Dla świata nauki i części hierarchów wiara we wskrzeszanie zmarłych przez współczesnych charyzmatyków jest objawem zacofania lub cynicznego marketingu. Zwołane przez Kościół komisje nie uznały ani jednego ze wskrzeszeń ojca Johna Bashobory za wiarygodne.
Fragment książki Marka Kęskrawca „Bashobora. Człowiek, który wskrzesza zmarłych”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2021
Pewnego dnia w ugandyjskim sierocińcu prowadzonym przez ojca Johna Bashoborę powstał tumult. Po chwili do jego biura przybiegli pracownicy, niosąc na rękach martwe dziecię.
– Wziąłem je w objęcia i powtarzałem „I love you”. I to dziecko ożyło. Wróciło i jest z nami. Teraz jednak muszę uważać, by go nie wywyższać i poświęcać mu taką samą uwagę jak innym dzieciom, bo reszta mogłaby jeszcze popełnić samobójstwo – ojciec Bashobora opowiada tę historię tak, jakby nie było w niej nic wyjątkowego. Ot, przynieśli dziecko, on się pomodlił, dziecko zmartwychwstało, żyje i ma się dobrze. Żadnych dramatycznych szczegółów, żadnych większych emocji, jakby przywracanie do życia było we współczesnym świecie czymś naturalnym. Uczestnicy rekolekcji w Pabianicach, gdzie ojciec John opowiada tę niesamowitą historię, nie dowiedzą się nawet tego, jakiej płci było zmartwychwstałe dzięki niemu dziecko.
Gdyby objąć Chrystusa rankingiem Bashobory, Zbawiciel wypadłby raczej kiepsko, bo wśród osób wskrzeszonych przez Niego na pewno nie znalazło się aż dwudziestu sześciu zmarłych przypisywanych gościowi z Ugandy
Ile było takich wydarzeń? Czy wskrzeszani ludzie na pewno byli martwi? A może zostali jedynie wybudzeni z letargu? Ojciec John Baptist (po polsku: Jan Chrzciciel) Bashobora bardzo rzadko podejmuje ten temat, choć ekscytują się nim tysiące Polaków. W zasadzie starannie go unika, nie potwierdza, nie zaprzecza. Nie odnosi się do tego tematu w książkach. Jeden raz zrobi to za niego arcybiskup Henryk Hoser, największy promotor ojca Johna, obecnie biskup senior diecezji warszawsko-praskiej, przebywający na emeryturze w Medziugorie. Trwające latami dyskusje starał się uciąć w 2013 roku:
„Ojciec Bashobora nigdy i nigdzie nie powiedział , że uzdrawia czy wskrzesza umarłych” – stwierdził kategorycznie na łamach „Gościa Niedzielnego”. Zaraz potem dodał jednak: „Kapłan kieruje modlitwą. A to, co dzieje się w wyniku tej modlitwy, nie jest przecież działaniem charyzmatyka. Uzdrowienia to nie czary-mary, to nie działanie czarodziejskie. To Boża ingerencja na skutek ludzkich próśb. To Bóg uzdrawia, wskrzesza”.
(…) Ile w tym wszystkim jest prawdy? Dla świata nauki, a nawet części hierarchów kościelnych wiara we wskrzeszanie zmarłych przez obecnie żyjących charyzmatyków jest objawem zacofania lub bezwzględnego marketingu. Według sceptyków, jeżeli czegokolwiek ojciec John Bashobora dokonał, to najwyżej wybudzenia z letargu. Albo po prostu był świadkiem pozornej śmierci, kiedy procesy życiowe są bardzo mocno zahamowane i na pierwszy rzut oka wydaje się, że chory nie żyje. Takie zjawisko jest obserwowane przez lekarzy głównie w przebiegu śpiączki afrykańskiej, która występuje na terenie Ugandy, gdzie się urodził i gdzie na stałe mieszka ojciec John.
Tajemnicę wskrzeszeń autorstwa ojca Bashobory rozwikłała (częściowo) siostra Tomasza Potrzebowska, która jest jego najbliższą współpracownicą w Polsce. To przez nią wspólnoty charyzmatyczne kontaktują się z ugandyjskim kapłanem w sprawie możliwych terminów rekolekcji w naszym kraju. (…) Siostra Tomasza Potrzebowska spotkała go po raz pierwszy w 2008 roku, kiedy pomagała przyjaciołom w zorganizowaniu jednego z warszawskich spotkań z ojcem Johnem. Szum w kwestii dziesiątków rzekomych wskrzeszeń pamięta więc niemal od początku.
– Ta historia wiąże się z artykułem na stronie tygodnika „Niedziela”, który ukazał się przed pierwszym przyjazdem ojca Johna do Krakowa w 2007 roku. Interweniował wtedy dzisiejszy europoseł Dominik Tarczyński, który ma osobiste doświadczenia w ruchu charyzmatycznym. Zadzwonił z pretensjami do księdza, który był autorem tego tekstu, ale usłyszał, że podana w artykule ogromna liczba wskrzeszeń miała się po prostu przyczynić do ściągnięcia większych tłumów na spotkanie w Łagiewnikach. Ojciec John nigdy tych wskrzeszeń nie potwierdził, ale i tak sprawa zaczęła żyć własnym życiem.
(…) Siostra Potrzebowska nigdy wcześniej nie wypowiadała się publicznie w kwestii „wskrzeszeń”. Nie robił tego również sam ojciec John, co zawsze budziło wielkie kontrowersje. Być może dlatego wielu znanych i cenionych polskich duchownych sceptycznie odnosiło się zawsze do jego wizyt w Polsce. Nieżyjący dziś arcybiskup lubelski Józef Życiński już przed dekadą ironizował na łamach „Tygodnika Powszechnego”: „Gdyby objąć Chrystusa rankingiem Bashobory, Zbawiciel wypadłby raczej kiepsko, bo wśród osób wskrzeszonych przez Niego na pewno nie znalazło się aż dwudziestu sześciu zmarłych przypisywanych gościowi z Ugandy”.
Podobną opinię głosi od lat słynny ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, prowadzący w Polsce liczne ośrodki opieki nad ludźmi niepełnosprawnymi intelektualnie. (…)
Wedle Nowego Testamentu Chrystus dokonał jedynie trzech wskrzeszeń. Sceptyczni wobec ugandyjskiego kaznodziei duchowni dodają, że współcześnie w przypadku nadzwyczajnych zjawisk Kościół zwołuje specjalne komisje posługujące się najnowszą technologią diagnostyczną i dokładnie weryfikuje cuda z udziałem wybitnych lekarzy – czego nigdy nie uczyniono z dziesiątkami przypadków przypisywanych Bashoborze oraz tymi kilkoma zdarzeniami, o których on sam opowiada podczas rekolekcji. Dlatego zalecają traktować jego wskrzeszenia raczej jako afrykańskie legendy. Tym bardziej w sytuacji, w której współcześnie Kościół katolicki właściwie nie uznał ani jednego wskrzeszenia za wiarygodne. (…)
A jednak wielu katolików wciąż zadaje sobie te same fascynujące pytania. Dlaczego współczesny chrześcijanin miałby wierzyć w to, co czynili najwybitniejsi wyznawcy Chrystusa przed wiekami, ale zarazem traktować wskrzeszenia jako zamkniętą kartę w historii? Dlaczego takie rzeczy nie miałyby się zdarzać współcześnie? I dlaczego nie miałby cudów czynić ojciec Bashobora: człowiek, który zgromadził największą po Janie Pawle II liczbę wiernych w jednym miejscu w Polsce?
Na spotkanie z Johnem Bashoborą podczas rekolekcji narodowych 6 lipca 2013 roku na Stadionie Narodowym w Warszawie przybyło pięćdziesiąt osiem tysięcy osób. Modlitwy prowadzili wtedy także inni duchowni, ale to właśnie wystąpienie czarnoskórego kaznodziei było najmocniejszym magnesem i kulminacją rekolekcji.
Jak wynika z relacji uczestniczących w tym spotkaniu wiernych, a także z opisów dziennikarzy, niektórzy ludzie jęczeli i wydawali demoniczne okrzyki, po czym zapadali w kojący sen i budzili się z niego ze spokojnym duchem. Inni wstawali na żądanie ojca Johna z wózków inwalidzkich, do których byli latami przykuci. Kolejni, których męczył stale obecny w nich lęk i gniew, doznawali ukojenia. Odchodziła od nich astma, nadciśnienie, nerwobóle i alergie, odzyskiwali osłabiony słuch i wzrok. (…)
Jedną z osób, które brały udział w rekolekcjach na stadionie, jest pan Adam z Warszawy, emerytowany biznesmen z branży kwiatowej. (…) Wtedy, na stadionie, pan Adam potraktował słowa ojca Johna poważnie, bo sam cierpiał od lat z powodu wiecznie sprawiającej kłopoty wątroby.
– Lekarze nie do końca wiedzieli, co mi jest. W końcu pani doktor powiedziała: „Zna pan przysłowie, że coś komuś leży na wątrobie? Albo że kogoś żółć zalewa? Może to nie wątroba jest chora, ale pańskie emocje?”. To prawda, zawsze byłem bardzo nerwowy i wszystko za mocno przeżywałem. Czasem miałem nawet wrażenie, że swym sposobem myślenia ściągam na siebie kłopoty. Ale wizyty u psychologa nie pomagały, a tabletek brać nie chciałem, bo czułem się po nich, jakbym był za szybą. A potem pojechałem na stadion i poczułem, jak spływa na mnie miłość, błogość, aż się zakołysałem i omal nie straciłem świadomości. To nie tak, że wszystko minęło i jestem dziś zupełnie nowym człowiekiem, ale widzę świat wyraźniej i jestem serdeczniejszy, bardziej ufny. Zwłaszcza cieszy się żona, z którą byłem na rekolekcjach. Dziś czuję, jakby wiele rzeczy przestało mieć znaczenie, czytam Biblię i jestem gotowy na wszystko, co los mi ześle. Mam sześćdziesiąt osiem lat i nie tak wiele życia przed sobą, po co je niszczyć czarnymi myślami? Ojciec John w jakimś stopniu uwolnił mnie z tych pęt. A i wyniki wątroby mam teraz niemal w normie, to prawdziwy cud!
(…) W czym tkwi fenomen Johna Bashobory: czarnoskórego przybysza z odległego kraju i odmiennej kultury, który potrafił rozpalić serca Polaków w sposób, o jakim nasi kapłani nie mogą nawet marzyć? Jedną z najważniejszych osób mogących odpowiedzieć na to pytanie jest wspomniana już siostra Tomasza Potrzebowska, która od pierwszego spotkania w 2008 roku w Warszawie wiedziała, że ma do czynienia z kimś wyjątkowym.
– Spodobał mi się bardzo jego przekaz i łatwość, z jaką docierał do ludzi. W Polsce niewiele osób potrafi modlić się w sposób prawdziwie osobisty, my raczej odmawiamy modlitwy, niezbyt się w ich treść zagłębiając. Wielu ludzi uczestniczy w liturgii, ale nie są uczeni bezpośredniej relacji z Bogiem, brakuje świadomości, że Jezus jest żywy tu i teraz. Ojciec John od razu to w nas rozpoznał i umiejętnie poprowadził ku innemu doświadczeniu Boga oraz ku innej formie budowania wspólnoty. Sądzę, że duże znaczenie miało tu inne poczucie czasu. My żyjemy linearnie, liczy się dla nas kalendarz, w którym zaplanowane są nasze działania. Idziemy przez życie od jednego wyznaczonego zadania do drugiego, wciąż jesteśmy czymś zajęci. (…) Ojciec John pokazuje inną drogę. Nie ma dla niego „kiedyś” ani „jutra”, dlatego czasem trudno jest układać z nim kalendarz w dłuższej perspektywie – mówi, śmiejąc się, siostra Tomasza.
– Dla niego liczy się tu i teraz – dodaje. – To jest bardziej biblijne odczucie czasu, które pozwala nie zaprzątać sobie głowy rzeczami, na jakie nie mamy wpływu, ale pomaga skupić się na obecności w teraźniejszości, na odnalezieniu w niej Boga i otwarciu na to, co do nas mówi. Dlatego Pan może wtedy bez przeszkód działać w osobach obecnych na rekolekcjach i dlatego widzimy tak wiele znaków i cudów, nawróceń, zmiany życia, pojednań w rodzinach. Ojciec John ma nadzwyczajną umiejętność kierowania ludzi w tę dobrą stronę, dlatego jest tak szanowany i lubiany. Pomaga zmienić życie.
Tytuł od redakcji
Przeczytaj także: Bp Czaja: Nie ma czegoś takiego jak Msza z modlitwą o uzdrowienie
Jak ma się stereotyp ciemnego polskiego ludu katolickiego do jego upodobania w czarnoskórym księdzu? Możebytak laboratorium Więzi zajęło się nie tylko rozbrajaniem stereotypów prawicowych i konserwatywnych np. na temat uchodźców?
Ojciec Bashobora w Polsce zjawia się nie jako uchodźca czy imigrant ekonomiczny, ale…Wskrzesiciel i Uzdrowiciel. Pan. My, Polacy, na ogół z niepiśmiennych i pijanych chłopów pańszczyźnianych, panów jednak szanujemy, a w gusła i zabobony wierzymy. Młodego wojowniczego Zulusa w pewnym filmie też kochaliśmy, bo zwyciężał. I tylko nikt nam nie powie (a już na pewno nie biskupi, którzy dopuszczają, a wręcz zachęcają do takich imprez), co robić, kiedy już z pięknej imprezy wyjdziemy, hipnoza przestanie działać, serotonina z mózgu zniknie, a klepane pacierze tego nastroju cudowności w szarym życiu nie przywracają. No, ale takie imprezy, potem pielgrzymki i rekolekcje to jest opłacalny biznes, i jestem pewna, że Ojciec Bashobora otrzymuje tylko pewien procent z ofiar.
Byłam kilka lat temu na rekolekcjach prowadzonych przez ks i mam mieszane uczucia. Nie jestem osobą zbyt zaangażowaną religijnie. Mimo tego, gdy pod koniec dnia, ks że Świętym Sakramentem podszedł wprost do mnie, jako pierwszej w całym Kościele, chwilę stał nade mną, zalałam się łzami. Następnego dnia byłam na kameralnym spotkaniu w grupie ok 15 osób. Ks poprosił nas o uklęknięcie wokół ołtarza, nakładał ręce na głowy. Niektórzy upadali. Ja nie czułam nic. I on wtedy do mnie podszedł i mówiąc „nie opieraj się Duchowi Świętemu” po prostu mnie popchnął… A ja dalej nie czułam nic…
Może to autosugestia z mojej strony, ale pamiętam setkę, w której Bashobora mówił wprost o wskrzeszeniu. Wydaje mi się, że była w materiałach wyprodukowanych przez Dominika Tarczyńskiego.
Biskup Hoser nie jest na emeryturze w Medjugorju. On tam jest jak wizytator apostolsky.
Cyrku ciąg dalszy .
Teoria spiskowa.pokorny kapłan, służący Bogu, przez którego Bóg czyni cuda, tak jak zapowiedział „będziecie czynić jeszcze większe rzeczy niż Ja, bo Ja idę do Ojca”, i cytowanie Życińskiego, który nie jest żadnym autorytetem w kwestiach wiary, a przeciwnie. Śmiechu warte