Próba zamachu stanu Trumpa jest przestrogą dla tych, którym zależy na rządach prawa. I ukazaniem, co jest możliwe w amerykańskiej polityce – pisze prof. Timothy Snyder.
„Gazeta Wyborcza” przedrukowała esej Timothy’ego Snydera, który pierwotnie ukazał się w „The New York Times”. Tekst – w tłumaczeniu Sergiusza Kowalskiego – dotyczy postawy Donalda Trumpa wobec przegranych przez niego wyborów prezydenckich.
Zdaniem profesora historii na uniwersytecie Yale „Trump, który 6 stycznia wystąpił przed swymi fanami, wzywając ich do marszu na Kapitol, zrobił to, co zawsze. Nigdy nie traktował poważnie demokratycznych wyborów ani nie uznawał za wiążące w ich amerykańskim wydaniu”. Jednocześnie „współodpowiedzialność za jego dążenie do unieważnienia wyborów ponoszą liczni republikańscy członkowie Kongresu. Zamiast sprzeciwić się mu od początku, pozwolili krzewić się jego fikcji”.
W październiku było dla mnie jasne, że zachowanie Trumpa zapowiada zamach stanu – nie dlatego, że teraźniejszość powtarza przeszłość, tylko dlatego, że przeszłość rzuca światło na teraźniejszość
Prezydent Trump żył w postprawdzie, a „postprawda to protofaszyzm” – uważa Snyder. „Rezygnując z prawdy, oddajemy władzę tym, którzy ze swym bogactwem i charyzmą zastępują ją spektaklem. Bez zgody co do podstawowych faktów obywatele nie stworzą społeczeństwa obywatelskiego, które pozwoli im się bronić” – zaznacza.
„Uważam, że lepsza znajomość przeszłości – faszystowskiej i innej – pozwala dostrzec elementy teraźniejszości, które moglibyśmy pominąć, myśleć szerzej o wariantach przyszłości. W październiku było dla mnie jasne, że zachowanie Trumpa zapowiada zamach stanu – nie dlatego, że teraźniejszość powtarza przeszłość, tylko dlatego, że przeszłość rzuca światło na teraźniejszość” – stwierdza historyk.
Jego zdaniem „dzięki technologii i osobistym talentom Trump kłamał w tempie, któremu nie sprostał żaden przywódca w dziejach”. A jednak „nie był w stanie wmusić jakiegoś naprawdę wielkiego kłamstwa, jakiejś fantazji tworzącej alternatywną rzeczywistość, w której ludzie mogą żyć i umierać, jego protofaszyzm nie dorównywał ideałowi”. Pokusił się zatem – pisze Snyder – „o kłamstwo niebezpiecznie ambitne – że wygrał wybory”.
Jak przekonuje historyk, „teza, że Trumpowi wykradziono zwycięstwo, jest wielkim kłamstwem nie tylko dlatego, że urąga logice, błędnie opisuje rzeczywistość i wymaga wiary w spisek. Jest nim dlatego, że odwraca znaki moralne amerykańskiej polityki i podstawy amerykańskiej historii”.
Autor eseju zwraca również uwagę, że wcześniej Trump „z uwagi na brak politycznego doświadczenia i jawny rasizm okazał się niewygodny dla partii, a jako notoryczny kłamca zyskał w oczach wybitnych republikanów opinię prostaka. Gdy jednak zdobył urząd, jego szczególne rozbijackie zdolności zdawały się otwierać ogromne możliwości graczom. Pod wodzą głównego rozgrywającego – [Mitcha] McConnella – zapewnili posady setkom sędziów federalnych i cięcia podatkowe bogatym”.
Zdaniem profesora „protofaszyzm Trumpa jest daleki od faszyzmu – jego wizja nigdy nie sięgała poza lustro. Jego naprawdę wielkie kłamstwo wyrastało nie ze światopoglądu, tylko z realnej obawy, że ma coś do stracenia”. Nigdy też – co zauważa Snyder – „nie zadał on decydującego ciosu. Brakło mu wsparcia wojska, bo zraził do siebie część dowódców”. Ostatecznie „prezydent, mimo wytaczanych procesów, próśb i gróźb pod adresem urzędników, nie mógł zaaranżować sytuacji, która zakończyłaby się tym, że dobrzy ludzie robią złe rzeczy. Umiał wmówić niektórym wyborcom, że wygrał wybory w 2020 r., ale nie był w stanie przekonać instytucji do wielkiego kłamstwa”.
„Próba Trumpa zamachu stanu w latach 2020-21 jest, jak inne nieudane próby puczu, przestrogą dla tych, którym zależy na rządach prawa, i lekcją dla wszystkich innych. Protofaszyzm trumpizmu ukazał, co jest możliwe w amerykańskiej polityce. Aby przeprowadzić w 2024 r. skuteczny zamach stanu, rozbijacze będą potrzebować czegoś, czym Trump nie w pełni dysponował – zorganizowanej w skali kraju gniewnej mniejszości, gotowej odwołać się do przemocy i zastraszać wyborców. Cztery lata propagowania wielkiego kłamstwa mogą im to zapewnić. Zarzut, że druga strona «ukradła wybory», to obietnica tego, że ukradniemy je sami. Oraz że druga strona zasługuje na karę” – czytamy.
Snyder dodaje: „Ameryka nie przetrwa wielkiego kłamstwa tylko dlatego, że kłamca stracił władzę. Potrzebna będzie rozumna repluralizacja mediów i uznanie faktów za dobro publiczne”.
Przeczytaj też: Flaga, śmierć i wódz rewolucji, czyli „pucz Trzech Króli” w Waszyngtonie
DJ