Sensem karnawału – ale i postu – jest to, co jest sensem chrześcijaństwa: odzyskanie wolności.
Kazanie wygłoszone 14 lutego w Pradze
Szósta niedziela okresu zwykłego w tym roku przypada w niedzielę karnawału. Nadchodząca Środa Popielcowa rozpoczyna Wielki Post, przedwielkanocny czas pokuty. Powiedzmy sobie zatem coś o karnawale i o poście.
Pierwotnie całe to kazanie chciałem poświęcić teologii i duchowości karnawału. Jeśli jeszcze ktoś ma siłę śledzić wydawane na ślepo i zmieniające się rozporządzenia naszych polityków i rządu, może nabrać wrażenia, że to taki szczególny karnawał, żart albo groteska. Niestety, trwa to już zbyt długo, ludzi już to nie bawi i skłania raczej do płaczu czy gniewu niż do śmiechu czy zabawy. Jakiegoś typu karnawałowej rozrywki chyba jednak potrzebujemy. Wprawdzie wszyscy nosimy maski (i proszę was, abyście je nosili, natomiast nie słuchali głupców, którzy nie doceniają ich znaczenia), niektóre zrobione artystycznie jak na wenecki karnawał – ale tańczyć się nam za bardzo nie chce.
Świątynia, kościół, symbole święte – to jeszcze nie jest niebo, to tylko narzędzia, które mają pomóc w drodze. Mogą się jednak stać przeszkodami, jeśli pomylimy je z celem
A teraz obiecanych kilka słów o karnawale. Karnawałowe wybryki słusznie były pojmowane jako element katolickiej kultury tak samo ważny, jak postna asceza.
Tak było szczególnie w średniowieczu, które właśnie z tego powodu nie było epoką tak ciemną i pochmurną, jak by to wynikało z oszczerstw oświecenia. Średniowiecze miało dobre wyczucie harmonii życia. Kto nie potrafi pościć, zwykle nie umie też się naprawdę weselić. I przeciwnie: przypomnijmy sobie, co jakiś czas temu mówiliśmy sobie o „duchowości radości”, o podobieństwie między wiarą a poczuciem humoru i poczuciem piękna.
Radosną, franciszkańską duchowość pewien historyk kultury słusznie nazwał karnawałowym katolicyzmem; franciszkanie – już od św. Franciszka i jego pierwszych braci – sami nazywali się joculatores Domini, żartownisie Pańscy – i kto uważnie czytał źródła, książkę „Kwiatki św. Franciszka”, ten to na pewno rozumie.
Mówiliśmy też o tym, co widać po wielkich świętych, a dziś na przykład także po papieżu Franciszku – że znakomite poczucie humoru jest jednym z pewnych znaków zdrowej pobożności. Bigoci i fanatycy nie potrafią się spontanicznie śmiać i źle znoszą, kiedy ktoś żartuje z nich.
Muszę dodać: wesołość jest szczególnie częścią pobożności katolickiej. Chesterton zasłynął powiedzonkiem, którym drażnił kalwińskich purytanów, że katolicyzm to stek, cygaro i butelka porto. Zawsze przed bramą czasu postnego wspominam to jego zdanie nie tylko platonicznie, ale z całkowitą dosłownością. Na przekór wszystkiemu jestem bowiem porządnym, tradycyjnym i głęboko ortodoksyjnym katolikiem. Rysem katolickiej prawowierności jest wybujała wdzięczność za dobre dary życia – i odrzucenie heretyckiego purytanizmu, pesymizmu i zgorzkniałego moralizowania.
Mógłbym teraz całe godziny mówić o tradycjach karnawału, o pochodzeniu groteski (nazwanej tak na wzór grotto – jaskini, w której w Rzymie odkryto fantastyczne ornamenty), o żartach, które towarzyszyły średniowiecznym nabożeństwom w czasie karnawału, potem o wielkanocnym poniedziałku i Bożym Narodzeniu, o wielkanocnym śmiechu (Risus paschalis), o świętach szaleńców (festa stultorum), które znajdziemy na obrazach Bruegla i Hieronima Boscha, o renesansowej i barokowej kulturze karykatury (wspomnijmy choćby pochodzące z kolekcji cesarza Rudolfa portrety Giuseppe Arcimboldo, ułożone z owoców). Skończylibyśmy na sławnym obrazie Bruegla o wojnie postu z karnawałem.
W czasie, kiedy marksiści interpretowali satyryczne wiersze o Kościele, a szczególnie o mnichach (wspomnijmy choćby Rabelaisa) jako przejaw ludowego ateizmu i antyklerykalizmu, sławny historyk literatury Michaił Bachtin pokazał, że te teksty mnisi komponowali sami, robili sobie sami z siebie żarty i właśnie to była część karnawałowej kultury, która miała głębokie, religijne znaczenie: pokazywała, że liczne symbole religijne są tylko symbolami, jakkolwiek my o tym często zapominamy i traktujemy je zbyt poważnie, jakby były totemami.
W tym miejscu zdrowy katolicyzm wyraźnie różni się od fundamentalizmu islamistów czy ultrakatolików, którzy brak szacunku dla rzeczy drugorzędnych chcą karać (za pomocą procesów sądowych albo wręcz poderżnięciem gardła), bo nie potrafią rozróżnić tego, co fundamentalne od tego, co wtórne (a sam się obawiam, że często o tych fundamentach nawet nie wiedzą).
W dziele ojca mistycznej apofatycznej teologii Pseudo-Dionizego Areopagity – który był inspiratorem architektury gotyckiej – znajdziemy uwagę, że w świątyni muszą znajdować się jakieś wyobrażenia, które dla wierzących wyglądają na gorszące i nieodpowiednie, bluźniercze po to, aby zwrócić im uwagę, że jeszcze nie są w niebie. Świątynia, kościół, symbole święte – to jeszcze nie jest niebo, to tylko narzędzia, które mają pomóc w drodze. Mogą się jednak stać przeszkodami, jeśli pomylimy je z celem.
Powtarzam i podkreślam: burzenie bałwanów, satyra, śmiech karnawałowy i wybujałość karnawału należą do zdrowej i prawdziwie katolickiej (także rzymskiej) pobożności; odziedziczyliśmy ją wprawdzie po rzymskich saturnaliach, ale chrześcijaństwo, religia paradoksów, użyczyła im należytego miejsca.
Wróćmy teraz do postu – jednego nie da się oddzielić od drugiego. Przypomnijmy sobie, że w ubiegłym roku w karnawale nawet nie domyślaliśmy się, czego już wkrótce będziemy się musieli wyrzec. W ubiegłym roku, pod koniec lutego rozpoczął się ten nieoczekiwanie długi post, który z niewielką przerwą trwa do dziś i jest bardzo prawdopodobne, że naznaczy także zbliżającą się Wielkanoc.
Jest to post od wielu rzeczy, które w życiu uważaliśmy za oczywiste i które nas cieszyły; dla nas, chrześcijan to także post od tradycyjnych nabożeństwa oraz od sakramentów.
Kiedy zostałem człowiekiem wierzącym, jednym z największych darów było dla mnie odkrycie rytmu roku kościelnego – każdy okres, post, Wielkanoc, adwent, czas bożonarodzeniowy zyskały dla mnie swoją specyficzną woń, kolor i smak. Już nawet nie umiem sobie wyobrazić, żeby ta cicha muzyka roku liturgicznego nie nadawała barw i rytmu moim latom, mojemu życiu, żeby dla mnie miesiące i tygodnie były tak samo szare albo zabarwione tylko wydarzeniami z mojego osobistego życia.
Wzmacnia mnie świadomość, że post i pozostałe okresy w roku przeżywam wspólnie z chrześcijanami całej naszej planety.
Możliwe, że właśnie ten okres postny jest wyzwaniem, na które musimy odpowiedzieć i odpowiadamy bardzo rozmaicie. Tradycyjnie wielu wierzących postrzega je jako jakiegoś rodzaju trening radykalniejszego chrześcijaństwa: to, o czym sądzimy, że byłoby użyteczne dla naszego życia z wiary, gdybyśmy to robili zawsze, ale my tego zawsze nie robimy – próbujemy robić przynajmniej w ciągu tych 40 dni przed świętami.
Wielu chrześcijan w okresie postnym podejmuje tradycyjne przedsięwzięcie – ograniczenie się w jedzeniu i piciu (w końcu to jasne, że alkohol źle wpływa na wątrobę i mózg, a nikomu nie zaszkodzi trochę schudnąć). Inni obiecują sobie ograniczenie rozpraszających rozrywek, na przykład bezcelowego surfowania po internecie, albo wsparcie akcji dobroczynnych, jeszcze inni – że będą się modlić i czytać Pismo. Do podobnych przedsięwzięć zachęcają ich listy pasterskie i kazania proboszczów, dlatego i ja nie chcę robić wyjątków: tradycyjna forma postu nikomu nie zaszkodzi, a niektórym na pewno pomoże.
Ale wiele z tego, co było kiedyś, już nie istnieje, a wiele też będzie – i to prawdopodobnie na stałe – inaczej. Także tegoroczny post, właściwie ten już niemal rok trwający post od tzw. normalnego życia, nie będzie taki, jak kiedyś. Jedną z czynności, którą powinniśmy kontynuować na zawsze – albo choćby od czasu do czasu – jest refleksja.
Jeśli się na to decydujemy i czynimy to ze świadomością bożej obecności, jest to użyteczna forma modlitwy. Możemy rozmyślać nad tym, czy wszystko to, co przed COVID-em uważaliśmy za normalne być może w ogóle właściwe nie było, i teraz powinniśmy znaleźć inne normy zachowania i styl życia.
Tak, formy pobożności i formy postu.
Pamiętam Środy Popielcowe, które przeżyłem za granicą. Kiedyś byłem w Egipcie, gdzie poprosiłem kolegę, aby mnie na cały dzień zawiózł na prawdziwą pustynię. I ten dzień bez jedzenia, pod palącym słońcem, kiedy nie było gdzie się schować i nie było dokąd iść ani jak się zorientować w przestrzeni, bo wszędzie dookoła były tylko takie same kopce piasku, otworzył mi trochę inne rozumienie postu Jezusa na pustyni i na życie oraz nauki egipskich ojców pustyni.
W innym roku Środa Popielcowa przypadała w czasie podróży po Indiach, w różowym mieście Jaipur. Jeden z księży w kolegium jezuickim, w którym mieszkałem, poprosił mnie, abym za niego odprawił mszę w katolickiej szkole dla dziewcząt na skraju miasta. Wiozła mnie tam riksza ulicami, z których stopniowo znikały auta, na drogach pojawiały się krowy, bawoły i słonie, aż na koniec przyjechałem na miejsce cały zakurzony. I kiedy na śniade czoła uczennic sypałem popiół, musiałem w duchu przebudować kazanie o dobroczynnych skutkach postu: uświadomiłem sobie, że te dziewczynki prawdopodobnie nigdy w życiu nie najadły się do syta.
Również my w tym roku wielkiego i długiego postu możemy myśleć o tym, co nas czeka od tego czasu pokuty i przemiany. Dla niektórych to jest wysiłek, aby odnowić i zachować porządek dnia, dobrowolną dyscyplinę bez zewnętrznej kontroli. Aby nie dopuścić do rozpadu zawodowych czy edukacyjnych nawyków, aby zamknięte teatry i kina potrafił zastąpić kulturą wysokiej jakości z dostępnych źródeł; jeśli żyje z innymi, aby oparł się atakom klaustrofobii, a jeśli mieszka sam, aby nie uległ melancholii, alkoholowi albo innemu uzależnieniu; jeśli ma wpływ na innych, aby pomagał im stawiać opór najgroźniejszemu wirusowi współczesności, którym są fake news i powódź głupot w sieciach społecznościowych; aby w zdyscyplinowany sposób znosił ograniczenia związane z ochroną zdrowia; aby przy oglądaniu wiadomości w mediach nie ulegał atakom wściekłości czy beznadziei i wykorzystał wszystkie formy protestu obywatelskiego.
Tak, w miarę możliwości możemy stawiać opór złu i czynić dobro. Wiele możemy przewartościować. Sensem karnawału – ale i postu – jest to, co jest sensem chrześcijaństwa: odzyskanie wolności.
Umiem żyć w dostatku i umiem żyć w niedostatku – pisał święty Paweł. Uczmy się i my.
Tłum. Tomasz Maćkowiak
Przeczytaj także: Zostaliśmy sami i robimy, co możemy, czyli apologia „kaznodziejów celebrytów”
Być może gdzieś tam, za górami, lasami karnawał jest wesoły w naszym Kościele. Nie jestem obieżyświatem, więc nie mam porównania. U nas smutno jest nawet w Boże Narodzenie, nie dała mu matula sukienki, leży nieborak w żłobie golusieńki… . Średniowiecze rzeczywiście nie było tak ciemne jak się go maluje, ale czy maluczkim było do śmiechu, z pustym żołądkiem raczej trudno się weselić. Pościć też nie jest łatwo gdy w brzuchu nieustannie burczy i ziąb doskwiera. Przednówek zbierał bogate żniwo. Skąd wiec te posty, umartwienia raczej w kierunku jaśniepaństwa i pasibrzuchów kierowane były, podobnie jak owe szaleństwa karnawałowe. Najważniejsze byśmy dobrze wybierali. Zawsze jest jakiś wybór, choć nie zawsze dobry. Zachodzę jednak w głowę, czego się trzymać wybierając. Czym jest zdrowy katolicyzm, może jego kwintesencją jest podejście Czechów do religii.
Dziekuje za piekne kazanie. Bedzie dla mnie przewodnikiem podczas tegorocznego Wlk Postu. A przy okazji chce potwierdzic tezy Halika: mieszkam w okolicy, gdzie protestanccy pietysci sa w przewazajacej wiekszosci. I juz kilka razy uslyszalem od moich kolegow w pracy – „Konrad, Ty jestes katolikiem, to mozesz szalec wiecej od nas. My tego nie umiemy” 🙂
Ja nie poszczę, apotrafię się weselić
Do kitu ta teoryjka
Olaf: Przepraszam, ale nie moge sie zgodzic z Panem. Prosze zrobic maly eksperyment: przejechac na rowerze 150 km (czyli post) i napic sie piwa (czyli wesele). Zaloze sie, ze jeszcze nigdy w zyciu nie wypil Pan tak dobrego piwa!