Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Jeszcze kilka uwag o outingu

Fot. Mercedes Mehling / Unsplash

Są takie środki, w tym zwłaszcza te przyjmujące postać przemocy, których nie warto wykorzystywać w walce z homofobią. Outing do nich należy.

Na przełomie sierpnia i września przez Polskę przetoczyła się ożywiona dyskusja na temat kolejnego przypadku outingu osoby publicznej, a więc ujawnienia orientacji seksualnej osoby wbrew jej woli. 

Tym razem wyoutowany został poseł Solidarnej Polski Jan Kanthak, a na krok ten zdecydował się Michał Kowalówka, krakowski działacz Lewicy Razem. Na Twitterze zarzucił Kanthakowi, że ten w 2011 r. podczas wizyty w klubie „wielokrotnie i obcesowo nagabywał go ofertą seksu oralnego”. Tłumacząc swoją decyzję, Kowalówka wskazał, że była ona odpowiedzią na niedawne ataki Kanthaka na społeczność osób LGBTI, swego rodzaju odpłatą za „hipokryzję i szczucie mniejszości”. 

Kolejnego przykładu outingu osoby publicznej, również związanej z prawą stroną sceny politycznej, nie trzeba szukać daleko. W opublikowanym w maju tego roku artykule na temat Kamila Zaradkiewicza, prawnika związanego z Prawem i Sprawiedliwością, dziennikarze „Gazety Wyborczej” opisali szereg zdarzeń z jego życia, które miały stanowić „plamy na życiorysie”, czyniące go podatnym na polityczne naciski w trakcie sprawowania funkcji p.o. pierwszego prezesa Sądu Najwyższego.

Wśród „plam” wymieniono m.in. „prywatne ekscesy”, a zaliczono do nich załamanie na skutek kłótni z partnerem, z którym – co wyraźnie podkreślono w tekście – „razem mieszkał”.

W momencie, w którym zaczynamy widzieć w drugim człowieku – nawet jeśli jest on naszym wrogiem – przedmiot naszych działań, przestajemy budować świat, który jest na tyle pojemny, aby nas wszystkich ugościć

Paweł Knut

Udostępnij tekst

Przypadki outowania nie dotyczą oczywiście wyłącznie osób związanych z prawą stroną sceny politycznej. W 2010 r. Elżbieta Radziszewska, ówczesna pełnomocniczka rządu Platformy Obywatelskiej ds. równego traktowania, wyoutowała Krzysztofa Śmiszka. Podczas wspólnej rozmowy w jednym z programów śniadaniowych wskazała, że przecież „jest tajemnicą poliszynela, kto jest partnerem pana Śmiszka”.

To, co jednak szczególnie istotne w outingach Kanthaka i Zaradkiewicza, to moment ich dokonania, a także stojące za nimi intencje. Obie sytuacje miały miejsce w okresie bezprecedensowej nagonki PiS-u na społeczność osób LGBTI, w trakcie której politycy tej partii celowo podgrzewali nastroje homofobiczne i transfobiczne w swoim elektoracie, próbując je wykorzystać między innymi w trakcie kampanii prezydenckiej. W kontekście tych wydarzeń działania Kowalówki i „Gazety Wyborczej” stanowiły swego rodzaju odpowiedź na tę nagonkę, przyjmującą postać formy oporu, taktyki mającej osłabić zarówno wyoutowane osoby, jak i formację polityczną, która za nimi stoi.  

Przy okazji obu tych spraw o outingu zaczęto rozmawiać w Polsce – chyba po raz pierwszy tak otwarcie poza społecznością LGBTI – jak o niekonwencjonalnej strategii walki politycznej. Dyskusja ta została zorganizowana od samego początku wokół pytania o to, czy taka strategia jest dopuszczalna, prowadząc bardzo szybko do stworzenia linii frontu pomiędzy jej zwolennikami a przeciwnikami.

W dyskusji tej pytanie o to, czy outing jest dopuszczalnym narzędziem walki politycznej, z którego mamy prawo korzystać, jest bardzo trudne. Nigdy nie znajdziemy bowiem na nie takiej odpowiedzi, która wykraczałaby poza nasze indywidualne, a przez to siłą rzeczy subiektywne oceny.

Pytanie o dopuszczalność outingu jest tak naprawdę pytaniem o miejsce, w którym każdy i każda z nas jest w stanie postawić granice, wskazać możliwe do poniesienia ofiary, określić końcową pozycję negocjacyjną, której nie będziemy w stanie nagiąć w imię dalszego poszukiwania kompromisu.

Każdy i każda z nas w indywidualny sposób rozstrzyga te kwestie, bazując po części na racjonalnych argumentach, a po części również na swojej tożsamości, doświadczeniach, a także emocjach i instynktach, które angażujemy – często nieświadomie – myśląc o życiu społecznym i politycznym. 

Co naturalne, nasze opinie mogą bardzo się różnić, a niekiedy wzajemnie wykluczać. Część osób będzie miała większą gotowość na dopuszczanie, a nawet samodzielne stosowanie outingu. Przykładowo, z uwagi na doświadczenie homofobicznej przemocy, w tym zwłaszcza z rąk outowanych osób, pokrzywdzeni będą traktować outing jako jedyny sposób na poradzenie sobie z traumą i uzyskanie poczucia sprawiedliwej odpłaty za doznaną krzywdę. Szczególnie w takich przypadkach możemy czuć zrozumienie dla ich decyzji o wyoutowaniu kogoś. 

Inne osoby, wręcz przeciwnie, m.in. z uwagi na brak tego rodzaju doświadczeń, będą bardzo ostrożne, odmawiając nie tylko sobie prawa podejmowania tego rodzaju działań, ale też stanowczo je krytykując u innych. 

Nasze indywidualne doświadczenia czy perspektywa niekoniecznie więc dobrze sprawdzają się jako sensowne kryterium w myśleniu o dopuszczalności outingu, nie tylko w konkretnej sprawie, ale także w ogóle. Jeśli więc dyskusja na ten temat ma iść do przodu, powinna w mniejszym stopniu skupiać się na rozstrzyganiu kwestii, czy decyzja konkretnej jednostki o dokonaniu outingu była dopuszczalna czy uprawniona, a bardziej na tym, czy osoby, instytucje i inicjatywy, które kształtują debatę publiczną w tej sprawie w Polsce, powinny wspierać stosowanie tej strategii.

Przyzwolenie na outing bez wcześniejszego ustalenia precyzyjnych kryteriów jest niczym innym jak przyzwoleniem na relatywizm i zachętą do rozpoczęcia polowania na czarownice

Paweł Knut

Udostępnij tekst

W miejsce pytania o dopuszczalność warto więc zadać inne, nieco bardziej odpersonalizowane pytanie o przydatność outingu w walce z homofobią. Innymi słowy, jest to pytanie o to, czy outing jest narzędziem sprzyjającym budowaniu bezpiecznej i otwartej na różnorodność wspólnoty. Takiej, w której posiadanie określonej orientacji seksualnej przestaje wiązać się ze stygmatyzacją i wykluczeniem. 

Żeby odpowiedzieć na tak postawione pytanie, należy najpierw ustalić, co tak naprawdę robi outing. Prowadzi on do ujawnienia przynajmniej dwóch ważnych informacji na temat osoby głoszącej homofobiczne hasła. Pierwszą jest informacja o jej nieheteronormatywnej orientacji seksualnej. Na dobrą sprawę, bardzo często outing ujawnia jednak jedynie informacje na temat zachowań seksualnych, które mogą, ale nie muszą wskazywać na orientację seksualną jednostki. Tak być może jest w przypadku Kanthaka. Jeśli rzeczywiście opisane przez Kowalówkę zdarzenie miało miejsce, to wciąż nie wiemy, czy oznacza to, że Kanthak jest osobą nieheteroseksualną, czy tylko tyle, że w przeszłości eksperymentował w swoim życiu seksualnym. 

Drugą informacją, którą ujawnia outing homofoba, jest rozbieżność pomiędzy jego słowami a czynami, która wynika z chęci dbania o własne interesy i korzyści. Ujmując sprawę bardziej dosłownie, outing ujawnia hipokryzję. Jest to zresztą ten aspekt outingu, który tak mocno podkreślają jego zwolennicy. Można go podsumować w następujący sposób: hipokryci co innego mówią, a co innego robią (w zależności od tego, co im się opłaca), więc w gruncie rzeczy są nieprzewidywalni; każdy z nas ma prawo ujawnić tego rodzaju postępowanie i tym samym podważać wiarygodność takich osób jako uczestników  życia publicznego.

Osoby chcące walczyć z hipokrytami wskazują – słusznie zresztą – że dopuszczalne jest np. ujawnienie tego, że osoba walcząca publicznie o ochronę środowiska pali w swoim domowym piecu oponami i paździerzem, działacz organizacji prokobiecej jest sprawcą przemocy domowej, zaś członek partii politycznej walczącej otwarcie z przyjmowaniem uchodźców zatrudnia prywatnie w swojej firmie osoby bez uregulowanego statusu pobytowego. 

Warto przy tym pamiętać, że ujawnienie orientacji seksualnej polityka, który otwarcie szczuje na osoby LGBTI, a jednocześnie sam należy do tej społeczności, nie jest tym samym i wyłamuje się z logiki przywołanych powyżej przykładów przynajmniej z dwóch powodów. 

Po pierwsze, sama informacja na temat nieheteronormatywnej orientacji seksualnej nie jest – w przeciwieństwie do innych ujawnionych w powyższych przykładach zachowań – obiektywnie niczym złym, niedopuszczalnym, czy wręcz zakazanym przez prawo (orientacja seksualna jest niekiedy cechą prawnie chronioną). To obowiązujące normy społeczne i kulturowe represjonują niektóre przejawy seksualności człowieka, nakładając na wyłamujące się z nich osoby stygmatyzację i zezwalając na ich krzywdzenie. Jaka jest skala tej krzywdy? Porażająca: co druga osoba LGBTI w Polsce spotyka się z przemocą werbalną, co piąta z przemocą fizyczną, a ponad połowa młodzieży LGBTI ma myśli samobójcze, nie radząc sobie z otaczającą ją homofobią. 

Za palenie opon w piecu raczej nie wygania się w Polsce z domu, nie stosuje gwałtów „naprawczych” ani nie stwarza warunków życia tak nieludzkich, że targnięcie się na własne życie zaczyna wydawać się sensownym rozwiązaniem. Są to natomiast zjawiska, z którymi regularnie spotykają się geje, lesbijki czy osoby transpłciowe. 

Krzywda spotyka również te osoby LGBTI, które z uwagi na swój status społeczno-ekonomiczny, a także dostęp do „władzy” są zabezpieczone przed przemocą. Jan Kanthak i Kamil Zaradkiewicz nie są pewnie osobami, które po wyoutowaniu czują się jakoś szczególnie zagrożone. Mimo to przemocowy charakter outingu w ich przypadku polega co najmniej na tym, że siłą odebrane zostało im prawo do decydowania o powiedzeniu publicznie (lub nie) o swojej orientacji seksualnej. Choć to pewnie tylko spekulacja, to dla tej części polskiego społeczeństwa, która wciąż jest nieprzychylna osobom LGBTI ten „stygmat” na stałe będzie już z nimi powiązany. Będzie ujawnioną w świetle jupiterów „słabością”, która – jak kula u nogi – już zawsze będzie im towarzyszyć na ścieżce ich dalszego udziału w życiu publicznym. 

Kanthakowi i Zaradkiewiczowi odebrane zostało siłą prawo do decydowania o powiedzeniu publicznie (lub nie) o swojej orientacji seksualnej

Paweł Knut

Udostępnij tekst

Po drugie, wszystkie przywołane powyżej przykłady zachowań, za które słusznie można napiętnować hipokrytę, są w decydującej mierze wynikiem jego własnych błędnych działań i decyzji. Nikt przecież nie rodzi się sprawcą przemocy domowej. Orientacja seksualna jest natomiast czymś, co nie podlega możliwości dowolnego kształtowania i w dużej mierze jest wynikiem uwarunkowań biologicznych, które pozostają poza naszą decyzyjnością

Z uwagi na szczególny charakter, jaki ma orientacja seksualna, outing w praktyce prowadzi do jednoczesnego wymierzenia dwóch kar. Pierwsza jest karą za hipokryzję, druga za orientację seksualną. Pierwsza kara jest jak najbardziej uzasadniona i społecznie potrzebna. Druga jest niesprawiedliwa i jednocześnie obniża moralną słuszność tej pierwszej. Żeruje na homofobicznych uprzedzeniach, z którymi osoby popierające outing chcą przecież walczyć.

Część zwolenników outingu dostrzega ten problem. Wskazuje jednak, że mimo to należy nadal outować homofobów, bo im więcej outingów, tym szybciej nieheteronormatywna orientacja seksualna przestanie być „stygmatem”, „czułym punktem”, w który można uderzać, aby kogoś zniszczyć. Taktyka, w której nawet tymczasowo dopuszczamy krzywdzenie drugiego człowieka nawet w imię szlachetnego celu, jest jednak niczym innym jak traktowaniem go jako środka do tego celu, a nie celu samego w sobie.

W momencie, w którym zaczynamy widzieć w drugim człowieku – nawet jeśli jest on naszym największym wrogiem – przedmiot naszych działań, przestajemy budować świat, który jest na tyle pojemny, aby nas wszystkich ugościć. Jest to zaś jedyna wizja świata, o którą tak naprawdę warto walczyć. 

Poza tym, czy jesteśmy w stanie wskazać jakieś stałe kryteria, które należy przyjmować, aby rozstrzygnąć, czy zachowanie danej osoby miało wystarczająco homofobiczny charakter, aby zasługiwać na wyoutowanie? Czy naprawdę sam fakt zmienności poglądów na temat sposobu odczytywania Konstytucji w kontekście równości małżeńskiej był wystarczający, aby wyoutować Kamila Zaradkiewicza i to bez względu na to, jaka motywacja towarzyszyła mu przy tej zmianie? Przyzwolenie na outing bez wcześniejszego ustalenia precyzyjnych kryteriów jest niczym innym jak przyzwoleniem na relatywizm i zachętą do rozpoczęcia polowania na czarownice.

Nie dysponujemy – z wyjątkiem kilku i to raczej anegdotycznych przykładów z zagranicy – żadnymi twardymi dowodami wskazującymi, że outowanie rzeczywiście przynosi korzystny skutek. Definiuję „korzystny” jako czyniący z orientacji seksualnej cechę coraz bardziej neutralną. Nie możemy więc wykluczyć i tego, że outowanie działa odwrotnie niż sobie to wyobrażamy i umacnia – wykorzystując atmosferę skandalu – stygmat, pogłębiając tabu, które w założeniu ma zwalczać. 

Ta druga kara, którą niesie outing, a więc kara za nieheteronormatywną orientację seksualną, jest zatem niczym jeden zepsuty składnik w potrawie. Nawet jeśli wszystkie pozostałe składniki będą świeże, a my dochowamy wszelkiej staranności, aby przestrzegać przepisu, to efekt końcowy i tak będzie niejadalny, a nawet możemy się nim zatruć. 

Krytyka przydatności outingu nie jest przy tym apelem o zachowanie dekorum czy zasad dobrego smaku w walce z homofobią. Walka ta – zwłaszcza obecnie – musi być nieustępliwa, prowadzić do ujawniania i rozliczania za kłamstwa, oszustwa i hipokryzję osób, które ją podsycają, zarówno za pomocą narzędzi prawnych jak i pozaprawnych (np. obywatelskiego nieposłuszeństwa czy dziennikarstwa śledczego).

Są jednak takie środki, w tym zwłaszcza te przyjmujące postać przemocy, których nie warto wykorzystywać do jej prowadzenia. Outing do nich należy. Nie chodzi przy tym jedynie o to, że jest on wątpliwy moralnie (choć jest), ale także o to, że jego stosowanie upodabnia strategie używane do walki z opresją do tych, które stosuje się po to, aby opresjonować. Gdyby było możliwe oddzielenie nagannego zachowania homofoba-hipokryty od jego orientacji seksualnej, outowanie mogłoby być postrzegane jako przydatne narzędzie zmiany społecznej. Tak niestety nie jest.

Wesprzyj Więź

Od autora:

Wypowiedź ta została napisana z potrzeby kontynuacji dyskusji na temat zjawiska outingu – wolniejszej i zniuansowanej. W mojej ocenie tylko taki sposób analizy outingu ma sens, jeśli mamy poznać jego różne odcienie i dzięki temu świadomie zadecydować, czy chcemy jego obecności w życiu publicznym. Namysł ten jest zaś o tyle konieczny, że jest jedynie kwestią czasu, gdy usłyszymy o kolejnym przypadku outingu.

Tekst został napisany z perspektywy osoby heteroseksualnej, która stara się być sojusznikiem osób LGBTI. Kształt tej perspektywy – co oczywiste – odzwierciedla określoną tożsamość, umiejscowienie w społeczeństwie i związane z tym doświadczenia. Powoduje to, że artykuł siłą rzeczy akcentuje jedne i jednocześnie pomija inne aspekty outingu. Wypowiedź ta celowo zostaje opublikowana ze swego rodzaju opóźnieniem. Ma bowiem uzupełniać, a nie zastępować inne głosy – zarówno za jak i przeciw – outingowi, w tym zwłaszcza te, które pochodzą wprost ze społeczności LGBTI (wśród ostatnich wypowiedzi w tej debacie warto przywołać m.in. głosy dostępne TU, TU, TU, TU, TU i TU).

Podziel się

1
Wiadomość

Zaradkiewicz nie jest związany z PiS ani z żadną inną partią, tym bardziej, że jest sędzią. Poglądów nie zmienił – wystarczy uważnie przeczytać jego teksty o art. 18 konstytucji. Chodziło wyłącznie o próbę jego upokorzenia

Ciezki temat, w ktorym trudno o zerojedynkowa ocene. Z jednej strony rozumiem argumentacje autora, ujawnienie orientacji seksualnej powinno byc jak najbardziej sprawa osobista. Ale z innej perspektywy (jako geja) retoryka takich osob jak p. Kanthak prowadzi do wielu tragedii i trzeba tez rozumiec, ze aczkolwiek jego orientacja nie jest wyborem, to ataki na osoby niehetoronormatywna juz jak najbardziej tak. Jezeli ujawnienie jego orientacji seksualnej doprowadzi do tego, ze zaprzestanie on z nagonka na osoby nieheteronormatywne, to uwazam, ze jest ona jak najbardziej uprawniona, nawet jak mu to wyrzadzi jakas krzywde. Niestety nie zyjemy w idealnym swiecie i trzeba sobie zadac pytanie, czy ewentualna krzywda Kanthaka jest wieksza niz krzywda osob, ktore atakuje. Aczkolwiek jestem w dosyc uprzywilejowanej pozycji*, to jako gej potrafie sie jak najbardziej wczuc w to, z czym musza sie borykac sie osoby nieheteronormatywne i jezeli obecna nagonka nie jest nawet dla mnie niczym przyjemnym, to jak straszna musi byc ona dla mlodych ludzi (glownie nastolatkow, ktorzy sobie dopiero uswiadamiaja sobie, kim sa) i osob na periferiach, gdzie sa bardziej narazeni na przemoc ze strony rodziny, ale tez moga byc w wrazliwej sytuacji ich rodziny.

*Co prawda, mieszkam z partnerem na wsi na Podkarpaciu, ale oba pochodzimy z duzych miast – ja nawet z zagranicy, gdzie sa osoby LGBT traktowane o wiele lepiej niz w Polsce i nasze obecne miejsce zamieszkania bylo swiadomym wyborem, dlatego nie moga miec problemu nasze rodziny i tez juz oczywiscie nie borykamy sie z kwestiami wewnetrznego coming outu i zrozumienia siebie.

Przepraszam bardzo, ale strategie środowisk lgbt nie są tematyką chrześcijańską. Biblia, będąca Słowem Bożym jest w tej sprawie aż do bólu konkretna. Paweł z Tarsu dosadnie pouczył jakie są konsekwencje takich postaw.