Najważniejszą i najbardziej wiarygodną odpowiedzią na kryzysy Kościoła, o których dziś głośno, nie jest dyskusja z naszymi krytykami, ale świadectwo wiary i czynienia dobra.
Referat wygłoszony podczas podczas konferencji „Kościół a sfera publiczna” zorganizowanej w grudniu 2020 r. przez Wydział Społeczno-Ekonomiczny UKSW
„O przyszłości Kościoła w Polsce” – taki temat debaty zaproponowali organizatorzy niniejszej sesji. O jak rozumiany Kościół tu chodzi?
Pierwsze skojarzenie to oczywiście Kościół w wymiarze instytucjonalnym, zewnętrznym. Pytanie „Co czeka Kościół w Polsce w przyszłości?” rozumiemy zatem jako pytanie o to, jaka będzie frekwencja wiernych w życiu sakramentalnym Kościoła, co z przyszłością seminariów duchownych i katechez w szkole, jak będzie się układała relacja „Kościół – państwo”. A także – nieco głębiej – czy i jak zmieni się wewnętrzna struktura życia kościelnego (problem klerykalizmu, obecność kobiet w życiu Kościoła), jak również mentalność hierarchii, kleru, wiernych itd.
I o tym chciałbym mówić, pamiętając jednak, że to Jezus Chrystus założył Kościół, którego nie da się sprowadzić do poziomu instytucjonalnego. Misterium Kościoła usiłujemy wyrazić szeregiem obrazów, spośród których szczególnie podkreślony został przez Vaticanum II obraz Ludu Bożego, pielgrzymującego przez ziemskie szlaki do niebieskiej ojczyzny (por. LG, p. 1-17).
Myśląc o przyszłości Kościoła w Polsce trzeba więc stale mieć na uwadze zamysł jego Założyciela i całe ewangeliczne przesłanie, które zostało przez Jezusa Kościołowi powierzone. Inaczej: o przyszłości Kościoła chcę tu mówić nie tyle z perspektywy socjologicznej, z której może o nim mówić także ten, kto do Kościoła nie należy, ile raczej z perspektywy członka Kościoła, zatroskanego o jego przyszłość.
To zaś każe mi ująć temat nie tyle historycznie, co normatywnie. Trzeba, oczywiście, przyjrzeć się temu, jak obecnie Kościół w Polsce żyje, jakie procesy w nim zachodzą, co nas może cieszyć, a co trapić. Ostatecznie nie chodzi jednak o to, by się bawić w „proroka mniejszego” i jedynie przewidywać, co nam przyniesie przyszłość (w dodatku nie wiadomo, jak daleko miałaby ona sięgać). Przewidywania takie raczej rzadko się sprawdzają, a jeszcze rzadziej okazują się pożyteczne, jeśli nie prowadzą do refleksji na temat tego, co powinniśmy zrobić już dziś.
Chodzi więc raczej o to, gdzie – w świetle tego, co obecnie obserwujemy i przeżywamy, a zwłaszcza w świetle tego, co uznać można za kryzys w Kościele – upatrywać szans jego odrodzenia, odnalezienia właściwego mu miejsca w polskim społeczeństwie, a także w wymiarze powszechności Kościoła, w świetle nade wszystko Ewangelii, dobrej nowiny o zbawieniu, którą Kościół ma światu głosić.
Liderki Strajku Kobiet uznają Kościół za instytucję niegodną tego, by z nią negocjować. Z kolei przedstawiciele Kościoła wiedzą, że niektórych haseł i postulatów protestujących nie mogą zaakceptować. Gdzie tu miejsce na rozmowę?
W pytaniu o przyszłość Kościoła w Polsce musi więc znaleźć miejsce bodaj skrótowa diagnoza obecnego jego stanu i płynące stąd przewidywania co do przyszłości. Nacisk trzeba jednakże kłaść na zadania, jakie z tej diagnozy dla świadomego członka Kościoła wynikają.
Przywołam więc kilka faktów dotyczących aktualnej kondycji Kościoła, by w oparciu o nie sugerować, co czeka Kościół w najbliższej przyszłości, a zwłaszcza co stąd dla nas wynika. Oczywiście w krótkim wystąpieniu można dotknąć jedynie kilka punktów dotyczących tego tematu, który zresztą poruszany jest ostatnio dość często i w różnych gremiach.
Wymienię te punkty, które sam uważam za szczególnie ważne, ale zdaję sobie sprawę z nieuniknionej subiektywności swej refleksji o przyszłości Kościoła w Polsce.
1. Dialog ze światem
Od 22 października, po wyroku obecnego Trybunału Konstytucyjnego, trwa Ogólnopolski Strajk Kobiet, który dzień w dzień organizuje marsze w polskich miastach. Domaga się nade wszystko praw kobiet, w tym prawa do wolnego wyboru, a zwłaszcza prawa dokonania aborcji w zakresie znacznie szerszym, niż to określa ustawa z 7 stycznia 1993 roku. Na marszach, w których uczestniczy sporo ludzi młodych – nie tylko kobiet, ale i mężczyzn – często pojawiają się hasła jawnie antykościelne, wypowiadane lub wypisywane w bardzo wulgarnym stylu, dochodziło nawet do aktów niszczenia katolickich świątyń. Do dziś nie wiadomo, kiedy i czym się ten strajk skończy.
Czy jest sens podejmować dialog z uczestniczkami i uczestnikami protestów? Spontanicznie skłonni jesteśmy uznać, że rozmowy z nimi nic nie dadzą. Przecież liderki Strajku Kobiet często jawnie manifestują niechęć do takich rozmów, uznając Kościół za instytucję całkowicie skompromitowaną, niegodną tego, by z nim podejmować jakiekolwiek negocjacje.
My z kolei wiemy z góry, że niektórych haseł i postulatów Strajku Kobiet nie chcemy i nie możemy zaakceptować. Pamiętamy i – gdy trzeba – przypominamy, że płód w łonie matki nie jest częścią jej organizmu, że pierwszym prawem człowieka jest prawo do życia, że wobec tego ochrona każdego człowieka powinna znaleźć odpowiedni zapis w prawie karnym, że odwoływanie się do regulacji przyjętych w innych krajach zachodniej Europy nie może być dla nas decydującym argumentem itp. Gdzie tu miejsce na rozmowy?
Z drugiej jednak strony jesteśmy świadomi tego, jak istotny dla tożsamości Kościoła jest jego wymiar misyjny: pragnienie i obowiązek głoszenia Ewangelii wszystkim, także tym, którzy Jezusa i Jego przesłania nie znają lub nie rozumieją. Jezus Chrystus jest Odkupicielem każdego człowieka. Póki człowiek żyje na tym świecie, nie można go z góry ani uznawać za świętego, ani potępiać, w każdym z nas Pan Bóg zasiał swe ziarno prawdy i dobra – w to, jako katolicy, wierzymy. Dlatego powinniśmy oferować gotowość podjęcia rozmów nawet z tymi, którzy nie chcą z nami rozmawiać, nawet z liderkami Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.
Dialog to kategoria niezwykle ważna, wpisana zarówno w naszą relację z Bogiem, jak i w odniesienie do innych ludzi. Nie miejsce tu, by przywoływać piękne refleksje na ten temat zawarte już w soborowej Konstytucji „Gaudium et spes”, potem w szeregu dokumentów Stolicy Apostolskiej, na czele z encykliką św. Pawła VI „Ecclesiam suam” i licznymi wypowiedziami ostatnich papieży, aż po najnowszą encyklikę papieża Franciszka „Fratelli tutti”. Ale kilka warunków ewangelicznego dialogu warto przypomnieć, mając na uwadze zwłaszcza kontekst Kościoła w Polsce i jego przyszłości.
Dialog to oczywiście nie agitacja mająca na celu zwerbowanie maksymalnej liczby zwolenników (pisał o tym trafnie przed laty o. Jacek Salij OP). Przesłanie Ewangelii natrafiało od początku i trafiać będzie zawsze na opór wielu; ten opór doprowadził przecież naszego Zbawiciela aż na krzyż – i Chrystus był tego świadomy. Św. Jan przywołuje w szóstym rozdziale swej Ewangelii mowę eucharystyczną Jezusa, po której „spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, wielu mówiło: >Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać<. (…) Odtąd wielu uczniów Jego się wycofało i już z Nim nie chodziło” (J 6, 60. 66). A Pan Jezus nie próbował ich zatrzymać tłumacząc, że Go źle zrozumieli, albo łagodząc swą wypowiedź, albo dokonując jakiegoś spektakularnego cudu. Zwrócił się jedynie do Apostołów: „Czy i wy chcecie odejść?” (J 6, 67).
W naszym dialogu ze światem, w tym także z tymi, którzy radykalnie odcinają się od Kościoła, nie chodzi o łagodzenie przesłania Ewangelii. Dialog prowadzony dla pozyskania wyznawców za cenę odstąpienia od wyznawanej prawdy byłby fałszywym pseudo-dialogiem, byłby aktem sprzeniewierzenia się Chrystusowi i Jego Ewangelii.
By rozmowa mogła być owocna, trzeba wznieść się ponad emocje i przezwyciężyć pokusę wzajemnego oskarżania się o złą wolę
Ale nie należy rozpoczynać zaproszenia do dialogu od takiego zdefiniowania własnego stanowiska w spornej kwestii, które z góry skazuje dialog na niepowodzenie. To dlatego w tzw. liście zwyczajnych księży nie wspominaliśmy o prawno-karnej ochronie poczętego dziecka. Sądzimy, że ważniejszą, bardziej podstawową rzeczą jest odwołanie się do wrażliwości moralnej, wrażliwości zarówno na wartość życia każdej – także nie narodzonej jeszcze – ludzkiej istoty, jak i na sytuację, przeżycia i często przejmujące dramaty kobiet, które noszą w swym łonie poważnie chore dziecko.
Zapewne taki dialog okaże się długotrwały, będzie wymagał cierpliwości, jego efekty trudno przewidzieć, ale tylko tą drogą będziemy mieli szansę lepiej się rozumieć, być może osiągnąć – z pomocą Bożą, jak wierzymy – jakieś porozumienie w sprawie zarówno ochrony praw poczętego dziecka, jak i praw kobiet.
By taka rozmowa mogła być owocna, trzeba wznieść się ponad emocje, które utrudniają rzetelne rozeznanie tej złożonej problematyki. Trzeba zwłaszcza przezwyciężyć pokusę wzajemnego oskarżania się o złą wolę. Owszem, motywy ludzkich działań, w tym także głoszonych poglądów, bywają złożone. Nie ma jednak innej drogi do porozumienia, niż odwołanie się do dobrych intencji obu stron, wzajemne uważne wsłuchiwanie się w wypowiadane poglądy, stojące za nimi argumenty, a także w emocje nieuchronnie towarzyszące sporom o ważne życiowo sprawy.
Przywołałem przykład sporu o legalizację aborcji, ale spornych kwestii dotyczących nauczania Kościoła i płynących zeń praktycznych konsekwencji jest oczywiście więcej. Symbole religijne w miejscach publicznych, religia w szkole, homoseksualizm, rola Kościoła w związku z problemem uchodźców, a także całą sferą tak zwanego wykluczenia społecznego, ekonomiczne aspekty życia Kościoła, jego miejsce w życiu publicznym – to tyko niektóre dalsze przykłady spraw domagających się dialogu Kościoła ze światem. Rzecz w tym, by ten dialog podejmować, życzliwie wsłuchując się w głosy nam przeciwne. Ostatecznie dialog to rozmowa tych, którzy prezentują różne poglądy, inaczej przeradza się on w jałowy monolog rozpisany na kilka głosów. Ten dialog już się, Bogu dzięki, rozpoczął i nie ma od niego odwrotu. Zamykanie się w Kościele jak w oblężonej twierdzy nie tylko skazuje nas na porażkę, ale także – i przede wszystkim – oznacza rezygnację z tego misyjnego wymiaru Kościoła, który został mu zlecony przez Jezusa Chrystusa.
2. Gotowość uczciwego poznania prawdy, także bolesnej
Film „Kler” Wojciecha Smarzowskiego z 2018 r., obejrzany przez pierwszy miesiąc przez ponad 4 miliony widzów, w rok później pierwszy, a w następnym roku drugi film braci Sekielskich, wszczęte dochodzenia i procesy w sprawie przestępstw pedofilskich polskich księży oraz domniemanego ich ukrywania przez niektórych hierarchów, dochodzenia z których niektóre osiągnęły już swój bolesny finał – to bodaj najpoważniejsze w ostatnim czasie motywy oskarżeń zgłaszanych pod adresem polskich biskupów i księży. Oskarżenia tak surowe i niekiedy gwałtowne, że czasem mam poczucie, jakbym musiał usprawiedliwiać się z tego, ze nadal jestem księdzem.
Tego procesu odkrywania zawstydzających nas faktów nie da się – i nie należy – cofnąć. Trzeba się z nimi uczciwie zmierzyć, licząc się z dotkliwymi tego konsekwencjami, których Kościoły w innych krajach już doświadczyły i nadal doświadczają. A konsekwencje te to między innymi: znaczne pomniejszenie społecznego autorytetu Kościoła, malejąca liczba wiernych i kandydatów do kapłaństwa, zubożenie materialne Kościoła, podważona wiarygodność biskupów i księży. Wprawdzie proces ten przebiega w różnych krajach różnie, ale zasadniczy schemat jest ten sam – i taka przyszłość czeka, jak sądzę, także Kościół w Polsce. Jak powinniśmy na to reagować my, członkowie Kościoła, w jakiejś mierze odpowiedzialni za jego przyszłość?
Po pierwsze, nie uciekać od wysiłku poznania prawdy, także tej, która nas moralnie obciąża. To nie jest łatwe zadanie. Wspomniane procesy mogą być okazją do nadużyć, niesprawiedliwych oskarżeń, krzywdzących niektórych duchownych. Dlatego potrzebne są dobrze dobrane gremia (nie tylko kościelne), które możliwie rzetelnie będą dociekać prawdy. Ale te możliwe nadużycia nie mogą usprawiedliwiać tendencji do sprowadzania całego problemu do nieuczciwych i agresywnych działań wrogów Kościoła, tym bardziej do ulegania pokusie „chowania pod dywan” kłopotliwych faktów oraz złudnej i zgubnej nadziei na ich zapomnienie. Kłamiąc lub ukrywając prawdę okazujemy nie tylko nieuczciwość w wymiarze społecznym, ale nade wszystko niewierność Jezusowi Chrystusowi i Jego zamysłom co do roli Kościoła.
Po drugie, nieuniknioną konsekwencją tego nawału antyklerykalnej krytyki wydaje się być zmiana mentalności członków Kościoła oraz idąca za tym zmiana struktury jego działania: odejście od klerykalizmu (który tu rozumiem jako nadmierną rolę księży w życiu Kościoła, w wymiarze parafialnym i ponadparafialnym), dopuszczenie w większej mierze świeckich – w tym kobiet – do odpowiedzialności za Kościół, odpowiedzialności w wymiarze ekonomicznym, a także w sferze aktywności ewangelizacyjnej.
Procesy te już się chyba w Polsce zaczęły, choć idą dość opornie, a wspomniane skandale i zgorszenia mogą je nieco przyspieszyć. Nie o to chodzi, by duchownych wykluczyć z życia Kościoła, ale by ich głos i cała aktywność lepiej odpowiadały roli, jaka wiąże się z sakramentem kapłaństwa. To osobny, złożony problem, którego nie mam kompetencji analizować szczegółowo, ale który trzeba podjąć respektując wielopokoleniową i pod wielu względami cenną tradycję związaną z miejscem księży w życiu Kościoła i całego społeczeństwa. W każdym razie czeka nas gruntowne przemyślenie tej kwestii.
Od dawna odnoszę wrażenie, że język listów episkopatu i innych oficjalnych wypowiedzi Kościoła jest daleki od tego, czym żyją ludzie. Nie wyraża przesłania Ewangelii w sposób, który porywałby wiernych
Za tym idzie, po trzecie, zmiana języka oficjalnych wypowiedzi hierarchów, a także naszych homilii, katechez i innych duszpasterskich działań. Znów sięgamy do problemów związanych z dialogiem. Jest on możliwy wtedy, gdy się wzajem rozumiemy. A rozumiemy się, gdy wejdziemy w świat przekonań, wyobrażeń, aspiracji i obaw tych, z którymi rozmawiamy.
Nie chcę ferować łatwych i demagogicznych opinii, ale od dawna odnoszę wrażenie, że język listów episkopatu Polski i innych oficjalnych wypowiedzi Kościoła jest daleki (by ująć rzecz najłagodniej) od tego, czym żyją ludzie. Nie wyraża przesłania Ewangelii w sposób, który porywałby wiernych, raczej zawiera przestrogi i pouczenia wyrażane stylem nader oficjalnym.
Ta różnica języka bodaj najwyraźniej dochodzi do głosu w odniesieniu do ludzi młodych, których język, świat wewnętrzny, przeżycia i pragnienia zdają się bardzo odległe od języka listów pasterskich naszych biskupów, ale także chyba od języka wielu homilii i katechez. Czy ma to związek z prawdą, o której mówimy? Tak, ponieważ chodzi o to, by poznać prawdę młodych (na przykład ich wrażliwość na kwestie ekologiczne, na szanse ich rozwoju osobistego i zawodowego, na ich zaangażowanie na rzecz potrzebujących pomocy) – i w nawiązaniu do tego głosić Ewangelię.
3. Nadzieja we wspólnotach chrześcijańskiego odrodzenia i świadectwie wiary
Nie zapominajmy jednak o tym, że w Kościele, także w Polsce, dzieje się wiele dobrego. Wciąż wielu wiernych modli się, stara się ułożyć swe życie zgodnie z Bożym zamysłem, uczestniczy w życiu sakramentalnym i szuka Boga. Kapłani sprawują sakramenty i przewodzą w modlitwie, powstają grupy zaangażowania chrześcijańskiego, z których bodaj najbardziej znaną, choć nie jedyną, jest neokatechumenat.
Działa Caritas, którego aktywność bywa niedoceniana, w wielu parafiach realizuje się różnorakie akcje charytatywne, powstają grupy modlitewne, biblijne lub dyskusyjne, w ramach których omawia się ważne prawdy wiary, organizowane są liczne sesje (takie, jak obecna), w ramach których omawia się palące nas dziś problemy, Kościół jest obecny w mediach, reprezentowany nie tylko przez duchownych, ale coraz częściej przez świeckich, aktywnych katolików.
I w tym nasza nadzieja na przyszłość. Najważniejszą i najbardziej wiarygodną odpowiedzią na kryzysy Kościoła, o których dziś głośno, nie jest dyskusja z naszymi krytykami (choć i ona jest potrzebna, byle respektująca rygory dialogu), ale świadectwo wiary i czynienia dobra. Jesteśmy przecież porwani fascynującą prawdą o tym, że Bóg, który jest Miłością, wszystkich nas umiłował. Chcemy głosić światu Ewangelię, radosną nowinę o zbawieniu. Chcemy dzielić się radością, która jest naszym udziałem dzięki temu, czym obdarował nas Bóg w Jezusie Chrystusie. Jeśli będziemy wierni temu świadectwu, żadne kryzysy nas nie zniszczą. Kościół na pewno będzie inny, może statystycznie mniejszy, może mniej ważny w życiu społecznym, ale wierny przesłaniu Jezusa Chrystusa, który otworzył drogę życia w Bogu wszystkim, każdemu człowiekowi.
Niedawno przypomniano wywiad, którego udzielił ks. prof. Joseph Ratzinger, jeszcze nie kardynał i jeszcze nie papież, w jednej z niemieckich stacji radiowych w 1969 roku. Ostrzegając, że nie sposób dokładnie przewidzieć kolejnych etapów dziejów Kościoła (bo człowiek stanowi niezgłębioną tajemnicę, zanurzoną w jeszcze głębszej tajemnicy Boga samego), przedstawił jego wizję w – bliżej nieokreślonej – przyszłości.
Póki człowiek żyje, nie można go z góry ani uznawać za świętego, ani potępiać, w każdym z nas Bóg zasiał ziarno prawdy i dobra
Mówił tak: „Przyszłość Kościoła może wyrosnąć i wyrośnie z tych, których korzenie są głębokie i którzy żyją z czystej pełni swojej wiary. (…). Przyszłość Kościoła, po raz kolejny, jak zawsze, zostanie ukształtowana przez świętych, to znaczy przez ludzi, których umysły nie zatrzymują się na hasłach dnia, ale dociekają głębiej, którzy widzą więcej niż widzą inni, ponieważ ich życie obejmuje szerszą rzeczywistość. (…)
Z obecnego kryzysu wyłoni się Kościół jutra – Kościół, który stracił wiele. Będzie niewielki i będzie musiał zacząć od nowa, mniej więcej od początku. Nie będzie już w stanie zajmować wielu budowli, które wzniósł w czasach pomyślności. Ponieważ liczba jego zwolenników maleje, więc straci wiele ze swoich przywilejów społecznych. W przeciwieństwie do wcześniejszych czasów będzie postrzegany dużo bardziej jako dobrowolne stowarzyszenie, do którego przystępuje się tylko na podstawie samodzielnej decyzji. Jako mała wspólnota, będzie kładł dużo większy nacisk na inicjatywę swoich poszczególnych członków. (…)
Kościół będzie wspólnotą bardziej uduchowioną, nie wykorzystującą mandatu politycznego, nie flirtującą ani z lewicą, ani z prawicą. To będzie trudne dla Kościoła, bo ów proces krystalizacji i oczyszczenia będzie kosztować go wiele cennej energii. To sprawi, że będzie ubogi i stanie się Kościołem cichych. Proces ten będzie tym bardziej uciążliwy, że trzeba będzie odrzucić zarówno sekciarską zaściankowość jak i napuszoną samowolę. Można przewidzieć, że wszystko to będzie wymagało czasu.
(…) W totalnie zaplanowanym świecie ludzie będą strasznie samotni. Jeśli całkowicie stracą z oczu Boga, odczują całą grozę swojej nędzy. Następnie odkryją małą trzódkę wyznawców jako coś całkowicie nowego. Odkryją ją jako nadzieję, która jest im przeznaczona, odpowiedź, której zawsze potajemnie szukali”.
Przyznać muszę, że taka wizja przyszłości Kościoła, także w Polsce, jest mi bliska. I w tym sensie pozostaję optymistą.
Tytuł od redakcji
Przeczytaj też: Najważniejszym wyzwaniem dla Kościoła 2021 roku powinien być dialog
Podczas strajku dochodziło do niszczenia katolickich świątyń?
Prosiłbym księdza o informację, ile kościołów spalono, rozjechano buldożerami lub wysadzono w powietrze……..
Ech, ta nieznośna lekkość słów!
A potem zdziwienie ze strajkujący i strajkujące nie chcą rozmawiać.
Przypomina mi się ten ksiądz z Trójmiasta, który groził dziewczynom bronią. Widać polski kościół sięga po ostatnie rozpaczliwe argumenty 🙂
“Ale nie należy rozpoczynać zaproszenia do dialogu od takiego zdefiniowania własnego stanowiska w spornej kwestii, które z góry skazuje dialog na niepowodzenie.” To dotyczy także dialogu między ścierającamymi się frakcjami w Kościele. A oponenci sygnotariuszy tzw.listu zwykłych księży mają zwyczaj zaczynać rozmowę od “musisz podjąć decyzję czy w Kościele jesteś jeszcze, czy nie”, albo “twoje sumienie jest źle ukształtowane”, lub “karłowate”. Taka postawa utrudnia porozumienie się…..