Jesień 2024, nr 3

Zamów

Prawie wszyscy katolicy w Polsce przywłaszczają sobie papieża Wojtyłę

Stanisław Krajewski. Fot. Adam Walanus / adamwalanus.pl

Jan Paweł II uznawał rzeczywistość wielu religii, a ogólniej – aprobował tradycje Polski jagiellońskiej. Jest to postawa przeciwna nastawieniu obozu rządzącego w Polsce.

Wystąpienie wygłoszone 9 października 2020 roku na konferencji „Kościół św. Jana Pawła II – niepodległość ducha” w siedzibie Sekretariatu KEP w Warszawie. Tytuł od redakcji Więź.pl

Wielość religii jest oczywistością w naszych czasach. Natomiast nie jest oczywistością dialog międzyreligijny – ujęty głęboko, a nie tylko w sposób, w jaki funkcjonują dyplomaci – albowiem wymaga pełnej szacunku akceptacji religijności partnera dialogu. Tylko o krok bliżej niż taki głęboki dialog są spotkania międzyreligijne w duchu wzajemnego szacunku. Jan Paweł II był mistrzem takich spotkań. 

Zarówno w Watykanie, jak i w trakcie swoich licznych podróży, spotykał się z przedstawicielami różnych religii. Najbardziej niezwykłe – i bezprecedensowe – było spotkanie w Asyżu w 1986 r. Przedstawiciele wielu religii modlili się o pokój. (Takie spotkania były powtórzone w 1993 i 2002 r.). Warto podkreślić, że została znaleziona odpowiednia formuła: nie były to wspólne modlitwy – bo jakie słowa, formuły i gesty byłyby możliwe? – ale modlitwy równoległe, w poczuciu tego, że obok modlą się inni. Każda grupa modli się po swojemu, a cała reszta jest niejako tego świadkiem.

Wspomnę w związku z tym o polskim echu owego wydarzenia. Zabrzmiało ono dosłownie o krok od miejsca, w którym się znajdujemy, w odbudowywanym wówczas kościele na Żytniej; gospodarzył w nim ks. Wojciech Czarnowski, który zgromadził niezwykłą społeczność, w tym artystów i intelektualistów. W owych ruinach, jednocześnie ze spotkaniem w Asyżu, przedstawiciele wielu religii – i Abrahamowych, i wywodzących się z Indii – zaprojektowali salki-kaplice, prezentujące swoje wyznania. Ludzie do nich zaglądali, mogli porozmawiać, czasem odbywały się w nich modlitwy. Wspominam to z rozrzewnieniem, bo wraz z żoną, Moniką, zrobiłem tam izbę żydowską. Wokół ścian biegła ponadmetrowej szerokości czarna wstęga, która utrudniała dostęp: trzeba było ją rozchylić, aby wejść. Na niej, od wewnątrz, były białe hebrajskie napisy, w tym „Jestem, który jestem”, czy też, jak raczej należałoby to przetłumaczyć, „Będę taki, jaki będę”. Nad nami była wielka płachta z kolorowym malowidłem przedstawiającym motywy mesjańskie. To zestawienie – ruch od rzeczywistości białoczarnej do wytęsknionej kolorowej – oddawało dobrze nie tylko ogólne nastawienie judaizmu, ale i nastrój ówczesnej Polski, a chyba również klimat spotkania w Asyżu. 

Niedługo potem, w 1988 roku, Sekretariat dla Nie-Chrześcijan został przemianowany na Papieską Radę Dialogu Międzyreligijnego. To był znaczący ruch, wyraz uznania papieża dla dialogu. Warto wspomnieć, że pochwała dialogu była przedtem głoszona przez Pawła VI w encyklice „Ecclesiam suam. Jan Paweł II kontynuował to i rozszerzył: w 1990 roku encyklice „Redemptoris missio” wezwał „każdego wiernego” do praktykowania dialogu międzyreligijnego. 

Gdy Żyd przychodzi do kościoła, wyrażając chęć nawrócenia, powinien usłyszeć radę – właśnie w kościele! – żeby zamiast stawać się chrześcijaninem, najpierw spróbował być religijnie wierniejszym Żydem

Drugą, po chrześcijaństwie, najliczniejszą religią świata jest islam. W czasie swojego pontyfikatu Jan Paweł II odbył ponad 150 spotkań z reprezentantami islamu. Już w 1980 r. określił muzułmanów jako „braci w wierze w jedynego Boga”. W 1998 r. ustanowił oficjalną stałą komisję katolicko-muzułmańską. W roku 1999 spotkał się polskimi muzułmanami. W tymże roku w Watykanie ucałował Koran w obecności ludzi, dla których jest on księgą świętą. W 2001 w Damaszku jako pierwszy papież wszedł do meczetu i modlił się w nim. Wszystkie te gesty były daleko idącymi wzmocnieniami epokowego przekazu II Soboru Watykańskiego, zawartego w deklaracji „Nostra Aetate”.

Najbliższa mi osobiście jest problematyka dialogu chrześcijańsko-żydowskiego. Nie tylko mi: relacje z Żydami i żydowską religią były dla polskiego papieża szczególnie ważne i bliskie. Pierwsza audiencja, której udzielił jako papież, była spotkaniem z przyjacielem, kolegą z klasy, Jerzym Klugerem; ostatnia, 18 stycznia 2005 roku, czyli dwa i pół miesiąca przed śmiercią, była spotkanie z dużą grupą Żydów. Ta postawa była spowodowana nie tylko doświadczeniami wadowickimi i wojennymi, ale także jest wyrazem wyjątkowej relacji z Żydami. Tylko w tym przypadku ma bowiem miejsce dwoistość: dla Kościoła judaizm sytuuje się jednocześnie na zewnątrz i wewnątrz. Dlatego powołana w 1974 r. Komisja Stolicy Apostolskiej do Spraw Stosunków Religijnych z Judaizmem jest częścią Rady ds. Jedności Chrześcijan.

Muszę w związku z tym zauważyć, że dla wielu Żydów jest to niezrozumiałe i zagrażające, bo jest odczuwane jako zawłaszczanie. Niemniej jednak ja doceniam to rozwiązanie, bo jest ono pośrednim uznaniem trwałej natury wybrania Żydów. Jan Paweł II wyraził to w trakcie wizyty w rzymskiej synagodze w roku 1986. Sam fakt tej wizyty był z pewnością najsłynniejszy przełomem dokonany przezeń w zakresie relacji z Żydami. Powiedział wówczas: „Jesteście naszymi umiłowanymi braćmi i – można powiedzieć – naszymi starszymi braćmi”. To zaczerpnięte od Mickiewicza sformułowanie nieraz potem powtarzał. Dla wielu Żydów pozostaje ono symbolem nowego nauczania. 

Bezpośrednie i bezwzględne uznanie wieczności Przymierza z Żydami zostało niejednokrotnie wyrażone przez Jana Pawła II, po raz pierwszy w Berlinie, w 1980 r. Może najbardziej dramatycznym wyrazem tego przekonania jest formuła napisana na kartce włożonej w szparę jerozolimskiej Ściany Zachodniej, zwanej też Ścianą Płaczu: „Bolejemy nad postępowaniem tych, którzy w ciągu wieków przysporzyli cierpień Twoim dzieciom, a prosząc Cię o wybaczenie, pragniemy tworzyć trwałą więź prawdziwego braterstwa z ludem Przymierza”.

Było to w roku 2000, w czasie bezprecedensowej wizyty w Izraelu. Sam fakt tej wizyty był znaczący, podobnie jak formalne uznanie przez Watykan Państwa Izraela w 1993 r. Waga tego staje się wyraźna, gdy porównać ją z zachowaniem Pawła VI, który goszcząc w Izraelu w 1964 r. podkreślał, że przybył nie tyle do Izraela, co do Ziemi świętej. Jeszcze bez porównania większy kontrast jest widoczny w porównaniu z reakcją papieża Piusa X, który na prośbę Teodora Herzla o poparcie projektu syjonistów odparł: „Jeśli przybędziecie do Palestyny i osadzicie tam swoich ludzi, nasze kościoły i księża będą gotowi, aby was wszystkich ochrzcić”.

Dodam, że nie jest dla mnie oczywiste, czy to nastawienie sprzed ponad stu lat zostało rzeczywiście w pełni zastąpione podejściem, którego nauczał Jan Paweł II. Wydawał się on dążyć w kierunku teologicznej akceptacji tego, że Żydzi mają swoją własną drogę. Jednak jednoznaczne uznanie tego nie zostało wyrażone oficjalnie przez Kościół katolicki, a po śmierci polskiego papieża jest raczej do tego dalej niż za jego życia.

Pierwsza wskazówka, że tak nowatorsko mógł rozumieć wyzwanie teologiczne, jest być może apokryfem. Jednak wśród Żydów powtarza się opowieść o tym, jak krótko po wojnie, będąc młodym księdzem, odmówił ochrzczenia żydowskiej sieroty, zalecając jej opiekunom, aby najpierw spróbowali porozumieć się z krewnymi. To wskazuje na niezwyczajną wrażliwość w sprawie, która jest kluczowa dla wszystkich Żydów zaangażowanych w swoje żydostwo. Obawa przed nawracaniem, czy nawet niewyrażonym oczekiwaniem nawrócenia, była bowiem zawsze podstawowym składnikiem żydowskiej podejrzliwości wobec chrześcijan.

Jan Paweł II wydawał się dążyć w kierunku teologicznej akceptacji tego, że Żydzi mają swoją własną drogę. Jednak jednoznaczne uznanie tego nie zostało wyrażone oficjalnie przez Kościół katolicki

Uznanie nieodwołalnego charakteru wybrania Żydów ma pewną konsekwencję. Mianowicie jest sprzeczne z nadzieją na nawrócenie Żydów – tzn. nawrócenie wcześniej niż w czasach ostatecznych. Gdy bowiem Żyd wchodzi do Kościoła, traci swoją specyficzną pozycję. Wewnątrz Kościoła Żydzi nie mogą być wyróżnieni, wieczność wybrania staje się więc pustym słowem, znika. Zatem gdy Żyd przychodzi do kościoła, wyrażając chęć nawrócenia, powinien usłyszeć radę – właśnie w kościele! – żeby zamiast stawać się chrześcijaninem, najpierw spróbował być religijnie wierniejszym Żydem. Taka reakcja byłaby znowu podobna do tego, co jest normą w ramach judaizmu. Nawrócenia na judaizm są skądinąd jak najbardziej możliwe, ale pierwszą reakcją jest zniechęcanie i rada: pozostań dobrym człowiekiem w ramach swojej tradycji…

Jan Paweł II trzy razy spotkał się z polskimi Żydami w czasie wizyt w Polsce: w 1987, 1991 i 1999. Uczestniczyłem w każdym z tych spotkań. Jestem zapewne jedyną żyjącą osobą, która pamięta je wszystkie, a na pewno jedynym Żydem. Szczególnie mocno i radośnie wszyscy przeżyli to pierwsze, w 1987 r. Pamiętam moje poczucie, że łączy nas coś ważnego, głębokiego i trwałego. Trudno tę wspólnotę opisać, bo jest w niej zawarta i więź łącząca chrześcijan i Żydów, i doświadczenia powojennej Polski, i odniesienia do wojny – mimo oczywistych różnic, i coś jeszcze, czego najlepszym podsumowaniem będzie chyba: polskość, czy może polski etos inteligencki. Jednak nie wszystko łączy. Chciałbym podzielić się moimi odczuciami po ówczesnych słowach papieża: „Kościół w Polsce, który z bliska patrzył na tę potworną rzeczywistość Zagłady, (…) przeżywał to w duchu głębokiej solidarności z wami. (…) Wasze zagrożenie było i naszym zagrożeniem”. Otóż było to rażąco nieadekwatne. Kościół nie był tak jednoznacznie solidarny. Świadectwa temu przeczą. Rozumiem, że Jan Paweł II wyrażał swoje nastawienie z okresu wojny. Tego nie kwestionuję. Jednak rozciągnął je na cały polski Kościół, a to już muszę zakwestionować.

Chcę jeszcze wspomnieć o wydarzeniu, które się nie odbyło. Przed podróżą do Polski w 1991 roku wysłannicy Watykanu pytali, czy można by zorganizować wizytę papieża w synagodze w Warszawie. Były to rozmowy poufne, dowiedziałem się o nich po latach od arcybiskupa Kowalczyka, gdy odwiedziłem go razem z księdzem Michałem Czajkowskim, wówczas współprzewodniczącym – wraz ze mną – Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów.

Zapytano o możliwość spotkania w warszawskiej synagodze rabina Pinchasa Menachema Joskowicza. Był on tradycjonalistą starej daty, bez świeckiego wykształcenia. Odmówił. Odrzekł, że nie da się tego zrobić, tłumacząc to tym, że nie ma w Warszawie dość Żydów… – Kogo posadzę w ławkach? – miał zapytać. Uważał chyba, że zasymilowani, mało religijni polscy Żydzi nie są odpowiednią publicznością, a innych prawie nie ma.

Krytycy pontyfikatu wskazują na możliwą współodpowiedzialność papieża za afery, w tym skandale seksualne. Jednak nikt – poza tymi, którzy odrzucają Sobór – nie krytykuje spotkań międzyreligijnych

Wesprzyj Więź

Nie pytano nikogo innego, jakby partnerami Kościoła mogli być tylko rabini. Otóż jest to nietrafne założenie. Rabin nie jest odpowiednikiem księdza w katolicyzmie. Jest raczej ekspertem, nauczycielem, jest zatrudniony przez gminę, może dostać wymówienie. Bywają oczywiście rabini, którzy mają ogromny autorytet, są duchowymi liderami, są uznani poza gminą, w której funkcjonują, ale to zależy od osobistych zalet i wypracowania sobie pozycji, zdobycia szacunku u Żydów. Ten rabin był zatrudniony na podstawie uzgodnień z Urzędem ds. Wyznań jeszcze w PRL. Inni kierownicy ówczesnej gminy żydowskiej zaprosiliby papieża. Została zmarnowana szansa, która już nigdy nie miała się powtórzyć. 

Obecnie pontyfikat Jana Pawła II podlega kolejnej fali ocen. Krytycy wskazują np. na możliwą współodpowiedzialność za afery, w tym skandale seksualne. Jednak nikt – poza tymi, którzy odrzucają Sobór – nie krytykuje spotkań międzyreligijnych. Są one kontynuowane przez kolejnych papieży i wygląda na to, że tak zostanie. 

Jan Paweł II uznawał rzeczywistość wielu religii, a ogólniej – aprobował tradycje Polski jagiellońskiej. Jest to postawa przeciwna nastawieniu obozu rządzącego w Polsce. Jest to przykład szerszego zjawiska: prawie wszyscy katolicy w Polsce przywłaszczają sobie tego papieża. Również ci, którzy idą drogą, która oddala od jego nauczania. Na szczęście to nauczanie pozostaje i mam nadzieję, że nie zostanie zapomniane. I będzie o nim mowa na sympozjum za 58 lat, w stulecie początku jego pontyfikatu. 

Podziel się

Wiadomość