Z jednej strony mamy zwyczajną polityczną propagandę. Z drugiej – realne społeczne braki.
W rozgorzałej z początkiem roku dyskusji o szczepieniach z pominięciem kolejności należy – jak sądzę – oddzielić ziarno od plew. Z jednej strony mamy niewiele wnoszące spory o charakterze zwyczajnej politycznej propagandy. Bazują one na fakcie, że zaszczepili się akurat tacy, a nie inni celebryci – no bo przecież „naszym i dobrym” celebrytom wybaczymy wszystko i znajdziemy tysiące usprawiedliwień dla ich działań, których w przypadku „tamtych i niewłaściwych” celebrytów poszukiwać nie będziemy.
Dochodzi do tego widoczna i stała antyelitarna narracja PR-owa władz. O tyle jednak ryzykowna, że w przypadku sił rządzących już dłuższy czas zwyczajnie zapomina się, że one też stały się elitami, ze wszystkimi tego obciążeniami, pisanymi i niepisanymi przywilejami (prawnymi, finansowymi, kulturowymi), swoistą nieprzenikalnością zamykającą kanały awansu dla osób z szeroko rozumianego „zewnątrz”, arogancją i butą.
Wizja celebrytów jako autorytetów moralnych wytyczających kierunki rozwoju społeczeństwa jest w trzeciej dekadzie XXI wieku zupełnie anachroniczna
Z drugiej jednak strony obecna sytuacja ze szczepieniem celebrytów obrazuje istniejący w Polsce realny problem znaczącego deficytu kultury egalitaryzmu. Bardzo rzadkie są u nas postawy samoograniczania się elit. Mamy do czynienia z wyraźnym brakiem promowania skromności decydentów i ludzi wpływowych, nie mówiąc już o promocji prostego i ascetycznego życia. Problem ten istnieje niezależnie od identyfikacji politycznej czy ideowej.
Chciałbym sobie wyobrazić konserwatystów i tradycjonalistów, a także liberalnych progresistów, traktujących na poważnie artykuły Konstytucji o tym, że państwo jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli (Art. 1), o równości wszystkich wobec prawa (Art. 32), o prawie do zabezpieczenia społecznego (Art. 33), o prawnej ochronie życia (Art. 38) oraz równym dla wszystkich prawie do ochrony zdrowia (Art. 68 wraz ze szczegółowymi ustępami 1-4).
Tymczasem na odsądzanym niekiedy nad Wisłą od wiary i czci Zachodzie, który ponoć za chwilę ma upaść, albo już od lat upada (i nie może chyba wciąż upaść do końca) widać, że realne i pełne – a nie rzekome i wybiórcze – równościowe podejście do ochrony obywateli przed skutkami pandemii funkcjonuje o wiele lepiej. Nad Tamizą w pierwszej kolejności szczepiono emerytów i funkcjonariuszy domów pomocy społecznej i jakoś nikomu nie przyszło do głowy, aby dokonywać „akcji promocyjnych” szczepień wśród znanych aktorów i innych artystów tworzących „dobro narodowe Zjednoczonego Królestwa”.
Przekonania o równości obywateli wobec prawa i w dostępie do świadczeń medycznych (w Polsce przecież nigdy nie traktowane poważnie) muszą mieć głębokie umocowanie cywilizacyjne i kulturowe. Nie da się ich przecież tylko i wyłącznie zadekretować lub zamknąć w ideologicznych projektach lub politycznych programach. Muszą one przez dekady wejść powszechnie w krew, tak jak mówienie sąsiadom, współpracownikom lub współparafianom „Dzień dobry” czy „Szczęść Boże”. Jak dbanie o porządek i nieniszczenie infrastruktury publicznej, pomaganie potrzebującym, niemarnowanie pożywienia itd.
Nie da się też uciec od refleksji, że wizja celebrytów jako koryfeuszy i autorytetów moralnych wytyczających kierunki rozwoju społeczeństwa i kultury życia publicznego jest w trzeciej dekadzie XXI wieku zupełnie anachroniczna. Celebryci, których życiem wciąż podsycają zainteresowanie komercyjne media, zostali już w dużej mierze strąceni z piedestału znawców wszystkiego, od teologii i kosmologii po medycynę i komunikację. W nieustannym zalewie informacji i komunikatów, coraz mniej interesuje zwyczajnych ludzi to, co znana aktorka sądzi o papieżu, a popularny piłkarz o przyszłości relacji amerykańsko-chińskich.
Wielość przekazów, z którymi spotyka się 24 godziny na dobę współczesny odbiorca, powoduje, że głos celebrytów oraz autentycznych twórców kultury – którym talentu i dokonań nikt nie odmawia – jest coraz mniej dostrzegalny i brany pod uwagę. Trudno sobie dziś wyobrazić, aby tak jak w latach dziewięćdziesiątych, celebryta występujący w reklamie był w stanie kogokolwiek na poważnie przekonać do nabycia danych produktów lub skorzystania z określonych usług.
Nie oznacza to jednocześnie, że miejsce opuszczone przez celebrytów pozostaje wolne – obecnie wierzy się raczej zbiorowo wyrażanym głosom w naszych bańkach na portalach społecznościowych, memom i fejkowym kontom na Twitterze. Na nagłą odbudowę oświeceniowego zaufania do nauki i wiary w potęgę edukacji – które przecież mają swoje ograniczenia, braki, bariery i deficyty, przejawiające się na różnych polach, od ekonomicznych po psychologiczne – też trudno obecnie liczyć i pokładać w nie przesadną nadzieję.
Nie ma prostych sposobów na zbudowanie w Polsce szerokiej kultury równości, dotyczącej rzeczywistych, a nie wydumanych lub urojonych potrzeb związanych z normalnym funkcjonowaniem obywateli we wspólnocie państwowej.
Jeżeli zgadzamy się, że republika z jej instytucjami (jak publiczna służba zdrowia, system zabezpieczeń społecznych, przejrzyste i traktowane poważnie prawo itp.) jest wciąż potrzebna, a wobec dzisiejszych wyzwań i zagrożeń takich jak pandemia nie da się ich zastąpić niczym innym, konieczne wydaje się przełamanie plemiennych i partykularnych schematów myślenia, poprawa fatalnego wciąż poziomu wzajemnego zaufania społecznego i stopniowe odchodzenie od wciąż mocnej kultury specjalnego i lepszego statusu elity. Każdej elity.
Tekst ukazał się na Facebooku. Tytuł od redakcji
Jestem pozytywnie zaskoczony umiarkowaniem Autora, o który to umiar tak trudno w tej sprawie. Bo po odnalezieniu podpisu pewnego duchownego Kościoła otwartego pod opublikowanym w Wyborczej liście otwartym salonu w obronie aktorów (totalnej, a uczciwiej by było tylko częściowej) i niestety ubocznie także WUMu z jego rektorem, dla którego nie powinno być pobłażania, nie mówiąc o przemilczanych nazwiskach nie-aktorów, spodziewałem się podobnej linii Więzi. Tymczasem Autor oddaje mniej więcej moje poglądy. Co najwyżej dodałbym akcent niewspółmierności krytyki obozu rządzącego do winy aktorów polegającej na niewłaściwym rozeznaniu prawdy. Pani Maria Seweryn przekonała mnie swoim publicznym żalem, że nie miała intencji odebrania szczepionki najbardziej potrzebującym. W takich przypadkach dalsze przywoływanie jej nazwiska w atakach jest niegodziwe.
Panie Piotrze,
Intryguje mnie Pańskie doszukiwanie się w niemal każdej sprawie przyjmowania przez “Więź” jakiejś linii. Rozumiem, że wypływa to ze słusznego przekonania, iż publikowane u nas komentarze powinny aplikować nasze ogólne założenia do konkretnej rzeczywistości. Ale naprawdę to tak nie działa, że ktoś w każdej sprawie ustala obowiązującą linię i wyznacza odpowiednią osobę do jej głoszenia. Dość często publikujemy informacje (ale także komentarze) osób spoza naszego środowiska – po prostu dlatego, że są ważne i ciekawe, a nie dlatego, że wyrażają “naszą linię”. Równie często wewnątrz środowiska mamy różne opinie w różnych konkretnych sprawach. “Więź” to nie partia polityczna z obowiązującym przekazem dnia.
Panie Redaktorze, wiele osób tę “linię” widzi nie od dziś. I Pan wie, że oni widzą. Dla mnie apogeum było tej jesieni, kiedy komentowano protesty. Jako ciekawostkę mogę podać, że teksty, dotyczące wiadomej sprawy, były bardziej stonowane i kulturalne, jeśli były napisane przez mężczyzn. Nie mogę pojąć czemu właśnie kobiety z taką złością i wrogością odnoszą się do TEGO, co najsłabsze i powinno być chronione najbardziej i dlaczego one są często bardziej “po linii”.
Ale ja nie twierdzę, że nie ma linii “Więzi”. Jak najbardziej jest! Tylko nie każdy tekst tu publikowany jest jej wyrazem.
I zdumiewa mnie Pani zdolność do znajdywania złości i wrogości tam, gdzie jej nie ma.
A co do linii “Więzi”, polecam nasz manifest ideowy z 2013 r.:
https://wiez.pl/2017/12/20/dlaczego-otwarta-ortodoksja/
Szanowny Panie Redaktorze! W tym tekście, którego nie znałam, jest dużo niejasności, dotyczących zarówno “otwartości” jak i “ortodoksji”. Artykuł opiera się m.in. na pojęciach stworzonych w latach 60. XX w. przez człowieka, który nie był niezłomny i dlatego w swoisty sposób rozumiał “otwartość”. Dziś pojęcie “otwartość” widać we wszystkich artykułach na Więzi, które usprawiedliwiają zło w człowieku. Proszę mi wybaczyć, ale ja w tych tekstach żadnej ortodoksji nie widzę, tylko jej rozmydlanie. Chodzi mi głównie o teksty związane z aborcją, LGBT i gender.
Może Pan nie widzi tam złości i wrogości wobec Kościoła, ale są tacy, co widzą. Pozwolę sobie przytoczyć zdanie jednej z osób komentującej tekst pt.: “W wymyślaniu katolicyzmu od nowa głos świeckich będzie coraz wyraźniejszy” z 31 grudnia 2020 r.: „I tym razem red. D. Kozłowska nie najlepiej zareklamowała Kościół otwarty. Owszem, mówi też prawdę, ale w sposób, nawet jeśli kulturalny w formie, to na tyle antagonizujący, toksyczny, że nie da się tego ukryć”.
Tematyka artykułów powoduje też, że komentarze pod nimi piszą zdeklarowane aborcjonistki, które obrażają inne osoby, ochrzczone w Kościele a broniące nienarodzonego życia. Wobec tych osób stosują w postach szantaż moralny. Chodzi mi o agresywne wpisy kobiet, na które nie reaguje Redakcja. Powie Pan, że jest wolność wypowiedzi i każdy może pisać, co chce. Tylko, że na jesieni przy moderowaniu mojego komentarza, zwrócono mi uwagę za to, że ośmieliłam się napisać czym jest aborcja i jak można nazwać osobę, która ją promuje. Mnie, która broniłam życia, potraktowano ze złością i wrogością, o której Panu pisałam. Osobie, która jest za aborcją na życzenie, komentarz puszczono bez żadnej uwagi. Gdzie tu jest wasza „ortodoksja”? Proszę przyjrzeć się dwóm komentarzom pod polemiką p. Tomasza Wiścickiego pt.: „Śmierć chorych dzieci i polityka” z 8 stycznia 2021 r. napisanych przez jedną i tą samą kobietę (posty z 9 stycznia 2021 r. z godz. 13:13 i 13:18). Naprawdę ręce opadają… Czy ktoś to w ogóle czyta? Czy można prosić o odpowiednią moderację?
Podzielam zaintrygowanie P. red. Nosowskiego. Jesteśmy – ja i P. Ciompa jednymi z nielicznych, którzy podpisują swoje komentarze imieniem i nazwiskiem, a to według mnie zobowiązuje. “Konia z rzędem” temu, kto znajdzie komentarz P. Ciompy, który, nazwę to mniej elegancko, nie jest “czepianiem się”, nie jest “szukaniem dziury w całym”. Widać taka intelektualna maniera. Czy pożyteczna? Mam duże wątpliwości. To zniechęca do czytania, bo z góry wiadomo, że komentator będzie “za, a nawet przeciw”. Szukanie szarości ma sens, pod warunkiem, że nie wszystko jest szare, ale to tylko moja refleksja, nie zarzut. Odnośnie artykułu P. Kobeszko. Patrzę ze zdumieniem na nagonkę na znanych aktorów, ze strony mediów rządowych jest to zupełnie zrozumiałe, ale to, że “nasi” w mniejszym lub większym stopniu to popierają, to jest już dla mnie niezrozumiałe. Przecież ci aktorzy wyraźnie wytłumaczyli całą tę sprawę, dlaczego mam im nie wierzyć? Jeżeli można im coś zarzucić, to tylko to, że uwierzyli, że w naszym kraju można zrobić coś w sposób profesjonalny, nawiasem mówiąc “efekt Jandy” pozytywnie zadziałał na wzrost chętnych do zaszczepienia się.
A ja inaczej odbieram komentarze pana Piotra – może dlatego, że znam go również w realu. Nie traktuję ich jako czepiania się czy szukania dziury w całym. Raczej jest to rozdzielanie włosa na czworo. Zawsze (no, prawie zawsze) czytam je jednak z zainteresowaniem. Co nie znaczy, że zawsze się zgadzam (jak się mocno nie zgadzam, to reaguję). Wręcz powiedziałbym, że bardzo by mi ich brakowało, gdyby ich zabrakło.
Panie Rafale, ja jestem “wasza”, ale też uważam, że osoby, które zaszczepiły się w WUM poza kolejką doskonale wiedziały, że robią to właśnie poza kolejką, w nieuprawniony sposób wyprzedzając lekarzy, pielęgniarki i inne osoby. Uważam, że wykazały się w tym momencie skrajnym egoizmem, korzystając z tzw. kolesiostwa rodem z PRL-u. Świadczy o tym choćby to, kto się zaszczepił: osoby znane (aktorzy, politycy), związane z TVN-em, z którym związany jest rektor WUM, biznesmeni. I uważam, że to, że nie aprobuję obecnej władzy nie oznacza, że muszę aprobować wszystkie działania ludzi z tzw. opozycji. Nie, nie muszę wówczas, gdy łamią zasady przyzwoitości.
No może być “rozdzielanie włosa na czworo”