W wolnej Polsce Kościół rzymskokatolicki ma już za sobą bardzo poważny kryzys – i to zaskakująco szybko przezwyciężony. Równie szybko został on jednak zapomniany.
Tekst referatu „Kościół katolicki w Polsce po roku 1989: bliżej społeczeństwa czy bliżej władzy?”, wygłoszonego 3 czerwca 2009 r. w Belwederze, podczas konferencji „W drodze do demokratycznego państwa prawa” zorganizowanej przez rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego.
W okresie komunizmu, a zwłaszcza w czasie stanu wojennego, Kościół rzymskokatolicki odgrywał w Polsce rolę szczególną. Biskupi stali się rzecznikami wolnościowych aspiracji społeczeństwa. Pod „skrzydłami” Kościoła chroniła się działalność niezależna, dla której nie było miejsca w oficjalnym życiu publicznym. Dostrzegalny stał się wówczas nawet fenomen ludzi niewierzących, ale praktykujących – takich, którzy przychodzili do świątyń nie po to, by wziąć udział w ceremoniach religijnych, lecz „na złość komunie”.
Dzięki temu w roku 1989 Kościół rzymskokatolicki był w Polsce autorytetem praktycznie niekwestionowanym. Na początku rządów Tadeusza Mazowieckiego poziom zaufania do Kościoła sięgał 90 proc., co jest wynikiem niewyobrażalnie wysokim we współczesnych społeczeństwach. W kolejnych latach autorytet Kościoła jednak – z różnych przyczyn – szybko korodował.
Odwrócenie negatywnej tendencji w społecznym postrzeganiu Kościoła w roku 1993 nie było dziełem przypadku, lecz świadomie wybranej strategii działania. Stworzenie takiej strategii wymaga jednak wcześniejszego przyjęcia dojrzałej wizji Kościoła przyszłości. A o taką wizję w dzisiejszej rzeczywistości Kościoła w Polsce bardzo trudno
Wyniki regularnych porównywalnych badań cenionych ośrodków – CBOS i OBOP/TNS OBOP – ukazują podobny proces: najpierw, do roku 1993, zaufanie do Kościoła jako instytucji (o to pytał OBOP) i aprobata dla jego działań (o to pytało CBOS[1]) spadały w bardzo wysokim tempie.
Coś dużo ciekawszego zaczęło się jednak dziać od roku 1993. Nastąpiło bowiem odwrócenie spadkowego trendu: aprobata i zaufanie do Kościoła zaczęły rosnąć – i to początkowo nawet szybciej niż wcześniej spadały.
Dlaczego tak się działo – czy najpierw aprobata dla Kościoła spadała, bo stał się on wygodnym „chłopcem do bicia”, czy stał się celem ataku w ramach walki o rząd dusz, czy też sam sobie zasłużył na spadek autorytetu, wtrącając się do polityki?
Dlaczego później społeczny wizerunek Kościoła uległ poprawie? Czy Kościół tak bardzo się zmienił, czy też zmieniło się tylko jego postrzeganie? Dlaczego Kościół tak „łatwo” wrócił do grona instytucji cenionych społecznie? Kto zmienił język – Kościół, media, politycy?
Czy obecna stabilizacja zaufania do Kościoła i aprobaty dla jego działań na wysokim poziomie jest zjawiskiem trwałym, czy też może ulec zmianie?
Lata 1989-1993: dlaczego Kościół tracił?
W moim przekonaniu, można wskazać kilka powodów spadku poparcia dla Kościoła w latach 1989-1993[2].
Po pierwsze, pozycja Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce po latach komunizmu była tak wysoka, że spadek opinii pozytywnych był nieuchronny – socjologowie używają czasem pojęcia „efekt sufitowy”, co oznacza, że wyniki nie mogły już rosnąć, gdyż wyżej był tylko sufit.
Po drugie, spadek był nieunikniony, gdyż Kościół ze swej istoty nie szuka popularności, lecz głosi wysokie wymagania. W sytuacji nowo odzyskanej wolności nieuchronne było zderzenie społecznych oczekiwań idących w stronę większego „luzu” z dużo bardziej rygorystycznym przesłaniem Kościoła.
Po trzecie, na spadek społecznego autorytetu Kościoła wpłynęły także błędy popełniane przez jego przedstawicieli w pierwszych latach polskiej wolności, pozwalające podejrzewać, że chcą mieć teraz bezpośredni wpływ na władzę. W latach 1990-1991 miały przecież miejsce takie wydarzenia jak próby wpływania przez biskupów na personalne decyzje premiera (np. dotyczące powołania wojewody w danym województwie) czy rozsyłanie z Sekretariatu Episkopatu Polski przed wyborami parlamentarnymi instrukcji dla katolickich wyborców, na kogo mogą/powinni głosować.
Najlepiej opierać siłę katolicyzmu na związkach ze społeczeństwem, najlepiej oddziaływać przez kulturę, a nie liczyć na przywileje udzielane przez władzę
Czwartym czynnikiem wpływającym na spadek „notowań” Kościoła jest, moim zdaniem, postkomunistyczna mentalność panująca w społeczeństwie. Pomimo świeżych dobrych doświadczeń z Kościołem wielu Polaków za normę uznało jednak model obecności Kościoła w życiu publicznym ukształtowany za PRL, opierający się na założeniu, że religia jest sprawą prywatną. W związku z tym wszystkie nowe wydarzenia – jak powrót lekcji religii do szkół czy kapelanów do szpitali, więzień lub wojska – traktowane były (nawet przez niektórych wpływowych intelektualistów) jako zagrożenie dla neutralności światopoglądowej państwa, podczas gdy takie sytuacje i rozwiązania prawne są standardem w wielu społeczeństwach demokratycznych.
Nie sposób nie wspomnieć także o zamieszaniu w głowach Polaków, jakie musiało się zrodzić podczas „zimnej wojny religijnej” z początku lat dziewięćdziesiątych. Wszystkie sprawy dyskusyjne z dziedziny relacji Kościół-państwo pojawiały się wówczas w debacie publicznej jako prawdziwe kwestie zapalne. Język mediów stał się bardzo ostry. Kościół został zaatakowany za dążenie do budowy państwa wyznaniowego – zarówno przez swych tradycyjnych wrogów, jak i część dawnych sojuszników z „Solidarności”.
To wówczas nośne społecznie i chwytliwe stały się hasła mówiące o tym, że na miejsce czerwonego totalitaryzmu powstaje w Polsce nowy, tym razem czarny. To wówczas szczytów popularności sięgał postkomunistyczno-nihilistyczny tygodnik „Nie” kierowany przez byłego rzecznika rządu stanu wojennego, Jerzego Urbana.
Po roku 1993: dlaczego Kościół zyskiwał?
Na zmianę społecznego postrzegania Kościoła w roku 1993 i później wpłynęło również wiele czynników.
Po pierwsze, widzę tu wpływ Jana Pawła II, zaniepokojonego zbytnim upolitycznieniem polskiego Kościoła. W styczniu 1993 r. papież przyjmował w Watykanie polskich biskupów składających regularną (co pięć lat, a więc pierwszą od przełomu roku 1989) wizytę ad limina apostolorum. Jan Paweł II stanowczo przestrzegał wówczas biskupów przed utożsamianiem Kościoła z jakąkolwiek partią polityczną. Przypominał też, że żadna partia nie ma prawa do reprezentowania Kościoła w polityce, przesłanie Kościoła jest bowiem uniwersalne, przekraczające partyjne partykularyzmy.
Efektem tych spotkań w Watykanie i papieskiej „reprymendy” była postawa Episkopatu Polski w wyborach parlamentarnych roku 1993 roku – sformułowano wówczas kapitalną zasadę: „nie można być dobrym katolikiem, nie będąc dobrym obywatelem”. Wyraźnie wyciągnięto wnioski z poprzednich, przypomnianych wyżej, błędów. Mniej było w języku Episkopatu argumentacji typu „Polak-katolik”, w zamian za to pojawił się język „katolik-obywatel”.
W roku 1993 zaczął zmieniać się także publiczny wizerunek Kościoła. Symbolem tej przemiany stał się – wybrany w 1993 r. na sekretarza Episkopatu – bp Tadeusz Pieronek, prezentujący „bardziej ludzką” twarz Kościoła, życzliwą światu i uśmiechniętą. Medialna popularność sekretarza (i de facto rzecznika) Episkopatu stała się bardzo cenna w procesie odzyskiwania przez Kościół utraconego zaufania społecznego.
Choć po 1993 roku Kościół zasadniczo oddalał się od władzy, to jednak paradoksalnie nie stawał się jednocześnie bliższy społeczeństwu. Nie dokonuje to się bowiem automatycznie. Brakuje tu nowych wzorców działania odpowiadających wolnemu, pluralistycznemu społeczeństwu
Można też mówić o wprowadzeniu w życie nowej strategii medialnej Kościoła. To właśnie w roku 1993 powstała Katolicka Agencja Informacyjna (co było zasługą głównie śp. bp. Jana Chrapka). Powołanie agencji informacyjnej przez Konferencję Episkopatu Polski było krokiem dalekosiężnym i wyrazem nowego podejścia do kwestii obecności Kościoła w świecie mediów – zamiast narzekania na złe media, zaproponowano dostarczanie profesjonalnej informacji. Z informacjami KAI dziennikarze mogą robić, co uznają za stosowne, nie mogą już jednak narzekać (czy też, realnie rzecz ujmując, dużo mniej mogą narzekać) na niedoinformowanie.
Rok 1993 wydaje się też istotną cezurą, jeśli chodzi o dokończenie procesu tworzenia nowego polskiego modelu relacji Kościół-państwo. To wówczas nastąpiło podpisanie konkordatu między Rzecząpospolitą Polską a Stolicą Apostolską. O jego zapisy, co prawda, toczyła się jeszcze ostra walka polityczna, ale coraz wyraźniej było widać, że zdecydowana większość społeczeństwa popiera przyjęte rozwiązania i w ich stabilności dostrzega gwarancję pokoju społecznego.
Coraz wyraźniej było też widać, że argumenty przeciw konkordatowi mają charakter czysto ideologiczny – najlepszym tego przykładem stał się fakt, że pierwszą osobą, która skorzystała z możliwości zawarcia ślubu konkordatowego (tj. ślubu kościelnego, który rodzi skutki także w świetle prawa państwowego) był lokalny warszawski radny Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a to przecież jego partia przez wiele miesięcy przestrzegała przed niebezpieczeństwami wynikającymi z wprowadzenia w życie tych przepisów.
Trzeba też wspomnieć, że to w roku 1993 – po gorących dyskusjach – została uchwalona przez parlament i weszła w życie ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Stopniowe wygasanie publicznych sporów na ten temat z pewnością także prowadziło do poprawy wizerunku Kościoła, tym bardziej, że postawy Polaków w kwestii legalizacji aborcji ewoluowały w kierunku bardziej zgodnym z nauczaniem Kościoła.
Kościół jako instytucja zaufania publicznego
Wedle przytaczanych badań, od drugiej połowy lat 90. nastąpiła stabilizacja społecznego autorytetu Kościoła na wysokim poziomie. Zaufanie do Kościoła i aprobata dla jego działań wahają się od ponad dziesięciu lat w granicach 70 proc. Sytuacja stała się wręcz nudna dla badaczy, a jeszcze bardziej dla mediów, które nie mogą się doczekać na wyniki badań ukazujące spadek religijności czy kryzys postrzegania Kościoła.
Kościół rzymskokatolicki jest dla Polaków autentyczną instytucją zaufania publicznego. Patrząc wstecz, trzeba dostrzec, że – nawet w okresie silnych wahań społecznego wizerunku Kościoła – przez cały czas od roku 1989 ponad połowa Polaków obdarzała Kościół rzymskokatolicki swoim zaufaniem. Według OBOP stale wyższym zaufaniem cieszą się jedynie instytucje charytatywne: Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, Caritas (przecież instytucja kościelna!) i Polski Czerwony Krzyż (przez pewien czas wyższe zaufanie od Kościoła miało także wojsko).
Doświadczenia innych krajów pokazują, że społeczny autorytet Kościoła można bardzo szybko albo roztrwonić (gdy przyczyny leżą bardziej wewnątrz Kościoła), albo utracić (gdy głównym bodźcem są przemiany kulturowe czy cywilizacyjne). W polskich realiach istnieje potencjalna „gotowość” do takiej zmiany
Charakterystyczną cechą – wydaje się, że znakomicie pokazującą specyfikę polskiej religijności – jest fakt, że kryzys aprobaty/zaufania do Kościoła w początkowym okresie polskiej transformacji nie pociągał za sobą spadku praktyk religijnych. Jak pokazują regularne badania CBOS, w tym samym okresie, gdy szybko spadało zaufanie do Kościoła, nie zmieniał się poziom praktyk religijnych[3]. Można by rzec, że Polacy potrafili odróżnić swój (zmienny) stosunek do Kościoła instytucjonalnego od (niezmiennego) stosunku do Boga.
Warto też zwrócić uwagę na zjawisko nazwane w pracach Laboratorium „Więzi” „kościelnością mimo wszystko”. Chodzi tu o „poczucie związku z Kościołem, nawet pomimo grzeszności i słabości duszpasterzy, pomimo niezrozumiałości takich czy innych decyzji hierarchii (np. przeniesienie ukochanego księdza do innej parafii), pomimo niejasności finansowej parafii. Pomimo narzekania na Kościół, pomimo tradycji spontanicznego oddolnego antyklerykalizmu – Polacy i tak będą chodzić do kościoła”[4].
Chodzi zatem o niezwykle interesujący fenomen (uchwytny także socjologicznie), że na poziom deklaracji wiary i praktyk religijnych nie mają istotnego wpływu pojawiające się niekiedy skandale z duchownymi, a nawet biskupami w roli głównej – czy to na tle obyczajowym, czy lustracyjnym[5].
Choć niemal wszyscy obserwatorzy (z niżej podpisanym włącznie) spodziewali się na przykład kryzysu zaufania do Kościoła instytucjonalnego po, niewyjaśnionej do końca, sprawie abp. Paetza, nic takiego nie nastąpiło. Polacy wyraźnie kierują się zatem zasadą „dłużej klasztora niż przeora” i nie sugerują się słabościami czy grzechami hierarchów, kształtując swój generalny stosunek do Kościoła.
Ważny jest tu sposób postrzegania Kościoła przez Polaków. Pod tym względem należy przypisać szczególną wagę badaniom przeprowadzonym pod auspicjami warszawskiego Centrum Myśli Jana Pawła II wedle autorskiego pomysłu zespołu socjologów kierowanego przez prof. Krzysztofa Kosełę. Badacze spróbowali podjąć się dzieła pionierskiego: dowiedzieć się, jaki język mówienia o Kościele jest Polakom najbliższy.
Przedstawili respondentom do wyboru różne definicje Kościoła, odpowiadające trzem aspektom: instytucjonalnemu, mistycznemu i wspólnotowemu[6]. Na aspekt instytucjonalny wskazują następujące definicje Kościoła: „instytucja zaspokajająca potrzeby religijne ludzi”, „regularnie praktykujący, bo tak nakazują księża, tradycja”, „hierarchia i dostojnicy”. Aspektowi mistycznemu przypisano odpowiedzi: „ludzie wierzący w boskość Jezusa Chrystusa”, „szukający Boga w modlitwie, mszy, sakramentach”, „ludzie, którzy żyją zgodnie z nauką Jezusa Chrystusa”. Aspekt wspólnotowy to odpowiedzi: „członkowie ruchów i wspólnot katolickich”, „parafianie i ich duszpasterze”, „wspólnota wiernych, księży i biskupów”. Badani mogli wybrać nie więcej niż trzy definicje. Pełnego wyboru trzech definicji dokonało 45 proc. badanych, a średnio wybierano 2,1 definicji.
Wyniki badań przedstawia poniższy rysunek[7]. Odsetki odpowiedzi nie sumują się do 100 proc., gdyż respondenci mogli wybrać do trzech definicji.
Najczęściej wybierane są zatem – ku zaskoczeniu wielu czytelników – nie odpowiedzi instytucjonalne, lecz „mistyczne”. Autorzy badania podkreślają w komentarzu, że „przynajmniej jedną definicję dotyczącą mistycznego aspektu Kościoła wybrało 70 proc. badanych, aspektu instytucjonalnego – 46 proc., aspektu wspólnotowego – 40 proc.”. To kolejne potwierdzenie, że instytucjonalny aspekt Kościoła nie jest dominujący w świadomości Polaków.
W świetle tych danych można postawić hipotezę, że przynajmniej część dylematów w postawach polskiej opinii publicznej wobec Kościoła można próbować wyjaśniać poprzez wskazanie, że pytając Polaków o Kościół, ankieterzy (i autorzy sondaży) mają na myśli niemal wyłącznie aspekt instytucjonalny (Kościół jako ważna instytucja życia publicznego albo Kościół jako biskupi/hierarchia/duchowieństwo), podczas gdy znaczna część badanych dużo częściej myśli i mówi o Kościele jako duchowej wspólnocie ludzi między sobą i z Bogiem; wspólnocie, którą sami tworzą i z którą się utożsamiają. Napięcie to może znajdować swój wyraz w opiniach wyrażanych wobec ankieterów.
Kościół ma za dużo władzy?
Duchowe utożsamienie się z Kościołem, mocno kościelny charakter polskiej religijności oraz aktualny wysoki poziom zaufania i aprobaty dla Kościoła nie oznaczają oczywiście braku krytycyzmu wobec niektórych działań przedstawicieli Kościoła instytucjonalnego, zwłaszcza tych uznawanych – jak się potocznie mówi – za wtrącanie się Kościoła do polityki.
Od lat bowiem stabilne jest wśród Polaków połączenie dwóch postaw: aprobaty dla publicznej obecności symboli religijnych i szerzej: obecności Kościoła w życiu publicznym, oraz dezaprobaty dla prób bezpośredniego wpływania przez hierarchię kościelną na przebieg życia politycznego, np. poprzez instrukcje wyborcze czy zabieranie głosu w sprawie konkretnego kształtu ustaw[8].
Niekiedy sprzeciw wobec zbyt jednoznacznego politycznego zaangażowania Kościoła przyjmuje postać utrwalonego stereotypu. Tak jest, moim zdaniem, w przypadku silnego od wielu lat (choć słabnącego) wśród respondentów różnych polskich ośrodków badania opinii publicznej przekonania, że – jak mówi się potocznie – „Kościół ma za dużo władzy”.
Dane powyższe pokazują zasadniczą stabilność przekonania, że Kościół ma zbyt duży udział w życiu politycznym Polski. Twierdzenie, że przekonanie to jest utrwalonym stereotypem, opieram na fakcie, że wedle powyższych danych połowa Polaków konsekwentnie utrzymuje, że Kościół ma zbyt duży wpływ na życie polityczne – dzieje się tak jednak całkowicie niezależnie od rozwoju sytuacji politycznej, a więc także w okresach, gdy Polską dwukrotnie rządził postkomunistyczny Sojusz Lewicy Demokratycznej.
Ta grupa respondentów tak bardzo nie chce, żeby Kościół włączał się w bieżące życie polityczne, że nawet gdy kluczowe decyzje dotyczące Polski podejmowali Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller, oni twierdzili, że i tak Kościół ma zbyt wielki wpływ na politykę…
Innym przykładem żywotności owego stereotypu mogą być wyniki badania OBOP z października 1994 r., tj. po roku rządów koalicji SLD-PSL. Pytano wówczas m.in. o to, kto ma największy wpływa na rząd. Według tych badań 44 proc. respondentów za najbardziej wpływowy uznało parlament, a zarazem aż 41 proc. było przekonanych, że największy wpływ na rząd Waldemara Pawlaka ma… Kościół katolicki.
Blisko władzy? Blisko społeczeństwa?
Jak widać z powyższych danych i refleksji, Kościół rzymskokatolicki jest oceniany przez Polaków bardziej krytycznie, gdy (w rzeczywistości lub wedle medialnego czy stereotypowego wizerunku) zbliża się do władzy politycznej.
Nie jest to nowe odkrycie. Od dawna wiadomo doskonale, że sojusz ołtarza z tronem niekoniecznie pomaga rządzącym, a źle służy Kościołowi. Najnowsze dzieje Polski potwierdzają tę tezę. Im bliżej było po roku 1989 Kościołowi do władzy, tym słabszy stawał się jego społeczny autorytet – można to znakomicie zaobserwować w latach 1989-1993 i 2005-2007.
Sprzyja natomiast autorytetowi Kościoła zachowywanie większego dystansu wobec bieżącej polityki. Im bardziej Kościół dystansował się od władzy, im bardziej przechodził z pozycji gracza politycznego na pozycję autorytetu moralnego – tym bardziej stawał się godnym zaufania (po roku 1993 nastąpiło nawet znaczące odwrócenie ostrego trendu spadkowego).
Od lat stabilne jest wśród Polaków połączenie dwóch postaw: aprobaty dla publicznej obecności symboli religijnych (i szerzej: obecności Kościoła w życiu publicznym) oraz dezaprobaty dla prób bezpośredniego wpływania przez hierarchię kościelną na przebieg życia politycznego
Najlepiej zatem opierać siłę katolicyzmu na związkach ze społeczeństwem, najlepiej oddziaływać przez kulturę, a nie liczyć na przywileje udzielane przez władzę. Wydaje się, że z tym nie powinno być w Polsce wielkich problemów, bo to właśnie w naszym kraju społeczne znaczenie katolicyzmu tradycyjnie opierało się na związkach Kościoła z narodem i kulturą, a nie na politycznej pozycji Kościoła.
Taka relacja między Kościołem a życiem publicznym jest zresztą zgodna nie tylko z polską tradycją, lecz także ze współczesnym nauczaniem społecznym Kościoła, które zrezygnowało z prób projektowania idealnego społeczeństwa, a zwłaszcza państwa katolickiego, prezentuje natomiast zasady moralne, kryteria ocen i wskazówki działania, które można stosować w różnych kontekstach społecznych.
Niestety, mamy jednak z tym pewien problem. Choć po 1993 roku Kościół zasadniczo oddalał się od władzy, to jednak paradoksalnie nie stawał się jednocześnie bliższy społeczeństwu. Nie dokonuje to się bowiem automatycznie. Brakuje tu nowych wzorców działania odpowiadających wolnemu, pluralistycznemu społeczeństwu.
Z pewnością można powiedzieć, że zdołaliśmy w Polsce wypracować nowy model relacji Kościół-państwo – opierający się na konstytucyjnych zasadach autonomii i niezależności obu podmiotów oraz – tam gdzie to możliwe – współpracy dla dobra wspólnego. Brakuje jednak podobnego modelu relacji Kościół-społeczeństwo. Można powiedzieć, że po roku 1989 Kościół w Polsce zrozumiał (dość boleśnie), że nie może być Kościołem partyjnym, ale wciąż nie potrafił jeszcze znaleźć sposobu na to, jak być Kościołem społecznym.
W stosunku Kościoła do problemów społecznych brakuje rzeczowego języka. Dominują albo przemilczanie, albo ideologizowanie, albo oskarżanie. Choć można by długo wyliczać przykłady na tezę odwrotną, to jednak generalnie brakuje inspirowanego wiarą chrześcijańską zaangażowania w sprawy społeczne. Dominuje nieumiejętność analizowania i hierarchizowania spraw.
Pojawia się nieraz poczucie déjà vu. Choć po roku 1993 stopniowo Episkopat rezygnował ze stosowania w debacie publicznej „argumentu 95 proc.” (odwołującego się do arytmetycznej większości ochrzczonych katolików), to jednak w ostatnich latach język 95 proc. powrócił. Formuła „Polak-katolik” – nawet jeśli bliska rzeczywistości w opisie faktów, to fatalna i szkodliwa jako zasada organizacji życia społecznego – odżywa, i to bynajmniej nie na marginesie życia Kościoła. A przecież nie powinniśmy wlewać nowego (pluralistycznego) wina w stare (etniczno-narodowe) bukłaki…
Część środowisk katolickich programowo ucieka od zaangażowania społecznego, ograniczając się do modlitwy i, wąsko rozumianego, życia duchowego. Istnieją dziwne napięcia między trzecim sektorem a Kościołem. Dużo jest tu zbędnych nieufności i podejrzeń – a powinna być współpraca. Za mało jest wzorców zaangażowania społecznego, które nie byłoby partyjne czy uwikłane ideologicznie, a nie było też działalnością czysto charytatywną. Chociażby wspaniały ruch wolontariatu (współczesne wcielenie idei służby bliźniemu) jedynie w Lublinie nabrał charakteru chrześcijańskiego, dzięki inicjatywie tamtejszego duszpasterza młodzieży, ks. Mieczysława Puzewicza.
Wielki jest niewykorzystany kościelny kapitał społeczny. Dość wspomnieć olbrzymi obywatelski potencjał parafii czy potężny rezerwuar zaplecza dla wolontariatu w ruchach i wspólnotach religijnych. Abp Kazimierz Nycz ocenia, że jedynie 10 proc. polskich parafii angażuje się społecznie[9]. W liczbach bezwzględnych wydaje się to dużo, bo ponad 1000 parafii w całej Polsce. Ale to znaczy także, że pozostałe 9 tys. parafii jest społecznie biernych, ogranicza się do funkcji kultowych…
Kolejny kryzys przed nami?
Jak widać z powyższych danych, Kościół rzymskokatolicki w Polsce po roku 1989 ma już za sobą jeden poważny kryzys – w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych – zaskakująco szybko przezwyciężony. Równie szybko został on zapomniany – i przez ludzi Kościoła, którzy wolą nie wspominać ówczesnych błędów; i przez środowiska niechętne Kościołowi, te bowiem wolą nie dostrzegać, że po spadku zaufania do Kościoła nastąpiło odwrócenie trendu i wyraźny wzrost.
Czy – jak głosi wielu komentatorów i publicystów – zagląda polskiemu Kościołowi w oczy kolejny kryzys? Niewątpliwie Kościół posiada w Polsce potężny kapitał zaufania. Czy kapitał ten może ulec roztrwonieniu? Oczywiście tak. Czy musi tak się stać? Oczywiście nie.
Kolejny kryzys nie jest nieunikniony. Warto jednak, by osoby decydujące o postawie Kościoła przemyślały na nowo lekcję roku 1993
Doświadczenia innych krajów pokazują, że społeczny autorytet Kościoła można bardzo szybko albo roztrwonić (gdy przyczyny leżą bardziej wewnątrz Kościoła), albo utracić (gdy głównym bodźcem są przemiany kulturowe czy cywilizacyjne). W polskich realiach istnieje potencjalna „gotowość” do takiej zmiany. Jej znaczącym wskaźnikiem jest, opisywany przez dr. Sławomira Mandesa z Instytutu Socjologii Uniwersyteu Warszawskiego, wyraźny spadek liczby osób przekonanych, że Kościół daje odpowiedź na potrzeby i problemy człowieka. Według badań World Values Survey i European Value Study w latach 1990-2008 liczba Polaków przekonanych, że Kościół daje odpowiedzi na różne ludzkie pytania spadła o kilkanaście procent (w przypadku odpowiedzi na pytania duchowe), a nawet o ponad 25 proc. (w przypadku odpowiedzi na problemy rodziny)[10].
Rzecz jasna, kryzys nie jest nieunikniony. Warto jednak, by osoby decydujące o postawie Kościoła przemyślały na nowo lekcję roku 1993. Opisane wyżej zmiany w ówczesnej postawie Kościoła nie były dziełem przypadku, lecz świadomie wybranej strategii działania. Stworzenie takiej strategii wymaga jednak wcześniejszego przyjęcia dojrzałej wizji Kościoła przyszłości. A o taką wizję w dzisiejszej rzeczywistości Kościoła w Polsce bardzo trudno. Oby jej nie zabrakło, jeśli nadejdzie (a kiedyś nadejść musi) kolejna godzina próby.
[1] Korzystam tutaj z opracowania Rafała Boguszewskiego, Polak – na zawsze katolik? Polska religijność w latach 1989-2008 na podstawie badań CBOS, w: „Więź” 2008 nr 9. Tekst ten otwierał raport Laboratorium „Więzi” Dziś i jutro polskiej wiary.
[2] Zob. także: Zbigniew Nosowski, Czy Polska jest (jeszcze) krajem katolickim?, w: „Więź” 2003 nr 5, s. 45-46.
[3] Zob. Rafał Boguszewski, Polak – na zawsze katolik?, art. cyt.
[4] Zespół Laboratorium „Więzi”, Zawsze wierna czy mierna? Plusy i minusy polskiej wiary, w: „Więź” 2008 nr 9, s. 40.
[5] Więcej na ten temat – Zbigniew Nosowski, Kościół godny(?) zaufania. Nad wynikami sondaży opinii publicznej z lat 1989-2008, „Teologia Polityczna” nr 5/2009-2010.
[6] Zob. Paweł Gierech, Agnieszka Dobrzyńska, Polacy o Kościele, w: Wartości Polaków a dziedzictwo Jana Pawła II, red. Tomasz Żukowski, Centrum Myśli Jana Pawła II, Warszawa 2009, s. 102 nn.
[7] Tamże, s. 104.
[8] Wielokrotnie pisała o tym Mirosława Grabowska, zob. np. Religijność i Kościół w procesie transformacji w Polsce, w: Pierwsza dekada niepodległości. Próba socjologicznej syntezy, pod red. Edmunda Wnuk-Lipińskiego i Marka Ziółkowskiego, Warszawa 2001, s. 176.
[9] Abp Kazimierz Nycz, Podsumowanie dyskusji. Wypowiedź na seminarium Kościół w społeczeństwie obywatelskim. Społeczeństwo obywatelskie w Kościele. 12 marca 2009 r., Warszawa: Instytut Spraw Publicznych, Laboratorium „Więzi”.
[10] Sławomir Mandes, Kościół katolicki a proces modernizacji, referat wygłoszony podczas konferencji „Polska po 20 latach wolności” zorganizowanej przez Instytut Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, 23 maja 2009 r.