Z treści apelacji wynika, że diecezje dążyły do przeniesienia winy na skrzywdzonego przez byłego już księdza.
Sąd Apelacyjny w Gdańsku oddalił apelację archidiecezji wrocławskiej i diecezji bydgoskiej od wyroku Sądu Okręgowego w Bydgoszczy, który 7 lutego br. nakazał obu diecezjom wypłacenie 300 tys. zł. skrzywdzonemu przez byłego już księdza Pawła Kanię, skazanego za wykorzystywanie seksualne nieletnich.
– Biskupi byli świadomi pedofilii swojego podopiecznego – mówiła w uzasadnieniu dzisiejszego wyroku sędzia Barbara Rączka-Sekścińska.
Skrzywdzony ma otrzymać zasądzoną kwotę wraz z odsetkami liczonymi od 27 października 2016 r. do dnia zapłaty. Sąd w Gdańsku obciążył też archidiecezję i diecezję kosztami zastępstwa procesowego (34,2 tys. zł) oraz kosztami procesu, od których uiszczenia zwolniono powoda (18,2 tys. zł).
– Czuję wielką ulgę, może trochę satysfakcji – mówi „Gazecie Wyborczej” mężczyzna przed laty wykorzystany przez Kanię, dziś 24-latek.
To koniec?
Natomiast Marta Laudańska, która była dla niego osobą zaufania w procesie, przyznaje, że nie wierzy, by Kościół „potrafił przyznać się do porażki i uznać winę”. – Jestem przekonana, że pomimo prawomocnego wyroku pełnomocnicy obu kurii będą walczyć do ostatniej kropli krwi. Spodziewam się, że złożą wnioski o kasację wyroku – zaznacza w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.
Takiego ruchu nie zapowiada ks. Rafał Kowalski, rzecznik archidiecezji wrocławskiej. – Ofiarom byłego księdza Pawła K. proponowaliśmy pomoc i udzielaliśmy jej tym którzy o nią wystąpili, natomiast uznawaliśmy, że odpowiedzialność za te czyny ponosi sprawca. Sąd uznał inaczej i do prawomocnego wyroku oczywiście się dostosujemy – mówi Katolickiej Agencji Informacyjnej. – Z uwagi na to, że decyzją sądu mamy solidarnie wpłacić z diecezją bydgoską zasądzoną kwotę, pozostaje jeszcze kwestia ustalenia z diecezją bydgoską, w jaki sposób zostanie to wykonane – dodaje.
Z treści apelacji wynika jednak, że kurie dążyły do przeniesienia winy na ofiarę: „W realiach niniejszej sprawy należy jednoznacznie stwierdzić, że gdyby powód nie zdecydował się na prywatny wyjazd z Pawłem Kanią, to nie doszłoby do powstania szkody” – napisał do sądu w piśmie cytowanym przez „Gazetę Wyborczą” reprezentujący archidiecezję wrocławską mec. Damian Czekaj. Domagał się oddalenia roszczenia i walczył, by 24-latek zapłacił kurii 65 tys. zł, jakie musiała ponieść w związku z procesem. Podważał opinie biegłych, że trauma skrzywdzonego była konsekwencją czynów, jakich dopuścił się względem niego ksiądz.
W wydanym w lutym oświadczeniu rzecznik archidiecezji pisał, że „po aresztowaniu Pawła K. w grudniu 2012 r. o sprawie została poinformowana właściwa kongregacja Stolicy Apostolskiej, nałożona kara suspensy, a następnie przed sądem duchownym rozpoczął się proces kanoniczny, zakończony wydaleniem ze stanu duchownego”.
Bez jawności
Sprawa Pawła Kani była pobocznym wątkiem dokumentu Tomasza Sekielskiego „Zabawa w chowanego”. Rzecznik archidiecezji wrocławskiej wydał oświadczenie z przeprosinami w dwie godziny po opublikowaniu filmu na YouTubie.
Kania kończy właśnie odsiadywanie siedmioletniego wyroku za seksualne wykorzystywanie chłopców i gwałt na jednym z nich. Do pierwszego pedofilskiego incydentu z jego udziałem doszło 15 lat temu. Po nim Kania został przeniesiony do Bydgoszczy. Tam poznał chłopca, który potem stał się ofiarą gwałtów. Właśnie on wytoczył cywilny proces kościelnym przełożonym księdza.
Proces w Bydgoszczy toczył się z wyłączeniem jawności. Trzech przesłuchiwanych biskupów – Marian Gołębiewski (Wrocław), Jan Tyrawa (Bydgoszcz) i Edward Janiak (Kalisz) – przez cały czas twierdziło, że nie wiedzieli o skłonnościach podwładnego (pierwsze oskarżenia wobec niego pojawiły się już w 2005 r.).
Przeczytaj też: Niestety mam pamięć. Moja krzywda i moje postulaty do biskupów
KAI, DJ