarżonego przez nas księdza, teraz tego nie ma.
Wróćmy jeszcze na polskie podwórko. Co sądzisz o państwowej komisji ds. pedofilii? Ogłosiła niedawno, że wystąpi do sądów biskupich po akta.
– Ataki medialne na komisję, które obserwujemy, są dla mnie czymś zupełnie niezrozumiałym. Procesy przygotowawcze prokuratorskie w sprawach związanych z pedofilią trwają bardzo długo, nasz przykładowo trwał 2 lata, ale dotyczył tylko kilku skrzywdzonych. Nie wiem zatem skąd oczekiwanie, że komisja, która pracuje realnie od kilku miesięcy, będzie od ręki wszystko załatwiać. Potrzeba czasu. Wydaje mi się, że realnie będzie można ocenić jej pierwsze działania dopiero po roku, czyli późną jesienią.
Ludzie poza tym nie mają często pojęcia, jakie uprawnienia posiada komisja. Przecież jej członkowie nie mogą jeździć po kraju i po prostu bawić się w śledczych. Mogą tylko sprawdzać postępowania, które były, pomagać w postępowaniach na miejscu, być na sali sądowej i wspierać poszkodowanych, można się do nich zgłaszać z zaniedbaniami na etapie prokuratorskim i sądowym. Mogą również lobbować na rzecz zmiany prawa. Mało? Pewnie tak, ale to wina ustawodawcy, a nie komisji.
Teraz doszło do tego, że przewodniczący Błażej Kmieciak musi – zamiast działać – odpierać ataki, tłumaczyć się itd. Nie podoba mi się atmosfera, która się wytworzyła wokół komisji. Nagłe „kontrole” opozycji mają w sobie coś z szopki politycznej. Naprawdę chcemy tak zniechęcać ludzi, w tym skrzywdzonych, do komisji, że umrze ona niedługo śmiercią naturalną, bo nikt się nie będzie zgłaszał do niej po pomoc? To niemądre.
Poznałeś Błażeja Kmieciaka, szefa komisji?
– Tak, i muszę powiedzieć, że zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Kontaktowaliśmy się kilka razy, pan Kmieciak pytał, czy i jak mi może pomóc, prosił też o spisanie propozycji zmian prawnych.
To jest naprawdę człowiek kompetentny, dyspozycyjny, życzliwy skrzywdzonym, któremu zależy. Życzyłbym sobie, żeby nasi biskupi mieli choć odrobinę takiej empatii, jaką ma w sobie Błażej Kmieciak.
Wracamy znowu do tego tematu. Kiedyś wspominałem, że chciałbym się spotkać z biskupami, miałem marzenie, że takie historie jak moja poruszą ich, zmienią ich nastawienie.
Dziś już tak nie myślisz?
– Tak, dziś już nie mam ochoty spotykać się z żadnym biskupem. Dotychczas w episkopacie spotkania ze skrzywdzonymi traktowano trochę jak nobilitację dla nas, na zasadzie: biskup poświęci nam dwie godziny ze swojego życia, spotka się z nami, żeby powiedzieć, że mu przykro i że się za nas modli. Przepraszam, ale co mnie to obchodzi? Spotykałem się z hierarchami po to, żeby zaczęli realnie działać. A takich działań nie widzę. Biskupi mówią cały czas to samo, wydają oświadczenia. Jeśli ktoś ma taką potrzebę, to oczywiście niech się z nimi spotyka, ale namawiam raczej, żeby tego nie robić, bo można się tylko zdenerwować, przeżyć rozczarowanie lub wręcz ponowną traumę.
Nie mam żadnych wątpliwości, że abp Gądecki – bądź co bądź, przewodniczący episkopatu! – miał zamiar nie tyle wyjaśnić sprawę Janiaka, ile ją zamknąć
Biskupi nie mają zamiaru z nami działać. Jak wiesz, chcieliśmy z Robertem Fidurą stworzyć stowarzyszenie osób poszkodowanych przez Kościół. Nie było najmniejszego zainteresowania tym pomysłem ze strony hierarchii. Jako poszkodowani chcielibyśmy współdecydować w działaniach Kościoła instytucjonalnego dotyczących nas samych. Zamiast tego możemy być tylko i wyłącznie pacynkami, które potakują, wszystko rozgrywa się o nas bez nas. Cały czas jesteśmy za drzwiami. Papież mówił, żeby wysłuchać poszkodowanych. Nie mam wrażenia, by ktoś mnie wysłuchał, co najwyżej usłyszał co mówię, i dalej poszedł swoją drogą.
Rozmawiamy dziś o tematach trudnych, nieprzyjemnych. Zastanawiam się jednak na koniec, jak to jest – pomimo całego zniechęcenia Kościołem, biskupami, brutalnością instytucji, i pomimo traumatycznych przeżyć z przeszłości wydajesz się człowiekiem, który jest w życiu „na tak”. W czym tkwi sekret?
– Ciekawe, że akurat ty o to pytasz (uśmiech).
Dlaczego?
– Bo po lekturze twojego wywiadu rzeki z ks. Andrzejem Pęcherzewskim „Nie ma wiary bez pytań” stwierdziłem, że mamy chyba ze sobą wiele wspólnego. I to nawet nie chodzi o krytykę instytucji, dbałość o rozwój intelektualny, ciągłe stawianie pytań. Ale też, a może przede wszystkim, stosunek do świata. Pisałeś w książce o zachwycie życiem bez przyczyny metafizycznej…
Tak, uznałem, że już samo to, że życie nam się wydarzyło, jest dobre. Że warto mimo wszystko być oszołomionym i zdziwionym rzeczywistością, odkrywać w niej nieoczywiste piękno.
– No właśnie, dobrze powiedziane! Wiesz, moje życie rozgrywa się w dwóch przenikających się światach. Jeden to ten, o którym dziś dużo rozmawiamy i narzekamy. W nim ciągle zmagam się z trudną rzeczywistością. Ale jest też inne życie – w moim przypadku to najbliżsi, muzyka i kontakt ze sztuką, obszar niemal religijny, mimo że formalnie nie dotyczy religii.
Cała umiejętność polega na wyszukiwaniu w rzeczywistości tych niezwykłych elementów, które nadają sens całości, na chwilę odkrywają głębię (przeżywam to zwłaszcza, gdy grywam koncerty), pomagają radzić sobie ze światem, z losem. Wierzę, że my sami tworzymy naszą rzeczywistość, nie musimy dawać się mętnym wodom beznadziei. Życie JEST, bardzo je lubię, chociaż mi ucieka, ostatnio coraz szybciej…
Przeczytaj też: Walka o Kościół, nie o siebie
Fatalnie wygląda brak zgody abp Gądeckiego na zaproszenie Z.Nosowskiego. Właśnie otwartość na takiego świadka dodałaby wiarygodności działaniom ks.arcybiskupa. Po prostu, chyba ks.arcybiskup nie ma zdolności do komunikowania ze światem innym niż najbliższe otoczenie. To dla Kościoła złowróżebne.
Obejrzałem jeszcze raz film. W mojej opinii rozmowa z ks.Papuzińskim nie daje podstaw aż do tak ostrych ocen, jakie powyżej wypowiada rozmówca, ale niech każdy oceni sam, to tylko ok. minuty nagrania (https://youtu.be/T0ym5kPf3Vc?t=4753). Owszem, wspomnienie o pozwie o odszkodowanie ofiara ma prawo odebrać jako insynuację interesownych intencji, ale nie jest to oczywiste. Czy klucze były położone czy rzucone na stół? Dla księdza ta rozmowa też nie była rutynową rozmową jak to w kancelarii parafialnej, był zestresowany, to widać. To może wyjaśniać spięte, ale przecież nie inwazyjne wobec rozmówców reakcje. Ja takich na filmie nie widzę. Trudno mi uwierzyć, że nagrane zostały fragmenty uzasadniające ocenę rozmówcy, ale nie zostały zamieszczone.
Zmierzam do tego, że spokojna relacja z wydarzeń bez domieszki zrozumiałych emocji zawsze wypadnie bardziej wiarygodnie, więc lepiej się ich wystrzegać, co w wypowiedziach prasowych łatwiejsze. Tym bardziej, że same gołe fakty wystarczą by niektórych hierarchów prosić dla dobra Kościoła o rezygnację. Tymczasem jeżeli na relację z rozmowy z ks.abp Gądeckim nałożyły się emocje jak w przypadku rozmowy z ks.Papuzińskim, to tracę pewność co do obiektywizmu oceny.
~ Piotr Ciompa: Zgadzam sie z Panem, ze abp Gadecki nie zdolnosci do komunikowania sie ze swiatem innym niz najblizsze otoczenie. Ale gdyby popatrzec na 149 jego kolegow w biskupstwie, to ze swieca nalezaloby szukac kogos, kto to potrafi. Tak wiec to standart u naszych biskupow.
Nie potrafia zrozumiec Pana sugestii: „Trudno mi uwierzyć, że nagrane zostały fragmenty uzasadniające ocenę rozmówcy, ale nie zostały zamieszczone.” Przeciez ten film nie opiewal o ks. Papuzinskim, kanclerzu sitwy w kurii kaliskiej, tylko o zaniedbaniach bpa Janiaka. Papuzinski jest tylko malym kamyczkiem tej ohydnej ukladanki.
Pan traci pewnosc co do obiektywizmu oceny, a ja zyskuje nowa perspektywe w spojrzeniu na skandal traktowania zranionych w Kosciele.
@Piotr.
Panie Piotrze, już kiedyś to pisałem ale film czy artykuł stosują pewne skróty bo inaczej się nie da.
Autor wyraźnie pisze że „w filmie widać zaledwie urywki” rozmowy. Jeśli dajmy na to rozmowa trwałaby 45 minut to chciałby pan oglądać taki film gdzie połowę jego długości stanowiłaby jedna cała rozmowa z jednym księdzem ? A gdyby to było 1,5 godziny ? To film można by śmiało nazwać: „Rozmowa z ks. Papuzińskim”
Rozmowę opisuje panu w artykule uczestnik (!) tejże rozmowy na dodatek przychodzi tam jako osoba pokrzywdzona i opisuje swoje subiektywne (!) odczucia do jakich ma prawo. Już wcześniej był przez członka kleru skrzywdzony a teraz kolejna osoba nie traktuje go z należytym szacunkiem.
A pan pisze: „W mojej opinii rozmowa z ks. Papuzińskim nie daje podstaw aż do tak ostrych ocen, jakie powyżej wypowiada rozmówca,.”
Nie było pana na tej rozmowie, i to nie pan był „w skórze” pokrzywdzonego, ocenianie z zewnątrz z którego wynika że de facto odczucia ofiary są nieistotne jest nie na miejscu.
Gdyby to np. poszkodowane dziecko przyszło do dyrektora szkoły na skargę że zostało wykorzystane przez wuefistę to tenże miałby prawo dać w jakikolwiek sposób odczuć że ta wizyta jest mu nie na rękę ? że ma ono sobie samo dzwonić do innej osoby ? rzucać kluczami bo „(…) ta rozmowa też nie była rutynową rozmową jak to w kancelarii (…), był zestresowany, to widać.” Nie. Ma podejść z szacunkiem, dokładnie wysłuchać, postarać się zrozumieć, gadać jak najmniej (!) i odpowiednio zareagować (sic!). Od tego właśnie tam jest.
Dziękuję.
O tym właśnie jest między innymi Ewangelia.
O przyznaniu się do winy.
O możliwości przebaczenia gdy inny żałuje.
Szkoda, że Kościół tego nie umiał zrobić w swoich szeregach. Za to tak ładnie mówi.
Tylko znów, gazety, filmy, kamery, procesy i wtedy żałujemy.
A jaką możliwość żałowania i poprawy stworzyli przełożeni dla licznych księży im podległych gdy przenosili ich w inne miejsca i wymuszali milczenie a czasem i przebaczenie ofiary?
To była i jest kpina z sakramentu spowiedzi.
~ Asia K: Piszesz dokladnie to, co mi w sercu gra! Dzieki!
W sumie ten wywiad moglby dla mnie sluzyc jako kazanie pasyjne o przebaczeniu i dynamice, jaka niesie ze soba prawdziwe przezywana Ewangelia!
@Konrad: warto posłuchać w poniedziałek
Monika Białkowska będzie rozmawiać z Jakubem Pankowiakiem
https://www.facebook.com/ReportazZWycinkowSwiata/
@Asia
„A jaką możliwość żałowania i poprawy stworzyli przełożeni dla licznych księży im podległych gdy przenosili ich w inne miejsca(…)”
Żadnej.
Mało tego, dzięki temu mogli uprawiać swój proceder na kolejnych ofiarach !
Każda osoba odpowiedzialna za niezgłoszenie policji i Watykanowi takiej sprawy (biskupi, kurialiści, kanclerze etc) powinna gnić w więzieniu za współudział w tej sytuacji i być wydalona z duchowieństwa. Tylko oczyszczenie duchowieństwa z ludzi zdemoralizowanych naprawi KK. Innej drogi nie ma.
„Naprawdę uważa ksiądz, że jeśli człowiek zgłasza się do kurii w stresie i chce załatwić sprawę polubownie, prosi o zadośćuczynienie, ale nie po to, by jechać na wakacje na Karaiby – to nie jest to zgłoszenie popełnienia przestępstwa przez duchownego, którego rozmowa dotyczy?”.
Polubownie żąda pieniędzy? Nie dziwię sie reakcji księdza. Nie trzeba było od razu iść do prokuratora? 😉 jeden już probował tak załatwić odszkodowanie, prawda?
”
Skrzywdzonym nie chodzi przecież przede wszystkim o pieniądze, ale o uznanie ich krzywdy. A Kościół, wypłacając im zadośćuczynienie, mówiłby: „Przepraszamy cię, zawiniliśmy”. Takie przyznanie się zamykałoby sprawę.”
No pewnie, kasa i sprawa załatwiona… a czy to nie ma być tak, że księża mają stawać przed sądem i opowiadać za swoje czyny? Ze powinni dostać wyrok i to powinno zamykać sprawę? Że każdy zasługuje na sprawiedliwy proces i ksiądz i ofiara i kuria, która miałaby wypłacić odszkodowanie? Cos tu jest niepokojącego 😉