Jesień 2024, nr 3

Zamów

Wojciech Pszoniak nie żyje. Odszedł wielki artysta, niepowtarzalny człowiek

Wojciech Pszoniak. Fot. Adam Walanus / adamwalanus.pl

Jeden z kolosów powojennego teatru i filmu. Będzie żył wiecznie dzięki swoim rolom.

Dziś o 6:08, w wieku 78 lat, zmarł Wojciech Pszoniak. Jeden z tych największych! Jeden z kolosów powojennego polskiego teatru i filmu. Wspaniały aktor i artysta.

Niemal do samego końca w domu – pod czułą i bohaterską opieką Basi, swojej wspaniałej żony. Otoczony miłością. Dzięki tej miłości mógł jakoś znosić swoje cierpienie. Ostatnie godziny musiał jednak spędzić w szpitalu. Ten cholerny rak, już nawet nie wiem czego – na końcu wydawało się, że wszystkiego – był bezlitosny.

Bywałem u niego w ostatnich tygodniach, dniach i godzinach życia. Pragnął sakramentów, ale i rozmów. Jedna z nich, na dwa tygodnie  przed śmiercią, trwała kilka godzin. Tydzień później kolejne spotkanie, ale to już było bardziej milczenie. I bezradność. Wielki aktor nie mógł powiedzieć już nic, każde słowo przychodziło mu z trudnością.

Wojtku, dziękuję Ci ze te wspaniałe „rekolekcje”. Te spotkania i Twoje słowa wypowiedziane w czasie świadomego umierania były ważne także dla mnie. Nie zapomnę ich nigdy, tak jak i Ciebie nie zapomnę.

Zresztą Ciebie nikt nie zapomni, będziesz żył wiecznie dzięki swoim rolom.

Grając, nie wyzbył się samego siebie

Urodził się 2 maja 1942 r. we Lwowie. W 1968 r. ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie. W trakcie studiów występował w Teatrze STU. W latach 1968-1974 grał w krakowskim Starym Teatrze, w spektaklach m.in. Konrada Swinarskiego.

W 1971 r. pierwszy raz pracował z Andrzejem Wajdą, przy „Biesach” według Fiodora Dostojewskiego. Pszoniak stworzył w tym spektaklu swoją najważniejszą rolę w Starym Teatrze. Grał Piotra Wierchowieńskiego.

To był początek jego wielkich ról w dziełach Wajdy, także tych filmowych. Oto niektóre z tych kreacji: Moryc Welt z „Ziemi obiecanej” według Reymonta, Dziennikarz/Stańczyk w „Weselu” Wyspiańskiego, Jeszua w „Piłacie i innych” według Bułhakowa, Robespierre w „Dantonie”, „Korczak” (rola tytułowa), Zamojski w „Wielkim Tygodniu” według Andrzejewskiego.

Grał także u innych reżyserów. W filmie Kawalerowicza „Austeria” według Stryjkowskiego wystąpił jako Rudy Josełe, był Bogdańskim w „Limuzynie Daimler-Benz” Filipa Bajona. W 1979 r. wystąpił w niemiecko-francuskim „Blaszanym bębenku” według Güntera Grassa w reżyserii Volkera Schlöndorffa. Grał także u Gruzy, Wosiewicza, Zanussiego, Morgensterna, Majewskiego, Żuławskiego, Saniewskiego, Lewandowskiego, Żebrowskiego, Trzosa-Rastawieckiego. Ostatnio widziałem go w mistrzowskim, śmieszno-smutnym epizodzie w „Ekscentrykach” Janusza Majewskiego.

Wesprzyj Więź

W warszawskich teatrach największe sukcesy odnosił w Teatrze Powszechnym pod dyrekcją Zygmunta Hübnera. Zagrał Normana w polskiej prapremierze „Garderobianego” Ronalda Harwooda tworząc niezapomniany duet ze Zbigniewem Zapasiewiczem. Był znakomitym Randley’em Mac Murphy’m w „Locie nad kukułczym gniazdem” Dale’a Wassermana i Papkinem w „Zemście” Fredry. Wszystkie te przedstawienia w reżyserii Zygmunta Hübnera.

Maciej Karpiński pisał o jego aktorstwie: „Pszoniak – grając – nie wyzbywa się samego siebie. Buduje role nie z elementów zewnętrznych, obcych, których można się wyuczyć, lecz z tego ludzkiego materiału będącego w nim samym, w jego bogatej – jak w każdym człowieku – osobowości, której nie pragnie ukryć pod kostiumami, szminką, lecz z której czerpie wewnętrzną prawdę”.

Odszedł od nas Wielki Artysta. Niepowtarzalny. Piękny człowiek.

Podziel się

1
Wiadomość

Robi się jeszcze smutniej, kiedy pomyśli się kim to puste miejsce zostanie zapełnione……
Młodzi aktorzy są wszyscy ładni, rośli, zgrabni, wykształceni.
Tylko niczym się od siebie nie różnią. Jak z wtryskarki….
Skąd teraz takiego małego, nerwowego Żyda w polskim filmie wezmą?
Chyba z importu.
Tym bardziej trzeba pamiętać że kiedyś, w smutnym PRL rodzili się Giganci!

Ja (czyżby naiwnie?) myślałem, że wg. Kościoła Katolickiego życie wieczne zdobywa się dzięki Chrystusowi. A tu ksiądz katolicki pisze, że żyć ktoś będzie wiecznie dzięki swojemu geniuszowi aktorskiemu, o Chrystusie się nie zająknąwszy. Ale pozostanę przy swoim przekonaniu, że p. Pszoniak nie odszedł, tylko zakończył pielgrzymkę, a teraz jest tam, gdzie dana jest pełnia doskonałego miłosierdzia i doskonałej sprawiedliwości. Mimo że nic w tekście ks. Lutra na to nie wskazuje.

Dziś usłyszałam,że od pewnego czasu prowadził wielogodzinne rozmowy z księdzem.Nie wiem z którym i nie wiem też,czy W.Pszoniak był katolikiem.Myślę,że nie,ale,jak widać,każdy w obliczu śmierci jednak potrzebuje nadziei.Katolicy ją mają w wierze,odrzucający Boga nie mają nic.

Pan Wojtus Pszoniak pozostanie w sercach ludzi kochajacych dobry film i dobry teatr.Rowniez mieszkam w Paryzu i widywalam czasem Pana Wojtka spieszacego ulica.Polska kultura powoli traci swoich wielkich amnasadorow, niestety niezastapionych.

Wspaniala ,niepowtarzalna postac w swiecie artystycznym ,talent ,serce ,Polak chroniacy prawdziwa nature i historie Polski .
Miejsce niezapomniane w swiecie sztuki , zaluzone w historii i bedzie nam zawsze towarzyszyc w pamieci .

Wspominając Zmarłego, tradycyjnie już opowiem o sobie. To było gdzieś z dziesięć lat temu. Wąskie jednoosobowe przejście na ul. Górnośląskiej. Z jednej strony On, z drugiej – ja. Obaj naraz wchodzimy w tę ciasną przestrzeń i obaj w tym samym niemal momencie wycofujemy się, zapraszając wzajem do pierwszeństwa. Na co ja: proszę bardzo, wielcy artyści mają pierwszeństwo. Pan Wojciech Pszoniak z zaproszenia skorzystał i potem mijając mnie objął mnie ramieniem, przytulił uścisnął i – poszedł dalej. Ten serdeczny uścisk pamiętam do dzisiaj. Bez jednego słowa, a tak wymowne, serdeczne życzliwe wdzięczne serce. Niech miłosierny Pan Bóg obejmie teraz pana Wojciecha Pszoniaka Swoim serdecznym uściskiem. Amen.