Boskie „przejmowanie kontroli” nad ludzkim życiem – wbrew obawom, jakie może budzić to sformułowanie – nie oznacza dominacji, ograniczania nas. Biblia ukazuje Boga jako promotora naszej emancypacji.
Nigdy dość powtarzania, że potrzebujemy korepetycji z Ewangelii – „powtórki” z tego, co całym sobą wypowiada Chrystus – jako wstępu do neutralizacji klerykalnego systemu dławiącego Eklezję, prawdziwy Kościół, społeczność uczniów. Ale chcąc być uczniami Jezusa w biblijnym sensie tego określenia, potrzebujemy nie szkolnego „powtórzenia materiału”, lecz odświeżenia (nawiązania?) relacji z żywym Słowem.
Otwarcie się na treść Dobrej Wiadomości Boga jest reakcją na odezwanie się Kogoś, a nie na informację o czymś, choćby to coś miało być wzniosłe i pożyteczne. Wyznawca, jakiego szuka Słowo (czyli sam Chrystus), to powiernik serdecznego wyznania Ojca, które wybrzmiało w mowie, gestach, życiu i śmierci (oraz zmartwychwstaniu) Syna: „My poznaliśmy miłość, jaką ma do nas Bóg i uwierzyliśmy jej” (1 J 4, 16).
Skorupa systemu wiotczeje, gdy zaczynamy poznawać rzeczywistość „Boga z nami”, bliskiego, afirmującego i oddanego – poznawać ją w biblijnym znaczeniu tego słowa, czyli wchodzić z nią w kontakt, przeżywać, doświadczać wewnętrznie. Poznawać w taki sposób, jak „poznaje się” popijaną drobnymi łykami aromatyczną, mocną kawę. Tak właśnie dobrze jest przyswajać Ewangelię. Smakować nowinę, chłonąć ciepło bijące z zawartego w niej wyznania miłości, wyczuwać, że to wyznanie przyspiesza puls oraz rozświetla myśli, że wpływa na odbiór rzeczywistości, że zaczynamy funkcjonować inaczej…
Zachwyt, który wyzwala
Dlatego, wbrew zrozumiałym odruchom, nie chodzi o szybkie „wyczytanie z Pisma” programu naprawy sytuacji, choć ta jest katastrofalna i woła o zmianę. Jednak zbierając się do „drogi wespół” (gr. synodos), żeby razem – „Duch Święty i my” (Dz 15, 28) – znaleźć wyjście z kryzysu, konkretny sposób demontażu systemu, potrzebujemy najpierw cichej uważności na sens „nadziei naszego powołania” (Ef 1, 18). Żeby wędrować razem w wierności Bożej inspiracji, potrzebujemy momentów oddychania nią w milczeniu i nasiąkania „Chrystusowym intelektem” (noun Christou, por. 1 Kor 2, 16), mentalnością dziecka nieba.
Pokój Boży nie polega na potulnym unikaniu kontrowersji, lecz na harmonizowaniu życia z logiką królestwa Boga
Duchowa wolność to owoc pogłębianego olśnienia Chrystusem (por. 2 Kor 3, 17-18). Z jednej strony, jak uczy prawosławny brytyjski metropolita Kalikst (Timothy Ware): „Zadaniem chrześcijaństwa jest nie udzielanie łatwych odpowiedzi na każde pytanie, lecz stopniowe uświadamianie nam Tajemnicy. Bóg jest nie tyle przedmiotem naszej wiedzy, ile raczej przyczyną naszego zdumienia”. Z drugiej strony tym, co nas wprawia we wspomniane zdumienie (rodzące zachwyt), jest przecież prawda o Nim i o nas – o tym, co jest między Nim a nami – a z kolei ta prawda „nas wyzwala” (por. J 8, 32). Klerykalny matrix traci władzę nad powiernikami Boskich zwierzeń, zachwyconymi Ewangelią i pochwyconymi przez bijący z niej Podmuch życia, wymykającego się nadzorowi i schematom (por. J 3, 8).
Przy tym oddychanie atmosferą Ewangelii, przenikającym ją Duchem, pozwala uniknąć schematów nie tylko „konserwatywnych”, lecz i „rewolucyjnych”. Pozwala też wyjść poza alternatywę między biernością a niecierpliwością, ku temu, co Brat Roger z Taizé nazwał „gwałtownością pokój czyniących” (violence des pacifiques). Pokój, o który tu chodzi, nie polega na potulnym unikaniu kontrowersji, lecz na harmonizowaniu życia z logiką królestwa Boga – logiką wzajemnej afirmacji i wzajemnego oddania, wymiany darów i solidarności w dźwiganiu obciążeń (por. 1 P 4, 10; Ga 6, 2). Z kolei gwałtowność, o której mowa, nie jest miotaniem się w „gniewie, co nie wypełnia sprawiedliwości” (por. Jk 1, 20), lecz pasją w dążeniu do ucieleśnienia Bożego projektu, do odnalezienia się pogubionych dzieci Boga w Jego królestwie.
Jaki Król, takie królestwo
To królestwo-królowanie (basileia) nie jest jakimś uświęconym reżimem czekającym na wprowadzenie, tylko pewnym stanem rzeczy istniejącym już zalążkowo „wewnątrz nas” lub „między nami” (Łk 17, 21). Grecki tekst Ewangelii dopuszcza obie możliwości przekładu i obie brzmią sensownie w kontekście całego Objawienia. Boskie „odzyskiwanie” świata, owocujące pokojem-harmonią, stanowi proces zachodzący dyskretnie pod powierzchnią znanej nam rzeczywistości. Narastanie wewnątrz nas i między nami (jeśli dajemy na to zgodę) oddziaływania Boga przypomina ukryte kiełkowanie zasiewu lub fermentację ciasta na chleb (por. Mk 4, 26-28; Łk 13, 20-21).
Zarazem Boskie „przejmowanie kontroli” nad ludzkim życiem – wbrew obawom, jakie może budzić to sformułowanie – nie oznacza dominacji, odbierania nam podmiotowości, ograniczania nas. Choć mamy do czynienia z „Najwyższym, budzącym grozę” (Ps 47, 3), to jednak na wręczonej nam Jego „wizytówce” widnieją słowa: „Twój Bóg, który cię wyprowadził (…) z domu niewoli” (Wj 20, 2). Pismo ukazuje Go jako promotora naszej emancypacji, kogoś, kto „podnosi nędzarza z prochu (…) by go posadzić wśród książąt” (Ps 113, 7-8).
Ale to jeszcze nie wszystko. Gdy na kartach Czwartej Ewangelii Jezus stwierdza: „Królestwo moje nie jest z tego świata” (J 18, 36), to nie chodzi (jak już było powiedziane) o nieobecność tego królestwa tu i teraz, lecz o charakter królowania, rozmijający się z ziemskimi standardami. Wcześniej Nazarejczyk powtarzał uczniom na swój temat coś, z czym do dziś mamy w praktyce kłopot: „Syn Człowieczy nie przyszedł, żeby Mu służono, lecz żeby służyć” (Mk 10, 45) – i domagał się naśladowania takiego nastawienia od wszystkich przyznających się do Niego jako swego Mistrza.
Nie chodziło o demagogiczne nazwanie władzy służbą, tylko o faktyczne zastąpienie dominacji troską, udzielaniem pomocy i dosłownie obsługiwaniem. Wspomniana Ewangelia Jana zawiera poruszający obraz Jezusa, który u progu Męki, „wiedząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce, (…) zaczął myć stopy uczniów” (J 13, 3-5). Zrobił to jako Słowo, w którym Ojciec wyraża siebie (por. J 1, 18; 14, 9), odzwierciedlając charakter Bożego panowania. Wizja Boga klękającego, żeby obsłużyć stworzenia, sprawia, że słów: „uchodzący za władców narodów dominują nad nimi (…) ale nie tak jest wśród was” (Mk 10, 42-43) nie sposób traktować jak luźnej sugestii. To artykuł konstytucji Kościoła, a klerykalizm jest zamachem na jego ustrój.
Korzystać z praw domownika
Mamy więc prawo do oporu wobec autorytaryzmu we wspólnocie z założenia siostrzano-braterskiej, której Inicjator nigdy nie wystąpił jako hierarcha czy choćby „duchowny”. Tak, Chrystus przez całe życie na ziemi był „świeckim” charyzmatykiem, a przewodniczenie w Jego Eklezji nie miało być celebrowaniem swego dostojeństwa i tworzeniem jakiejś wyższej kasty (por. Mt 23, 5-11). Wczesnochrześcijańska „starszyzna” (presbyteroi) była powoływana „nie żeby dominować nad wiarą” swych sióstr i braci, lecz by „wspomagać ich radość” (por. 2 Kor 1, 24) – radość przeżywania i pielęgnowania wspólnoty z Jezusem (J 15, 11).
Z drugiej strony właśnie wspomniana radość, smakowanie relacji z Chrystusem i Jego Ojcem (por. 1 J 1, 3), uzdalnia do tego, żeby na herezję klerykalizmu reagować w sposób asertywny. Kogoś, kto naprawdę czuje się „domownikiem Boga” (por. Ef 2, 19), stać na „nierewanżowanie się złu” (Mt 5, 39), przeciwstawianie się nadużyciom stanowczo, lecz spokojnie. Taki ktoś znajduje w sobie siłę godności – jak Jezus, który „znieważany, nie odpowiadał zniewagą, cierpiąc, nie groził” (1 P 2, 23), ale spoliczkowany przed sądem zażądał wyjaśnienia: „Czemu mnie bijesz?” (J 18, 23).
Właśnie poczucie godności, brak kompleksów wynikający z wiary, że przy całej naszej małości „dziećmi Boga zostaliśmy nazwani – i jesteśmy!” (1 J 3, 1), pozwala nie tylko kwestionować, ale też bez arogancji ignorować system. Swoboda (parrēsia, Ef 3, 12) królewskich dzieci, świadomych, że „wszystko, co jest Ojca, jest nasze” (por. Łk 15, 31) umożliwia spokojne „sięganie po swoje” – korzystanie ze skarbca darów Ducha Świętego, praktykowanie „królewskiego kapłaństwa” (1 P 2, 9), służenie otoczeniu swym charyzmatem.
Wbrew pozorom możemy to robić, nawet jeśli system tego nie przewiduje, a jego „urzędnicy” nas lekceważą. Gdzie dwoje lub troje słabych, kruchych i poranionych zechce się dzielić tym, co zrozumieli z Ewangelii, oraz tym, co ich cieszy i boli – gdzie takie osoby wzajemnie się wspierają – tam Eklezja ożywa we „wspólnocie podstawowej”. Zawiązywanie takich wspólnot jest już początkiem neutralizacji systemu w praktyce, a ich doświadczenie przygotowuje grunt do debaty nad jego dekonstrukcją.
Komunia, która trwa
Jednak ważne, żeby ignorować chory system, a nie mistyczną rzeczywistość Eklezji, do której skarbów należy też oczywiście misja „serwisantów” powszechnego kapłaństwa – „apostołów, proroków, ewangelistów, pasterzy i nauczycieli” (por. Ef 4, 11-12) – oraz sakramenty, na czele z „Wieczerzą Pańską” (1 Kor 11, 20.23-25).
Pokora wobec Twórcy Kościoła każe cenić te dary tak wysoko, jak tylko można, choć z uznania ich wartości nie wynika totalne uzależnienie wiernego od szafarzy sakramentów. Zatwierdzony przez Jana Pawła II Katechizm Kościoła Katolickiego przyznaje, że Bóg „nie jest związany swoimi sakramentami” (pkt 1257).
Sakramenty pomagają trwać w komunii z Chrystusem, ale najistotniejsze pozostaje celebrowanie więzi z Panem w liturgii życia, zmaganiach z losem, służeniu bliźnim
Wprawdzie Eucharystia, jak uczy Sobór Watykański II, stanowi „źródło i szczyt życia chrześcijańskiego” (por. „Lumen gentium”, pkt 11), ale chrześcijaństwa – nazywanego w Piśmie „drogą” (por. Dz 9, 2; 24, 14) – nie można sprowadzić do siedzenia przy źródle lub na szczycie Góry Przemienienia (por. Mk 9, 5-6). Posiłek przy stole Wieczerzy to skarb, lecz cała egzystencja wierzącego pozostaje „byciem w Chrystusie” (por. 2 Kor 5, 17), od którego nie jest w stanie nas odłączyć dosłownie nic: „ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani moce, ani wysokość, ani głębina…” (Rz 8, 38-39).
Wydaje się, że ważny element korepetycji z Ewangelii, służących uwalnianiu Eklezji, stanowi uświadomienie sobie, że komunia z Chrystusem to nie moment, lecz stan. Sakramenty pomagają w nim trwać i go pogłębiać, ale najistotniejsze pozostaje celebrowanie więzi z Panem w liturgii życia, zmaganiach z losem, służeniu bliźnim. Gdy w konkretach, angażując „ciało”, stajemy się „żyjącym darem ofiarnym”, wtedy odprawiamy „kult właściwy dla Słowa” (logikē latreia, por. Rz 12, 1).
Realizujemy Chrystusowe kapłaństwo, bo „czynimy na Jego pamiątkę” to samo, co On: dajemy siebie Bogu oraz siostrom i braciom.
Przeczytaj też: Korepetycje z Ewangelii (1). Wstęp do neutralizacji systemu
Serdecznie dziękuję p. M. Kicie za wybitnie mądry artykuł.
Liturgia życia. Zachwyt Chrystusem. Olśnienie, które wyzwala. Tak. Bardzo trafnie i pięknie ujęte. I jeszcze konsekwencje: ” Witaj. Dobrze, że jesteś”. „Jesteś oczekiwany przez nas/przeze mnie”. „Tak, każdy może przyjść”. Do naszego kościoła na nasze wspólne główne nabożeństwo. To już zagadka: gdzie spotykamy takie zaproszenie, po kilku kliknięciach w internecie, i podpowiedź: raczej nie w organizacyjnym KRK w Polsce.).
Ten artykuł to piękna odpowiedź na dyskusję jaka kiedyś sie tu toczyła na forum o “szantażu sakramentalnym”. Stosowanie takiego szantażu urąga godnemu traktowaniu sakramentów. Miłość i przebaczenie mogą być tylko bezwarunkowe, co nie oznacza z rezygnacji ze stawiania wymagań. Nieposłuszeństwo może być cnotą, znakiem sprzeciwu wobec nadużyć. Trace nadzieje (to odpowiedź dla Matyldy), że instytucję Kościoła zmienimy. Ale możemy się jej sprzeciwiać, właśnie nie dając się szantażować. Patrz pkt.1257 KKK cytowany w artykule. Pielęgnowanie wiary, bez wsparcia Kościoła, który zawiódł, jest wyzwaniem. Wymaga to odwagi bycia dorosłym i samodzielnym, w zgodzie z własnym sumieniem. A według własnego sumienia będziemy sądzeni.
Po prostu Kościół to dużo szersze pojęcie. A już na pewno nie da się Go zamknąć w jakimkolwiek kodeksie prawnym. To mówię ja, prawnik. Obecnie jestem zauroczona luterańską definicją Kościoła. Taką otwartą na innych, na drugiego.
Polecam lekture encykliki Fratelli Tutti. Zdaje się, że nasi biskupi nie czytali. To my przeczytajmy, wtedy można wyłaczyć się podczas kazania na własne rozmyślanie.
Wysłuchałem, proszę o wysłuchanie! Wielkie dzięki z podzielenie się Słowem. Ale zacząć musimy od trujących źródeł. “Moje królestwo …” – więc Jezus nie moźe być powołany na króla na Ziemii. Krzyż, znak naszej wiary z “powieszonymi” karykaturami wizerunku Chrystusa. Parodia z wiary pt. “Odnowa w Duchu Świętym”. Matka Boska w “zastępstwie” Trójcy Świętej. To jest nasza (czytaj: urzędniczo-kapłańska) Wiara. Prośmy Boga o odrobinę ewangelii w Nas, a nie w okolicznościowych wydaniach nigdy nie przeczytanych!
Czy tej “intronizacji Chrystusa na Króla Polski” nie dokonał przypadkiem abp.Dzięga?
https://objawieniaolawskie.pl/prawdziwa-intronizacja-pana-jezusa-na-krola-polski-31-10-2020r-w-swiebodzinie/
Czy mogę prosić o teologiczne wyjaśnienie, jak się ma kwestia intronizacji Chrystusa na Króla Polski, do stwierdzenia “królestwo moje nie jest z tego świata”? A teraz Chrystus jest Królem diecezji zarządzanej przez abp.Dzięgę, czy można Chrystusa czcić jako Króla Polski poza diecezją w której został intronizowany? Czy to nie jest nadużycie lokalnych kompetencji biskupa i rozciągnięcie jej na inne biskupstwa? Bilbordy z intronizowanym Chrystusem Królem Polski są poza diecezja zarządzaną przez abp.Dzięgę, finasowane przez Polonie z Chicago.
Jeśli chodzi o teologiczne rozumienie “intronizacji”, oczywiście w myśl teologii wiernej Ewangelii, to w grę wchodzi tylko (i aż) uznanie, że Bóg Ojciec intronizował Jezusa podnosząc Go że śmierci i dając Mu “wszelką władzę w niebiosach i na ziemi ” (Mt 28,18). Na takim akcie zgody z panowaniem Jezusa polega biblijnie rozumiana wiara (por.Rz 10,9). To miło, jeśli biskup deklaruje wiarę swej diecezji… Choć autentyczna “intronizacja” powinna oznaczać przyjęcie za normę Chrystusowego stylu królowania, a z tym – jak wiadomo – nie najlepiej w polskim katolicyzmie… Nie oddajemy Panu Jezusowi chwały, jeśli próbujemy Go robić ikoną naszej własnej arogancji.
To oczywiscie była ironia, bardzo dziekuję, że się Pan nią zajął (nie będziemy tego osobnika zaszczycać dłuższą chwilą uwagi, nie warto). Co to za biskup co Chrystusa Królem ogłasza, kiedy z diabłem zawarł pakt na wymianę usług? Jest to zwykłe odwracanie uwagi na tych bilbordach od tematu sprzedawania duszy. Chyba świadectwo i cyrograf to są synonimy w Szczecinie. Szkoda tylko, że Polonia w Chicago daje się w balona robić, no ale gazety polonijne dbają o to by kasa płynęła na diabelskie interesy.
Czy będzie ciąg dalszy tych korepetycji z Ewangelii? Potrzebuję przyodziać się w zbroję cierpliwości, wobec tych co krzyczą “atakują nas!” zamykając się za murami kurii z hasłem “walczymy z aborcją, walczymy z profanacją Najświętszego Sakramentu rozdawanego na rękę, walczymy z rozwadnianiem nauki”. Sęk w tym, że oni w tej kurii zostali zapędzeni pod ścianę wcale nie z tych powodów, które wymieniają. Oni stoją pod tą ścianą z powodu swoich nadużyć. Manipulują nauką Kościoła, żeby odwrócić uwagę od faktycznej przyczyny ofensywy jaka w ich stronę jest skierowana. Jest to swoista forma wzięcia zakładnika. Tym zakładnikiem stał się Kościół. Biskup stoi z nożem przyłożonym do gardła zakładnika i mówi “zabiję, jak mi nie dacie spokoju”.
Najgorsze jest to, że część kapłanów broniąc życia zakładnika, chroni się za plecami oprawcy, stojącego z nożem przyłożonym do gardła. Chroni się w tej kurii i krzyczy razem z oprawcą “odejdź, zostaw mój Kościół i nie atakuj”. Zamiast wyzwolić ten Kościół z rąk tego, który ma zbrukane ręce i niegodne czyny na swoim sumieniu. Godzi się na dalsze twanie umiłowanego Kościoła w rękach oprawcy. Myślę, że to co nazywamy klerykalizmem, to też lęk tych co boją się, że oni będą kolejnymi którym nóż przyłożą do gardła. A to przecież nie tak. Z tego lęku trzeba ich wyzwolić.