Zima 2024, nr 4

Zamów

Samoograniczenie się Boga

Szopka bożonarodzeniowa przy kuchni dla ubogich prowadzonej przez londyńskich franciszkanów 22 grudnia 2020. Fot. Mazur / catholicnews.org.uk

Wierzymy w Boga, który nas poszukuje. Bóg uznaje się za godnego, by stać się człowiekiem – po to, aby móc wyjść na poszukiwanie zagubionego człowieka.

Kiedy przygotowywałem się do dzisiejszego kazania, zajrzałem do bożonarodzeniowych homilii św. Augustyna. Kilka wątków się u niego powtarza. Chciałbym zwrócić uwagę na dwa.

Pierwszy wątek to kwestia daty Narodzenia Pańskiego. Wiadomo, że nie ma żadnych historycznych źródeł potwierdzających historyczną datę narodzin Jezusa. Data 25 grudnia jest daleko umowna. Wiadomo, że w tym dniu obchodzono święto słońca – bóstwa, które nazywano Sol Invictus (Słońce Niezwyciężone). Augustyn nie ukrywa tej zbieżności. Może nie mówi o niej wprost, ale i nie szczędzi subtelnych aluzji. Punktem wyjścia do rozważań na ten temat jest fakt, że – według ówczesnej wiedzy astronomicznej – Jezus rodzi się w najkrótszym dniu roku (dziś wiemy, że ten najkrótszy dzień jest kilka dni wcześniej, bo 21 bądź 22 grudnia). Augustyn mówił, że Ten, „który zstąpił z góry […], wybrał najkrótszy dzień” (Kazanie 192, 3). Dlaczego ten właśnie, a nie inny?

Gdzie jest Bóg w czasie pandemii? W pandemii: w chorych, umierających, troszczących się o ich zdrowie, w osamotnionych, ozdrowieńcach, a nawet w tych, co „nie wierzą” w pandemię

ks. Andrzej Draguła

Udostępnij tekst

Dla Augustyna astronomia jest teologią. Fakt, że od tego dnia „dni się powiększają” ma znaczenie głęboko symboliczne. „[…] nocą byliśmy, gdy w niewierze żyliśmy. Bo niewiara, która świat cały okryła nocą, wraz ze zwiększeniem się wiary powinna była ulec zmniejszeniu” (Kazanie 190, 1). Ten duchowy dzień zwiększa się nie inaczej, jak tylko dlatego, że słońce wznosi się coraz wyżej. Biskup wzywał: „Czcijmy przeto uroczyście ten dzień nie w sposób, jak to czynią niewierni, czcząc go z powodu słońca, lecz czcijmy go dla Tego, który słońce uczynił”. I zaraz dodawał, że ten, kto czci słońce zamiast Chrystusa, „nie ogląda […] prawdziwego słońca sprawiedliwości”.

Kazanie Augustyna jest także polemiką z pogańską astrologią. Tak mówił o rodzącym się Jezusie: „Nie wybrał jednak dnia w ten sposób, jak wybierają ci, którzy na próżno uzależniają losy ludzkie od konstelacji gwiazd. Albowiem on nie stał się szczęśliwy z powodu dnia, w którym się urodził, lecz na odwrót, uczynił dzień szczęśliwym, skoro uznał go za godny do urodzenia się”.

Paradoks Bożego Narodzenia

Druga myśl, która nieustannie powraca w kazaniach Augustyna, to paradoks Bożego Narodzenia. Znamy ten paradoks z pieśni „Bóg się rodzi”: „Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan niebiosów obnażony. Ogień krzepnie, blask ciemnieje, ma granice Nieskończony”. Augustyn nie przestaje się fascynować tym niezwykłym samoograniczeniem się Boga: „Ten, który cały świat w sobie mieści, leżał w żłobie; był i dziecięciem, i Słowem. Tego, którego niebiosa nie udźwigną, nosiło łono jednej niewiasty. Ona rządziła naszym królem. Ona nosiła tego, w którym my jesteśmy. Ona mlekiem swoim karmiła chleb żywota naszego” (Kazanie 184, 3). I dalej: „Sprawca słońca – uczyniony pod słońcem. […] Tam pozostał, tu przyszedł. Stworzyciel nieba i ziemi, pod niebem urodził się na ziemi. Niewypowiedzianie mądry – mądre dziecię. Wypełniający świat – leży w żłobie. Władca gwiazd – ssie piersi. Tak wielkim w postaci Boga, tak małym w postaci sługi” (Kazanie 187, 1).

I po co to wszystko? Polska pastorałka „Oj, maluśki, maluśki” w kilku zwrotkach udowadnia, że przecież w niebie było mu lepiej. Augustyn – który oczywiście nie znał góralskiej i dużo, dużo późniejszej argumentacji – tak wyjaśniał sens i cel przyjścia Jezusa na ziemię: „On zaś będąc Bogiem, chciał być człowiekiem, aby znaleźć, co zginęło” (Kazanie 188, 3).

W tym kontekście pada jednak zdanie, które zaskakuje. Augustyn wyjaśnia sens narodzenia Boga z ziemskiej matki: „Trzeba było, żeby urodził się Bóg tak [w ten sposób], skoro uznał się za godnego stać się człowiekiem” (Kazanie 186, 1). Ach, czy to nie piękne? Bóg, który uznaje się za godnego, by stać się człowiekiem – po to, aby móc wyjść na poszukiwanie zagubionego człowieka? Wierzymy w Boga, który nas poszukuje. „Będziesz spał – przyjdzie do ciebie; będziesz w głębokim śnie pogrążony – zbudzi cię. Uczyni ci drogę przez siebie, aby cię nie zgubić” (Kazanie 189, 2). Nasza droga prowadzi przez Narodzonego. I to jest pewna droga.

Gdy trwoga, to już nie do Kościoła

Ale jak to wszystko się ma do tego, co za oknem? Boże Narodzenie Anno Domini 2020 jest ze wszech miar inne niż zwykle. Nie da się przecież zignorować ani pandemii, ani kryzysu Kościoła, ani trwającego już kilka miesięcy sporu społeczno-politycznego w Polsce. I nikt z nas nie wie, jakie skutki będą miały te procesy.

W powieści współczesnego niemieckiego pisarza Bernharda Schlinka „Olga” znalazłem taki oto opis pasterki czasu wojny. Jest rok 1914. Tytułowa bohaterka powieści to organistka w parafii luterańskiej: „W Boże Narodzenie mamy deszcz i błoto, nie mamy śniegu ani błękitnego nieba. Kościół był jednak przystrojony i śpiewałam z chórem Quempas. Nie widziałam jeszcze, żeby w kościele kiedykolwiek było tak pełno; także starcy i chorzy, którzy w innych okolicznościach zostaliby w domu, chcieli być ze wszystkimi w kościele, żeby świętować wojenne Boże Narodzenie. Jak owce cisnące się do siebie w zagrodzie, kiedy na zewnątrz wyje wilk”.

„Uziemienie Boga” jest konieczne. Prawdziwe miłosierdzie nigdy bowiem nie jest „z góry”. Miłosierdzie to siła, która podnosi

Udostępnij tekst

A jakie jest Boże Narodzenie roku zarazy? Ten wilk to nie tylko strach przed nią. To wilk realny. Zbyt wielu przyszło nam w ostatnim czasie odprowadzać na cmentarz, zbyt wielu było ciężko chorych, izolowanych, przebywających na kwarantannie, aby zignorować to zagrożenie, którego skali tak naprawdę nikt do końca chyba nie zna. Ale jest też taki wilk, który – trzeba to przyznać – przedostał się do środka stada. To wilk grzechu ludzi Kościoła. Niektórzy widzą już tylko jego – i nie widzą już stada.

Trudno jednak nie postawić pytania, czy my jesteśmy owcami, które cisną się do siebie w tej kościelnej zagrodzie. Trudno się cisnąć, powiecie, gdy są limity obecności w świątyni. To prawda. Ale jest też inna prawda. Że to właśnie w czasie szczytu pandemii coraz więcej owiec chce tę zagrodę opuścić. Zatem: gdy trwoga, to już nie do Boga, a przynajmniej nie do Kościoła.

Uziemienie Boga

Żyjemy w czasie istotnych przewartościowań. Przychodzi zmierzch naturalnej religijności, której kołem napędowym była właśnie trwoga. To ona w dużej mierze powodowała, że kościoły się zaludniały w czasach wojen, zagrożeń, zaraz i kataklizmów.

Wydaje mi się, że pandemia, w której od kilku miesięcy trwamy, to pierwszy taki okres zagrożenia powszechnego i realnego, który nie wzbudził wzmożonej fali religijności. Nie wzmocnił naszej pobożności. Nie sprowokował masowego powrotu do Boga. Nie znaczy to, że „magia świąt” już nie działa. Wciąż jeszcze działa, ale w Bożym Narodzeniu będzie coraz więcej kulturowej magiczności niż religijnego świętowania. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Wypisy ze św. Augustyna, które stanowiły pierwszą część tego kazania, były po to, abyśmy sobie po raz kolejny uświadomili sens naszej tutaj obecności. Magię świąt – jak wiemy – można znaleźć nawet w galerii handlowej, ale świętować początku naszego Zbawienia nie da się gdzie indziej jak tylko we wspólnocie wiary, która zbiera się razem na dziękczynienie.

Wesprzyj Więź

Boże Narodzenie – mówi nam św. Augustyn – to świętowanie dnia, w którym wszystko zaczęło się na nowo. Skończył się czas ludzi uwikłanych w determinizm układów gwiazd, ślepego losu i woli nieprzejednanych, a jednocześnie kapryśnych bożków. Rozpoczął się czas Boga, który zamiast skazywać człowieka na los, chce z nim ten los dzielić. I dzieli go aż do końca. Dzieli ludzkie narodziny i dzieli ludzką śmierć. Gdzie jest Bóg w czasie pandemii? W pandemii: w chorych, umierających, troszczących się o ich zdrowie, w osamotnionych, ozdrowieńcach, a nawet w tych, co „nie wierzą” w pandemię. Bóg stał się człowiekiem. I nieodwołalnie wkroczył w nasze życie, w szczęście, nieszczęście, chorobę i śmierć. Dlatego tutaj jesteśmy. Bo świętujemy narodziny Boga w ludzkim ciele, zejście Wszechmocnego do żłobu, uniżenie się Stworzyciela, by poznać los stworzenia.

W jednym z kazań na Boże Narodzenie św. Augustyn powiedział: „Miłosierdzie nie traci na wartości, gdy Mądrość leży na ziemi” (Kazanie 196, 3). To „uziemienie Boga” jest konieczne. Prawdziwe miłosierdzie nigdy bowiem nie jest „z góry”. Miłosierdzie to siła, która podnosi. Aby podnieść, nie wystarczy pochylić się nad człowiekiem z wysokości. Aby go podnieść, trzeba się uniżyć.

Oto sens naszego świętowania: podniesieni przez Boga uniżonego przychodzimy, aby świętować nie noc, lecz dzień. Duchowe dni są coraz dłuższe. Chrystus, prawdziwe Słońce wschodzi dziś bowiem z wysokości. Świętujmy Jego narodzenie!

Podziel się

12
7
Wiadomość