rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Adwent, doświadczenie nieobecności. Cz. 3: Co Kościół o sobie mówi – a jaki Kościół jest?

Fot. Mazur/cbcew.org.uk

Ilu z tych, co odchodzą, doznało w naszym Kościele spotkania z wydarzeniem, z misterium, z osobą Chrystusa, a ilu zderzyło się z murem kościelnej biurokracji, by już o innych grzechach nie wspomnieć?

Dzisiejsza Ewangelia niewiele się różni od tej z minionej niedzieli. Znów jest o Janie Chrzcicielu, którego biorą za proroka Eliasza. I znów jest o prostowaniu drogi Pańskiej. Dzisiejszą homilię można by zacząć tam, gdzie zakończyliśmy przed tygodniem. Cytatem ze św. Augustyna: „ludzie uważają go za Mesjasza, ale on nie tai, że Nim nie jest i nie karmi swojej próżności błędnym mniemaniem ludzi. (…) Wie, skąd płynie dla niego zbawienie; rozumie, że jest tylko lampą, która płonie i świeci, i lęka się, aby ona nie zgasła za podmuchem pychy” (św. Augustyn, Kazanie 293, 3). Poprzednik Pana dobrze wie, kim jest i jakie jest Jego miejsce wobec nadchodzącego Mesjasza. Dobrze wie, jakie jest jego miejsce w szeregu.

Tym, co różni dzisiejszą Ewangelię od tej sprzed tygodnia, jest rozbudowany dialog, jaki Jan prowadzi z wysłannikami z Jerozolimy. Tych pytań o to, kim jest, postawiono mu bardzo wiele. Jesteś Mesjaszem? Nie. Prorokiem? Nie. Eliaszem? Nie. To kim jesteś? Powiedz nam sam o sobie. Chcemy wiedzieć, jakim prawem robisz to, co robisz.

Podobny dialog rozegra się nieco później między Jezusem a Jego uczniami. Jezus będzie pytał: za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? Mówiąc prościej: za kogo Mnie mają? Uczniowie odpowiedzą: za Eliasza, za Jana Chrzciciela, za Jeremiasza, za któregoś z proroków (zob. Mt 16 13-16). Napięcie pomiędzy tym, kim kto jest i co mówi sam o sobie, a tym, za kogo jest uważany, dotyczy zarówno Jana Chrzciciela, jak i samego Jezusa. Czyż arcykapłani nie przyjdą do Piłata i nie będą prosić: „Nie pisz «Król Żydowski», ale że On powiedział «Jestem Królem Żydowskim»” (J 19,20). Nie zawsze chce się uwierzyć w to, co ktoś mówi o sobie.

O. Andrzej Napiórkowski OSPPE pisze, że są trzy obrazy Kościoła. Pierwszy to oficjalny obraz Kościoła przekazywany przez Urząd Nauczycielski. Drugi to przeżywanie i rozumienie Kościoła wewnątrz wspólnoty. Trzeci obraz to ten, który się jawi w oczach otaczającego go świata, także niewierzących i wrogo do Kościoła nastawionych. Który obraz jest prawdziwy? Który Kościół jest prawdziwy? Czy ten oficjalnie deklarowany? A może ten poznawany i przeżywany od wewnątrz? Czy może Kościół zbudowany z tego, co o nim mówią?

Niejednokrotnie już pisałem i mówiłem, że ilekroć powracam ze świata mediów społecznościowych, publicystyki, telewizji i blogów do wspólnoty parafialnej, do żywego, modlącego się Kościoła, to mam nieodparte wrażenie dystansu między obrazem medialnym a tym, który się we mnie rodzi, gdy patrzę na Kościół od wewnątrz żywej wspólnoty. Czy któryś z tych obrazów jest nieprawdziwy? Nie. To po prostu wizerunki tego samego Kościoła ujęte z różnych perspektyw.

Może ludzie odchodzą, bo nie doświadczyli w Kościele ani matczynej, ani ojcowskiej miłości? A drzwi Kościoła wciąż wydają się im zamknięte

ks. Andrzej Draguła

Udostępnij tekst

W dzisiejszej Ewangelii słyszymy to kluczowe pytanie postawione Janowi: „Co mówisz sam o sobie?”. To pytanie dwadzieścia wieków później postawi sobie Kościół podczas II Soboru Watykańskiego: Ecclesia, quid dicis de te ipsa? Kościele, co mówisz sam o sobie? To jest ciągle aktualne pytanie o samoświadomość Kościoła. Czy Kościół wie, czym jest, a może nawet bardziej – Kim jest? Czy my – Kościół wiemy, czym jesteśmy, Kim jesteśmy?

Nie jest żadną tajemnicą, że w ostatnim czasie do kancelarii parafialnych zgłasza się coraz więcej osób, aby dokonać aktu apostazji. Opuszczają Kościół, wypisują się z Kościoła. Ale co to znaczy wypisać się z Kościoła? Czy można wypisać się z Chrystusa? Pytanie, czy te osoby w ogóle wiedzą, że w swej najgłębszej istocie Kościół to Chrystus, to Jego Mistyczne Ciało. Czy oni kiedykolwiek takiego Kościoła doświadczyli? Teraz sobie nie mogę przypomnieć, gdzie przeczytałem ten zanotowany cytat: „Religia nie może zostać zniszczona przez argumentację podważającą jej warstwę ideową lub krytykę Kościoła czy związku wyznaniowego, ponieważ skutecznie opiera się na doświadczeniach wyznawców”. Czy znaczy to, że w przypadku porzucenia Kościoła należy uznać, iż nigdy tego doświadczenia nie było?

Co mówisz, Kościele, sam o sobie? Czy nie mówisz czasami zbyt często wcale nie doświadczeniem Chrystusa, ale przede wszystkim przykazaniami, normami, obowiązkami, postami, zaświadczeniami, za którymi nie widać już i nie doświadcza się już Chrystusa? A przecież – jak przypomniał nam to papież Benedykt XVI – „U początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, jest natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę” („Deus caritas est”, 1). Ilu z nich – z tych, co odeszli – doznało w naszym Kościele spotkania z wydarzeniem, z misterium, z osobą Chrystusa, a ilu zderzyło się z murem kościelnej biurokracji, by już o innych grzechach nie wspomnieć?

A Kim jest Kościół? Na to pytanie odpowiada papież Franciszek w adhortacji „Evangelii gaudium”. Papież pisze, że dla tych, którzy nie przynależą już całym sercem do Kościoła, „Kościół jako zawsze troskliwa matka, stara się, aby przeżyli nawrócenie, które przywróciłoby im radość wiary” (14),  a „czasem Kościół jest jak ojciec syna marnotrawnego, który pozostawia otwarte drzwi, aby mógł on wejść bez trudności, kiedy powróci” (46).

Ach, jak mnie urzeka ten obraz otwartych drzwi Kościoła dla ludzi, którzy chcą wrócić może nawet ukradkiem, może nawet pod osłoną nocy, aby ich nikt nie widział! Kościół, który jest jak matka; Kościół, który jest jak ojciec – oto co mówi dzisiaj Kościół sam o sobie. Tak o sobie mówi, ale czy taki jest? Może odchodzą, bo nie doświadczyli w Kościele ani matczynej, ani ojcowskiej miłości? A drzwi wciąż wydają się im zamknięte.

Niektórzy mówią, że w tych trudnych czasach Kościół musi zejść do katakumb, by tam przetrwać tę niechrześcijańską epokę. To taka przetrwalnikowa forma chrześcijaństwa. Kościół małej, zalęknionej trzódki, czekającej na lepsze czasy, które zresztą miałyby przyjść zupełnie nie wiadomo kiedy. Czy rzeczywiście chodzi o to, żeby przetrwać czy też o to, żeby żyć?

Wesprzyj Więź

Nieoceniony ks. Janusz St. Pasierb pisał: „Dziś wiadomo już dokładnie, że Kościół w starożytności nie żył w katakumbach. Katakumby były podziemnymi cmentarzami i kult w nich ograniczał się do uczt żałobnych. […] Zejście do katakumb to zejście do podziemnego cmentarza. Trudno o bardziej złowrogi symbol. Bez względu na to, czy chcemy, czy nie, powołani jesteśmy, by stanowić miasto wzniesione na wzgórzu, z daleka świecące w słońcu” („Czas otwarty”, s. 202).  

Nie, nie jesteśmy światłością. Tak jak i Jan nie był. Jesteśmy – tylko i aż – posłani, aby zaświadczyć o światłości. Możemy tylko świecić w słońcu, w „Słońcu Wschodzącym z wysoka” (Łk 1, 78), w Słońcu, które nadchodzi.

Przeczytaj też: część 1 i 2.

Podziel się

7
2
Wiadomość