Jesień 2024, nr 3

Zamów

Radykalni czy bezwzględni?

Abp Wacław Depo podczas Uroczystości Wniebowzięcia NMP na Jasnej Górze 15 sierpnia 2017 r. Fot. Krzysztof Świertok/ Jasna Góra

Czy chrześcijaństwo jest wezwaniem do heroizmu? Bez wątpienia. Ale chrześcijanin wymagać heroizmu może wyłącznie od siebie. Inaczej powtarza błąd faryzeuszów.

 „Nas nieraz powinno stać na heroizm, a nie na kompromis – mówił w ubiegłym tygodniu na antenie Radia Maryja abp Wacław Depo, metropolita częstochowski. – Dzisiaj, kiedy znowu słyszymy, że heroizm nie jest posłannictwem Kościoła, to jest po prostu zdrada”.

Przepraszam, jeśli kogoś uderzy moje może nazbyt frywolne skojarzenie, ale czytając te słowa zobaczyłam lorda Farquaada ze „Shreka”, który z balkonu zamku w Duloc przemawia do swojego ludu: „Zapewne wielu z was zginie, ale jest to poświęcenie, na które jestem gotów!”. Scena ta pochodzi z bajki dla dzieci, ale kryje w sobie sporo odniesień do kondycji człowieka i do jego słabości starych jak świat. Jedną z nich jest „męczeńskie” składanie w ofierze cudzego życia.

„Powinno nas być stać na heroizm” – mówi biskup, który nigdy nie zajdzie w ciążę, który nigdy nie będzie drżał z lęku o zdrowie swojego dziecka, który nie będzie budził się w nocy zaniepokojony każdym drgnieniem wewnątrz brzucha, który nie będzie godzinami rozmyślał, czy dziecko, które nosi w sobie, odczuwa ból swojej choroby, który nigdy nie urodzi człowieka, nie będzie rozpaczliwie szukał kilkunastu tysięcy złotych co miesiąc, żeby dziecko utrzymać przy życiu i nigdy nie pójdzie na jego grób.

„Powinno nas być stać na heroizm” – piszą publicyści. „Powinniśmy heroizmu wymagać”. W historii świata nieustannie przewijają się ci, którzy gotowi są na heroizm cudzym kosztem. W Ewangelii również byli.

Radykalnie

Heroizm i radykalizm to pojęcia bliskie Ewangelii. Heroiczni i radykalni bez wątpienia powinni być chrześcijanie. Jednak w nasze rozumienie tych pojęć wkradły się błędy, które sprawiły, że bliżej nam czasem do faryzeuszów niż do uczniów Chrystusa.

Gdyby chcieć streścić całe ewangeliczne nauczanie Jezusa, można by je zamknąć w Kazaniu na Górze. Nie jest herezją stwierdzenie, że tekst ten to nie kazanie, a Jezus nie wygłosił go w jednym momencie na jakiejś konkretnej górze. Po prostu ewangelista Mateusz zebrał najważniejsze wątki nauczania Jezusa dla swoich czytelników, wywodzących się z judaizmu, by pokazać Go jako nowego Mojżesza, który przychodzi dać nowe Prawo, lub lepiej może – pokazać, w jaki sposób owo Prawo powinno być wypełnione.

Jednym z elementów tej nauki są znane wszystkim błogosławieństwa – ale ważniejsze jeszcze są radykalizmy. Jezus robi w nich coś, czego nie ośmielił się zrobić wcześniej ani później żaden z żydowskich rabinów. Przytacza Prawo mówiąc: „słyszeliście, że powiedziano” – a potem dodaje: „a Ja wam powiadam”. Stawia w ten sposób siebie samego na poziomie Dawcy Prawa, a nie tylko jego odbiorcy czy jedynie komentatora. Swoim autorytetem owo Prawo radykalizuje. To zresztą w teologii będzie jeden z argumentów przemawiających za tym, że Jezus miał świadomość swojej Boskości.

W historii świata nieustannie przewijają się ci, którzy gotowi są na heroizm cudzym kosztem

„Nie zabijaj? Ja, Jezus, radykalizuję to prawo. I mówię: nawet gniewając się czy nazywając kogoś bezbożnikiem zasługujesz na piekło.

Nie cudzołóż? Nawet nie patrz z pożądaniem na cudzą kobietę. Albo oko sobie wyłup, jak nie umiesz nie patrzeć.

Nie przysięgaj fałszywie? Wcale nie przysięgaj, mów albo tak, albo nie – i niech to wystarczy.

Oko za oko? Jak do ciebie z agresją, to ty się broń tak samo? Nie broń się przed atakiem. Nadstaw i drugi policzek, a jak chcą coś ci odebrać, dołóż drugie tyle.

Kochaj przyjaciół, a wobec wrogów bądź ostrożny? Kochaj swoich wrogów. Módl się za tych, którzy ciebie nienawidzą. Bóg się nimi też opiekuje.

Nie rób dobra, «bo tak trzeba», żeby ludzie cię widzieli.

Nie rób publicznego spektaklu ze swojej modlitwy.

Nie osądzaj nikogo i nie mów, czy grzeszy, czy nie – bo sam możesz mieć przed Bogiem większe winy.
Chodzenie z Moim imieniem na ustach czy na koszulce nie jest biletem do nieba. Nawet tych, którzy cuda będą robili w Moim imieniu, mogę kiedyś nie rozpoznać. Ważne jest, żeby wypełniać to, o czym mówię”.

Potem wszyscy trzej ewangeliści synoptyczni opisują scenę spotkania Jezusa z bogatym młodzieńcem. Kiedy mówi, że wypełnił już wszystkie przykazania, słyszy od Jezusa: „idź, sprzedaj wszystko, co masz, rozdaj ubogim i chodź za Mną”.

Ot i cały radykalizm chrześcijański. Innego nie ma. Ot nasz heroizm – wypełnienie poleceń Jezusa z wykorzystaniem wszystkich naszych sił, umiejętności i talentów. Potwierdzają to całe wieki doświadczeń mistyków i tych, którzy w radykalny sposób wypełniali rady ewangeliczne w klasztorach i pustelniach. Wszystko, co jest ponad to i co mamy pokusę za radykalizm dziś uznać, jest karykaturą radykalizmu: jest bezwzględnym faryzeizmem.

„Jeśli chcesz”

„Nam nie wolno przestać głosić prawdy!”. Znamy ten krzyk. Krzyczeli tak również faryzeusze. Czy byli w błędzie? Nie. Nie wolno im było porzucić Tory, jak i nam nie wolno porzucić Ewangelii. Różnica jest jednak w sposobie głoszenia owej prawdy.

Faryzeuszom tak bardzo zależało na tym, żeby prawda (ta, którą dostali od samego Boga!) nie została zafałszowana przez jakiegoś włóczęgę z Nazaretu, żeby ów włóczęga nie sprowadził na manowce wiernych dotąd Prawu Żydów, że posunęli się aż do przemocy. Nie weszli z Nim w dialog. Nie dopuścili do siebie ani cienia wątpliwości, czy nie ma On aby choć odrobiny racji. Przecież z prawdą objawioną przez Boga nie było dyskusji.

Jezus głosił prawdę inaczej. Nigdy nie posunął się do przemocy. Nigdy nie powiedział nikomu „musisz”. Nie nawoływał do reformy pogańskiego prawodawstwa rzymskiego ani nawet do pozbycia się pogańskiego najeźdźcy. Gdyby to robił, pewnie nawet faryzeusze by Mu uwierzyli, przecież na takiego właśnie Mesjasza czekali. Ale On miał inną logikę. Powtarzał: „Jeśli chcesz, chodź za Mną”. Nawet, jeśli ktoś pluł Mu w twarz – „jeśli chcesz, chodź”.

To jest sposób głoszenia prawdy Jezusa i zmieniania świata prawdą Jezusa. Radykalne i heroiczne powtarzanie: „Jeśli chcesz”.

Co napisano

Przerzucanie się cytatami z Ewangelii to nazbyt częsta „zabawa” polskich katolików. Na te o miłości bliźniego odpowiada się tymi o wyrzuceniu kupców ze Świątyni, po czym tak zwana dyskusja utyka w martwym punkcie: rozchodzimy się przekonani, że „z nimi nie da się rozmawiać”.

Tak właśnie próbowali z Jezusem rozmawiać faryzeusze. Nie, żeby Go zrozumieć. Nie, żeby Go usłyszeć. Po to tylko, by Go „pochwycić na słowie”. Złapać na niekonsekwencji, udowodnić, że swoim postępowaniem w rzeczywistości sprzeciwia się Bogu, że jest w błędzie, że jest heretykiem i odstępcą. Udowodnić Jego kosztem swoją rację. Brzmi znajomo?

A Jezus rozmawiał z każdym. Z prostytutką, złodziejem, Judaszem i Piłatem. Nie wypominał im win i grzechów. Nie pouczał. Każde słowo, które do nich kierował, było jednocześnie wyciągniętą z pomocą dłonią. To był Jego radykalizm – słowem Boga przygarniać, a nie odrzucać.

Gorliwość o literę

„My tylko wypełniamy przykazania” „Jesteśmy posłuszni Bogu” – słyszymy. Ale i pochodne tej pewności zdarzają się nader często: „Żal mi was”. „Pomodlę się za ciebie”. Wszystko z poczuciem, że oto mamy rację, z niepokonanym poczuciem wyższości.

Na czym innym, jeśli nie na drobiazgowym przestrzeganiu Prawa, faryzeusze budowali poczucie własnej wyższości? Czy nie dlatego uznali się za lepszych, bo nie można im było niczego zarzucić? Bo nie było litery w Prawie, której by gorliwie nie spełnili?

„Co do mnie, nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa” – pisze do Galatów święty Paweł właśnie w kontekście dumy z wypełniania Prawa. To jest chrześcijański radykalizm wbrew faryzeizmowi: na największego nawet grzesznika nie patrzeć z pogardą, z wyższością człowieka sprawiedliwego.

Wy-słuchać

„Pogaństwo na ulicach!”. „To jest piekielne wycie!”. „Nie jesteście katolikami!”. „To nie są prawdziwi Polacy!”.

To faryzeusze dzieli świat na „my” i „oni”. Dobrzy i sprawiedliwi wyznawcy Jahwe mieli unikać kontaktu z niewiernymi, żeby nie dać się sprowadzić na złą drogę. Wszyscy, którzy wierzyli lub myśleli inaczej, stanowili dla nich zagrożenie. Trzeba się było przed nimi bronić, trzeba było bronić przed nimi wierzących, Świątynię i samego Boga Jahwe. Na wszelki wypadek słuchać tylko swoich, którzy potwierdzać nam będą nasze przekonania.

Jezus przez trzy lata swojej publicznej działalności łamał te bariery i szedł tam, gdzie według Prawa iść nie powinien. Nie klasyfikował ludzi, przykładając do nich linijkę Prawa. Nie odrzucał nikogo dlatego, że owego Prawa nie wypełniał. I to jest chrześcijański radykalizm: sięgać głębiej niż sięga samo tylko Prawo, nie dać się zwieść pokusie łatwych ocen i prostych klasyfikacji. Nie oceniać człowieka po tym, po której stronie stoi na manifestacji. I słuchać (wy-słuchać wszak nie znaczy po-słuchać) każdego.

Pytanie pozornie absurdalne

Czym w gruncie rzeczy różni się radykalizm chrześcijański od radykalizmu faryzeuszy? Różni się odpowiedzią na proste pytanie. Czy w mojej wierze chodzi bardziej o wypełnienie Prawa, czy bardziej o spotkanie z Jezusem i bycie jak Jezus? A jeśli trzeba by wybierać między wiernością przykazaniom a wiernością Jezusowi – co bym wybrał?

To nie jest pytanie absurdalne. Dokładnie to pytanie w swoim świecie usłyszeli kiedyś faryzeusze. I uznali, że jest absurdalne, bo Bóg, w którego wierzą, nie może przekraczać własnych praw. Że z tą miłością i wolnością „jeśli chcesz”, to Jezus przesadza. I wybrali Prawo.

Chrześcijański radykalizm wbrew faryzeizmowi: na największego nawet grzesznika nie patrzeć z pogardą, z wyższością człowieka sprawiedliwego

Dlaczego zaczęłam tekst od słów abpa Depy i przywołania bajkowego lorda Farquaada? Bo jeszcze jedna rzecz odróżnia faryzeuszy od Jezusa i Jego uczniów. Faryzeusze usłyszeli od Jezusa słowa: „Nakładacie na innych ciężary, których sami nie niesiecie”. Uczniowie usłyszeli od Niego: „Ty nie dałeś mi pić. Ty mnie nie ubrałeś. Ty nie dałeś mi schronienia”. Faryzeizm jest niczym innym, jak wymaganiem od innych: od bliskich, dalekich, od społeczeństwa, od świata. Jezus nie pyta nas, czego wymagaliśmy. Jezus pyta, co zrobiliśmy.

Czy zatem chrześcijaństwo jest wezwaniem do heroizmu? Bez wątpienia. Ale chrześcijanin wymagać heroizmu może wyłącznie od siebie. Inaczej nie jest nikim innym jak faryzeuszem.

„Wszystkich dźwigaj, jak i ciebie Pan dźwiga”

Ze smutkiem odbieram słowa abpa Depy – bo przecież oboje czytaliśmy listy św. Ignacego Antiocheńskiego, biskupa prawdziwie heroicznego. Kiedy wieziono go do Rzymu, żeby tam zabić na cyrkowej arenie, on pisał list do wpływowych chrześcijan w Rzymie. Mogli użyć swoich znajomości, mogli go ocalić, chodziło przecież o potęgę i przyszłość Kościoła. A on błagał i zaklinał ich, żeby tylko nic takiego nie przyszło im do głowy. „Ogłaszam wszystkim, iż chętnie umrę dla Boga, jeśli mi w tym nie przeszkodzicie. Proszę was, wstrzymajcie się od niewczesnej życzliwości. Pozwólcie mi się stać pożywieniem dla dzikich zwierząt, dzięki którym dojdę do Boga. Jestem Bożą pszenicą. Zostanę starty zębami dzikich zwierząt, aby się stać czystym chlebem Chrystusa. Raczej zachęcajcie zwierzęta, aby stały się dla mnie grobem i nie pozostawiły nic z ciała mego, bo nie chciałbym po śmierci przyczynić komuś kłopotu”.

Potem pisał jeszcze do Polikarpa, biskupa w Smyrnie: „Wszystkich dźwigaj, jak i ciebie Pan dźwiga. Wszystkich znoś w miłości, co zresztą czynisz. Nieustannie znajduj czas na modlitwę: proś o mądrość większą od tej, którą posiadasz, a duch twój niech czuwa bez chwili spoczynku. Mów z każdym z osobna, naśladując obyczaje Boże. Noś słabości wszystkichniby zawodnik doskonały. Jeśli kochasz dobrych uczniów, nie masz żadnej zasługi. To raczej tych właśnie najciężej chorych powinieneś podporządkować sobie własną łagodnością. Nie każdą ranę da się uleczyć takim samym opatrunkiem. Gwałtowne ataki choroby uspokajają ciepłymi okładami. Bądź we wszystkim «roztropny jak wąż» i zawsze «nieskazitelny jak gołębica». Po to jesteś i cielesny, i duchowy, żebyś łagodnie się obchodził z tym, co widzą twoje oczy”.

O św. Ignacym Antiocheńskim mówi się, że był jednym z tych dzieci, które Jezus brał na kolana. Urodził się w roku 30. Znał Apostołów. Nie mógł się mylić w rozumieniu tego, jaki jest Jezus, czym jest chrześcijaństwo i jakie są zadania biskupa. To tylko my po drodze mogliśmy i niektórych sprawach zapomnieć.

Prorok i błazen

Piszę to świadoma ryzyka: że znów usłyszę, że biję się w cudze piersi, że sama oceniam, że po faryzejsku wymagam od innych. Ale dziennikarz i teolog, zwłaszcza w Kościele, jest dziś trochę jak prorok albo błazen: niewygodny i nastający nie w porę. Przyszłości wprawdzie nie przepowiada. Może za to i powinien tam, gdzie inni nie mogą, a przecież wszystko widzą, powtarzać: że słowa nie odpowiadają czynom, że coś nam z Ewangelią przestało się zgadzać. I nie są to słowa przeciwko komukolwiek, ale w imieniu zgorszonych i zranionych. Żeby za nimi się ująć.

Tylko dlatego mówię i piszę. I być może posunę się za daleko, ale wszak takie rzeczy się zdarzają. Nie jest tajemnicą, że wielu swoich listów biskupi nie piszą samodzielnie. Mając więc w głowie i sercu zarówno słowa św. Ignacego, jak i ewangeliczne rozróżnienie między faryzeuszami i uczniami, ośmielę się zaproponować księżom biskupom krótkie słowo, jakie mogliby wygłosić zwłaszcza do kobiet, a także do nas wszystkich wiernych Kościoła katolickiego. O potrzebie heroizmu.

List alternatywny

Kochani nasi, siostry i bracia w Chrystusie! Wierzymy, że każde życie jest święte i że każdy zasługuje na miłość. Są dzieci, których kochanie kosztuje was bardzo dużo. Są dzieci, których kochanie wydaje się wam zniszczyć wasze życie. Jesteśmy mężczyznami, nie mamy rodzin. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć waszego dramatu. Ale chcemy być przy was: przy was, kobietach, przy waszych mężach, przy całych waszych rodzinach, które jednakowo mocno cierpią, słysząc diagnozę, która często jest wyrokiem śmierci. Dziękujemy za to, że chcecie kochać wasze dzieci. Dziękujemy wam za to, że przyjmujecie je mimo lęku, mimo ogromnego cierpienia. Dziękujemy za heroizm waszej decyzji i heroizm każdego dnia ciąży, za heroizm każdego dnia trwania przy maleńkim i słabym życiu, które Bóg wam powierzył.

Nie możemy niczego wam nakazać. To wy spotykacie Jezusa i wy przeglądacie się w Jego oczach. Wy słyszycie w sumieniu Jego głos. My jako wasi biskupi możemy was tylko pokornie, w Jego imię prosić: nie odrzucajcie życia. Zaufajcie Mu, zaufajcie Jezusowi. Proście Go, by z waszego nieogarnionego cierpienia mogło wyrosnąć wielkie dobro. A my ze swej strony obiecujemy, że będziemy przy was – nie tylko w modlitwie.

Nie chcemy, byście podejmując heroiczną decyzję również w naszym imieniu – bo my wszak podjąć jej nie możemy – pozostali pozbawieni wspólnoty. Rozumiemy, że Kościół nie jest jedynie instytucją charytatywną, ale jako siostry i bracia w Jezusie chcemy, byście poczuli się otoczeni opieką Kościoła. Nasze domy pozostają dla was otwarte. W każdej parafii natychmiast zorganizowana zostanie pomoc wytchnieniowa dla rodzin, w których są osoby z niepełnosprawnościami. W każdej diecezji natychmiast uruchomiony zostanie fundusz, wspierający takie rodziny – by żadna matka ani ojciec nie musieli żebrać o pieniądze na tlen czy pieluchy dla swojego dziecka.

Jezus nigdy nie posunął się do przemocy. Nigdy nie powiedział nikomu „musisz”

Każdy z nas, biskupów, będzie ze swoich osobistych środków współuczestniczył w utrzymaniu przynajmniej jednego chorego dziecka. W dekanatach zorganizowana zostanie wykwalifikowana pomoc psychologiczna. Jeśli któraś z matek zdecyduje się urodzić chore dziecko, ale nie będzie czuła się na siłach podjąć nad nim opieki, może bez żadnych konsekwencji zgłosić się do swojego biskupa, a on osobiście zadba, by trafiło ono do kochającej rodziny lub najlepiej przygotowanego ośrodka. Jeśli o czymkolwiek nie pomyśleliśmy lub zaniedbaliśmy, gotowi jesteśmy was wysłuchać i nadrobić swoje zaniedbania. Rozumiemy, że decyzja, jaką podejmujecie, wpływa na kształt całego waszego życia i sięga aż po wieczność – ale wiemy, że jest również naszą odpowiedzialnością. Nie możemy jej wymagać: Jezus mówił „jeśli chcesz”. Możemy tylko prosić was o ten wielkoduszny dar i wspierać was w heroicznej decyzji – i z całego serca będziemy to robić. Przez wasze cierpienie, na tyle, na ile to możliwe, przejdziemy razem.

Wesprzyj Więź

Prosimy również w imię Jezusa Chrystusa całą chrześcijańską wspólnotę, od parafii poczynając, by była w nich uważność na potrzeby matek i gotowość niesienia im pomocy. Z jeszcze większą nadzieją upatrujemy wśród was, naszych braci w Jezusie, tych, którzy pod swój dach i do swoich rodzin zechcą przyjąć te dzieci, których rodzice nie mogli wychować. To właśnie w ten sposób, spiesząc sobie wzajemnie z pomocą, budować będziemy prawdziwą „cywilizację życia”.

To taka moja nieśmiała propozycja – nieco odmienna od postawy: „Wielu z was zginie, ale jest to poświęcenie, na które jestem gotów”. Jest po chrześcijańsku radykalna, heroiczna i wierna prawdzie, którą wyznajemy – i jako taka nie jest w swoim heroizmie bezwzględna.

Przeczytaj także: Świat zobaczył fałsz Kościoła. Nasz fałsz

Podziel się

4
Wiadomość

Porównanie abp Depo do lorda Farquada uprawnione, ale artykuł to zabawa zapałkami: „Nikt nie ma prawa oczekiwać ode mnie heroizmu opieki nad niepełnosprawną po wypadku/chorobie żoną/mężem”. Argumenty Autorki nadają się też do uzasadniania takiego poglądu, a nawet bardziej szokujących. Po co przeciągać linę, obie strony (ale nie ci z obu stron, którzy stosują niegodziwe metody osiągania swoich celów) mają rację w dużym stopniu. Proponowałbym zabieg stosowany często w terapiach małżeńskich – wymień racje swoich adwersarzy, które uważasz za słuszne, nawet gdyby było ich mniej, niż racji niesłusznych. Bo jeżeli przez gardło nie przejdzie ci żadna racja, to się nad sobą zastanów.

Podział: radykalni, czy bezwzględni. Fundamentalizm czy radykalizm.
Fundamentalizm wyrasta z przekonania o swojej jedynie słusznej racji i próbie podporządkowania tej racji (ideologii) wszystkich dookoła. Bardzo łatwo wkracza w obszar wolności innych ludzi. Nie jest związany z jakimś światopoglądem. Ani z chrześcijaństwem, ani z islamem, ani z ateizmem. Jest po prostu postawą żądającą podporządkowania się od innych. Owocem fundamentalizmu jest niestety często wojna, rewolucja.
Radykalizm, także posiada określone przekonania, światopogląd, ale wymaga życia w zgodzie z nim przede wszystkim (a może tylko) od siebie. Daje świadectwo sobą i ew. pociąga. Daje przestrzeń do wolności drugiemu. Fundamentalizm cię popycha.
Dwóch radykałów o całkiem odmiennym światopoglądzie może mieszkać zgodnie pod jednym dachem. Dwaj fundamentaliści pozabijają się. Niestety fundamentalizm jest zaraźliwy. Gdy radykał spotka się z fundamentalistą, ten będzie go gnębił (wchodził w jego przestrzeń wolności), aż wywoła w nim także fundamentalne zachowania.
Ten podział przebiega linią przez całe spektrum światopoglądów, od chrześcijańskich po ateistyczne, ale dotyczy to także poglądów politycznych, ustrojowych, organizacji państwa. Wszędzie tam fundamentalizm domaga się wyrzucenia przeciwników poza nawias, a wręcz likwidacji. Katolicy wyrzucają ateistów, ateiści katolików. Szczególnie nasza kultura polityczna nie sprzyja radykalizmowi. Radykalizm w polityce mógłby oznaczać oddawanie władzy samorządom, tymczasem każda opcja polityczna po dojściu do władzy, bierze centralnie jej tyle, ile tylko zdoła udźwignąć, samorządom zostawiając tylko to, co im już z rąk wypada oraz niewygodne obszary.
Jak widać bardzo trudno jest odwrócić trend fundamentalizacji postaw. Radykalizm wydaje się postawą słabszą, przegrywającą w konkurencji.
Czasem w odwróceniu trendu pomaga przywództwo, charyzmat, który pociągnie ludzi w dobrą stronę. W przełomie lat 89/90 takim przywódcą był, mimo wszystkich swoich wad, Lech Wałęsa. Fundamentaliści najczęściej uważają go za zdrajcę. O fenomenie jego charyzmy można by długo dyskutować, ale tu nie miejsce.
Dzisiaj czekam na przebudzenie radykalizmu, bo do tej pory widzę tylko eskalację fundamentalizmu.
Owszem widzę też ludzi radykalnych (chociaż chyba są w mniejszości), ale jakoś niestety nie palą się do objęcia przywództwa.
Taki ciekawy wykład polecam: https://www.youtube.com/watch?v=YGl1yP7naR0

Równię dziękuję za piękny i poruszający tekst, o tym jaki powinien być Kościół.
I mała zagadka. Który z biskupów to powiedział?
„Misją Kościoła jest głoszenie Ewangelii i kształtowanie sumień, nie zaś forsowanie określonych rozwiązań moralnych poprzez narzucanie ich za pomocą regulacji prawnych w sferze państwa. Zadaniem Kościoła jest składanie świadectwa, a nie przymuszanie, narzucanie swojej woli czy kontrolowanie.”
– powiedzieli Biskupi luteranie
Zostawię to bez dalszego komentarza, bo jak jest w naszym Kościele w Polsce, to chyba każdy widzi.

Brawo za tekst. Do mnie też od tygodnia wraca ta scena ze Shreka. Bardziej może w odniesieniu do tych obrońców życia, co teraz właśnie musieli odpalić ten wyrok, gdy możliwe, że więcej ludzi zginie niż uda się uratować nowym prawem. Ale to też „jest poświęcenie, które gotowi jesteśmy ponieść”.

Pani Moniko, dołączam z podziękowaniami za piękny i mądry tekst. Też kiedyś byłem studentem ks. prof. Seweryniaka i taką właśnie wizję chrześcijaństwa wynosiłem z tych seminaryjnych spotkań. Po dwudziestu niespełna latach, Kościół który oglądam dziś nieco z oddali bardzo się zmienił, niestety w moim odczuciu na gorsze. Dlatego takie słowa jak Pani i Pani redakcyjnych Kolegów i Koleżanek przywracają mi nadzieję na lepsze czasy…dziękuję i oby któryś z biskupów wykorzystał napisane przez Panią treści.
Swoją drogą to już druga jaskółka dla mnie dziś…pierwszą było mądre kazanie o pannach roztropnych, którego wysłuchałem w rodzinnej parafii w Gąbinie, to blisko rodzinnych stron Księdza Profesora przypadek?

W Holandii prawo jest bardziej ewangeliczne niż w Polsce – można dokonać eutanazji wobec chorego noworodka oraz innych kategorii osób ludzkich. Wszystko oczywiście w imię niezmuszania do heroizmu, ograniczenia ludzkiego cierpienia. „Pro choice”. W końcu bezwzględna ochrona prawna życia niewinnego człowieka jest taka faryzejska. Ba, arcyfaryzejska, wszakże faryzeusze zakazywali uzdrawiać w szabat, a tu się zabrania prawem zabicia niewinnego człowieka. Bo czymże innym jest aborcja czy eutanazja? Żadne okoliczności tego nie zmienią. Czy nauczanie św. Jana Pawła II się w Polsce nie przyjęło? Mówił o tym setki razy, a nawet poświęcił temu całą encyklikę – jej przesłanie, włącznie z koniecznością prawnej ochrony życia, są klarowne, co niestety nie znajduję odzwierciedlenia w wielu wypowiedziach ludzi dobrej woli. Gdyby nie to, artykuł byłby bardzo dobry – zabrakło mu ewangelicznego radykalizmu właśnie w tym punkcie, który dla samego rozumu ludzkiego jawi się jako radykalizm ludzkiej godności i wynikających z niej norm prawa naturalnego.

Autorka pisze, tonem nieco 'oryginalnym’, 5-ty, od początku pandemii, artykuł o tej samej tezie: Zawiedliśmy jako Kościół. W każdym z nich nie może się uwolnić od maniery używania liczby mnogiej, ale w zasadzie w każdym ta liczba mnoga odnosi się (z dokładnością do istoty tez) do podzbioru członków Kościoła, zwanym biskupami. Nie mam żadnych złudzeń co do średniej kondycji tego podzbioru – uważam za skandal istnienie biskupich pałaców i (w statystycznej dominancie) otaczających ich mentalnych dworów – to biskupi powinni całować w rękę wiernych, a nie odwrotnie – tłumaczenie tego tradycją nie wytrzymuje krytyki – prawo (czyli decyzja o zmianie tradycji) ma oczywisty cywilizacyjnotwórczy aspekt (nie widzą tego również „zwykli księża” – postulat 2. tego kuriozalnego intelektualnie listu – tylko postulat rozliczenia problemu pedofilii jest tam czymś konkretnym (symptomatycznie nie ma w nim postulatu rozliczenia współpracowników SB)). W odróżnieniu jednak od autorki (i wypadkowej jej środowiska) nie mam zwyczaju wciskać ludziom kitu i twierdzić, że są dobrzy (i tak im przecież trudno), kiedy fakty temu przeczą (autorka tę zasadę stosuje w sposób ciągły jedynie do biskupów). Uważam za „nieco” ryzykowne używanie tu analogii do proroków – prorocy 'walili’ prawdę prosto z mostu. Jest dla mnie jasne, że tylko stawianie szlachetnych wymagań (poczynając oczywiście od siebie), może kogoś przyciągnąć i przemienić (w szczególności uważam, że 'funkcyjny’ skok w górę, powinien implikować podwójny skok w zakresie 'umniejszania siebie’ – ale rozciągam to (i inne wymagania) na wszystkich, a nie jedynie na księży obejmujących funkcje biskupów itp.).

Myśli, które zaprezentowała autorka odzwierciedlają teologię tzw. Kościoła otwartego, która jest inna niż teologia Kościoła katolickiego.

„W historii świata nieustannie przewijają się ci, którzy gotowi są na heroizm cudzym kosztem”, „Jezus nigdy nie posunął się do przemocy. Nigdy nie powiedział nikomu <>” – to jest aluzja do sporu wokół aborcji i przekonywanie katolików, że podstawowym prawem człowieka jest wolność a nie życie (również tych nienarodzonych). Wg Karty Narodów Zjednoczonych z 1945 r. i wg Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 1948 r. pierwszym podstawowym prawem człowieka jest prawo do życia, drugim – wolność od tortur, trzecim – wolność od niewoli, poddaństwa i pracy przymusowej itd. (tych podstawowych praw jest więcej). Także i w Ewangelii jest mowa, że wartością nadrzędną jest życie ludzkie, gdyż Ewangelia opiera się na prawie tj. na Dekalogu. Jeżeli autorka uważa, że ci, którzy idą za prawem są faryzeuszami, to i Chrystusa można by było nazwać faryzeuszem, gdyż przyszedł on prawo wypełnić, a nie je znieść. Zatem Dekalog cały czas obowiązuje i nie kłóci się z miłością, lecz do niej prowadzi.

„Chrześcijański radykalizm wbrew faryzeizmowi: na największego nawet grzesznika nie patrzeć z pogardą, z wyższością człowieka sprawiedliwego” – jest to bardzo charakterystyczne dla tzw. katolicyzmu postępowego wmawianie wierzącym, że Kościół katolicki patrzy na grzesznika z pogardą, co jest bardzo dużym kłamstwem. Kościół katolicki grzeszników przygarnia, ale stawia im wymagania: muszą ten grzech porzucić, jeśli chcą być zbawieni. Tzw. Kościół otwarty boi się jednak wyrażeń: rachunek sumienia i sakrament pokuty. Nie wymaga od człowieka porzucenia grzechu.

Myśli zawarte w artykule są z punktu widzenia teologii Kościoła katolickiego błędne i niestety heretyckie, choć słowo „heretyckie” jest dziś niestety un peu démodé. Tzw. Kościól otwarty nie jest Kosciołem katolickim.

W artykule bardzo podobał mi się alternatywny list. Myślę czy może choć na etapie mojej parafii mogę cokolwiek zrobić z wymienionych w nim elementow. Duża część artykułu jest dla mnie 'za trudna’ – elementow na zasadzie 'Jezus miał na mysli’ nie umiem ocenic. mam jedno małe 'ale’ z punktu medycznego: wady letalne nie bolą – warto o tym mowic, pisać bo dziś pokazuje się aborcje jako akt miłosierdzia, które skraca cierpienie dziecka w brzuchu mamy – taka medyczna wiedzą pomoże rodzicom – jak pisze autorka – nie spędzać wielu godzin na rozmyślaniach o tym 🙂

Pani Moniko. Przecież wiadomo, że ten Abp Wacław i paru innych, to już ostatni słabiutki bastion na pokruszonych podstawach, w jednym z ostatnich lichych zameczków Europy. Najdalej za kilka lat aborcja na życzenie będzie w Polsce wprowadzona. Nie ma innej opcji. A potem ci najbardziej pobożni Katolicy będą opłakiwać abortowane dzieci, bo im będzie tak bardzo smutno, no ale trzeba się z tym pogodzić. I kobiety będą się decydować na aborcje z powodów niewydolności ekonomicznej, choć będzie im tak bardzo przykro. A potem już nie będzie wolno o tym opowiadać, że komuś było przykro, żeby nie było przykro innym. A potem ze zdziwieniem zobaczymy, że jest spora nadwyżka chłopców nad dziewczynkami (tak jak w Chinach już jest, a w Wielkiej Brytanii się zaczyna). Wniosek: po co marnować amunicję na ostrzał tego lichego bastioniku, który sam upadnie?