Rzeka niezależnego (przynajmniej częściowo) słowa rozlała się wtedy po kraju. Był to głos przede wszystkim młodego pokolenia inteligencji, ale jego oddziaływanie było znacznie szersze. Niestety, wkrótce ponownie władze PRL nałożyły na prasę kaganiec.
Ta cenna, licząca ponad 500 stron publikacja to praca zbiorowa wydana pod redakcją Michała Przeperskiego i Pawła Sasanki – uznanych badaczy dziejów PRL. Zebrane w tej monografii teksty przynoszą wielowymiarowe spojrzenie na historię polskiej prasy, a także fragment dziejów PRL, a konkretnie okres październikowej odwilży w 1956 roku.
Czytelnik może dzięki lekturze tej publikacji poznać bliżej rolę, jaką odegrała prasa w procesie polskiej odwilży. Dzisiejsze analizy ówczesnej prasy mówią nam wiele o relacjach władza–dziennikarze w okresie PRL. Lektura daje też asumpt do refleksji, czy młoda polska inteligencja mogła lepiej wykorzystać epizod poszerzenia zakresu wolności słowa.
Dwie wersje tej samej fotografii
Ten obszerny tom to efekt wspólnej pracy kilkunastu autorów. Jego redaktorzy, budując we wstępie wprowadzenie do całości narracji, wychodzą od umieszczonego na okładce zdjęcia autorstwa Wiesława Prażucha. Przedstawia ono ludzi z przejęciem czytających gazety z wiadomością o śmierci Bolesława Bieruta. Autor opublikował tę fotografię z podpisem: „Dotkliwym wstrząsem był marcowy ranek, kiedy po całym kraju rozniosła się wieść, że nie ma wśród nas Bolesława Bieruta”.
Jak piszą Przeperski i Sasanka, po latach okazało się jednak, że było także inne ujęcie tej chwili – przedstawiające tych samych ludzi z szerokimi uśmiechami. „Obraz uśmiechniętych ludzi pozostał na negatywie w spuściźnie autora. Został odnaleziony i ujrzał światło dzienne dopiero kilkadziesiąt lat później” – na wystawie w Muzeum Narodowym w Warszawie w 2013 r.
Uchwycenie tej chwili oraz jej szeroki kontekst składają się na istotne fragmenty historycznej opowieści w książce. Można wręcz rzec, że dzięki Nie tylko „Po Prostu” otrzymaliśmy coś na kształt albumu z wieloma zdjęciami z Października’56. Wszystkie one skupiają się na prasie i choć może nie wszystkie są ostre, zawsze przynoszą nam nową wiedzę o tym ważnym fragmencie rzeczywistości historii PRL.
Chwila oddechu
Polska odwilż to, rzecz jasna, nie tylko przemiany w aparacie represji czy organach władzy. Ten szeroki proces dotknął właściwie każdej dziedziny życia społecznego. Mimo przełomowego znaczenia Października ’56 dzisiaj w powszechnym odbiorze wydaje się on nieco wstydliwie przemilczany, niepasujący do sztampy obecnej polityki historycznej, zwłaszcza czystych mitów heroicznych i bohaterskich (choć i tu szuka się takich wątków jak atak 10 grudnia 1956 r. na konsulat radziecki w Szczecinie).
Istotnym elementem odwilży były również zmiany zachodzące w prasie. To kwestia niezwykle ważna ze względu na siłę wpływu mediów na nastroje społeczne, uwolnienie myśli i idei zamrożonych w okresie stalinowskim, które wreszcie wprowadzić można było w szerszy społeczny obieg. Prasa to wreszcie miejsce, skąd – początkowo w sposób mało ograniczany – płynąć mogły postulaty zarówno rozpoczęcia, kontynuacji i obrony demokratyzacji, jak również dokonania rozliczeń minionego okresu.
Rzeka niezależnego (przynajmniej częściowo) słowa rozlała się po kraju. Był to głos przede wszystkim młodego pokolenia inteligencji, ale jego oddziaływanie było znacznie szersze. Niestety, wkrótce to, co było największym atutem prasy czasu odwilży, stało się powodem do ponownego nałożenia na nią kagańca.
Sztandarowe miejsce zajmuje tu tygodnik „Po Prostu”, ale – jak słusznie założyli redaktorzy tomu – nie tylko „Po Prostu” weszło w lukę stworzoną przez system i nie tylko to pismo było elementem szerokiego fermentu intelektualnego okresu odwilży. Wspomnieć tu warto kilka z szerokiej gamy innych periodyków: „Nowe Sygnały” (Wrocław), „Kronika” (Łódź), „Pod Wiatr” (Lublin), „Zebra” (Kraków), „Wyboje” (Poznań), „Ziemia i Morze” (Szczecin), „Uwaga” (Gdańsk).
Jak czytamy w monografii, „fenomenem odwilży była zmiana formuły istniejących czasopism, przede wszystkim pojawienie się regionalnych periodyków studenckich, społeczno-kulturalnych, literackich i artystycznych, a także pism adresowanych do mniejszości narodowych” (s. 11). Wszystkie one zostały zlikwidowane wraz z końcem odwilży, przyniosły jednak moment oddechu, a aura, jaką stworzyły, przetrwała znacznie dłużej niż one same. Pisma te przyczyniły się również do odrodzenia polskiego reportażu.
Niewygodne słowo „Październik”
Redaktorzy książki zwracają uwagę, po pierwsze, na niedostatki wiedzy na temat prasy tego okresu, a po drugie na jej rozproszenie. Celem projektu badawczego, którego efektem jest opisywany tu tom, było uzupełnienie tej wiedzy.
Publikacja podzielona została na trzy części. W pierwszej z nich możemy poznać kreślone przez pięciu autorów tło, czyli relacje między władzą a dziennikarzami. Otrzymujemy więc ich dość szczegółowy obraz w okresie między marcem 1954 r. a październikiem 1956 r. Tutaj należy zwrócić szczególną uwagę na tekst Bogusława Gogola dotyczący cenzury w Październiku ’56.
Część druga to teksty poświęcone prasie ogólnopolskiej, w tym m.in. „Tygodnikowi Powszechnemu” (Kamila Kamińska-Chełminiak) i żydowskiemu dziennikowi „Fołks-Sztyme”, wydawanemu w języku jidysz (Grzegorz Berendt). Symptomatyczny jest cytat ze sprawozdania rocznego krakowskiej cenzury: „Nie ma numeru «Tygodnika Powszechnego», w którym byśmy nie dokonali 7–14 ingerencji, z którego byśmy nie usunęli 1–2 artykułów w całości” (s. 205).
Żałować można jednak, że autorka nie wykorzystała zasobów Archiwum Państwowego w Krakowie, co pozwoliłoby bardziej szczegółowo opisać te ingerencje. Poczynić przy tym trzeba uwagę – która wynika również z moich badań nad cenzurą „Tygodnika Powszechnego” – że już w 1958 r. cenzura skreślała samo słowo „Październik”, zamieniając je na „1956 r.”. Bardzo szybko zatem nawet niewinne przypomnienie nadziei, jakie niósł ze sobą październikowy przełom, stało się dla władzy niewygodne.
Kolejna i ostatnia, 200-stronicowa część książki zawiera teksty poświęcone prasie regionalnej. W tym przypadku naturalnie najłatwiej wskazać luki, ze względu na skalę opisywanego zjawiska. W Polsce wydawano wtedy tak dużo czasopism, że dokonanie analizy całej prasy regionalnej po prostu nie jest możliwe. Jednak to, co otrzymuje czytelnik, czyli rzucenie snopu światła na kilka regionów i kilka periodyków, jest cennym wzbogaceniem istniejących już analiz.
Szkoda, że nie udało się pozyskać do udziału w projekcie badaczy z Pomorza Zachodniego czy Dolnego Śląska. W bardzo obszernym tomie znajdujemy bowiem jedynie wspomnienie sztandarowego pisma zachodniopomorskiej odwilży (o szerszych nawet ambicjach) – tygodnika społeczno-kulturalnego „Ziemia i Morze”, wychodzącego od maja 1956 r. przez ponad dwa lata.
Szkoda również, że analizie nie poddano regionalnych dodatków do prasy centralnej. Wspomina o tym jeden z autorów, Andrzej W. Kaczorowski: „Na oddzielną uwagę zasługuje publicystyka «Słowa Powszechnego» poświęcona repolonizacji i integracji Ziem Odzyskanych. Wydawano dodatki niedzielne «Słowo na Śląsku»”.
Towarzysz Wiesław i dziennikarze
Już 5 października 1957 r., czyli zaledwie rok po przełomie, trzy dni po czasowym zawieszeniu tygodnika „Po Prostu”, Władysław Gomułka spotkał się z dziennikarzami. W wygłoszonym podczas tego spotkania przemówieniu wspomniał o grupie „dziennikarzy i publicystów, których by można określić jako obiektywnych lub subiektywnych przeciwników i wrogów socjalizmu”. Ich działalność uznał za bardzo szkodliwą. „Jeśli uchwały VIII i IX Plenum KC partii mają być realizowane, to dotychczasowy głos tej […] grupy dziennikarzy musi zostać z łam[ów] prasy wyeliminowany” (s. 98).
Mogłoby się wydawać, że system wracał w stare koleiny, jednak nie prowadziły już one na szczęście do stalinowskiego totalitaryzmu. Z drugiej strony oczywiście reżim pozostawał niedemokratyczny, z aktywną rolą cenzury, bezpośrednią kontrolą partii i szerokim zapotrzebowaniem na usłużnych pracowników mediów.
Książka Nie tylko „Po Prostu”. Prasa w dobie odwilży 1955–1958 przynosi wiele ciekawych pytań i odpowiedzi dotyczących roli prasy w procesie polskiej odwilży. Charakter tej pracy prowokuje jednak również do zadania pytania innej jeszcze natury. Czy bowiem w dobie obecnej reformy wprowadzanej przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego tego typu książki, czyli klasyczne prace zbiorowe, będą nadal w Polsce powstawały? A jeśli tak, to czy równie licznie jak dotychczas?
Problem polega na tym, że zgodnie z duchem i praktyką reformy autorzy powinni raczej wydawać teksty w formie rozproszonej w czasopismach niż w książkach zbiorowych. Sam udział w konferencjach naukowych (oraz ich organizacja), które zawsze były miejscem spotkania i otwartej akademickiej debaty, pod względem tzw. parametryzacji będzie obecnie zupełnie nic niewarty. To kwestia szczególnie istotna dla badaczy młodych, ambitnych, których zatrudnienie na polskich uczelniach zależeć ma właśnie od liczby zdobytych punktów.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, jesień 2020