Wyobrażenie, że po jednej stronie barykady są zwolennicy aborcji na żądanie, a po drugiej osoby konserwatywne i religijne – jest fałszywe.
Stwierdzenie, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zgodności z ustawą zasadniczą dopuszczalności aborcji z przyczyn embriopatologicznych podzielił Polskę, byłoby pewnym przekłamaniem – raczej unaocznił on głębokość podziałów już istniejących.
Warto jednak pamiętać, że społeczny spór ma również przełożenie na funkcjonowanie kościelnych wspólnot, których członkowie – mimo wyznawania tych samych wartości – mogą ten kontrowersyjny wyrok postrzegać na różne sposoby. A to z kolei może stać się przyczynkiem do dychotomizacji kościelnych środowisk.
Katolicy nie są monolitem
Dlaczego katolicy różnie postrzegają wyrok Trybunału? Wbrew binarnemu obrazowi kreowanemu przez tak zwane media mainstreamowe, nie da się stwierdzić, że z jednej strony społecznej barykady znajdują się liberalni zwolennicy aborcji na żądanie, a z drugiej – osoby konserwatywne i religijne, dla których aborcja zawsze jest zbrodnią.
Katolicyzm jest czymś więcej niż gotowym programem polityczno-społecznym, a dojrzała duchowość przekracza to, co tu i teraz. W kwestii stanowienia prawa czy innych sprawach społecznych jako katolicy nie będziemy jednomyślni
Rzeczywistość sporu o ochronę życia i warunki dopuszczalności przerywania ciąży jest pełna niuansów: wśród zwolenników zmian w prawie nie brak osób niewierzących (które w pewnej grupie na Facebooku dyskutują o tym, w jaki sposób można argumentować przeciwko prawu dopuszczającemu aborcję bez uciekania się do religii), zaś z drugiej strony znak błyskawicy pojawił się na zdjęciach profilowych i transparentach polskich katolików i katoliczek.
Wniosek łatwy do sformułowania, ale jednocześnie trudny do „przepracowania” duszpasterskiego: różnica w ocenie wyroku TK jest owocem tego, że my, polscy katolicy, nie jesteśmy monolitem. Część z nas wierzy, że zmiany w prawie pomogą znacząco ograniczyć liczbę aborcji i że wyrok Trybunału jest realizacją konstytucyjnego ładu – inni członkowie Kościoła tej wiary nie podzielają, albo wyrażają swój sprzeciw wobec zmuszania do heroizmu czy takiej formy stanowienia prawa.
Święty, powszechny, różnorodny
Zapewne większość osób, które są z Kościołem w związku „na poważnie”, wie doskonale, że chrześcijaństwo powinno być dla nas przede wszystkim relacją – bliską, osobistą więzią z Bogiem, który mówi do każdego człowieka z osobna. Jednak fakt, że o tym wiemy, nie sprawia, że nie wpadamy niekiedy w pułapkę instrumentalnego traktowania własnej religii.
Nam, polskim katolikom, którzy na lekcjach historii (i religii wykładanej już w szkołach) słuchali o tym, że „atak na Kościół jest atakiem na Polskę”, zdarza się zapominać, że katolicyzm jest czymś więcej niż gotowym programem polityczno-społecznym, a dojrzała duchowość – choć nie gardzi doczesnością – przekracza to, co tu i teraz. Z tego też wynika nasze nieustanne zdziwienie, gdy dociera do nas, że w kwestii stanowienia prawa czy innych sprawach społecznych nie zawsze będziemy jednomyślni.
Bańki informacyjne funkcjonują przecież także wewnątrz Kościoła: lewoskrętni katolicy czytują i cytują siostrę Małgorzatę Chmielewską, mówiącą o tym, że najpierw należy stworzyć godne warunki osobom już narodzonym, oraz Zuzannę Radzik, piszącą dobitnie, że los kobiet w Polsce jest nie do zniesienia. Katolicy sympatyzujący z prawą stroną czerpią natomiast z encykliki „Evangelium vitae” i wypowiedzi Matki Teresy z Kalkuty.
Jestem jednak głęboko przekonana, że sama walka na cytaty z kościelnych autorytetów nie zbliży nas do siebie ani nie ułatwi funkcjonowania w ramach naszych wspólnot. W pierwszej kolejności potrzebujemy uświadomienia sobie, że nasz Kościół tworzą i będą tworzyć osoby o różnych wrażliwościach i poglądach polityczno-społecznych. Musimy również przyjąć wstępne założenie, że fakt posiadania przez niektórych członków wspólnoty odmiennego oglądu na rzeczywistość nie jest tożsamy z ich niechęcią czy wręcz pogardą dla drugiej strony.
Można też stawiać sobie pytanie o to, na ile dostrzegana przez nas wrogość ze strony katolewaka czy katoprawaka jest formą przewrotnej projekcji.
Trening sumienia i kultury dialogu
Jako psychoterapeutka mierząca się na co dzień z konsekwencjami tabuizowania ważnych tematów uważam, że w obrębie konkretnych wspólnot (na przykład duszpasterstw młodzieży czy rodzin), jedną z najgorszych rzeczy, jakie można by było zrobić w obecnej sytuacji, byłoby przemilczenie sprawy i tego, w czym się różnimy. Zawzięte milczenie w sytuacji, gdy większość z nas wewnętrznie drży z powodu ogromnych emocji, nie doprowadzi do niczego dobrego.
Zawzięte milczenie w sytuacji, gdy większość z nas wewnętrznie drży z powodu ogromnych emocji, nie doprowadzi do niczego dobrego
Ujawnienie się różnic między członkami wspólnoty w ocenie wyroku TK i całości podejścia do sprawy ochrony życia może być przyczyną kryzysu – ale pamiętajmy o tym, że kryzysy bywają twórcze. Jeśli prowadzący wspólnoty i ich członkowie stworzą przestrzeń do rozmowy o obecnej sytuacji i towarzyszących nam emocjach, być może nie tylko unikniemy wzrostu napięcia i oddalenia się od siebie, ale odbędziemy „trening” kultury dialogu.
Marzy mi się Kościół, który jest wzorem kultury dyskusji – w którym zawsze przestrzega się warunku brzegowego wypowiedzi, jakim jest brak hejtu. Jednocześnie sądzę, że dobrze by było, byśmy w naszych wspólnotach nie pozostali tylko na poziomie dyskusji o Trybunale i jego decyzji – obecne wydarzenia pokazują, że powinniśmy na nowo przypomnieć sobie (i innym), skąd bierze się Kościelne nauczanie na temat świętości i nienaruszalności życia i jak kształtowała się myśl Kościoła w tym zakresie. Dopóki nasza znajomość kościelnego nauczania będzie hasłowa i pobieżna, dopóty nie będziemy w stanie nikogo przekonać, że ideę ochrony życia warto traktować poważnie.
Jak w teatrze: jeśli aktor nie jest poruszony, nie wywoła poruszenia u widowni. Tak samo i my: jeśli czegoś nie rozumiemy, nie znamy do głębi, nie „zarazimy” innych nawet najbardziej szlachetną ideą.
Ks. Arkadiusz Lechowski, wikariusz z łódzkiego kościoła św. Anny, jeden z sygnatariuszy tzw. apelu zwykłych księży, mówi: „Należy obecnie podejmować kwestie nauki Kościoła w kontekście życia społecznego. Oczywiście wymaga to od nas czegoś więcej niż tylko opierania się na własnej intuicji. Może to być dla nas zatem okazją do zgłębienia tego, co Kościół ma rzeczywiście do powiedzenia na temat ochrony życia. Wówczas zauważymy, że wiele osób posługuje się jedynie uproszczeniami”.
Dobrze, abyśmy przypomnieli nauczanie o roli sumienia – czasami my, katolicy i katoliczki, poszukujemy „zewnętrznego superego” – kogoś, kto powie nam, czy „wolno” iść na protesty, czy „trzeba” spowiadać się z błyskawicy na profilowym. Jest to jedna z oznak erozji naszej świadomości tego, że to właśnie w sumieniu spotykamy się z Najwyższym, a różne autorytety, choć bardzo potrzebne, nigdy sumienia nie zastąpią.
I wreszcie – ponieważ „wiara bez uczynków jest martwa” – tym, co może nasze wspólnoty na nowo połączyć, jest działanie na rzecz życia. Udzielanie pomocy komuś, kto jej potrzebuje, dzielić nie powinno. Zaangażowanie na rzecz osób z niepełnosprawnościami, wsparcie seniorów czy organizacji wspierających kobiety w trudnych ciążach to wyzwania, którym katolicy o różnych orientacjach politycznych mogą teraz próbować sprostać.
Niezależnie od tego, jak oceniamy wyrok TK – i czy wierzymy to, że prawo może skutecznie to życie chronić – my sami albo podejmiemy działania na rzecz troski o życie (i będziemy wówczas spójni), albo poprzestaniemy na retoryce zakazów i nakazów (a wtedy będziemy skrajnie nieautentyczni). Tertium non datur.
Niechybnie czeka nas również nauka pokory. Jednym z najważniejszych zadań, które stoją przed nami – członkami różnorodnego Kościoła – jest przejście na taki sposób wyrażania swoich sądów, który opiera się na zainteresowaniu innym, a nie próbach redukcji dysonansu poprzez wykluczanie odmiennie myślących ze wspólnoty. Jeśli się uda, to chyba będziemy mogli powiedzieć, że ten społeczny kryzys udało nam się pozytywnie przewartościować.
Przeczytaj też: Którędy „za życiem”
Pani to powie tej staruszce (Babcia Kasia) ciśniętej na brudną podłogę w męskim klozecie komisariatu w Pruszkowie czy Grodzisku Maz., którą obnażono na oczach dwóch młodych byczków-mężczyzn (milicjantów), zdarto rajstopy i bieliznę, itd. My już nie mamy o czym mówić. Ja już nie chcę mieć nic wspólnego z administracyjnym KRK, który poparł tortury wobec kobiet- Polek ! A wy sobie dyskutujcie o liczbie aniołków na czubkach palca.
Tylko trzeba by uznać róznorodność za zaletę a nie za wadę….