Zima 2024, nr 4

Zamów

Śmierć chorych dzieci i polityka [polemika]

Strajk Kobiet. Warszawa, październik 2020. Fot. Can Ayaz / na licencji CC BY-SA 2.0

Fundamentalnie nie zgadzam się z traktowaniem zabijania poczętych dzieci jako jednego z wielu problemów politycznych. Z takiego założenia wychodzi Zbigniew Nosowski.

Nie istnieje chyba żadna cywilizacja, w której szczególnie chronioną wartością nie byłoby ludzkie życie. Zamach na nie uznawany jest za czyn godny potępienia przez wszystkie systemy moralne. Nie inaczej jest z prawem.

Owszem, wszędzie znaleźć można rozmaite, różne w różnych czasach i miejscach, listy wyłączeń – kategorii ludzi, których zabijać można; osób, które, zwykle pod pewnymi warunkami, mogą się tego bezkarnie dopuszczać; okoliczności, w których jest to możliwe. Jednak można powiedzieć, że kierunek zmian cywilizacyjnych jest jednoznaczny: wyjątków od zasady „nie zabijaj” – zasady moralnej i prawnej – jest coraz mniej. Jesteśmy też coraz bardziej uwrażliwieni na cierpienie osób słabych i bezbronnych – dzieci, ludzi starszych, chorych.

Równocześnie następuje nie tylko wyjęcie spod prawa, ale pozbawienie negatywnej kwalifikacji moralnej zabijania jednej kategorii ludzi: dzieci poczętych. Mało tego – coraz częściej prawo do ich zabijania trafia na listę praw człowieka! Ten proces postępuje. Dziś niedawna skrajność – jawna pochwała aborcji – staje się głównym nurtem debaty.

Postęp?

Dzieje się tak w czasach stopniowego, bywa, że aż do przesady, uwrażliwiania na cierpienie coraz to nowych grup ludzi – i zwierząt. Dzieje się tak w czasach niebywałego postępu nauki, gdy nie ma już żadnej uzasadnionej naukowo wątpliwości co do tego, kiedy następuje początek nowego życia. Co więcej, postęp nauki sprawia, że przeżywają dzieci, które organizm matki opuściły tak wcześnie, że jeszcze niedawno nie miałyby na przeżycie żadnych szans. Można też dzieci – jeszcze nie narodzone lub bardzo wcześnie urodzone – skutecznie leczyć.

Temu wszystkiemu towarzyszy coraz częstsza odmowa uznania człowieczeństwa dziecka poczętego. W naszej cywilizacji (czy ona jeszcze zasługuje na tę nazwę?) przybiera ona postać masową.

Ta rewolucja będzie próbowała zjeść nas wszystkich. Zacznie od najsłabszych, tak jak w tych krajach, w których już się de facto dokonała: od zabijanych bezlitośnie dzieci poczętych, od ludzi starych, chorych i bezradnych

Tomasz Wiścicki

Trudno też znaleźć inny podobny przykład odwracania znaków, zamiany dobra ze złem. Owszem, wszyscy grzeszymy, wielu nawet dopuszcza się przestępstw, jesteśmy też jako ludzie mistrzami w wyszukiwaniu dla siebie usprawiedliwień. Aborcja to jednak przypadek szczególny. Nie ma drugiego takiego zła, w dodatku zła tak horrendalnego, które w skali masowej po prostu za zło uznawane nie jest, albo wręcz uznawane jest za dobro – i to, co ważne, przez ludzi, którzy w innych sprawach są moralnie wyczuleni, nierzadko wręcz przeczuleni.

Za częściowo tylko prawdziwe uważam wyjaśnienie przyziemne: chodzi po prostu o to, by zawsze mieć w zanadrzu taką możliwość – dla siebie, dla kogoś z rodziny czy przyjaciół. Uważam to wytłumaczenie za istotne, ale z całą pewnością niepełne. W końcu wiele jest rodzajów zła, które czynimy, a jednak żadnego z nich z taką uporczywością nie uznajemy za dobro.

Dlaczego dopiero teraz?

To wszystko stanowi tło dla wyroku Trybunału Konstytucyjnego, uznającego eugeniczną przesłankę dopuszczalności aborcji za sprzeczną z konstytucyjną ochroną życia człowieka. Zabijanie chorych dzieci nie stało się sprzeczne z Konstytucją pod koniec października 2020 roku – było takie od samego początku. Trybunał tylko to – wreszcie! – potwierdził.

Te zabijane przez tyle lat chore dzieci stanowić powinny wyrzut sumienia dla wszystkich obecnych w życiu publicznym osób, które deklarują przywiązanie do obrony życia. Co więcej – liczba zabijanych chorych dzieci z roku na rok rosła. Większość spośród nich stanowiły bynajmniej nie dzieci dotknięte wadami uniemożliwiającymi przeżycie, ale – z zespołem Downa i innymi niepełnosprawnościami.

Zamiast: „Dlaczego właśnie teraz?” należałoby więc zapytać: „Dlaczego dopiero teraz?”. Odpowiedź jest prosta: z powodów politycznych.

Niektórzy nie chcieli objąć ochroną chorych dzieci, bo nie godzili się na taką ochronę dzieci poczętych w ogóle, tyle że nie byli w stanie ich jej pozbawić. Na przeszkodzie stanęło orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego – w zupełnie innej epoce, także politycznej – stwierdzające oczywistą niezgodność z Konstytucją aborcji z tzw. przyczyn społecznych, czyli de facto na żądanie. Niestety, Trybunał nie uznał przy tej okazji, że zabijanie dzieci chorych też jest sprzeczne z ustawą zasadniczą.

Nie kompromis, lecz zawieszenie broni

W ten sposób utrwalił się stan dotychczasowy, niesłusznie zwany „kompromisem aborcyjnym”. O kompromisie możemy mówić wówczas, gdy jego strony mogą się nań zgodzić bez poczucia klęski. Tymczasem dla kogoś, kto uznaje człowieczeństwo dziecka poczętego, wyjęcie spod prawa akurat dzieci chorych jest moralnym horrendum. Z kolei jeśli ktoś tego człowieczeństwa płodowi odmawia – równie nie do przyjęcia jest niezgoda na usunięcie tegoż płodu, który w tej perspektywie nie różni się wiele od np. wyrostka robaczkowego.

Nie był to więc żaden kompromis, a jedynie zawieszenie broni – przerwa w walce, na którą się godzimy, kiedy nie możemy pokonać przeciwnika. Pamiętajmy zresztą, że przyjęcie prawa chroniącego dzieci poczęte poprzedziła bardzo gorąca dyskusja. Temperatura sporów nie wskazywała bynajmniej na to, że to zawieszenie broni przyjmą – mocno warunkowo i na jakiś czas – wszystkie strony. Gdyby się tych sporów obawiać – dzieci poczęte nie doczekałyby się w ogóle ochrony.

Próby zmiany sytuacji były zresztą podejmowane, gdy tylko do władzy doszli postkomuniści – temu właśnie zapobiegł TK. Później już nawet lewica nie podejmowała dalszych prób – czy to z obawy przed kolejną porażką przed Trybunałem, czy też dlatego, że politycy SLD nie należeli do przesadnie ideowych.

Później, nawet gdy byłaby szansa na ponadpartyjną większość, nikt nie próbował. Św. „kompromis” przeważył nad życiem dzieci. Ostatnio ponad tysiąca rocznie.

Tylko biel i czerń

Mówiąc o aborcji, trzeba pamiętać, że chodzi o kwestię fundamentalną: o zgodę lub brak zgody ze strony wspólnoty politycznej na wyjęcie spod elementarnej ochrony prawnej grupy ludzi, w dodatku najsłabszej i najbardziej bezbronnej, jak tylko można sobie wyobrazić. Jeśli naszej cywilizacji – zapewniającej w skali masowej bezpieczeństwo i dobrobyt nieznane w historii ludzkości – można postawić fundamentalny zarzut, to właśnie odbywającą się w majestacie prawa hekatombę nienarodzonych. Liczba jej ofiar sięga niewyobrażalnych dziesiątków milionów.

Dlatego fundamentalnie nie zgadzam się z traktowaniem zabijania poczętych dzieci jako jednego z wielu problemów politycznych. Z takiego założenia wychodzi Zbigniew Nosowski w swoim tekście „O Rzecz bardziej Pospolitą”. Mógłbym się pod nim podpisać, gdyby dotyczył jakiejkolwiek innej kwestii, przed którą stajemy, musząc pogodzić rozmaite sprzeczne racje. W tych innych kwestiach – podatków, formy rządu, ordynacji wyborczej itd. itp. – pluralizm poglądów służy znalezieniu rozwiązania nie idealnego, ale najlepszego z możliwych w danym miejscu, czasie i okolicznościach. Tu natomiast chodzi o życie – najzupełniej dosłownie, o życie tysięcy bezbronnych, niewinnych dzieci.

Wbrew krytykom naszego Kościoła, uważam, że w dziedzinie nauczania moralnego robi on w Polsce to, co należy. Głosi je spokojnie, nieagresywnie i z szacunkiem dla osób

Tomasz Wiścicki

Dlatego nie wystarczy prywatnie opowiadać się za ich życiem – trzeba ze wszystkich sił dążyć do ich ochrony, także prawnej. Ona oczywiście nie wystarczy – ale też nikt nie twierdzi, że wystarczy. Jednak bez niej, kiedy legalnie można je zabijać, kiedy ich życie szacuje się niżej niż inne wartości, skądinąd zresztą ważne – deklaracje obrony życia są puste.

W tej sprawie, jak w mało której w polityce, nie mamy do czynienia z odcieniami szarości, tylko z wyborem między bielą (życiem dzieci) a czernią – przyzwoleniem na ich zabijanie. Formuła „jestem przeciw aborcji, ale i przeciw karaniu za nią” oznacza w istocie na nią przyzwolenie. Jeśli można pójść do więzienia za kradzież albo sfałszowanie dokumentu, a aborcją prawo karne miałoby się w ogóle nie zajmować – jak przekonać kogokolwiek, że jest to zbrodnia wołająca o pomstę do nieba?

Metafizyczna groza

Dlatego ochrona życia jest ważniejsza od czyjegokolwiek dobrego samopoczucia. Ten „monopol” (na ochronę ich życia) jest lepszy od innego „monopolu” (na przyzwolenie na bezkarne ich zabijanie). Więcej – pierwszy jest dobry, a drugi zły. Nie będzie naprawdę pospolita rzecz, która porzuci swych najmniejszych, nienarodzonych obywateli.

Oczywiście, decyzja w sprawie prawnej ochrony życia dzieci jest jak najbardziej polityczna. Jeśli większość opowie się za ich bezkarnym mordowaniem, będziemy mogli tylko bezsilnie patrzeć, modlić się za ofiary i za krzywdzicieli. Jednak bez dostrzeżenia fundamentalnego charakteru tego akurat sporu łatwo o zejście na manowce.

Dlatego wysoce niestosowne jest moim zdaniem słowo „optymalne”, użyte przez redaktora naczelnego „Więzi” na określenie tzw. kompromisu aborcyjnego. Owszem, słownikowo „optymalny” znaczy „najlepszy z możliwych w jakichś warunkach”. Jednak ten „optymalny” stan jest tak zły – ostatnio ponad tysiąc zabitych chorych dzieci rocznie! – że uznawanie tego za formę dobra znieczula nas na wyjątkowość tej kwestii.

Można też i należy podkreślać, że polskie, mocno niedoskonałe prawo, jest stokroć albo i więcej razy lepsze niż to, co stało się standardem w cywilizowanych, a jakże, krajach Zachodu. Ani na moment nie możemy jednak wyzbywać się przy tym metafizycznej grozy na myśl o masowym zabijaniu niewinnych.

Nie chodzi tu bynajmniej o jakieś powierzchowne emocje. Tu chodzi o najgłębsze metafizyczne przejęcie, które powinno nam towarzyszyć, gdy rozważamy tę sprawę. Bez tego łatwo uznać, że mamy do czynienia ze zwykłym sporem, z których składa się nasze życie publiczne.

Nikt się nie wyłamał

Postulat konsekwentnej etyki życia mogę tylko poprzeć – z dwoma wszakże zastrzeżeniami. Po pierwsze, jak już wspomniałem wielokrotnie, żadna grupa nie jest tak zagrożona jak właśnie dzieci poczęte, a po drugie – żadna grupa nie jest tak z definicji niewinna i bezbronna. Każdy mord na człowieku zasługuje na potępienie, jednak zabójstwo dziecka budzi szczególną grozę – i słusznie. Nie możemy o tym zapominać ani na chwilę.

Można oczywiście zastanawiać się, czy akurat obecna sytuacja jest właściwym momentem. Kłopot w tym, że nie mamy żadnej gwarancji pojawienia się kiedykolwiek takiego właściwego momentu. Końca zarazy nie widać nawet na odległym horyzoncie. Wojna polsko-polska postępuje.

Szczególnie niszczącym jej narzędziem jest trwająca od 2005 r. delegitymizacja przeciwnika i opanowanych (demokratycznie!) przez niego instytucji. Żadna ze stron nie ma tu czystego sumienia, jednak prawda historyczna jest taka, że ten proceder rozpoczęła Platforma Obywatelska po swej podwójnej klęsce w wyborach 2005 r. Pamięta ktoś jeszcze alternatywny parlament, który miał zebrać się bodajże w Pałacu Kultury? Również upolitycznienie Trybunału Konstytucyjnego jest wspólnym, zgodnym dziełem obu walczących stron. Jeśli jeszcze Polska w ogóle się nie rozpadła, to tylko dlatego, że owa delegitymizacja jest na nasze szczęście niekonsekwentna. Nie znaczy to, że nie ma ona znaczenia.

Wspomniana wojna sprawia też, że niemal niepodzielnie panuje klimat z Mickiewiczowskiej ballady Golono, strzyżono. Jeśli PiS zawoła „golono!”, antyPiS musi zakrzyknąć „strzyżono!”. Stąd centrowa mimo wszystko – przynajmniej do niedawna – PO murem stanęła za proaborcyjnym protestem. Poza chwalebnymi (i wielce odważnymi!) wyjątkami prof. prof. Andrzeja Rzeplińskiego i (wprawdzie z zabezpieczającymi przed „swoimi” zastrzeżeniami, ale jednak) Andrzeja Zolla, nikt nie wyłamał się z chóru zachwytu i poparcia dla „protestu kobiet”. A przecież w partii tej byli zawsze zwolennicy obrony życia nienarodzonych. Gdzie się teraz podziali?

Najczystsza nienawiść

Kształt proaborcyjnego protestu i to, co w nim najbardziej przerażające i przygnębiające, nie powstało z dnia na dzień. Musiało dojrzewać latami. Gdyby nie ujawniło się teraz, znalazłoby ujście przy innej okazji. Stępia to w moich oczach ostrze zarzutu, że wyrok Trybunału spowodował protest. On go nie spowodował – on katalizował jego ujawnienie.

Dlatego za utopijny, niestety, uważam postulat spokojnego wynegocjowania nowego „kompromisu” czy też zawieszenia broni. Sprawa ta, podobnie jak w ogóle wszelkie kwestie w jakimkolwiek stopniu dotyczące Kościoła, zostały beznadziejnie uwikłane w kontekst wojny polsko-polskiej. Przyczyny zasługują na osobny tekst. Tu tylko uwaga, że winowajców tego stanu rzeczy należy moim zdaniem szukać wśród polityków, bynajmniej nie tylko obozu rządzącego. Jakieś rozwiązanie zostanie oczywiście prędzej czy później przyjęte. Niezależnie jednak od tego, jak wyczerpujące przeprowadzilibyśmy debaty, i tak pozostaje spora grupa, która ze wszystkich sił będzie to zawieszenie broni kontestować, domagając się swojego bezapelacyjnego zwycięstwa, czyli aborcji na życzenie.

Stan dotychczasowy, niesłusznie zwany „kompromisem aborcyjnym”, był jedynie zawieszeniem broni – przerwą w walce, na którą się godzimy, kiedy nie możemy pokonać przeciwnika

Tomasz Wiścicki

Widok setek tysięcy młodych ludzi – w większości najprawdopodobniej uczniów, nawet nie studentów – wykrzykujących na przemian wulgarne, nienawistne hasła przeciw PiS-owi i przeciw Kościołowi oraz za aborcją; ludzi równie wulgarnie i nienawistnie atakujących kościoły, a nawet wdzierających się na Msze Święte, musi budzić przerażenie. To znaczy nie musi – u niektórych budzi zachwyt, i to jest jeszcze bardziej przerażające. Podkreślam słowo „nienawiść” – sformułowanie głównych haseł politycznej manifestacji w języku wulgarnym nie jest jakimś towarzyskim nietaktem, który łatwo można usprawiedliwić młodzieńczym gniewem: to jest najczystsza nienawiść.

Ta nienawiść jest tym bardziej przerażająca, że zioną nią ludzie nie dość, że młodzi, to jeszcze w większości na oko zwyczajni i nawet sympatyczni. To nie są w większości zbuntowane nastolatki z subkultur, nienawidzące swych rzeczywistych czy wyimaginowanych krzywdzicieli. Do rangi symbolu urasta dla mnie widok uczestników protestu, ustawiających się w kolejce do biletomatu. To są dobrze ułożeni młodzi ludzie, którzy wiedzą, że metrem jeździ się z biletem – i którzy nie mają żadnego problemu z tym, by wulgarnie wykrzyczeć swoją nienawiść.

Nie widzą swego opętania

Wykrzykują też: „Wolność, równość, aborcja na życzenie!”. Przyznam się, że widok zwykłych ludzi domagających się krwi niewinnych dzieci wywołuje u mnie skojarzenia demoniczne. Oczywiście, przynajmniej część z nich mocno by się obruszyła: oni nie chcą krwi dzieci, oni chcą wolności wyboru. Kłopot w tym – i to wielki kłopot – że oni nie widzą, że w tym przypadku to jest jedno i to samo.

Demonizm tej sytuacji nie jest dla mnie wyjaśnieniem, ale źródłem pytania. Jak to się stało, że opętaniu uległy setki tysięcy ludzi? Jak to się stało, że nie tylko nie widzą swego opętania, ale bardzo dobrze się z nim czują?

Prawdziwa groza nie zaczyna się wtedy, gdy w społeczeństwie pojawiają się grupy głoszące zło i nienawiść. Tacy ludzie istnieją zawsze. Prawdziwe zło pojawia się wtedy, gdy po stronie zła opowiadają się zwykli ludzie. A jeszcze gorzej jest, gdy przez myśl im nie przechodzi, że wybrali zło.

Wyrosło pokolenie, którego znaczna część za swój uznała język odczłowieczający nienarodzone dzieci. Nie chodzi tylko o język – oni, zapewne bezrefleksyjnie, ale cóż z tego? – za swoją uznali stojącą za tym językiem wizję, że poczęte dziecko jest częścią organizmu matki i może ona z nim zrobić, co chce. Uznała też za swoje przekonanie, że wolno jest nienawidzić, obrzucać wulgaryzmami i wprost obelgami tych, którzy – rzekomo lub naprawdę – reprezentują wartości, z którymi się walczy.

Oswajanie z przemocą

Oczywiście pewne symptomy zmiany istniały już od dawna. Powszechne posługiwanie się wulgaryzmami wśród młodzieży, nawet tzw. kulturalnej, słychać od dawna gołym uchem. Chyba za łatwo uznaliśmy to specyfikę nowych pokoleń, pogodziliśmy się z tym.

Wulgarność i atakowanie świętości po raz pierwszy za normalne narzędzie działania w sferze publicznej uznały już dawno temu radykalne feministki. Potem przejmowały ten język inne pokrzywdzone i „pokrzywdzone” grupy. Łudziliśmy się – ja też się łudziłem – że pozostanie to marginesem.

To, że rodzina i szkoła, nie mówiąc o Kościele, tracą wpływ wychowawczy na znaczną część młodzieży, i że naczelnym wychowawcą stał się smartfon, stało się już banałem. Jeśli tak, to jak dotrzeć do młodego pokolenia z przekazem wartości? I dlaczego udało się to z przekazem antywartości?

Dotychczas na powyższe pytania padały najczęściej takie odpowiedzi, że trzeba posługiwać się nowymi, elektronicznymi narzędziami i że potrzebny jest nowy język. Owszem, jedno i drugie jest potrzebne, jak jednak w internetowym jazgocie i kakofonii przebić się z przesłaniem, które jest trudniejsze, bo zakłada odpowiedzialność?

Kościół robi to, co należy

Oczywiście, takie pytanie musi zadać sobie też Kościół, od biskupów po zwykłych świeckich. Kwestia zabijania dzieci poczętych ani tym bardziej nienawiści nie jest wprawdzie sprawą religijną, jednak nie jest przypadkiem, że akurat właśnie nasz Kościół broni najsłabszych i że to on nawołuje do opamiętania w polityce.

Wbrew krytykom naszego Kościoła, uważam, że w dziedzinie nauczania moralnego robi on w Polsce to, co należy. Głosi je spokojnie, nieagresywnie i z szacunkiem dla osób. Oczywiście, zdarzały się wyjątki, ale skoro jest to święty Kościół grzesznych ludzi, takie przypadki zawsze będą się zdarzać. Nie było ich z pewnością tyle, by unicestwić przesłanie dobra.

Za nieporozumienie uważam też zarzut tak powszechny, że aż uchodzący za oczywistość: że Kościół hierarchiczny zanadto zaangażował się w politykę, popierając obecną władzę. Uzasadnieniem tej tezy jest zawsze tych samych kilka nazwisk biskupów i księży. Tymczasem biskupów mamy ponad stu, a księży 30 tysięcy. Są wśród nich nieliczni, którzy PiS popierają, równie nieliczni, którzy go nie cierpią – i reszta, która na co dzień poglądów nie ujawnia i nie kieruje się nimi w codziennym duszpasterstwie. Episkopat jako całość, unikając politycznych zaangażowań, dystansował się od obecnie rządzących, choćby w sprawie uchodźców albo… tak, tak – zbyt słabego zaangażowania w obronę życia.

Kościół jest też miejscem tego, co ważniejsze od słów: świadectwa. Kobiety wahające się, czy dokonać aborcji, mogą znaleźć pomoc jedynie wśród instytucji katolickich i wśród wierzących. Druga strona potrafi zaoferować tylko jedno: ułatwienie w zabiciu dziecka.

Rewolucja zje nas wszystkich

Oczywiście, wychodzące na jaw w ostatnich czasach przestępstwa księży, a zwłaszcza ich krycie przez przełożonych, odbiera część wiarygodności głoszeniu prawdy. Z drugiej jednak strony – grzech w Kościele, także hierarchicznym, obecny był zawsze, począwszy od apostołów, i ten pełen grzeszników Kościół był w stanie prowadzić ludzi – też grzeszników – do Chrystusa. Co się stało, że dziś w skali masowej przyjmowane są najdziksze negatywne stereotypy wobec Kościoła?

Wesprzyj Więź

Jeśli ta porażka przerodzi się w trwałą klęskę, zapłacimy za to wszyscy. Zapłacą też ci, którzy najgłośniej domagają się rewolucji. Ona zje, jak każda, także własne dzieci. Będzie próbowała zjeść nas wszystkich. Zacznie od najsłabszych, tak jak w tych krajach, w których już się de facto dokonała: od zabijanych bezlitośnie dzieci poczętych, od ludzi starych, chorych i bezradnych.

Gdybym wiedział, jak ją powstrzymać, napisałbym to i powiedział już dawno temu. Jednak od tego, czy znajdziemy jakieś, choćby cząstkowe odpowiedzi, zależy – najzupełniej dosłownie – los nas wszystkich. Jest to naszym elementarnym obowiązkiem – tych wszystkich, którzy deklarują sprzeciw wobec zabijania nienarodzonych dzieci.

Przeczytaj również odpowiedź Zbigniewa Nosowskiego: „Pryncypialność już bez elastyczności”

Podziel się

6
2
Wiadomość

I to jest problem, bo autor tekstu miesza prawdę z półprawdą, a tę dzieli na ćwierć prawdę, a wszystko nazywa prawdą. Przekonanie, że cel uświęca środki, jest już wystarczajaco skompromitowane, by się nim posługiwać.

Nie rozumiem Pana zastrzeżeń, dawno już nie spotkałem się z artykułem tak dobrze oddającym obecny stan faktyczny i prawdę (to nie jest to samo). Może z jednym wyjątkiem – KEP stanowczo nie poparł poprzedniego obywatelskiego projektu STOP ABORCJI, autorstwa Ordo Iuris, ze względu na przewidzianą w nim karalność kobiet i ten sprzeciw przyczynił się bardzo do jego odrzucenia.

Panie Tomaszu, bardzo dziękuję za piękny i odważny tekst. Więź zgodziła się go opublikować zapewne ze względu na Pana związki z Redakcją, pewien układ towarzyski oraz z powodu szacunku do Pana. Ktoś inny, gdyby zgłosił się z takim artykułem, a miałby tak samo nieugiętą postawę moralną jak Pan, zostałby bez dwóch zdań od razu wyrzucony. Ja sama nie wiem czy mi ten komentarz puszczą. Dobrze, że wykorzystał Pan możliwość takiego przebicia się. Ten artykuł jest chyba jedynym na portalu wiez.pl, w którym tak jednoznacznie i bez żadnego „ale” przedstawione zostało opowiedzenie się przeciw aborcji. Jest jak perła wśród tekstów, usprawiedliwiających nieetyczne wybory kobiet. Niestety wiele tych tekstów wyszło spod pióra życzliwie nastawionych do protestów niewiast. Z przykrością muszę tu dodać, że do owych publikacji zalicza się wiersz pewnej siostry zakonnej, pochylającej się nad rzekomo nierozumianą młodzieżą oraz artykuł innej siostry zakonnej (naprawdę robi wiele dobrego, ale de facto siostrą zakonną nie jest), która na Więzi stanęła po stronie wolnego wyboru. To piękne, że zdecydowanie i mocno przeciw zabijaniu dzieci opowiada się mężczyzna. Dziękuję również za obronę Kościoła i na zwrócenie uwagi, kto jest stroną atakowaną.

Tomku,
Uważam, że z różnic „taktycznych” pomiędzy Tobą a red.Nosowskim wyprowadzasz podział ideowy, który długofalowo obraca się przeciw skuteczności starań o ochronę życia. Nie pamiętam za kim, ten spór taktyczny porównam do sporu na Soborze w Konstancji między Pawłem Włodkowicem a Johannesem Falkenbergiem o nawracanie narodów pogańskich. Pamiętajmy, że ówczesne rozumienie prawd wiary przez Kościół zakładało śmierć wieczną nieochrzczonych, więc dramatyzm wyboru był podobny do tego, który Ty widzisz, a ja się pod tym podpisuję, i myślę, że red.Nosowski też, w przypadku decyzji o aborcji. Z pewnością znasz tamtą debatę – Falkenberg broniąc Krzyżaków dowodził m.in., że kto jest przeciwko ewangelizowaniu mieczem jest przeciwko ewangelizowaniu. Kto jest przeciw wojnie z aborcją, jest za aborcją, no przynajmniej nie sprzeciwia się jej wystarczająco czynnie. W dalekiej konsekwencji to zarzucasz red.Nosowskiemu.

Tymczasem chrześcijanin nie prowadzi jakiejkolwiek wojny, światopoglądowej nie wyłączając. Pisząc o „wojnie” mam na myśli stosowanie zasady cel uświęca środki, jak wytyka powyżej bronionej przez Ciebie taktyce p.Rafał Krzysztofczyk. Broniąc życia politycy zastosowali środki niegodziwe, rodzaj przemocy w wykonaniu TK. Ciebie to nie oburza ze względu na ważny cel. I zobacz, jak taktyka, którą dopuszczasz w obecnych uwarunkowaniach obraca się przeciw celowi – orzeczenie jest nieopublikowane i w przewidywalnej przyszłości nie będzie, a ważne przesunięcie w opinii publicznej przeciw życiu już wywołało. Chyba się zgodzimy, że gdyby to było możliwe chcielibyśmy cofnięcia czasu. Dziś osiągnięcie naszego celu nie jest możliwe przez stoczenie ostatecznej bitwy, tym razem na śmierć i życie, o nasze być, a naszych adwersarzy nie być, za czym optujesz. Nie trzęsienie ziemi, nie burza, a łagodny powiew Eliasza jest potrzebny.

Np. wspólnoty „Wiara i Światło”, z którymi sam nie jestem związany, to taki powiew. Najmocniejszy w moim odbiorze głos za życiem usłyszałem od red.M.Przeciszewskiego z KAIu w debacie telewizyjnej w TVPInfo, gdy opowiadał o osobach z zespołem Downa np. ich grupie teatralnej. Wiem, że nie masz takich intencji, ale taktyka, której bronisz całkowicie zagłusza takie powiewy, a owoców nie przynosi. Na tym nie kończę, tylko przenoszę się z resztą komentarza pod odpowiedź red.Nosowskiego, gdzie niekonsekwentnie złagodzę swoją powyższą wypowiedź.

Panie! Nie ma Pan racji! Wyrok Trybunału Konstytucyjnego, tak jednoznaczny pod względem moralnym i prawnym JEST godziwym środkiem, do tego wcale nie po myśli rządzących, wbrew ich doraźnym celom.

Zakaz aborcji, szczególnie w wersji latynoamerykańskiej oznacza coraz więcej pokątnych aborcji i śmierć albo nieodwracalną utratę zdrowia reprodukcyjnego przez kobiety. W powojennej Polsce komuniści dopuścili aborcję na życzenie, bo skutki pokątnych aborcji dla całego kraju były zbyt kosztowne: leczenie kobiet po pokątnych aborcjach, ich niezdolności do pracy czy też utratę zdrowia reprodukcyjnego. Nagliła przy tym konieczności zwiększenia populacji po wojnie, a zakaz aborcji oznaczał coraz więcej makabrycznych przestępstw i porzuconych trupków noworodków. O tym zresztą pisał już Boy-Żeleński (lekarz z wykształcenia) na podstawie osobistych doświadczeń w Polsce międzywojennej . Nie będę z Panem dyskutować !

Możesz sobie adoptować niepełnosprawne dziecko. Zaprosić do domu ciężarną porzuconą kobietę ( na parę lat, nie dni). Nie masz prawa zakazywać kobiecie aborcji płodu! Płodu, nie dziecka ! Ja też nie mam prawa. Nawet, jeśli nigdy bym nie dokonała aborcji, nawet jeśli uważam aborcję za zło.

„Kobiety wahające się, czy dokonać aborcji, mogą znaleźć pomoc jedynie wśród instytucji katolickich i wśród wierzących. Druga strona potrafi zaoferować tylko jedno: ułatwienie w zabiciu dziecka.” Cóż to za obłudna hipokryzja ! Kobieta wahająca się i mająca problem, zakładając , że jest katoliczką, dostanie w administracyjnym KRK standardowe potwierdzenie, że ksiądz będzie się za nią modlił, a Bóg pomoże. Jeśłi to jej nie wystarczy – dostanie opieprz, że śmei wątpić i ma grzeszne myśli.