Jesień 2024, nr 3

Zamów

Jan Paweł II, pedofilia i zasada nieoznaczoności

Zdjęcie Jana Pawła II w Księżówce w Zakopanem. Fot. Eliza Bartkiewicz / BP KEP

Podstawowy dylemat Jana Pawła II na początku jego pontyfikatu brzmiał: albo deitalianizacja i głęboka reforma watykańskich struktur, albo inne najważniejsze kluczowe wyzwania. Wybrał to drugie: pracę nad odbudowywaniem zagrożeniem jedności Kościoła oraz obronę praw człowieka na skalę światową. 

Pełna wersja niniejszego tekstu (wraz z przypisami) ukaże się wkrótce w nowej książce Macieja Zięby OP „Pontyfikat na czasy zamętu. Jan Paweł II wobec wyzwań Kościoła i świata” przygotowanej w Wydawnictwie W drodze. Śródtytuły pochodzą od redakcji

Mój tekst „Protestuję! Dalej tak być nie może! – przeciwko kościelnej i państwowej opieszałości w przeciwdziałaniu pedofilii, który napisałem w maju dla „Rzeczpospolitej” – został streszczony na portalu Więź.pl i doczekał się tam paru ciekawych komentarzy. W odróżnieniu od zalewu agresji i hejtu, które dominują w internecie, posiadały one najwyżej szczyptę złośliwości, dominowała w nich refleksja i – co zrozumiałe: polemiczna – chęć podjęcia tematu. Wynikało z nich zarazem, że podjęta kwestia, a także mój artykuł, domagają się szerszych wyjaśnień. 

To była pierwsza przesłanka do napisania poniższego tekstu. Drugą przesłanką był fakt, że środowisko „Więzi”, w której zadebiutowałem na pierwszym roku studiów w 1975 r., od wielu dziesiątków lat uważam za bliskie sercu. Łączy ono umiłowanie Kościoła z otwartością, a racjonalny dialog jest tu nie tylko sposobem działania, ale i wartością budującą wspólnotę. W dzisiejszym świecie są to, niestety, dobra rzadkie, więc cenne. 

Bez jednoznacznych werdyktów

Jedną z poważniejszych chorób współczesnego świata, której wirus zagnieździł się i bezkarnie multiplikuje również w Kościele, jest aprioryczna jednostronność oceny. Jeżeli jestem za czymś, to uznaję jedynie pozytywy, dostrzegam wyłącznie osiągnięcia tego czegoś, a wszelkie uwagi o jego niedomaganiu, brakach czy mankamentach traktuję jako złośliwy atak i zamach na moje poglądy. Jeżeli zaś jestem przeciwko czemuś, to z upodobaniem kolekcjonuję wszelkie przejawy słabości, uwypuklam błędy, a starannie ignoruję sukcesy czy zasługi. Sprawia to, że wszelki dyskurs podlega głównie ocenie politycznej i ideologicznej – ustaleniu czy jestem sojusznikiem, czy też wrogiem. Rozum zostaje wyłączony, zwyciężają emocje i plemienna tożsamość.

Od lat 50. do 80. XX wieku problem pedofilii był w świecie nauki, kultury, mediów i polityki mistyfikowany i przedstawiany w korzystnym świetle. Co najgorsze, nie był on rozpoznany przez psychologów. Dopiero w latach 90. uświadomiono sobie jego niszczycielski charakter

Ja jednak jestem ze starej szkoły („więziowcy” wiedzą, ile zawdzięczam Tadeuszowi Mazowieckiemu) i nie umiem się odnaleźć w takich opisach rzeczywistości. Tamta szkoła stara się bowiem przede wszystkim zrozumieć uwarunkowania i okoliczności oraz rozważyć pozytywy i negatywy, osiągnięcia i porażki, sporządzić całościowy bilans, który uwzględnia i „winien” i „ma”. Dlatego nie chcę wydawać jednoznacznych werdyktów ani niczego usprawiedliwiać czy też atakować. Pragnę raczej spróbować zrozumieć złożone problemy i moją refleksję poddać racjonalnej ocenie czytelników. Dzisiejszy świat żąda krótkich i jednoznacznych – najlepiej podanych w sensacyjnej formie – werdyktów. Środowisko „Więzi” jest jednak jedną z nielicznych wysepek, na której nadal możliwa jest rozmowa oraz dążenie do prawdy (jestem świadom, jak archaicznie brzmi to w epoce postprawdy) w dialogu z innymi.

Dlatego chciałbym zastanowić nad pontyfikatem Jana Pawła II oraz wpisanym weń problemem pedofilii i spojrzeć na ów temat w szerszym kontekście. Sądzę również, że mimo iż powrócę do wydarzeń sprzed paru dziesiątków lat, nie będą to dywagacje posiadające wyłącznie znaczenie historyczne. Mądrze ongiś napisał Santayana, że kto nie zna własnej historii, ten jest skazany na jej powtarzanie. Częstokroć bowiem w nowiutkie kostiumy nadchodzącej dopiero epoki przebierają się stare problemy oraz odwieczne dylematy. Dlatego próba ich głębszego zrozumienia daje nadzieję na lepsze sprostanie im w przyszłości.

Pedofilia a oszustwo seksualnej wolności 

Odwieczne zjawisko pedofilii ujawniło się na szerszą skalę i stało się społecznym problemem, zwłaszcza w kulturze Zachodu, w wyniku „rewolucji seksualnej”. Potwierdzają to statystyki. W stosunku do lat 50. ubiegłego wieku liczba przypadków pedofilii lawinowo wzrosła w latach 60., swój szczyt osiągnęła w latach 70., w 80. zaczęła opadać i w 90. powróciła do stanu z połowy wieku. 

Ogromne znaczenie miał tu światowy rozgłos nadany „naukowym” badaniom Alfreda Kinseya i Wilhelma Reicha w połowie XX wieku. Ci pionierzy seksuologii – uznawani po dziś dzień, zwłaszcza w kręgach lewicowo-liberalnych, za najwybitniejsze autorytety naukowe w tej dziedzinie – twierdzili, że według ich badań akty pedofilskie, jeśli obie strony wyrażą zgodę, pozytywnie wpływają na dziecięcą psychikę, są bowiem źródłem przyjemności, budują przyjacielskie relacje międzypokoleniowe i „korzystnie przyczyniają się do ich późniejszego rozwoju socjoseksualnego” (Kinsey). 

Bardzo długo powszechnie uważano – na podstawie opinii naukowych autorytetów – że sprawców pedofilii skutecznie leczy psychoterapia. Stąd wzięło się mylne przekonanie wielu hierarchów, że za rozwiązanie problemu wystarczą terapia, pokuta i przeniesienie

Dziś z łatwością można dowieść, że uprawiana przez tego typu badaczy „nauka” była mieszaniną świadomie popełnianych szalbierstw oraz konfabulacji, ale te tezy były przez lata szeroko komentowane przez wszystkie światowe media i miały ogromny wpływ na zmiany nastawienia opinii publicznej we wszystkich krajach Zachodu. „Kinsey to jeden z najwybitniejszych pionierów seksuologii – ocenia całkiem współcześnie prof. Zbigniew Lew-Starowicz – Jego prace wywołały przełom w mentalności i przyczyniły się do późniejszej rewolucji seksualnej”. 

Gdy takie „naukowe” poglądy pionierów przeniknęły do kultury masowej, np. poprzez obsypaną nagrodami powieść Tennesee’ego Williamsa „Baby Doll”(zekranizowaną przez Elię Kazana) czy słynną „Lolitę”Vladimira Nabokova (przeniesioną na ekran przez Stanleya Kubricka), i dotarły do zbiorowej świadomości, rozpoczęła się „rewolucja seksualna” lat 60. i 70. Zjawiska dotąd marginalne i naganne dostały teraz naukową i społeczną legitymację. Słusznie pisał Benedykt XVI w kwietniu 2019: „Do fizjonomii rewolucji ’68 roku przynależy również to, że pedofilia została zdiagnozowana jako dozwolona i właściwa”. 

Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale był to czas, gdy psychologowie gremialnie popierali tezę, że pedofilia jest korzystna i dla dorosłych, i dla dzieci, najsłynniejsi artyści lubowali się w łamaniu tabu, demonstrowaniu, że są wyzwoleni z „tradycyjnej”, opresywnej moralności seksualnej, a znani politycy, zwłaszcza lewica i liberałowie, domagali się legalizacji pedofilii. W krajach Zachodu jak grzyby po deszczu wyrastały wpływowe organizacje walczące z „dyskryminacją pedofilów”. [zob. tekst Tomasza Kyci „Przez 30 lat władze Berlina oddawały pedofilom dzieci bezdomne i z trudnych rodzin”].

„Niestety, takie były czasy”?

Dziś wstydliwie przemilcza się fakt, że na przełomie lat 70. i 80. autorytety, których nazwiska widnieją we wszystkich encyklopediach i podręcznikach humanistyki – Michel Foucault, Jean-Paul Sartre, Jacques Derrida, Louis Althusser, Roland Barthes, Simone de Beauvoir czy Jean-François Lyotard – umacniane prestiżem słynnych psychologów i seksuologów, takich jak Françoise Dolto, Pierre-Félix Guattari czy Gilles Deleuze, i wspierane przez tak wpływowe gazety, jak „Liberation” czy „Le Monde” gorliwie walczyły o legalizację pedofilii w imię wolności oraz ludzkiej godności. 

Nie wspomina się o tym, że w 1980 r. w Republice Federalnej Niemiec partia Zielonych wpisała postulat tej legalizacji do swego programu (obowiązywał on do 1993 roku!) i przy wsparciu FDP, z Günterem Verheugenem czele, prowadziła kampanię, której celem była bezkarność dla pedofili. Nie mówi się o tym, że politycy tacy jak Daniel Cohn-Bendit publicznie przechwalali się swoimi doświadczeniami w tej materii, a najważniejsze niemieckie gazety oraz stacje radiowe i telewizyjne pomagały w promocji tych poglądów. 

Kurialna biurokracja – z całą jej logiką inercji, unifikacji, selekcji informacji oraz personalnymi grami o wpływy – posiadała w czasie pontyfikatu Jana Pawła II nadmierną autonomię

Całkiem niedawno w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Agnieszka Holland tak mówiła, komentując usunięcie Romana Polańskiego z amerykańskiej Akademii Filmowej: „Rozumiem, że Akademia ma wyrzuty sumienia. Przez lata tolerowali zdarzenia, o których wszyscy wiedzieli. Harvey Weinstein dostał kilka Oscarów, dziękowano mu ze sceny wielokrotnie. A wszyscy wiedzieli, co ten facet robi […] tych 40 lat temu był zupełnie inny nastrój. Jeśli wtedy wywaliliby z Akademii Polańskiego, to samo musiałoby się stać z Jackiem Nicholsonem, Warrenem Beattym i różnymi innymi gwiazdami. To były czasy swobody erotycznej i różni panowie myśleli, że mogą sobie pohasać z dziewczynami. A zdarzały się dziewczyny, które o to zabiegały. Niestety, takie były czasy. To była spuścizna lat 60.”. 

Odkrycie traumy i okrucieństwa 

Trudno o bardziej koszmarne wyjaśnienie młodszym pokoleniom, jakie to były czasy. Ale taka jest prawda. Sprzeciw wobec takich praktyk wiązał się z otrzymaniem etykiety „ciasnego konserwatysty”, „drobnomieszczańskiego hipokryty” czy „bigota”.

Te – „naukowo” uzasadniane – kłamstwa na temat pedofilii obumierały stopniowo wraz z rozwojem psychologii dziecięcej. Zostały jednak ostatecznie obalone dopiero wtedy, gdy po szerokim rozlaniu się fali nadużyć ich ofiary zaczęły dorastać. Nie dało się już nie dostrzec, jak straszne spustoszenie sieje pedofilia i jak bardzo wykorzystywanie dzieci przez dorosłych dla własnej przyjemności niszczy ludzkie życie. Całe okrucieństwo tego procederu wyszło na jaw dopiero wtedy, gdy wykorzystane dzieci stały się dorosłe, ich trauma stale się pogłębiała, a ich tragedia okazywała się coraz bardziej powszechna. 

Oskarżeniom wobec Jana Pawła II należy się przeciwstawić nie w imię fałszywie rozumianej apologetyki, ale w imię prawdy

Najbardziej bolesny i głęboko porażający był fakt, że to mysterium iniquitatis objawiło się także w Kościele. Owszem, wszelkie seksualne relacje pozamałżeńskie od zawsze były uznawane za grzech, a przestrzeganie przez księży celibatu za normę. Jednak zamieszanie po II Soborze Watykańskim, także w teologii moralnej, a zarazem obniżenie kryteriów przy przyjmowaniu do seminariów, związane ze spadkiem powołań – w połączeniu z duchem epoki, naukowo uzasadnianym rewolucją seksualną – sprawiły, że również w Kościele obserwowaliśmy ogromny wzrost przypadków pedofilii w latach 60.– 80. XX w. (dane pokazują, że wcześniej oraz później były to, na szczęście, rzadsze przypadki). 

Co również istotne dla zrozumienia stanu świadomości owej epoki, powszechnie wówczas uważano – na podstawie opinii naukowych autorytetów – że sprawców pedofilii skutecznie leczy psychoterapia. Stąd wzięło się mylne przekonanie wielu hierarchów, że jako rozwiązanie problemu wystarczą terapia, pokuta i przeniesienie do innej parafii.

Jan Paweł II i zasada „zero tolerancji”

Problem nadużyć seksualnych wobec dzieci i młodzieży był szczególnie widoczny w Kościele w Stanach Zjednoczonych, który silnie uległ wpływom „ducha epoki”. Wskazując na te fakty, Jan Paweł II wezwał w 1993 r. episkopat amerykański do Watykanu i w czerwcu tego roku wysłał oficjalny list do biskupów nakazujący wprowadzenie zasady „zero tolerancji dla pedofilii” i traktujący ją jako „wielkie przestępstwo”. Jan Paweł II pisał wówczas w odwołaniu do słów Jezusa, że lepiej uwiązać sobie kamień u szyi i się utopić, niż zgorszyć maluczkich, wyrządzić krzywdę osobom słabszym i bezbronnym.

Papież działał wtedy na tyle zdecydowanie i tak wyraziście, że – niekatolicki przecież –amerykański tygodnik „Time” w grudniu 1994 r., gdy sprawa pedofilii była już obecna w dyskusji publicznej, przyznał mu tytuł „Człowieka Roku”. Redakcja uzasadniała: „W roku, w którym tak wielu ludzi oglądało upadek wartości moralnych albo próbowało usprawiedliwić złe postępowanie, papież Jan Paweł II z całą mocą głosił wizję prawego życia i wzywał świat do jej przyjęcia. Za tę jego niezłomność czy też bezwzględność – jak powiedzieliby jego krytycy – został ogłoszony Człowiekiem Roku”. 

Sami więc Amerykanie – w tym osoby krytyczne wobec Kościoła – przyznawali, że papież działa w sprawie pedofilii jednoznacznie i bezkompromisowo. Gdyby padał nań choćby cień podejrzeń czy wątpliwości, to tak prestiżowy tygodnik nie nadałby mu tego honorowego tytułu.

Kiedy okazało się, że nadużycia dotyczyły większej liczby księży także w Irlandii, te same normy zastosował Jan Paweł II w 1996 r. wobec Kościoła w tym kraju, a w 1999 r. na specjalnym spotkaniu z irlandzkimi biskupami mówił o „uznaniu diabelskiej natury” czynów pedofilskich i ich konsekwentnym karaniu. 

W 2002 r. raz jeszcze wezwał biskupów amerykańskich do Watykanu, krytykując ich za zbyt opieszałe postępowanie, a 23 kwietnia wystąpił wobec nich z ostrym potępieniem skandali seksualnych, podkreślając, że wobec tej „wstrząsającej zbrodni […] ludzie muszą wiedzieć, że w stanie kapłańskim i życiu zakonnym nie ma miejsca dla tych, którzy krzywdziliby nieletnich”.

2001 – moment przełomowy

Wkrótce jednak okazało się, że jest to problem szerszy – dotyczący nie tylko USA i Irlandii, ale całej kultury Zachodu (choć nie wyłącznie); że jest to poważne wyzwanie, przed którym staje cały Kościół. Wtedy, w kwietniu 2001 r., Jan Paweł II ogłosił słynne motu proprio „Sacramentorum sanctitatis tutela”. W dokumencie tym podniósł wiek ochrony osób małoletnich do 18. roku życia (wcześniej Kodeks prawa kanonicznego za ciężkie przestępstwo uznawał relacje seksualne z osobami poniżej 16. roku życia). 

Nakazał również, aby wszystkie przypadki zasadnych podejrzeń z Kościołów lokalnych przekazywano do Rzymu – nie tylko do Kongregacji ds. Duchowieństwa, ale również do Kongregacji Nauki Wiary, którą kierował kard. Joseph Ratzinger. Wtedy też przeniesiono do tej kongregacji prałata Charlesa Sciclunę – słynnego obecnie tropiciela pedofilii, który od lat kieruje oczyszczaniem Kościoła i wykrywaniem sprawców owych przestępstw. Przyjęto też normę „zero tolerancji”, a potwierdzenie oskarżeń o „tę wielką zbrodnię” miało skutkować usuwaniem ze stanu duchownego. To był moment przełomowy.

Niedawno grupa osób w Watykanie starała się wylansować tezę, że dopiero papież Franciszek zaczął poważnie walczyć z problemem pedofilii. On sam 5 lutego 2019 r. opowiedział dziennikarzom w samolocie lecącym z Abu Zabi do Rzymu niejasną anegdotę, dopuszczającą interpretację, że być może Jan Paweł II nie był tak jednoznaczny w działaniu przeciw pedofilom. Wszelkie tego typu wątpliwości Franciszek rozwiał jednak w wywiadzie dla meksykańskiej telewizji 28 maja 2019 r., mówiąc o świętości Jana Pawła, który jeżeli nie zareagował na jakieś nadużycia, to wyłącznie dlatego, że rzeczywiście o nich nie wiedział. Wątek wielkości pontyfikatu papieża Wojtyły oraz świętości jego życia obecny papież podkreślił jeszcze w swojej książce „Święty Jan Paweł II Wielki”.

Zaangażowanie Jana Pawła II w walkę z pedofilią potwierdzili też przewodniczący episkopatów całego świata, którzy spotkali się w dniach 21–24 lutego 2019 r. w Watykanie, by rozmawiać o tym problemie. Byli oni zgodni, że rok 2001 i motu proprio Jana Pawła II były momentem zwrotnym – od tego czasu przypadki pedofilii w Kościele są już rzadsze, ścigane z całą surowością prawa i jednoznacznie osądzane. 

Maciel Degollado i Karol Wojtyła 

Niekiedy jako dowód „winy” Jana Pawła II pokazuje się dzisiaj jego zdjęcia z Marcialem Macielem Degollado, założycielem Legionistów Chrystusa, który – jak się okazało – był potworem. Przez 60 lat udawał gorliwego księdza, a zarazem miał dwie „żony” i wykorzystywał seksualnie wiele osób, w tym własne dzieci. 

Maciel był psychopatą o tak upiornych skłonnościach i takiej zdolności mimikry, że dla normalnego człowieka takie życie w totalnym zakłamaniu wydaje się po prostu niemożliwe. Ja także nie jestem w stanie tego pojąć. Badacze jego biografii, zwłaszcza Valentina Alazraki, która od 1974 r. śledzi sprawy Watykanu, ustalili jednak, że Jan Paweł II nie był świadomy roli tego człowieka. Maciel był genialnym oszustem – przez dziesiątki lat zdołał wprowadzić w błąd aż pięciu kolejnych papieży. 

Fakt ówczesnego postrzegania surowości Jana Pawła II w działaniach przeciw pedofilii dobrze ilustruje cytat z niemieckiego tygodnika „Der Spiegel”, który – już po śmierci Jana Pawła II – nie miał wątpliwości w tej materii: „nie trzeba nawet dodawać, że nakazywał postępować jak najsurowiej wobec winnych pedofilii we własnych szeregach”. 

Przywołuję tu „Der Spiegel” oraz „The Time” – tytuły świeckie, o światowym zasięgu i krytyczne wobec Kościoła, a zwłaszcza papiestwa – aby podkreślić, jaki był stan ówczesnej świadomości. Ich oceny dobrze oddają status questionis tamtego czasu. Problem pedofilii w Kościele przebił się głęboko do świadomości publicznej dopiero z początkiem XXI wieku, a tezę tę najlepiej ilustruje liczba publikacji na ten temat we wpływowym „Boston Globe”, który w 2001 r. zamieścił 25 artykułów na ten temat, a w 2002 r. już 770 („New York Times” – 692). 

Z dzisiejszą wiedzą dużo łatwiej jest być nieomylnym w stosunku do wydarzeń z przeszłości. Ex post nie trzeba być Napoleonem, aby nie przegrać bitwy pod Waterloo.

Cienie pontyfikatu Jana Pawła II

W całkowicie racjonalny sposób oceniam pontyfikat Jana Pawła II jako wielki oraz historyczny. I jestem głęboko przekonany, że historia przyzna mi rację w tej materii. Czy oznacza to jednak, że był on nieskazitelny, bezbłędny i perfekcyjny? Rzecz jasna, tak nie było. 

Nie da się bowiem przez 27 lat kierować blisko półtoramiliardową rzeszą ludzi wszelkich języków i kultur oraz sprawować – w jakiejś mierze – odpowiedzialność za losy całego świata w sposób bezbłędny i idealny. Jednakże już sam wielki udział papieża – co podkreślali i Reagan, i Gorbaczow, i Wałęsa, i Havel – w bezkrwawym rozbrojeniu najbardziej krwawego imperium w dziejach świata, jakim był system sowiecki, nadaje temu pontyfikatowi wymiar wielkości. Tej wielkości, którą obdarzono papieży Leona Wielkiego (V w.) i Grzegorza Wielkiego (VI/VII w), co trafnie podkreślił Benedykt XVI, pisząc, że „z pewnością także tutaj widoczna jest owa wielkość, która ujawniła się w przypadku Leona I i Grzegorza I”. 

Trzeba też nadto pamiętać o innych bardzo ważnych kwestiach oraz wyzwaniach, które w sposób twórczy, często nowatorski i oryginalny, podjął Jan Paweł II. Zaliczyć do nich należy choćby odbudowanie eklezjalnej jedności i tożsamości rozmytej po Vaticanum Secundum, relacje Kościół–świat, ekumenizm, dialog międzyreligijny, budowanie społeczeństwa obywatelskiego na całym świecie, dialog z kulturą współczesną, „teologię ciała” i kwestię kobiecą, teologię wyzwolenia opartą na solidarności i opcji na rzecz ubogich, obronę praw człowieka. Powtórzę: można całkowicie racjonalnie uzasadnić, że pontyfikat Jana Pawła II ma w tych kwestiach historyczne, a niekiedy wręcz epokowe zasługi i osiągnięcia. 

Są jednak także obszary, które oceniłbym słabiej. Należy do nich np. reforma kurii rzymskiej. Choć warto przy tym pamiętać o dokonanym przez papieża istotnym wzmocnieniu roli synodu czy też rady Iustitia et Pax, a także o powołaniu Rady ds. Kultury i o rzeczy pewnie najważniejszej – rozszerzeniu składu dykasterii, zarezerwowanych dotąd jedynie dla kardynałów, na wszelkich duchownych i świeckich. Jednakże można też zasadnie argumentować, że kurialna biurokracja – z całą jej logiką inercji, unifikacji, selekcji informacji oraz personalnymi grami o wpływy – posiadała w czasie tych 27 lat nadmierną autonomię. Dlatego głęboka reforma struktur watykańskich – zdaniem kolegium kardynalskiego i następców Jana Pawła II – jest wciąż Kościołowi potrzebna. Zarazem równie mało skuteczne wysiłki Benedykta XVI i Franciszka pokazują ogromną złożoność tej materii. 

Trudna polityka personalna 

Z powyższym problemem ściśle wiąże się polityka personalna, o której, co prawda, decydują przede wszystkim nuncjusze i kongregacje, ale odpowiedzialność za nią spada na następcę św. Piotra. Przykładowo, Jan Paweł II mianował 231 kardynałów. Dwóch spośród nich (Groer, McCarrick) okazało się zdrajcami swego powołania, niegodnymi tej funkcji. Przynajmniej jeden (Law) okazał się hipokrytą i szkodliwym oportunistą. Z jednej strony trzeba więc dostrzec, że mówimy o zaledwie 1% nominacji kardynalskich i nie można pod ich kątem oceniać całości papieskiej polityki personalnej. Z drugiej strony argument, że kardynałami zostali wówczas również tak wybitni duchowni, jak Jean Marie Lustiger, Carlo Maria Martini, Francis George, Francis Nguyen Van Thuan czy Jorge Mario Bergoglio i dziesiątki innych znaczących postaci, jest za słaby i nie pozwala zapomnieć o tych bardzo niedobrych decyzjach personalnych. 

Natomiast argument, że już wcześniej otrzymywano sygnały o nietrafionych nominacjach, że media szeroko się rozpisywały na ich temat, staje się słuszny i bezsporny dopiero wtedy, gdy pozytywnie zostaną zweryfikowane wiarygodne dowody winy oskarżanej osoby. Jednakże nie tylko w życiu Kościoła, ale także w różnych sferach życia publicznego – wszędzie tam, gdzie stanowiska związane są z wpływami społecznymi, a tym bardziej jeśli łączą się z nimi władza i pieniądze – pojawiają się licznie oskarżenia, donosy, prowokacje, sensacje i plotki. To brzydka strona naszej rzeczywistości, ale nie można jej ignorować. 

Przy obsadzie ważnych stanowisk kościelnych sporą rolę odgrywają prezentowane poglądy teologiczne i duszpasterskie, ale także konkurencja, usytuowanie na szerszej szachownicy „stref wpływów” oraz ludzkie ambicje. Zawsze też pojawia się sporo „bezinteresownych” donosów oraz pomówień, ale także kontrdonosów i kontrpomówień. Pamiętajmy również, że przy takimi decyzjami personalnymi zainteresowane bywają również rządy różnych państw, które mają swoich mniej lub bardziej subtelnych agentów wpływu, a także zwykłych agentów. 

Dodajmy do tego obrazu media za wszelką cenę poszukujące sensacji i nagłaśniające nawet absurdalne plotki i pomówienia. Zdarzają się też fałszywe oskarżenia (głośna sprawa kard. Bernardina w latach 90., a ostatnio kard. Pella). Niestety, takie sytuacje skutecznie pomagają zaciemniać obraz sytuacji i dostarczają argumentów prawdziwym sprawcom powołującym się na tego typu precedensy.

Agentura wokół papieża

Pamiętajmy też, że – w odróżnieniu od innych papieży – Jan Paweł II samym swoim istnieniem stanowił śmiertelne niebezpieczeństwo dla wszystkich rządów Europy Wschodniej, a zwłaszcza ZSRR (przerażonego rozwojem sytuacji na Litwie, a zwłaszcza na Ukrainie). Dlatego w czasie jego pontyfikatu odbywały się regularne spotkania wywiadów i policji politycznych „krajów socjalistycznych” poświęcone ich współpracy w dezawuowaniu postaci Jana Pawła II. 

Wedle IPN tylko z ramienia polskich służb w otoczeniu Jana Pawła II w czasie jego pontyfikatu pracowało 65 agentów i tajnych współpracowników SB zbierających informacje, ale też szerzących dezinformację (a potężne agentury miały też ZSRR i NRD, nie licząc pozostałych krajów sowieckiego imperium). To był cały przemysł produkujący kłamstwa oraz prowokacje, szantaże i manipulacje, posiadający prawie nieograniczony budżet i dużej klasy fachowców.

Dlatego nie jest łatwo w takim konglomeracie sprzecznych interesów, mieszaninie prawdy i kłamstwa, racji oraz kontrracji wyłowić prawdziwe oskarżenia, zalegające prawie zawsze w rozległym bajorze fałszu, sensacji, manipulacji i zawiści. 

Przez dwie kadencje byłem przełożonym w zakonie, dziesiątki razy bywałem w Watykanie, spędziłem też wiele godzin w archiwach IPN i piszę to z całkowitą odpowiedzialnością za każde słowo. Jest to tym bardziej trudne, że Stolica Apostolska, co zrozumiałe, nie posiada profesjonalnych służb śledczych, a także kryminologów z ich aparatem naukowym i laboratoriami oraz nie prowadzi dochodzeń i procesów w świeckim rozumieniu tego słowa (proces kanoniczny ma zupełnie inny charakter). Ale nawet najlepszy sprzęt i odpowiedni personel i nie zapobiegnie pomyłkom i błędom. Pytanie jedynie brzmi: jak wiele ich jest i na ile są poważne?. 

Doyle i Maciel, czyli jak trudno uwierzyć

Żeby jeszcze lepiej zrozumieć złożoność problemu rozsądzania o prawdziwości oskarżeń w zakresie stosunku do pedofilii, poświęćmy chwilę na omówienie dwóch konkretnych przypadków. Pierwszy to casus amerykańskiego dominikanina Thomasa Doyle’a. Jest on bardzo często przywoływany, także w Polsce, jako człowiek, który już w połowie lat 80. – gdy problem pedofilii jako zbrodni dopiero docierał do opinii publicznej – alarmował o tych przestępstwach w Kościele. To prawda. I miał stuprocentową rację. Problem w tym, że był on bardzo niewiarygodną postacią.

Doyle swoją karierę naukową zawdzięczał – modnemu w kręgach liberalnych na przełomie lat 60/70 ub. wieku – powierzchownemu i radykalnemu marksizowaniu chrześcijaństwa. Jego praca magisterska z filozofii nosi tytuł „Zorganizowana religia w filozofii marksistowsko-leninowskiej”. Magisterium z nauk politycznych otrzymał za pracę „Teoria rewolucji społecznej u Włodzimierza Lenina”, a z teologii za pracę „Teologia wyzwolenia w kontekście społecznych potrzeb w Ameryce Południowej”, w której popiera ideę komunistycznej rewolucji. Tę ostatnią tezę podtrzymał w książce „Towarzysze rewolucji: dialog chrześcijańsko-marksistowski”. Był więc powszechnie znany z jednostronnych, mocno skażonych marksistowską ideologią wypowiedzi na temat chrześcijaństwa i Kościoła. Jeżeli dodamy do tego, że jako kapelan wojskowy był upominany przez władze wojskowe i kościelne, a w swoich licznych wypowiedziach bardzo ostro atakował najpierw Kościół, a potem też religię katolicką jako taką, można zrozumieć, że niezwykle łatwo można było zdezawuować – niestety, jak się okazało – słuszne oskarżenia o. Thomasa Doyle’a.

Dokładnie odwrotnie wyglądała sytuacja w odniesieniu do Maciela Degollado. Tu – patrząc na fasadę – mieliśmy do czynienia z wizjonerskim, charyzmatycznym założycielem nowego zgromadzenia, które w trudnych dla Kościoła czasach rozwijało się dynamicznie, tworząc elitarną sieć szkół średnich i uniwersytetów. Zarazem jednak już od czasów Piusa XII pojawiały się oskarżenia pod adresem założyciela zgromadzenia. Powtarzały się one w trakcie pontyfikatów Jana XXIII i Pawła VI, ale zawsze znajdowało się wielu obrońców meksykańskiego zakonnika, dowodzących, że jest to atak wrogów Kościoła albo wyraz ludzkiej zazdrości i małości. Za czasów Jana Pawła II argumentowano więc, że przecież już za pontyfikatów poprzednich papieży wszystkie zarzuty zostały odparte. 

Doprawdy trudno było uwierzyć, że może zaistnieć taki geniusz-psychopata przez dziesiątki lat łączący w sobie osobowość obdarzonego charyzmą zakonodawcy, oszusta finansowego, seksoholika i zbrodniarza seksualnego. Trzeba jednak zarazem pamiętać, że ponawiające się oskarżenia sprawiły, iż w 1998 r. rozpoczęto kanoniczne dochodzenie w sprawie Maciela Degollado, które – trafiając na wiele przeszkód i mając wielu przeciwników – trwało parę lat. Przyspieszenia nabrało dopiero w 2004 r., gdy – jak wspominał Benedykt XVI – Jan Paweł II poprosił go osobiście, by tę sprawę doprowadzono do końca. I jeszcze za pontyfikatu Jana Pawła II, w styczniu 2005 r., Maciel został złożony z urzędu. 

Cała prawda o potworności czynów założyciela Legionistów Chrystusa wyszła jednak na jaw parę lat później, dopiero po jego śmierci. To, że potrafił on przez ponad pół wieku utrzymać wizerunek gorliwego, charyzmatycznego księdza, żyjąc zarazem w dwóch „małżeństwach”, będąc ojcem paru dzieci, które wykorzystywał seksualnie, molestując kleryków i defraudując pieniądze na olbrzymią skalę – nie mieściło się w żadnych racjonalnych kategoriach. Ten człowiek nawet na łożu śmierci odmówił spowiedzi, mówiąc, że jest ateistą. Ta potworna historia przez wieki będzie się kładła się cieniem na pontyfikatach Jana Pawła II i jego poprzedników.

Rachunek sumienia Kościoła, także z pedofilii?

Rekapitulując, papieże jedynie w wyjątkowych przypadkach ingerują w sprawy personalne. Od tego są kongregacje oraz rozsiane po całym świecie nuncjatury. Oczywiście najwyższy przełożony bierze – w jakieś mierze – odpowiedzialność za działalność owych struktur, ale jego reakcja na powstające problemy przede wszystkim powinna być systemowa i dotyczyć problemów – wychowania w seminariach, formacji kapłańskiej i zakonnej, opracowania modus operandi w przypadku nadużyć, zaleceń dla episkopatów etc. 

Z tego punktu widzenia Jan Paweł II – tak to oceniano zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz Kościoła – reagował prawidłowo, szybko, konsekwentnie i skutecznie. Pośrednim argumentem wspierającym tę tezę jest fakt, że zawsze był zwolennikiem transparentności działania Kościoła oraz uczciwego wyznawania win (dlatego zwołał w Watykanie sympozja na temat inkwizycji, antyjudaizmu, sprawy Galileusza czy Jana Husa, a nade wszystko stworzył pięcioletni program „rachunku sumienia Kościoła” w ramach przygotowań do Wielkiego Jubileuszu). 

Jest dla mnie rzeczą oczywistą, że gdyby problem pedofilii był w połowie lat 90. rozpoznany jako problem ogólnokościelny, to Jan Paweł II włączyłby go do owego „rachunku sumienia”. Jest nie mniej oczywiste, że gdyby ów problem uznawany był wówczas za dotykający Kościół, lecz ignorowany przez Jana Pawła, to media i światowa opinia publiczna zarzuciłyby papieżowi hipokryzję i zakłamywanie rzeczywistości. Tak jednak nie było. „Rachunek sumienia Kościoła” uznano powszechnie za bezprecedensowy akt odwagi papieża z Polski.

Papież i arcymistrz kłamstwa 

Raz jeszcze trzeba podkreślić, że od lat 50. do 80. ubiegłego wieku problem pedofilii był w świecie nauki, kultury, mediów i polityki mistyfikowany i przedstawiany w korzystnym świetle. Co najgorsze, nie był on rozpoznany przez psychologów. Jako zjawisko szersze objawił się w latach 90. i dopiero wtedy uświadomiono sobie jego niszczycielski charakter. 

Od tego czasu mamy w Kościele do czynienia z jednoznaczną i konsekwentną walką z tym zjawiskiem. Problemem mogłoby być natomiast ewentualne zatajanie przez Jana Pawła II informacji, jakie posiadał. Dlatego procesy beatyfikacyjny i kanonizacyjny badały wnikliwie ten temat i odrzuciły taki zarzut. Potwierdzają to i Benedykt XVI, i Franciszek. Badali ten temat także biografowie (np. George Weigel) i odrzucili tezę o zatajaniu informacji przez Jana Pawła II. 

Jeszcze ważniejsza jest opinia, wspomnianej już wyżej, wybitnej meksykańskiej watykanistki Valentiny Alazraki, rodaczki Marciela Degollado, która poświęciła sporo uwagi działalności założyciela Legionistów Chrystusa, i doszła do jednoznacznego wniosku, że Jan Paweł II padł ofiarą tego arcymistrza kłamstwa. Jedynie wrodzy pontyfikatowi komentatorzy (np. Frédéric Martel) z braku dowodów próbują się posługiwać pomówieniami w rodzaju „Przecież nie mógł nie wiedzieć”, „Czy byłoby możliwe, ażeby nie wiedział?”.

Biorąc pod uwagę wszystkie powyższe racje – primo, stopniowe objawianie się istnienia tego problemu w drugiej połowie pontyfikatu, secundo, pewne błędy i zaniedbania popełnione na szczeblu nuncjatur i dykasterii, ale zarazem, tertio, wyraziste zdiagnozowanie problemu przez Jana Pawła II i jednoznaczne nań reagowanie na poziomie lokalnych episkopatów i całego Kościoła – można z czystym sumieniem powiedzieć, że nie bagatelizował problemu pedofilii, a na nadużycia w Kościele reagował stanowczo.

Wobec medialnych oskarżeń 

Pozwolę sobie teraz na uwagę na marginesie, bo nie da się dziś bagatelizować tej fali medialnych oskarżeń, które próbują dezawuować pontyfikat Karola Wojtyły. Odrywając problem walki z pedofilią w Kościele nie tylko od kontekstu historycznego, ale i od faktów, próbuje się obecnie z paru oderwanych od siebie wydarzeń skleić całościową narrację, wedle której Jan Paweł II w ciągu swojego pontyfikatu co najmniej ignorował ten problem, a nawet „krył pedofili”. Taka narracja dominuje dziś w mediach masowych, a młodsze pokolenie, poddane jej presji, jest po prostu bezbronne wobec wielokrotnie powtarzanych insynuacji pod adresem papieża. 

Jest to – jak sądzę – kolejny etap w kampanii dezawuowania tego pontyfikatu po śmierci Jana Pawła II. Najpierw, przed kilku laty II, przez światowe media przetoczyła się fala oskarżeń o to, że papież milczał podczas wojny domowej w Rwandzie. Dosyć szybko jednak ucichła, gdyż opierając się na faktach, łatwo można pokazać, że żaden światowy lider nie reagował tak szybko i tak wyraziście wobec „katastroficznej fali przemocy i śmierci” (to słowa papieża) jak Jan Paweł II, który od początku wołał do Rwandyjczyków: „Dość przemocy! Dość tragedii! Dość bratobójczej rzezi!”. 

Potem rozpoczęła się seria oskarżeń o to, że Jan Paweł II zwalczał „teologię wyzwolenia”. Owszem, papież był zdecydowanie przeciwny korzystaniu z marksistowskiej teorii walki klas oraz używaniu przemocy i terroru do osiągnięcia rewolucyjnych celów, wiedząc, że nieuchronnie niosą ze sobą eskalację krzywd i nienawiści. Ale od swojej pierwszej pielgrzymki w styczniu 1979 r., której celem był Meksyk, przez cały swój pontyfikat dowodził, że – jak pisał do Episkopatu Brazylii – „teologia wyzwolenia jest potrzebna”. Tyle tylko, że jego wizja teologii wyzwolenia opierała się na solidarności z uciskanymi oraz na walce o ich godność pokojowymi środkami, bez użycia przemocy. Ta wizja, nie tylko w Polsce, ale także w Azji i Ameryce Łacińskiej pokazała swoją skuteczność. 

Kolejną próbą dezawuowania papieża z Polski było oskarżanie go o antyfeminizm i „kultywowanie opresyjnego ideału kobiety”. Byłoby to wręcz groteskowe, gdyby nie było smutne i nie bazowało na ignorancji szerokiej opinii publicznej. Każdy bowiem, kto choć trochę zna historię Kościoła, a także magisterium pontificium Jana Pawła, wie dobrze, że żaden następca św. Piotra nie podnosił tak mocno i tak jednoznacznie „kwestii kobiecej”. Wystarczy sięgnąć do jego encyklik czy dwóch listów adresowanych specjalnie do kobiet, by dostrzec, że Jan Paweł II jest autorem koncepcji „chrześcijańskiego feminizmu”. A passusy dotyczące spraw kobiet znaleźć można również w wielu innych dokumentach Kościoła z czasów tego pontyfikatu, np. w adhortacji Vita consecrata: „Jest oczywiste, że należy uznać zasadność wielu rewindykacji dotyczących miejsca kobiety w różnych środowiskach społecznych i kościelnych. Trzeba także podkreślić, że nowa świadomość kobiet pomaga również mężczyznom poddać rewizji swoje schematy myślowe, sposób rozumienia samych siebie i swojego miejsca w historii, organizacji życia społecznego, politycznego, gospodarczego, religijnego i kościelnego”.

Ostatnia fala zarzutów, dotycząca „krycia pedofili”, wpisuje się w ten ciąg oskarżeń i insynuacji. Świadczy ona pośrednio o tym, jak ważnym autorytetem, i to o światowym zasięgu, pozostaje nadal Jan Paweł II. Wszystkie te oskarżenia mają jednak nikłe pokrycie w faktach, odwołują się raczej do uprzedzeń oraz wynikają z ignorancji lub niepełnej wiedzy. Właśnie dlatego należy im się przeciwstawić, nie w imię fałszywie rozumianej apologetyki, ale w imię prawdy. Jak wielokrotnie powtarzał Jan Paweł II: „prawda nie inaczej się narzuca, jak tylko siłą samej prawdy”. 

Włoska kuria i obcy papież 

Z powyższych rozważań można wyciągnąć wniosek, że najsłabszym ogniwem w walce z pedofilią był przepływ wiarygodnych informacji i polityka personalna agend Stolicy Apostolskiej. Nie chcę jednak bronić tezy o „dobrym carze oraz złych dworzanach”. Bez wątpienia obdarzony wielką władzą papież jest współodpowiedzialny za taki stan rzeczy. Ale i tutaj lepiej jest nie popadać w schematy. Obraz Kościoła jako zdyscyplinowanej armii, z generalissimusem na czele, karnie wykonującej płynące z góry rozkazy, nie odpowiada rzeczywistości. Taki stereotyp, jaskrawo widoczny w mediach, jest jednak podzielany przez wielu katolików, a jeszcze bardziej przez niekatolików. Dlatego, by uczciwie ocenić pontyfikat Jana Pawła II, trzeba nieco wycieniować ten prosty, czarno-biały schemat.

W ustabilizowanym od wielu generacji i od wieków silnie zitalianizowanym kurialnym świecie papież-Polak był w zasadzie człowiekiem obcym. Przybył, jak sam to określił w dniu wyboru, „z dalekiego kraju” (dzieląca Europę „żelazna kurtyna” sprawiała, że dystans Kraków–Rzym był wówczas bez porównania większy). „Jeśli jego wybór był jak terremoto, trzęsienie ziemi – opisywał George Weigel – to epicentrum tego trzęsienia znajdowało się w centralnej administracji kościoła, w kurii rzymskiej”. 

W dodatku Karol Wojtyła nie posiadał stricte kurialnego i dyplomatycznego doświadczenia. Do wielu jego pomysłów i projektów podchodzono zatem z dystansem, czasem wręcz z dużą rezerwą. Zauważył to zjawisko były zastępca dyrektora „L’Osservatore Romano” Gian Franco Svidercoschi: „W kurii rzymskiej, a także pośród biskupów były osoby zakłopotane wyborem papieża pochodzącego z innego świata, z innej historii, o odmiennym spojrzeniu na życie Kościoła i kierowanie nim”. 

Często było to jednak znacznie więcej niż jedynie „zakłopotanie” kurialistów. „Kuria, a zwłaszcza pracujący w niej Włosi – znowu oddajmy głos Weiglowi – przyzwyczaili się do «kierowania» papieżami. Ten nawyk stopniowo przerodził się w poczucie kierowania całym Kościołem, toteż Kościoły lokalne stały się niejako oddziałami firmy pod nazwą Kościół rzymskokatolicki”. Dla papieża – głęboko przejętego kolegialną eklezjologią Vaticanum II i pochodzącego z lokalnego Kościoła – było to nie do przyjęcia. Miał też wyraźnie odmienną wizję nie tylko eklezjologii i problemów pastoralnych, ale również sposobu uprawiania polityki przez Stolicę Apostolską.

Przykładowo, w Watykanie wierzono przede wszystkim w skuteczność sztuki dyplomacji. Stąd też płynęło zamiłowanie do dyskretnych negocjacji z rządami – jakiekolwiek by one były. Jan Paweł II znacznie bardziej odwoływał się do – jak to określał – „podmiotowości społeczeństwa” oraz do nacisku opinii publicznej. 

Z długiej dyplomatycznej tradycji brała się także watykańska idea Ostpolitik – polityki „dogadywania się” z komunistycznymi rządami, często ponad głowami przywódców Kościoła. Był to także wynik lewicowej, mentalnej rewolucji lat 60., która wśród włoskich elit, nie wyłączając Watykanu, skutkowała sporą sympatią dla ZSRR. Dlatego pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Polski wywołała wśród watykańskich dyplomatów prawdziwe przerażenie, czego symbolem może być pytanie ówczesnego abp. Casaroliego: „Do czego ten papież chce doprowadzić? Do rozlewu krwi?”. Dwa lata później ten sam Casaroli – już jako kardynał i numero due w Watykanie – w czasie, gdy Jan Paweł II nawoływał do solidarności z jego rodakami cierpiącymi pod brzemieniem stanu wojennego, przekonywał administrację Reagana, że stan wojenny był koniecznością, a Jaruzelski i przywódcy sowieccy mają dobre intencje.

„Wyrzucą nas pewnie z Kościoła”…

Ogromny opór ze strony administracji watykańskiej, a także episkopatów Francji, USA czy Kanady napotkała też idea Światowych Dni Młodzieży. Zdaniem wielu biskupów była to próba powielenia konserwatywnych wzorów z komunistycznej i agrarnej Polski w konsumpcyjnym, zsekularyzowanym świecie Zachodu, która musi się skończyć kompromitacją Kościoła. 

Z wewnątrzkurialnymi protestami spotkała się także idea międzyreligijnych spotkań w Asyżu (1986, 2002). Nawet pierwsze w historii papiestwa wizyty Jana Pawła II w świątyni buddyjskiej (1984), w synagodze (1986) oraz w meczecie (2001) budziły spore wątpliwości. Pomysł pierwszego w historii świata spotkania katolików z przedstawicielami wszystkich wyznań chrześcijańskich i 13 największych światowych religii, którzy mieli wspólnie modlić się o pokój, w oczach wielu kurialistów został uznany za poważny błąd, a przez niektórych wręcz za zdradę misji Piotra. „Wyrzucą nas pewnie z Kościoła – powiedział Jan Paweł II do jednego ze swych współpracowników – ale musimy to zrobić”.

Na mocny sprzeciw i kontestację, także ze strony najbliższego otoczenia papieża, naraził się również pomysł wyznania grzechów, „rachunku sumienia Kościoła”. Jak pisał o tym Gian Franco Svidercoschi: „Wyznanie mea culpa było początkowo jedną z najmocniej krytykowanych papieskich inicjatyw, również przez poważanych kardynałów, wprawiając w zakłopotanie niejedną grupą chrześcijan. Niezrozumiała wydawała się konieczność proszenia o przebaczenie za ewentualne «grzechy» popełnione w poprzednich stuleciach, ale przede wszystkim nie można było pojąć, dlaczego miało ono jednostronny i bezinteresowny charakter, nie oczekując niczego w zamian”.

To tylko parę przykładów pokazujących, jak złożoną i trudną rzeczą jest kierowanie zastaną i bardzo rozwiniętą biurokracją oraz wielonarodowym, globalnym organizmem, jakim jest Kościół.

Papież i zasada Heisenberga

Można zatem wnioskować, że od samego początku pontyfikatu Jan Paweł II stanął przed fundamentalnym dylematem: albo skoncentruję się na realizacji idei, które uważam za podstawowe wyzwania dla Kościoła i świata, albo za swój priorytet uznam reformę struktur watykańskich, ich reorganizację oraz wymianę personalną na zaufanych ludzi (których nota bene w obcym środowisku nie posiadam). Oczywiście, oba te cele nie są sobie całkowicie przeciwstawne, ale silniejsze skupienie sił i środków na jednym z nich zmniejsza zasoby zaangażowane w realizację drugiego celu. 

Jest to jakby duchowy odpowiednik zasady nieoznaczoności Heisenberga. Ów genialny niemiecki fizyk przed blisko 100 laty odkrył i sformułował zasadę, która mówi, że w naszej rzeczywistości, co objawia się w świecie kwantów, pewne wielkości są ze sobą sprzężone i nie można ich badać równocześnie z jednakową dokładnością. Jeśli zaczynamy badać precyzyjnie jedną z nich, to pomiar drugiej staje się coraz bardziej niedokładny. Lapidarnie mówiąc, oznacza to, że w strukturę całego wszechświata wpisana jest zasada „coś za coś”. Okazało się, że nauka posiada swoje granice. Nie możemy badać wszystkiego, coraz bardziej przybliżając się do ideału.

W duchowym świecie także obowiązuje swoista zasada nieoznaczoności. Jeśli koncentrujemy się na jednym z parametrów, to ten drugi nieuchronnie wymyka się spod ścisłej kontroli, staje się bardziej nieoznaczony. Tu także działa zasada „coś za coś”. Jeżeli zatem Jan Paweł II zdecydował się zerwać z odwieczną tradycją papieży, którzy tylko wyjątkowo opuszczali swoją siedzibę, i konsekwentnie przybliżać Kościołowi postać biskupa Rzymu, to miało to również konsekwencje w sposobie działania Stolicy Apostolskiej. Jeżeli bowiem w swoich 104 zagranicznych podróżach apostolskich oraz 145 podróżach na terenie Włoch Papież spędził sporo ponad dwa lata poza Watykanem, a jeszcze więcej czasu pochłonęło mu przygotowanie do owych pielgrzymek, to nieuchronnie w sposób znacząco mniej intensywny niż jego poprzednicy zajmował się bieżącą administracją i kierowaniem kurią rzymską.

Koniec prymatu obaw i podejrzliwości 

Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy zasadzie Heisenberga. Większość ludzi bowiem, tak w myśleniu o rzeczywistości fizycznej, jak i w podejściu do sfery ducha i działania wciąż jeszcze tkwi na etapie mechaniki z czasów Isaaca Newtona. To znaczy, sądzą oni, że wszystkie parametry, wraz z postępem nauki, można mierzyć z coraz większą precyzją, a ewentualne niedokładności są spowodowane jedynie błędem metody pomiaru. W świecie „duchowej fizyki” oznacza to, iż ludzie często nie dostrzegają, że w ludzkim działaniu nie da się uniknąć logiki „coś za coś”. Wierzą, że możliwe są działania idealne, że wszelkie cele da zrealizować, i to bezbłędnie, z wręcz wzorcową precyzją.

Dotyczy to oczywiście nie tylko wspomnianego dylematu koncentracji na realizacji programu bądź na reformie struktur. Acz jak sądzę, był to podstawowy dylemat Jana Pawła II na początku jego pontyfikatu: albo zajmę się przede wszystkim długofalową reformą watykańskich struktur oraz wymianą personalną (zwłaszcza deitalianizacją), albo podejmę inne najważniejsze kluczowe wyzwania. A były nimi: praca nad odbudowywaniem jedności Kościoła, który po Vaticanum II – jak opisywał Zbigniew Brzeziński – „był w stanie rozkładu, rozpływał się, zamieniał się w koalicję Kościołów lokalnych, coraz bardziej różniących się od siebie”, a także koncentracja – co było nowością w historii Kościoła – na obronie w skali całego świata praw człowieka, w której – jak pisał Samuel Huntington – „wizyty papieskie zaczęły odgrywać kluczową rolę”. 

Politolog z Harvardu pisał dalej: „Jan Paweł II zdawał się posiadać umiejętność pojawiania się w pełni majestatu papieskiego w krytycznych momentach procesów demokratyzacyjnych: w Polsce w czerwcu 1979, 1983 i 1987 roku; w Brazylii w czerwcu-lipcu 1980; na Filipinach w lutym 1981; w Argentynie w czerwcu 1982; Gwatemali, Nikaragui, Salwadorze i Haiti w marcu 1983; Korei w maju 1984; Chile w kwietniu 1987; Paragwaju w maju 1988 roku”.

Zgodnie z zasadą nieoznaczoności, jeżeli jednak koncentruję się na jednym celu, oddala się inny. Dotyczy to także tak ważnej, a zarazem subtelnej rzeczy jak – wykluczające się wzajemnie – sposoby podejścia do ludzi i stosunek do świata. Znakomicie ten dylemat ujął przed laty Tadeusz Mazowiecki w eseju „Rekolekcje z papieżem Janem”: „Nikt nie może lekceważyć ostrożności i lęków, jakie ogarniać mogą tych, którzy sprawują władzę lub ponoszą jakąś odpowiedzialność, świecką lub kościelną. Nieraz jednak wytwarza się ten szczególny rodzaj uwięzienia, który jest uwięzieniem przez brak ufności. I w świecie ducha, i w świecie świeckim daje ono prymat obawom i podejrzliwości, zwłaszcza wobec nowych poszukiwań, czyniąc zwykle ludzi myśli tej podejrzliwości ofiarą. Nade wszystko zaś utrudnia dostrzeżenie tego, co już narosło w samej rzeczywistości; uniemożliwia pójście naprzód za rozwojem życia, otwarcie lub odkrycie drogi tak samo wiernej własnym podstawowym wartościom, ale innej niż ta, która zawarta jest w dotychczasowym schemacie myślenia i działania”. 

Redaktor naczelny „Więzi” pisał wówczas o Kościele w czasach Jana XXIII, który powoli się dźwigał z ponaddwustuletniego okresu „prymatu obaw i podejrzliwości”. Albowiem od czasów radykalnie antyklerykalnego francuskiego oświecenia, a zwłaszcza od czasu rewolucji francuskiej, systemowo mordującej – od starców po dzieci – gorliwych katolików, Kościół odnosił się z wielką nieufnością do wszelkich zmian politycznych oraz kulturowych. Stąd brała się niechęć papieży do polskich powstań narodowych, to było powodem odrzucania propagowanej przez rewolucję idei praw człowieka, stąd brało się promowanie neotomizmu jako jedynego dopuszczalnego w Kościele systemu filozoficznego. Szczytem takiej postawy było powołanie przez Piusa X w początku XX wieku Sodalitium Pianum – tajnej kościelnej organizacji tropiącej „nieprawomyślne poglądy” wśród duchownych i świeckich (została ona, na szczęście, rozwiązana przez następcę Piusa X, Benedykta XV). 

W całym tym okresie w Kościele dominowała optyka „oblężonej twierdzy” i związana z tym wrogość wobec wszelkich duszpasterskich nowości oraz poszukiwań teologicznych i filozoficznych. To nie był dobry czas w historii Kościoła. Trzeba jednak zauważyć, że i tutaj obowiązuje logika „coś za coś”. W takiej bowiem atmosferze podejrzliwości oraz kontroli dyscyplina w Kościele była niepomiernie większa niż obecnie, a sprzeniewierzenie się kapłaństwu i prowadzenie podwójnego życia było prawie niemożliwe. 

Nieufność, podejrzliwość i dyscyplina ułatwiają wytropienie oraz wyplenienie zła, zanim jeszcze zdąży się ono rozrosnąć. Ale zarazem zamykają one Kościół, wraz z upływem czasu, w coraz bardziej anachronicznej skorupie myślenia oraz działania. I Kościół, w który reforma Soboru Trydenckiego zrazu, w XVI i XVII wieku, wlała ożywcze soki, uwiązł w kolejnych stuleciach w coraz ciaśniejszym gorsecie trydentyzmu. 

Ufność to obniżenie progu podejrzliwości 

Tak pisał o tym – prześladowany za „nowinkarstwo” w pierwszej połowie XX wieku – wybitny francuski teolog Yves Congar (nota bene mianowany kardynałem przez Jana Pawła II): „W trydentyzmie miało miejsce swego rodzaju usytuowanie. Chodzi mi tu o pewną osłonę, o pewne ramy, w które się wchodziło i w których się pozostawało. To z braku szkieletu niektóre zwierzęta wytworzyły wokół siebie skorupę. Myślę, że obecna skorupa – czyli system trydencki, trydentyzm – jest w znacznej mierze rozpuszczona, złuszcza się na swój sposób, i że w związku z tym coraz bardziej potrzeba jakiegoś wewnętrznego kośćca”.

Jan XXIII i Jan Paweł II byli ludźmi Vaticanum II, soboru, który budował w Kościele ów „wewnętrzny kościec”, ale któremu – także dzisiaj – integryści zarzucają destrukcyjny i naiwny optymizm i szkodliwe dla Kościoła otwarcie się na dialog ze światem. Oddajmy głos Janowi Pawłowi II: „Sobór Watykański II różni się od poprzednich soborów swoim stylem. Nie jest to styl defensywny. Ani razu nie padają w dokumentach soborowych słowa: anathema sit. Jest to styl ekumeniczny, wielkie otwarcie na dialog, który wedle słów Pawła VI ma być «dialogiem zbawienia». Dialog taki mają prowadzić chrześcijanie nie tylko pomiędzy sobą, ale także z innymi religiami niechrześcijańskimi, z całym światem kultury i cywilizacji, również z tymi, którzy nie wierzą. Prawda bowiem nie przyjmuje żadnych granic. Jest dla wszystkich i dla każdego. A gdy prawdę tę czyni się w miłości, wówczas jeszcze bardziej staje się ona uniwersalistyczna”. 

Taki styl działania w Kościele nieuchronnie jednak wiąże się jednak z fundamentalnym zaufaniem do ludzi, a zatem z obniżeniem progu podejrzliwości oraz kontroli. W większości wypadków powoduje to wyzwolenie dobrej energii wśród współpracowników, sprzyja ich samodzielności i budzi w nich odpowiedzialność za wspólne dzieło. 

Dodajmy, że nie mówimy przecież o bezkrytycznym zaufaniu, które jest zwykłą naiwnością. Wspólnie kanonizowani Jan XXIII i Jan Paweł II nie byli naiwniakami, świadomie dokonali pewnego fundamentalnego wyboru – nie zgodzili się na eklezjologię „oblężonej twierdzy”. Ale taki wybór posiada też swoją cenę: pokładanie zaufania nieubłaganie wiąże się z możliwością jego nadużycia. Podejrzliwości oraz nieufności takie niebezpieczeństwo nie zagraża.

Najtrudniejsza papieska homilia

Powróćmy jeszcze raz do zasady nieoznaczoności. Można bowiem być liderem silnym i dynamicznym i można też być pełnym mądrości życiowej, schorowanym sędziwym człowiekiem. Nie można jednak być jednocześnie nimi oboma.

Ludzie mający dziś po pięćdziesiątce dobrze pamiętają Jana Pawła II jako silnego, pełnego pogody ducha wysportowanego górala, który zdawał się mieć wręcz niespożytą energię. Taki był w latach 80. ub. wieku, nawet po zamachu pomimo wycięcia części jelit i bardzo niebezpiecznej infekcji wirusowej. Ale w późniejszych latach coraz częściej i z różnych powodów gościł w klinice Gemelli. Nie ukrywał swoich słabości. Pamiętam, jak uderzając się w piersi – było to zapewne w roku 2000 – powiedział do mnie: „Słaby już jestem… słaby, ale tu jest Piotr”. Był głęboko przekonany, że tak jak Piotr powinien swoją misję doprowadzić do końca.

Młodsza generacja ma prawo tego nie pamiętać, ale te ostatnie lata słabnącego papieża, który złamał i rękę, i biodro, któremu operacyjnie usunięto nowotwór i który – przede wszystkim – toczył długą i nierówną walkę z chorobą Parkinsona, były dla całego świata poruszającym świadectwem. Wiadomo było, że Jan Paweł II nie zarządza już codziennymi sprawami Kościoła, ale jego duchowe przywództwo w Kościele i świecie stawało się jeszcze bardziej wyraziste. 

Wesprzyj Więź

Światu, w którym rośnie poparcie dla eutanazji, w którym coraz bardziej liczy się efektywność, rentowność i skuteczność działania, a bożkami stały się fitness i well being, Jan Paweł II dawał wówczas codzienną lekcję wartości ludzkiego życia na każdym jego etapie, a także piękna starości oraz mądrościowego, pełnego afirmacji podejścia do życia. Prof. Joseph Valenzano, który parę lat po śmierci papieża opublikował pracę o jego chorobie oraz umieraniu, pisał, że „w ostatnich dwóch miesiącach swojego życia papież Jan Paweł II wygłosił niezwykle długą i mocną w swej symbolice homilię do całego świata. W swoim przesłaniu podsumował swe stanowisko i na temat wolności, i cierpienia, i godności ludzkiego życia”. 

Owszem, nie był już wtedy pełnym energii przywódcą Kościoła, nie był w stanie na bieżąco nim administrować i podejmować decyzji. Cały świat to dostrzegał. Ale też dawał temu światu świadectwo, którego nie złożył nikt przed nim, świadectwo poruszające miliony serc zarówno ludzi wierzących, jak i niewierzących, lewicowych i prawicowych, starych i młodych, świadectwo dodające nam odwagi i budzące nadzieję. 

Wybitny włoski pisarz, a zarazem wielki autorytet całej zachodniej lewicy, Andrea Camilieri, zdeklarowany ateista i antyklerykał, tak pisał miesiąc przed śmiercią papieża: „Poprzedni papieże umierali w samotności. Jan Paweł II chce być do końca z nami, bo podobnie jak my czuje się uczestnikiem naszych radości, ale chce uczestniczyć również w naszych rozstaniach. Umiera dzień za dniem i pokazuje nam to z odwagą, która nie zna porównań. Proszę pamiętać, że mówię to jako człowiek niewierzący. Ale jako człowiek. Jeśli nawet był moim ideologicznym przeciwnikiem, to do dziś budzi mój najwyższy szacunek. Nigdy nie był dwuznaczny, zawsze mówił, co jest dobre, a co złe. Nie dementował swoich słów, nie pozostawiał wątpliwości i niedomówień. I jest taki do dzisiaj. Jego największą tragedią jest być może to, że przyszło mu żyć w epoce, kiedy jest gigantem wśród karłów…”.

Podziel się

15
6
Wiadomość

Bardzo zrecznie napisany artykul. Czyta sie go fajnie. I mimo tego pozostaje we mnie odczucie, ze ktos mnie chce zrobic w balona. Ojciec Zieba ani razu nie wspomnial o abpie Dziwiszu, na ktorym ciaza powazne oskarzenia. A przeciez to on byl prawa reka tego „giganta posrod karlow”. Albo sprawa kard. Lawa z Bostonu. To nasz wielki Papiez uratowal go przed wiezieniem w Ameryce, sprowadzajac do Rzymu i awansujac w kurii watykanskiej. Nie widze tu jakiejs determinacji w walce z pedofilia, a raczej mafijna solidarnosc…

Wojtyła urodził się jako porządny człowiek. Od kiedy zrozumiał, że jest największym w świecie zaufał swojej intuicji. A intuicja zrośnięta z egocentryzmem nie mogła go zaprowadzić nigdzie indziej. Każdy kapłan, od chwili gdy poczuje się lepszy i bliższy Boga niż reszta ludzi jest zgubiony moralnie. Ale choć to logiczne i nie może być inaczej to w życiu bierze się pod uwagę inne względy, jak na przykład dziękuje się Mussoliniemu, że dzięki niemu koleje włoskie są punktualne i muchy zostały wytępione.

Gwoli ścisłości. Bernard Law krytycznie wspomniany w artykule nie awansował, ale został zdegradowany. Ten awans to czysto medialna kreacja, bez odniesienia do realiów.
„Awans” Law’a można by porównać z przeniesieniem gubernatora Kalifornii (dysponującym wielką władzą) na kustosza Art Gallery w Waszyngtonie (czysto tytularna funkcja).

Ma Pan racje, Panie Piotrze, ale popatrzmy prawdzie w oczy: za ukrywanie przestepcow w sutannach, za cierpienie setek dzieci nasz wielki Papiez „karze” B. Lawa przez nadanie mu tytularnej funkcji, dzieki czemu ratuje go przed wiezieniem. Moze nalezy przestac malowac rzeczywistosc i powiedziec po prostu: „Krol jest nagi!”

Niepodobna uwierzyć, że taki rygorysta moralny i człowiek absolutnie głębokiej wiary, jakim był Karol Wojtyła świadomie, na zasadzie korporacyjnej solidarności, krylby cynicznych pedofilów. Formacja duchowa, doświadczenia życiowe, mocno zakorzeniona w wierze w Boga tożsamość tego Człowieka, wykluczają taką postawę. Biorąc pod uwagę powyższe, argumentacja Ojca Macieja jawi się zatem jako merytorycznie i moralnie uprawniona i intelektualnie zasadna. Dziękuję Ojcu Maciejowi za wartościowy tekst analizy.

A sprawa Paetza? Nie widać tu szczególnej surowości, nigdy też nie słyszałam o jakiejkolwiek karze dla osób ukrywających jego wyczyny przed papieżem. Feminizm JP2 na zasadzie rozmowy o kobietach bez udziału samych zainteresowanych to trochę słabo.

Autor pisze o „trudnej polityce personalnej” przyznając, że nie nie był to najmocniejszy punkt pontyfikatu Karola Wojtyły, podnosząc jednocześnie różne argumenty umniejszające jego odpowiedzialność w tej kwestii. Z pewnością nominując biskupów na Filipinach Papież musiał polegać na opinii urzędników. Inna rzecz, czy zadbał o wdrożenie właściwych procedur. Ale inaczej rzecz się miała w przypadku Polski. Tu Papież znał nie tylko środowisko ale i osobiście wielu kandydatów na biskupów. Można chyba stwierdzić, że skład KEP w pierwszej dekadzie XXI w. był w ogromnej mierze ukształtowany decyzjami personalnymi Jana Pawła II, a i dzisiaj wpływ tych decyzji jest przemożny.
Jak Autor ocenia wyniki tej aktywności Papieża?

Dziękuję ojcze Macieju za polemikę. Artykuł bardzo obszerny ale przeczytałem go w całości. Jako, że to właśnie ja pod tamtym artykułem najaktywniej brałem udział w dyskusji więc niejako czuję się wywołany do tablicy. Równocześnie chciałem również podkreślić, że poziom dyskusji oceniam na bardzo kulturalny i rzeczowy i jestem wdzięczny za podjęcie tematu.

Ale ad rem. Piszę ojciec, że „jedną z poważniejszych chorób współczesnego świata aprioryczna jednostronność oceny”. Nie sposób się z tym nie zgodzić ale równocześnie całość tego artykułu uważam, że można by podciągnąć właśnie pod taką aprioryczną jednostronność. Co prawda pojawiają się w nim pewne „ale” ale ogólny wydźwięk jest bardzo jasny – pontyfikat był wielki a zachowanie papieża w sprawie nadużyć seksualnych bardzo jasne i… surowe…. (a propos tej surowości jeszcze wrócę).

Po pierwsze kreśli ojciec bardzo szczegółowy obraz historyczny jeśli chodzi o podejście do pedofilii na przestrzeni lat. Uważam, że bardzo słusznie aby czytelnicy wiedzieli jaki było ogólny kontekst.
Natomiast podejście psychologów, polityków, seksuologów i innych nie ma się nijak do Kościoła Katolickiego. Kościół jako taki potępia od zawsze wszelkie (!) akty seksualne poza małżeństwem, a więc współżycie przed ślubem, bez ślubu, wspólne mieszkanie z dziewczyną / chłopakiem, akty homoseksualne, akty pedofilskie. Podkreślam – w tej materii nie zaważyłem aby, czy to w Katechizmie czy w Prawie Kanonicznym, cokolwiek się zmieniło ! Bo czy dawniej było wprost napisane, że możemy mieć seks bez ślubu, albo seks z nieletnimi a teraz coś nagle się zmieniło ? Otóż nie ! W tej materii nic się nigdy nie zmieniło i nie było inaczej ani w latach 50, 60, ani 90 czy innych. Seks poza małżeński był i jest zabroniony całkowicie w Kościele Rzymsko-Katolickim !
Teraz duchowni… No cóż, oni szczególnie mają zdaje się zakaz jakiegokolwiek seksu ze względu na celibat, a z racji tego że występują z pozycji tych co pouczają innych w tej materii tym bardziej szczególnie. Powoływanie się na ogólną tendencję, że akurat w tamtym czasie byli jacyś psychologowie czy politycy czy inni którzy te zbrodnie próbowali akceptować/pochwalać jest co najmniej nadużyciem. Ja też wychowywałem się w latach 80-tych, a nawet troszkę wcześniej i jakoś w moim środowisku (rodzina, szkoła, znajomi etc) jakoś nikt nigdy nie wspomniał, że seks z nieletnimi jest dozwolony lub że powinien być normą… Nie wiem w jakim środowisku degeneratów trzeba by się wychowywać aby w tamtym czasie coś takiego usłyszeć. Gdyby w tamtym czasie ktoś rzucił taki temat w towarzystwie od razu byłby przekreślony i uznano że ma coś z głową, to się nie mieściło w głowie ani w latach 70, 80 ani dzisiaj. Każdy zdrowy na umyśle człowiek był w stanie stwierdzić i dawniej i dziś że to zbrodnia ! a tym bardziej powinni sobie zdawać z tego sprawę duchowni którzy stali/stoją i powinni stać na straży moralności, którą głoszą !
Podsumowując ten wątek – nie uważam aby ogólna tendencja seksualna w dawnych latach w jakikolwiek sposób mogła usprawiedliwić pojawienie się pedofilów w sutannach.

Kolejna sprawa. Doniesienia od różnych osób na przestrzeni lat o nadużyciach (piszę tu o dziesiątkach lat bo pierwsze doniesienia o degeneracie Degollado datują się na lata… 40-te !)
Wspomniał ojciec o Thomas’ie Doyle. Dezawuowanie człowieka (nie piszę, że ojciec to robi ale robiono tak dawniej) w temacie jego raportów o pedofilii i alarmowania Watykanu w tej materii z takiego względu, że miał marksistowskie/leninowskie poglądy ? Cóż, Doyle nie był jedynym, który błagał Watykan o interwencję (z tym że jego raport to 35 stron oskarżeń z dowodami !) i oczywiście bez żadnej większej reakcji, a skoro nie on jeden to mówił/pisał to należało się nad tym tematem pochylić tym bardziej, że to materia nadzwyczaj delikatna i każde zaniedbanie w tym temacie skutkuje kolejnymi ofiarami wśród dzieci ! Nikt, nigdy nie powinien przejść nad takimi informacjami do porządku dziennego tylko z powodu, że informator jest z takiej czy innej partii lub takiego czy innego wyznania czy ma taki czy inny kolor skóry, czy z jakiegokolwiek innego powodu. Takie informacje muszą być zbadane zawsze i w każdym przypadku. Nawet gdyby miały się okazać nieprawdą to naszym świętym (a szczególnie Kościoła !) obowiązkiem jest się nad tym pochylić i sprawdzić dla dobra ofiar.

Powstaje też pytanie czy dezawuujący ojca Doyle’a sami nie mieli czegoś za uszami ?

Sprawa Degollado.
Pisze ojciec, że „Zarazem jednak już od czasów Piusa XII pojawiały się oskarżenia pod adresem założyciela zgromadzenia.” Tak to prawda. Dla przypomnienia podam daty urzędowania tego papieża: 1939 – 1958 (sic!) czyli już wówczas były podejrzenia niemoralnego prowadzenia się tego zboczeńca ale na poważnie nikt się tym nie zajął. Był odwołany z tego co pamiętam tylko na 2 lata po czym z impetem wrócił.
Dla nie znających szczegółów – to predator seksualny oskarżany przez dziesiątki osób, bigamista (sic ! miał 2 żony !), posiadał własne dzieci (na ten moment znanych jest około 5 dzieci) które także wykorzystywał seksualnie, narkoman, a na łożu śmierci odmówił spowiedzi twierdząc, że jest ateistą !

O tym bandycie pojawiają się oskarżenia cyklicznie na przestrzeni lat, średnio co mniej więcej 10 lat i… nic, żadnej reakcji. Ewidentnie widać, że tak jak sam ojciec pisze, że albo papież nie wiedział, bo mu nie przekazywano tych oskarżeń (ale w tym przypadku mamy do czynienia z ignorancja zawinioną !) albo wiedział i nic z tym nie zrobił. Wolę myśleć, że to w tym przypadku jednak ta pierwsza sytuacja ale wcale to nie stawia papieża w dobrym świetle.
A jeśli nie wiedział to teraz powstaje pytanie kto konkretnie zatrzymywał te informacje ? Tu brakuje w ojca artykule nazwisk (tak, nazwisk konkretnych osób !). I te osoby powinny być przykładnie ukarane i wydalone ze stanu kapłańskiego bez różnicy jakie stanowisko zajmują. Z całą surowością… jak sam papież sugerował. Bo to, że nie wiedział nie zamyka tematu a stawia kolejne pytanie – Kto w takim razie wiedział i kogo należy ukarać !?

Degollado był praktycznie przyjacielem Jana Pawła II mimo tych wszystkich oskarżeń przez te lata. Twierdzenie, że coś zaczęto z tematem robić tuż przed śmiercią papieża niczego nie dowodzi, bo tak zaczęto coś robić kilka m-cy wcześniej bo w końcu Ratzingereowi udało się rozpocząć na poważnie ten proces mimo ogromnego oporu w Watykanie… ale obawiam się że to właśnie już fizyczna niemoc papieża sprawiła, że Ratzinger mógł się tym zająć na poważnie.
Jak musiały się czuć ofiary tego degenerata widząc go w telewizji obejmującego się z papieżem który stawiał go za wzór cnót (sic! ) młodym ludziom ? Obawiam się, że czuli jakby im ktoś napluł w twarz !
Konsekwencje jakie poniósł ten degenerat są co najwyżej śmieszne a nie „surowe”.

Kolejna przez ojca podany przykład to deg. Groer (używam skrótu deg. = degenerat zamiast „kardynał” bo ciężko to nawet napisać tak bardzo to się nie mieści w głowie !)
Groer to kolejny temat rzeka ale w tym przypadku już nie da się w ogóle stwierdzić, że papież nie słyszał o tych oskarżeniach gdyż… sam się do nich odnosił w swoich wypowiedziach !

Tu niestety muszę powtórzyć część komentarza spod poprzedniego artykułu aby unaocznić kalendarium wydarzeń. Informacje dostępne na wielu katolickich portalach oraz w gazetach papierowych:

Groër został mianowany biskupem w 1986 roku przez papieża Jana Pawła II.
Wcześniej był „benedyktyńskim mnichem bez wcześniejszego doświadczenia biskupiego, zaangażowanym dotąd w organizowanie pielgrzymek do sanktuarium maryjnego w Roggendorf.”

Kreacja kardynalska 28 czerwca 1988 przez papieża Jana Pawła II (zaledwie 2 lata później)

Skąd pomysł aby mnicha od pielgrzymek mianować biskupem i 2 lata później kardynałem ? Czy papież zasięgał języka u jego… wychowanków, zwierzchników czy tylko u kumpli ? Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to kilka osób w otoczeniu papieża daje nazwiska do podpisu i on nawet może nie wiedzieć kim ten facet jest ale czy tak to powinno się odbywać skoro to on daje sakry ? Skoro ją daje to bierze za to odpowiedzialność.

„27 marca 1995 roku, wysokonakładowy tygodnik „Profil” publikuje wyznania byłego seminarzysty. Oskarża on Groëra o nadużycia seksualne popełnione w latach, kiedy przyszły kardynał był wychowawcą niższego seminarium i gimnazjum w Hollabrunn, czyli między rokiem 1946 a 1974, zanim jeszcze został mnichem benedyktyńskim w Göttweig. 6 kwietnia kardynał składa dymisję z funkcji przewodniczącego Konferencji Episkopatu Austrii.(…)”

I mamy dowód na wiedzę papieża w tym temacie:
„Jan Paweł II przypomniał, że do kłopotów Kościoła w Austrii z powodu “pokus sekularyzmu” doszły ostatnio ataki na honor niektórych hierarchów tego kraju. “Najpierw czcigodny Arcybiskup Wiednia, a następnie inni biskupi zostali publicznie oskarżeni, bez wzięcia pod uwagę nie tylko ich kościelnej godności, ale i godności po prostu ludzkiej” – stwierdził Ojciec Święty. Podziękował kard. Groërowi “za wierną i hojną służbę w Kościele”, jego następcy zaś życzył owocnej działalności apostolskiej.”

Czyli zamiast stanąć po stronie ofiar i natychmiast sprawę dogłębnie zbadać papież pisze że nikt nie wziął pod uwagę ich „kościelnej godności” ! (sic !)

Następnie Groër po ustąpieniu ze stanowiska zamieszkuje w opactwie w Marienfeld, a następnie zostaje przeorem w Roggendorf. ”

„Pod koniec 1997 roku wybucha nowy skandal: niektórzy mnisi z Göttweig i Maria Roggendorf oskarżają go o dokonane w przeszłości molestowanie seksualne. 5 stycznia 1998 roku, dwa miesiące po tym, jak czterech z pięciu członków Rady Stałej Konferencji Episkopatu Austrii publicznie oświadczyło, że osiągnęli „pewność moralną” co do winy Groëra, kardynał zmuszony jest do rezygnacji z funkcji przeora klasztoru.”

„W kwietniu oskarżony wygłasza oświadczenie, w którym prosi o wybaczenie swoich ewentualnych zachowań, nie uznając się jednak przy tym za winnego, i opuszcza Austrię, udając się do klasztoru we wschodnich Niemczech.”

W 1998 roku opuszcza Austrię na prośbę papieża, po czym w październiku 1998 roku Groër wraca do Austrii i udaje się do opactwa w Marienfeld, gdzie pozostanie aż do śmierci w 2003 roku.”

Takie w wielkim skrócie było kalendarium.

Kardynał Meisner w trakcie pogrzebu Groera w 2003 roku mówi między innymi, że zmarły:
„spędził ostatnie dziesięć lat życia w cieniu ciemnych chmur, w którym wielu cierpiało razem z nim. Podobnie jak Szymon z Cyreny, kardynał Groër był wezwany, by naśladować Pana w Jego drodze krzyżowej” oraz, że „został głęboko zraniony, napiętnowany wydarzeniami, które uderzyły w niego w ostatnim okresie życia, gdy był biskupem Wiednia. Od tego czasu żył jako osoba naznaczona, zraniona, stygmatyzowana”. Mówi, że serce zmarłego kardynała „zostało przebite mieczem boleści podobnym do miecza, który przebił serce Maryi”. (sic!)

Facet oskarżany o takie ciężkie przestępstw porównany przez kolegę kardynała do… Szymona z Cyreny ! (sic !) a jego serce zostało przebite mieczem jak serce Maryi ! (pytanie retoryczne: jakie konsekwencje za te oświadczenia poniósł kard Meisner ?)

A papież JPII w depeszy kondolencyjnej napisał, że Groër służył „z wielką miłością Chrystusowi i jego Kościołowi”. Zapewnił, że modli się, aby kardynał otrzymał „wieczną nagrodę, którą sam Pan obiecał swym wiernym sługom”

To napisał o nigdy nie ukaranym przestępcy seksualnym !

Na wspomniane powyżej oświadczenie czterech biskupów austriackich z 1998 roku o „moralnej pewności” co do winy Groera „Watykan zareagował, krytykując deklarację i prosząc czterech biskupów, aby ponownie nawiązali komunię z ich współbratem Groërem (…)”
Trzech biskupów z Austrii miało audiencję u papieża 7 kwietnia 1998 roku a „Po wyjściu ze spotkania z papieżem Wojtyłą zostali przyjęci przez sekretarza stanu Angela Sodana, który używając dość ostrego tonu, skarcił ich za komunikat wymierzony w Groëra”

3 lata po wybuchu skandalu Watykan pod naciskiem opinii publicznej został zmuszony do wszczęcia oficjalnego śledztwa a papież polecił opatowi Rooneyowi przeprowadzenie śledztwa.
Wyniki tego śledztwa nigdy nie zostały upublicznione.
W tym samym roku kościół Austrii wydał oświadczenie, że oskarżenia są w gruncie rzeczy prawdziwe.

Jeszcze zanim Groer został biskupem (!) ks. Udo Fischer, który też był wykorzystywany przez Groera i wsparł w pierwszym oskarżeniu Hartmanna poinformował o tych nadużyciach seksualnych opata benedyktynów ks.Clemensa Lashofera ale ten zignorował to.
Po ogłoszeniu, że Groer będzie biskupem ks. Fischer ponownie był u opata ale ks. Lashofer miał powiedzieć, że nikt z przedstawicieli Watykanu i nuncjusza nie pytał go o Groera (sic!) i że: „Jeśli nie pytali, to znaczy, że nie chcieli wiedzieć”.

Zgłoszenia były też już w latach 70-tych…czyli jeszcze przed JPII

Ten degenerat działa „aktywnie” od lat 50-tych do lat 90-tych !
Wg szacunków mógł przez ten czas wykorzystać około 2000 (sic !) chłopców i mężczyzn. Wielu świadków twierdzi, że byli wykorzystywani podczas (!) spowiedzi. Obrzydliwe jego czyny są szeroko opisane w prasie i internecie.

Kard. Schonborn już po śmierci JPII krytykował publicznie indolencję Watykanu w tej sprawie. Przez ten skandal odeszły tysiące katolików z kościoła austriackiego

Reasumując, pomiędzy 1995 (po pierwszym oskarżeniu) aż do śmierci w 2003 w zasadzie Groera nie spotkała żadna kara, ustąpił ze stanowiska (i tak już miał osiągnięty wówczas wiek emerytalny) i do końca swoich dni nie poniósł żadnej odpowiedzialności.

Trudno nie odnieść wrażenia, że w tej sprawie działania nie były ani „najsurowsze” ani szybkie aby zakończyć zgorszenie w kościele.

A papież ewidentnie wiedział o oskarżeniach bo odnosił się sam do nich w swoich wypowiedziach.

Generalnie czas tego pontyfikatu to był trudny czas, bardzo dużo zmian ustrojowych w różnych częściach świata etc.
Pisze ojciec o 65 agentach w otoczeniu papieża. OK. Tylko to nie było tak, że ot po prostu wybierano kogoś na agenta i podsyłano do seminarium… Wręcz przeciwnie. Szukano osób wśród duchowieństwa które miały coś na sumieniu (typu homoseksualizm, pedofilia, kochanki etc) i zmuszano do współpracy szantażując ich ujawnieniem tychże informacji ! Osoby te często temu szantażowi ulegały. Gdyby nie było księży mających na sumieniu niemoralne prowadzenie się to o agentów byłoby niezwykle trudno !
Kto jest winien wpuszczania jak popadnie kandydatów do seminariów bez sprawdzania ich rozwoju psycho-seksualnego, oraz nie wyrzucania z kapłaństwa degeneratów po wyjawieniu ich przestępstw ? Może UB ?

Podsumowując moje i tak dość długie rozważania.
Nie twierdzę, że sam papież „krył pedofilów” (choć akurat w przypadku oskarżeń Groera w świetle dostępnych danych na ten moment przynajmniej widać, że nie dawał im wiary lub lekceważył a to też nie świadczy o nim dobrze) ale twierdzę, że jeśli „nie wiedział” to w takim razie otaczał się ludźmi, którzy wiedzieli i właśnie kryli tych pedofilów ! Bo jednak te wszystkie raporty gdzieś jednak trafiały prawda ? To jest ogrom dokumentów, ktoś je przeczytał i nie zareagował !

Powstaje więc pytanie: Kto to jest ? Prawda, sprawiedliwość i ludzka przyzwoitość domaga się ujawnienia tych przyjaciół pedofili i ich przykładnego ukarania z informacją publiczną kto i jakie konsekwencje poniósł !
Bez tego Kościół już nigdy nie odzyska wiarygodności w kwestii moralności. Bo kimże są aby mówić innym jak postępować skoro sami dopuszczali się takich obrzydliwości !

Bezspornie widać, że była kultura milczenia w Kościele na temat nadużyć seksualnych. Nie twierdzę że papież dał takie wytyczne ale ogólna kultura zamknięcia na świat, teoria „oblężonej twierdzy”, celibat, Crimen sollicitationis, brak kontroli ze strony świeckich, problemy z opanowaniem swojej seksualności w wielu przypadkach powodujące romanse czy wykorzystywanie w seminariach… (Płock, Sosnowiec, Olsztyn, Poznań i wiele innych), następnie czyny pedofilne na parafiach zamiatane pod dywan przez dziesiątki lat oraz wiele innych nadużyć (finansowych etc) sprawiły, że wielu boi się ujawnienia różnych spraw. Dotyczy to oczywiście także Watykanu. Sprawia to, że tworzą się kliki mające wiedzę o niewygodnych rzeczach i kryjące się wzajemnie.

Gdyby takiej kultury milczenia nie było to przecież żadna osoba świecka nie musiałaby się „przedzierać przez duet Dziwisz-Sodano” aby o czymś informować papieża !
Papież spotykał się przecież z polskimi biskupami wiele razy a na dzień dzisiejszy około 30 polskich biskupów jest oskarżanych o krycie pedofilów ! Czy nikt z pozostałych nie mógł powiedzieć papieżowi że coś tu nie gra ? Być może wszyscy myśleli, że on jednak wie więc nie trzeba wychodzić przed szereg ? Koledzy nie mówią to po co ja mam się wychylać ?, tym bardziej w tak podniosłym momencie jak Pielgrzymka Papieska… To nie czas i moment.

Sprawa Paetza to kolejna obciążająca sprawa nie tylko „naszego” papieża ale też poprzednika. Paetz dopuszczał się nadużyć już w Watykanie a potem w Łomży. Niejeden degenerat chciałby ponieść taką „karę” jaką tenże otrzymał, żyjąc sobie do końca dni w pałacu w mieście i dalej spotykając się z chłopcami, i chodząc mimo zakazu na liczne pogrzeby i inne uroczystości !

Parafrazując słowa red. Nosowskiego w sprawie bpa Janiaka (z którymi się absolutnie zgadzam):
Podsumowując – nawet przyjmując wersję, że papież o różnych sprawach nie wiedział, to jest to ignorancja zawiniona. Jako papież miał obowiązek o tym wiedzieć. Ignorancja zawiniona jest wtedy gdy ktoś nie wiedział, choć wiedzieć powinien.
Być może otoczył się zgrają ludzi niemoralnych, zdegenerowanych, niewierzących (!) etc ale nie zwalnia to niestety z odpowiedzialności bo to on dokonał wyboru tych ludzi.

Więc tak jak Konrad napiszę – Brak w artykule nazwisk osób winnych zatajania i zamiatania pod dywan tak potwornych zbrodni !

Generalnie papież dokonał wiele dobrego w różnych dziedzinach ale na pewno nie w tej konkretnej sprawie. Dokumenty i deklaracje papieża w sprawie pedofilii wobec braku w tym samym czasie surowych kar dla tychże degeneratów świadczy o tym, że w teorii i w dokumentach papież był surowy ale nie w praktyce.

A mnie przekonuje tekst o.M.Zięby należe do pokolenia Które postrzegało Jana Pawła II jako prawie że starotestametowego proroka nawołującego zgromadzonych wokól ołtarza wiernych aby przestrzegali zasad Dekalogu i twórczo odnosili się do tradycji narodowej „przenosili w przyszłość to duchowe dziedzictwo któremu naimię Polska”
A od rzadzących aby szanowali uczucia religijne obywateli i przestrzegali Praw Człowieka.W miarę upływu lat ze smutkiem konstatowalismy jak ten potężny i pełen energii prorok zamienia się w nniedołężnego fizycznie starca który swoim świdectwem pokazuje że czlowiek stary i niesprawny ruchowo nadal jest sprawny intelektualnie i może przekazywać otoczeniu istotne prawdy..Dla mnie oczywiste jest że tak schorowany człowiek siła rzeczy może się skupić na jednym podstawowym zadaniu jakim jest ewangelizowanie świata.A zarządzanie instytucją Kościola scedować na swoich współpracownikow.Sprawa abp Paetza wskazuje jak niedrożne są kanały infomacyjne ktorymi docierają do Watykanu wszelkie wiadomości dotyczące nieprawidłowości w Kościele..Może priorytetem obecnego Papieża powinna być restruktyzacja kurii watykańskiej ale on też skupia sie na misji ewangelizacyjnej.Być może reforma struktur kurialnych jest ponad siły nawet wybitnego czlowieka o czym się przekonal Benedykt XVI decydując się na abdykacje.

Skoro pana przekonuje tekst ojca Zięby to będę wdzięczny za wskazanie w których miejscach mojego wywodu się mylę.

Wszystkie te rzeczy o których pan wspomina nie mają nic wspólnego z faktem o którym piszę czyli: Czy papież wiedział o nadużyciach i nie reagował, lekceważył, nie dowierzał czy też nie wiedział a jeśli nie wiedział to kto wiedział i nie przekazał papieżowi i kogo należy skazać i wydalić z kapłaństwa.
Konkretnie.

Wszyscy wiemy, że nadużycia seksualne są faktem. Obecnie jest ich już ujawnionych tak dużo (to idzie w tysiące przypadków w różnych krajach), że nie da się zaprzeczać, że to miało miejsce. Teraz pozostaje tylko kwestia odpowiedzialności poszczególnych osób i surowego (!) skazania winnych tych zaniedbań !

Jeśli uważa pan, że papież jest zupełnie niewinny (poproszę o konkretne argumenty na podstawie odniesienia się do moich komentarzy) to pytam: Kto jest ?

Mysle że w opisanych przez pana przypadkach zadziałał mechanizm podobny do tego jaki byl zastosowany wobec abp Paetza że sprawy były zamiatane pod dywan w dyskateriach watykańskich a jeśli docierały do schorowanego Papieża to byly tak naświetlane że Jan Paweł II miał mylny ogląd całej sytuacji.Sprawa Paetza świadczy o tym żę odpowiednio naświetlona sprawa przez relacjonującego wywołała podjecie działań przez Watykan co zaowocowało przysłaniem komisji z Rzymu do Poznania.jestem przekonany że Jan Paweł II na pewno nie tolerował pedofilii w Kościele.Swiadczy o tym choćby homilia wygłoszona przez niego do młodzieży w 2002r.WMontrealu Papież Polak zwracał się do młodych ludzi że wie że są wsrod na pewno tacy którzy zostali mocno zranieni przez ksieży w aspekcie seksualnym i że Jan PawełI Lączy się z nimi w bólu jaki zadali im ludzie Lościoła.

@leost
” że sprawy były zamiatane pod dywan w dyskateriach watykańskich a jeśli docierały do schorowanego Papieża to byly tak naświetlane że Jan Paweł II miał mylny ogląd całej sytuacji.”

Być może ale w tych dykasteriach pracowali/pracują konkretni ludzie. Pytanie więc brzmi jakie noszą nazwiska ? Jak bardzo blisko byli papieża ? Co mają sami na sumieniu, że kryli degeneratów ? Należy ich ukarać i to z całą surowością.

Ogólnie uważam, że skoro do papieża docierały jednak różne informacje (być może złagodzone przez współpracowników jak pan pisze) to jednak jakaś lampka ostrzegawcza powinna się mu zapalić, ale jednak to się nie stało. Wydawał piękne dokumenty i wygłaszał piękne mowy potępiające grzech pedofilii czyli zdawał sobie sprawę, że to zjawisko jest jak najbardziej realne wśród duchowieństwa a z drugiej strony jak już jakiś przypadek został ujawniony to kary nie były sprawiedliwe a śmieszne – jak policzek wymierzony ofiarom !

A sprawa Paetza to kolejny tego przykład. Tak, po ujawnieniu przez panią Wandę papieżowi tego zgorszenia (w końcu! a pytanie brzmi czy wśród biskupów nie było ani jednego sprawiedliwego który mógł to zrobić ? gdzież oni byli ?) wysłano komisję z Watykanu do zbadania sprawy etc… i jakie podjęto działanie ?
Decyzja ? – nie będzie już biskupem poznańskim, będzie sobie mieszkał w pałacu obok, dostaje siostrę zakonną jako służącą, będzie wciąż na oczach tych których wykorzystywał seksualnie (przecież niektórzy z nich są dziś kapłanami !) oraz nie wolno mu udzielać się publicznie… (co prawda pojawia się na licznych pogrzebach i uroczystościach ale co tam i na to przecież można przymknąć oko). I dalej przyjmuje sobie chłopców w swoim pałacu… Mało brakowało a by go jeszcze pochowali w katedrze ! Obłuda sięgające niebios !
Zresztą o jego wyczynach wiedziano już w Watykanie i za karę został…. biskupem Łomży !

Piękna kara. Niejeden seksualny przestępca siedzący dziś w więzieniu marzyłby o takiej „karze”.
Tak naprawdę normalne kary zaczęto stosować dopiero za Franciszka. Usuwanie z urzędów, wydalanie do stanu świeckiego.

A piszemy tu zaledwie o 3 konkretnych przypadkach pedofilów duchownych a przecież tych przypadków są setki !

Podsumowując. Wybielając tylko papieża i nie szukając w takim przypadku konkretnych winnych sprawimy, że kościół w Polsce pójdzie na samo dno co dzieje się na naszych oczach. Oczywiście można mówić, że to „system” był winny ale pamiętajmy, że w każdym systemie ktoś podejmuje decyzje.
Tyko i wyłącznie publiczne oczyszczenie się z bandytów i degeneratów (a krycie degenerata to zbrodnia na kolejnych ofiarach !) kościół ma jakieś (choć nikłe) szanse na odzyskanie wiarygodności. Na ten moment wśród młodych osób ta wiarygodność szoruje po dnie !

Ma pan rację że Kościół wymaga oczyszczenia Ja już przy temacie lustracji uważałem że w struturach kościelnych powinna zostać ona rzetelnie przeprowadzona przed czym chierarchia kościelna broniła sie rękami i nogami o czym dobitnie świadczą perypetie ks.Isakiewicza-Zaleskiego.,który został doprowadzony do takiego stanu że o malo co nie opuściłby szeregów duchowieństwa..Oburzała mnie wypowiedż abp Gądeckiego ,który stwierdził że nie obchodzi go przeszłość jego kleru a to jeynie czy obecnie wypelniają obowiązki kaplańskie..Wszyscy też bylismy świadkami tego do czego doprowadzono Tomasza Węclawskiego że postawa biskupów wobec jego osoby doprowadziła u niego to że stracil wiarę.Jednak to mnie od pana różni że ocalenia Kościoła dopatruje sie nie tylko w zmianach personalnych i strukturalnych.Ocalenia Kościoła Rzymsko-Katolickiego dopatruję sie także w obecności świętych obcowania. W ludziach ktorzy swoją postawą będą świadczyli że nauka Jezusa Chrystusa jest wzorem do urzeczywistniania w świecie.Kiedyś oglądałem film o Antonim Padewskim Który widzial jak jego rówieśnicy odchodzą do Katarow bo nie mogą zdzierżyć wszechobecnej w Kościele synomii i nepotyzmu.A on pozostal w strukturach kościelnych przkładem swojego życia przyciągnał do rzymskiego-katolicyzmu wielu ludzi.Podbnie było ze św.Franciszkiem.I dziś w wspólnocie rzymsko-katolickiej możemy spotkać takich świętych i wedlug mnie należy do nich Karol Woytyła.

@loest
Generalnie się z panem zgadzam, to jak postąpiono z tymi uczciwymi kapłanami, którzy mieli odwagę stanąć w prawdzie i obronie pokrzywdzonych jest skandaliczne. Sprawa lustracji także będzie rzutowała jeszcze przez długie lata.

„W ludziach ktorzy swoją postawą będą świadczyli że nauka Jezusa Chrystusa jest wzorem do urzeczywistniania w świecie.”

Tak, to też prawda tylko, że my nie mamy monopolu na Chrystusa. W Polsce jest sporo różnych kościołów chrześcijańskich, które też mogą świadczyć że nauka Jezusa jest wzorem ale nie mając tego „bagażu” jak nasz kościół w postaci pedofilów, osób ich kryjących, publicznych kłamców, hipokrytów prowadzących podwójne życie z kobietami czy mężczyznami i innych będą bez problemu przyciągać do siebie tych którzy chcą nadal w Niego wierzyć ale nie akceptują obecności ludzi tego typu w hierarchii i duchowieństwie.

Jest pan bardzo wielkim optymistą . Chciałbym mieć choć 10% pańskiego optymizmu.

Piękna dyskusja, niewiele jest już w internecie takich miejsc. Kto wie, może taka forma, a nie treści będą przyciągać do Kościoła. Skomentuję ją jak Tewje Mleczarz: i o.Maciej ma rację, i @Jerzy2 ma rację, i @leost ma rację, każdy na innym poziomie.

Ojciec Maciej argumentował na poziomie makro. Przypomina to rozumowanie funduszu inwestującego w 10 spółek: pięć zbankrutuje, na czterech nie straci, a jedna zarobi krocie pokrywające z nawiązką strat na bankrutach. @Jerzy2 patrzy przez pryzmat bankrutów, jak media w spolaryzowanym społeczeństwie (albo CBA czy NIK) – pozytywny bilans nie ma znaczenia, do oceny „zarządu” liczą się tylko straty. Jeśli ta kontrola ma pomóc, by bankrutów w przyszłości było mniej, to OK, ale jeśli przekreślić wszystko (czego@Jerzemu2 nie zarzucam), to nie OK. Tyle, że jeżeli te argumenty mają być użyte w sporze o świętość Jana Pawła II, tak jak ją dziś definiuje Kościół (ja z tą definicją mam problemy), to rzeczywiście jedna porażka przekreśla wszystko. Nawet o.Maciej przyznaje, że papież w rozpoznaniu zła pedofilii nie odbiegał na plus od reszty świata. Prowadzenie Kościoła wymaga wielowymiarowości, i nie w każdym wymiarze Jan Paweł II był olbrzymem, ale trudno sobie wyobrazić papieża lepszego w tak trudnych czasach. Wyobraźmy sobie jakiegoś Włocha na jego miejscu – może byśmy dostali po wprowadzeniu stanu wojennego encyklikę, jakiej Polacy doczekali się z okazji Powstania Listopadowego od Grzegorza XVI. Ile osób wyszłoby z Kościoła, jaki byłby autorytet po 1989 roku? Może obecny kryzys zaufania do Kościoła zaliczylibyśmy 30 lat temu.

Na marginesie, milczenie kardynała Dziwisza w sprawach nadużyć seksualnych kładzie się cieniem na Janie Pawle II. Cóż bardziej prostolinijnego, jak powiedzieć, że według sekretarza papieskiego papież o niczym nie wiedział?

Drugi raz na marginesie, Franciszek wdraża program, za którego zatrzymanie o.Maciej ustami prof.Z.Brzezińskiego chwali Jana Pawła II („praca nad odbudowywaniem jedności Kościoła, który po Vaticanum II „był w stanie rozkładu, rozpływał się, zamieniał się w koalicję Kościołów lokalnych, coraz bardziej różniących się od siebie”). Czy lokalne Kościoły lepiej by walczyły z pedofilią? Wątpię. Myślę, że byłoby gorzej. Taki Paetz pewnie do śmierci obdarowywałby seminarzystów czerwonymi majtkami z napisem ROMA i kazał im czytać wspak, co jak tłumaczył, było niewinnym spoufaleniem.

PS. Wspomniałem sprawę abp J.Paetza i przypomniałem sobie, że w wywiadzie dla Newsweeka z okazji odejścia na emeryturę zapytany kardynał J.Glemp odpowiedział, że dowiedział się o praktykach hierarchy dwa lata przed publikacją Rzeczpospolitej. Gdyby kłamał, powinien odpowiedzieć, że do końca o niczym nie wiedział. Więc daję wiarę prymasowi. I skomentuje to tak. Po pierwsze, świadczy to o tym, że wiedza o chorobie abp Paetza wcale nie była powszechna i wczesna tak, jak utrzymuje @Jerzy2. Po drugie, te dwa lata zwłoki (a gdyby nie p.Wanda Półtawska i publikacja Rzeczpospolitej, znacznie dłużej, jeśli nie do końca) jest kompromitująca i jest argumentem przeciw decentralizacji Koscioła.

@Piotr
„(…)kardynał J.Glemp odpowiedział, że dowiedział się o praktykach hierarchy dwa lata przed publikacją Rzeczpospolitej.”

Nie twierdzę, że ta wiedza była zupełnie powszechna. Także nie mam powodu nie wierzyć, że Prymas kłamał, że wiedział o tym 2 lata wcześniej… tym bardziej że tym oświadczeniem się pogrąża (sic !)

Twierdzę, że o jego skłonnościach wiedziano gdy nie był jeszcze biskupem i pracował w Watykanie, potem w Łomży tak samo i w końcu wielki finał w Poznaniu.
Wiedziała o tym masa ludzi, w Watykanie, Łomży, Poznaniu (ale nie twierdzę że wszyscy) ale jak to w kościele, wszystko zamiatano pod dywan. Zresztą dalsze losy tych którzy się w końcu w Poznaniu postawili jasno świadczą dlaczego ludzie bali się wychylić w tym temacie. Zniszczone kariery, opuszczone szeregi kapłańskie a nawet odejścia z Kościoła Katolickiego (!).

Bardzo wymowne jest obecnie milczenie Jędraszewskiego, który walczy z „tęczową zarazą” a miał ją obok w postaci swojego kumpla…
Jakoś na ten temat się nie wypowiada a to właśnie on zbierał podpisy pod listem broniącym Paetza !
„Obłuda” to powinno być jego drugie imię.

@Piotr
Także uważam, że Więź to miejsce gdzie można podyskutować na poziomie i pięknie i kulturalnie się różnić. Nie musimy się we wszystkim zgadzać. Na tym polega dyskusja, że możemy się przekonywać argumentami a nie jak obecnie to często ma miejsce inwektywami.

„(…) pozytywny bilans nie ma znaczenia, do oceny „zarządu” liczą się tylko straty.”
Ogólnie raczej nie zgodzę się z tym porównaniem dlatego, że w ekonomii faktycznie nie ma wielkiego znaczenia czy na akcjach jednej spółki straciłeś czy nie (chyba że posiadasz akcje tylko tej jednej…), raczej liczy się ogólny bilans. Tu zgoda.
Natomiast w przypadku moralności nie można tak upraszczać ponieważ jeśli mamy 100 duchownych a dajmy na to 3 osoby z tej grupy wykorzystywały/wykorzystują dzieci plus jeszcze kilu duchownych kryje ich (biskupi ordynariusze, pomocniczy, kanclerze i inni), co powoduje kolejne ofiary (sic !) to nie mamy już do czynienia po prostu z 3 pedofilami bo nie można liczyć, że skoro 3 pedofilów miało na sumieniu 3 ofiary to mamy 3 takie przypadki, ale co jeśli jeden z nich ma na sumieniu 1 ofiarę, jeden ma 4 ofiary, a trzeci 14 ofiar ? To nadal mamy do czynienia niby z 3% duchownych ale z coraz większą liczbą przypadków pedofilii mimo że sprawcy się powtarzają. Dodając do tego kryjących (tu może być nawet i po 3 – 4 kryjących na jednego pedofila a nawet więcej !) to mamy do czynienia już nie z 3% zdegenerowanych ludzi ale z kilkunastoma ! Kilka bandytów więc rzutuje potem na wielu innych dlatego tu nie może być rozważania czy może być takich degeneratów 3 na 100 czy 1 na 100 czy 7 na 100. Zero. To jest liczba którą można zaakceptować.

Więc tak, jak papież uważam „zero tolerancji”. W szeregach kapłanów nie może być ani jednej osoby która ma na sumieniu dzieci a jeśli taka osoba przejdzie przez formację (tu właśnie wymagana jest dogłębna reforma i kontrola!) to po powstaniu podejrzeń musi być: po pierwsze natychmiast zawieszony do wyjaśnienia sprawy, po drugie śledztwo i proces muszą być w miarę szybkie, po trzecie wydalenie automatycznie ze stanu duchownego po stwierdzeniu winy.

Bardzo dużo rozmawiam z ludźmi na ten temat i zapewniam, że właśnie wielu zwraca mi uwagę, że nie to ich szokuje, że czasem znajdzie się taka „czarna owca” wśród kapłanów ale właśnie fakt, że nie jest wydalana automatycznie z kapłaństwa i że te przypadki są ukrywane. To właśnie reakcja kościoła sprawia, że dany degenerat zamiast jednej ofiary na sumieniu ma ich kilka albo… kilkadziesiąt ! (takie przypadki tez już są znane) a zgorszenie się jeszcze multiplikuje.

„Na marginesie, milczenie kardynała Dziwisza w sprawach nadużyć seksualnych kładzie się cieniem na Janie Pawle II. Cóż bardziej prostolinijnego, jak powiedzieć, że według sekretarza papieskiego papież o niczym nie wiedział?”

Ten kardynał właśnie już kilka razy twierdził, że papież nic nie wiedział tyle tylko, że moim zdaniem oczyszcza w ten sposób imię papieża ale… nieświadomie obwinia samego siebie ! bo to on był najbliżej papieża i wielu twierdzi, że nic nie przeszło do papieża jak tylko przez niego. Ostatnie jego publiczne kłamstwa (vide konflikt z ks. Zalewskim) już na temat przypadków w jego diecezji wskazują, że ten człowiek może być centralną postacią, którą należałoby sprawdzić w tym temacie.

Skoro o. Zięba tak chętny do dialogu, to ciekawe, że tak postponuje o. Thomasa Doyle, a nie wspomina Jasona Berry’ego, dziennikarzy Boston Globe i ich rolę w rozświetleniu sprawy diecezji bostońskiej i roli kard. Law. Sprawa Irlandii też nie tknięta, a nasze polskie sprawy (Paetz!) jakoś mało ciekawe dla apologety JP2. Szkoda, że Więz to firmuje, no bo W drodze to rozumiem, od lat to robi.

Spojrzałbym na osobowość JP2 z innej strony. Nie stronił On od bałwochwalstwa , stał się ikoną , złotym cielcem wyrazem są tysiące pomników , które powstawały na jego oczach. /Franciszek zakazał jak postawiono Mu jeden w Argentynie/ P2 tak mocno był skoncentrowany na swojej wielkiej misji ,że stracił z oczu skromność. Wyszedł z założenia ,że jest namaszczony do wielkich rzeczy , grzmiał i pouczał jak dyktator. Tacy ludzie nie widzą spraw na poziomie zwykłego człowieka, JP2 nie widział ich także, nie widział pedofili i ich ofiar. Biskup Dziwisz dzisiaj w żywe oczy potrafi się wyprzeć zgłaszanych faktów pedofili.

@Jan
Uważam, że może trochę dosadnie to podsumowałeś ale zgodzę się z tymi pomnikami. Już będąc nastolatkiem nie mieściło mi się w głowie jak można budować pomnik komuś za jego życia a papież nie protestuje. Naprawdę to było dla mnie niepojęte i jest do dzisiaj.

„Tacy ludzie nie widzą spraw na poziomie zwykłego człowieka, JP2 nie widział ich także, nie widział pedofili i ich ofiar. ”

Myślę, że to nazbyt duże uproszczenie. Tak sobie myślę, że on był wychowany w takich czasach i kulturze, że takie rzeczy nie mieściły się w głowie, nawet własnym dzieciom ludzie często nie wierzyli gdy mówiły, że „wielebny” wkładał im ręce w majtki. Może to był powód, że bardziej wierzył degeneratowi Degollado który po każdych oskarżeniach zapewniał, że on nic nie ma na sumieniu a to wszystko to kolejny atak na dzieło Boża którego on dokonał…

Jeśli ktoś twierdzi, że papież nie wiedział nic na ten temat (akurat to „nic” nie jest do udowodnienia bo papież odnosił się w swoich wypowiedziach do niektórych przypadków jak powyżej w sprawie Groera) to ja pytam kto wiedział ? Dziwisz twierdzi, że papież nic nie wiedział ? To niech poda nazwiska tych co wiedzieli i nie przekazali papieżowi !

Prawie nie będę się odnosił do poszczególnych wypowiedzi, bo przede wszystkim bardzo dziękuję wszystkim Czytelnikom, a było i ich wielu, którzy podjęli trud lektury tak długiego tekstu. Dziękuję też uczestnikom debaty za publiczną reakcję, szlifowanie argumentów, a nade wszystko za ich uczciwe poszukiwanie prawdy.
Niestety, mam poczucie porażki. W moim tekście chciałem bowiem przede wszystkim pokazać, jak wielowymiarowo trudne jest podejmowanie bezbłędnych decyzji. Miałem nadzieję, że moi młodsi Przyjaciele z kręgu „Więzi” dostrzegą jak łatwe i intelektualnie wątpliwe jest ferowanie jednoznacznych wyroków ex post, posiadając współczesną wiedzę i inny kontekst kulturowy.
Żyjąc dzisiaj George Washington nie posiadałby już niewolników, Jagiełło nie poślubiłby 12-letniej Jadwigi, a posiadając dzisiejszą wiedzę Napoleon rozgromiłby pod Lipskiem koalicję austriacko-prusko-rosyjsko-szwedzką.
Chciałem pokazać jak trudny, wielowątkowy i obarczony marginesem błędu jest proces decyzyjny, Zwłaszcza w tak złożonym i ogromnym organizmie jakim jest Kościół katolicki. Jak mieszają się w nim ludzkie, tajne i widne motywacje, jak zderzają się racje i kontr-racje, jak szum informacyjny utrudnia ocenę, dodając do tego bezwzględne gry wywiadów i tajnych policji. Oczywiście, nie wolno na te błędy przymykać oczu, błędy pozostaną błędami, ale też trzeba pamiętać, że po grzechu pierworodnym errare humanum est. Dlatego trzeba unikać łatwych uogólnień. Pytania brzmią: ile jest błędów? jakiego są kalibru? na ile są zawinione?.
Przy – nie przesadzam – milionach podejmowanych przez papieży decyzji zawsze znajdą się błędy. Dlatego stosując kryteria stosowane przez niektórych dyskutantów łatwo mogę dowieść wnioskując z paru incydentów, że papież Franciszek (choć rządzi później i 3 razy krócej niż Jan Paweł II) „kryje pedofilów” i „sprzeniewierza finanse Watykanu”. Podobnej tezy mogę dowieść w stosunku do Benedykta XVI (choć rządził 4 razy krócej, a więc miał mniej możliwości do pomyłek).
Starałem się też pokazać, że Jan Paweł II dokonał (za Janem XXIII ) ważnego wyboru. Stawiał na zaufanie do ludzi. Jestem przekonany, że był to dobry wybór. Dzięki temu mógł dokonać wielkich rzeczy i wyzwolić dobro z milionów ludzi, ale – zasada nieoznaczoności – nieuchronnie zwiększyło to ryzyko błędu. Podejrzliwy i chorobliwie nieufny wobec swojego otoczenia papież z pewnością zminimalizowałby takie ryzyko.
Jestem też głęboko przekonany, że w sprawie pedofilii Jan Paweł II reagował mocno, adekwatnie do posiadanej wiedzy i zgodnie z posiadanym mandatem (a więc przede wszystkim nowe dokumenty i działania strukturalne). Znacznie więcej i z wszelkimi przypisami omawiam ten temat w książce, która ukaże się w przyszłym tygodniu: „Pontyfikat na czasy zamętu. Jan Paweł II wobec wyzwań Kościoła i świata”. Zachęcam i tą drogą do kontynuowania naszej rozmowy. Na zakończenie tego tematu przytoczę wspomnienie ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, którego trudno zakwalifikować do osób zamiatających sprawę pedofilii pod dywan: „Wiem, że papież Polak był bardzo surowy i stanowczy w kwestiach molestowania. W 2002 roku byłem na studiach w Rzymie i w USA wybuchł skandal związany z pedofilią. Kiedy papież dowiedział się o tym skandalu, wezwał wszystkich kardynałów amerykańskich na dywanik i wtedy publicznie, byłem tego świadkiem, na placu Świętego Piotra pouczał amerykańskich hierarchów kościelnych, że nie wolno tego tolerować. Był już bardzo schorowany, ale miał na tyle siły duchowej, że nie bał się kamer i nie bał się radykalnych rozwiązań”.
I jeszcze dwie uwagi szczegółowe:
1 Do Stanisława Obirka: insynuacją jest, że „postponuję o. Thomasa Doyle”. Napisałem, że miał rację, ale też wyjaśniłem dlaczego łatwo można było dezawuować jego stwierdzenia. To jest opis, a nie postponowanie (o karach dyscyplinarnych w wojsku, gdy był kapelanem i od biskupa napomknąłem bardzo pośrednio i delikatnie). Ważniejsze jest jednak, że wedle St. Obirka wiez.pl może być forum dyskusyjnym dla ludzi podzielających jego poglądy, ale dla „Ziębów” nie powinno być na nim miejsca. Cóż, zapewne w różny sposób pojmujemy wolność wymiany poglądów?
2 Do Jana, który pisze o Janie Pawle II jako „złotym cielcu”, „dyktatorze”, który „stracił z oczu skromność” i „nie stronił od bałwochwalstwa”.
Te słowa naprawdę mnie zabolały. Spędziłem w otoczeniu Jana Pawła II paręset godzin. Zawsze zadawał pytania i słuchał. Słuchał ludzi z pierwszych stron gazet i niepiśmiennych tubylców, lewicowych i prawicowych, wierzących i niewierzących. Bardzo rzadko coś sam komentował, a tym bardziej pouczał (postępował tak już wcześniej, w Krakowie). Był bardzo skromny. Jego pokój to była naprawdę mała klitka z prostym drewnianym łóżkiem, stolikiem, lampką nocną i niewielkim regałem na książki. W książce wspominam też jego słowa, które usłyszałem parokrotnie: „Nie potrzeba pomników z kamienia, trzeba docierać do serc i umysłów”. Owszem, wśród polskiego otoczenia biskupów i księży zdarzały się sytuacje pochlebczego kadzenia: „ale wspaniale Ojciec Święty to zrobił”, „nikt na świecie nie zrobiłby tego tak jak Jan Paweł II”, „to było genialne Ojcze Święty”. Na tego typu uwagi Papież odpowiadał zawsze poprzez autoironię. Dowcipkował z samego siebie i przebijał nadmuchany przez pochlebstwa balonik.

Przeczytałam Ojca artykuł: powoli i kilka razy, ponieważ wielu sformułowań nie rozumiem. Zdaję sobie sprawę z przepaści intelektualnej , która nas dzieli. Pamietam Ojca z czasów gdy był ojciec prowincjałem. I powiem tak: o kant d… mozecie sobie rozbić swój intelekt, studia w Rzymie, encykliki, tytuły i doktoraty. Macie na ręku krew samobójców molestowanych w dzieciństwie, których nikt nie chciał słuchac ani wierzyc poniewaz prostym ludziom takie rzeczy nie miesciły się w głowie, rodzinne dramaty, depresję i nieudane dorosłe życie (również seksualne, ból który się pojawia nie wiadomo skąd. Jestem w szoku po przeczytaniu ojca wywodów. Kolejna ikona która sięgnęłą tym wpisem bruku.

Niestety, zmieniły się czasy, zmieniła się wrażliwość, zmienił się język.
O. Zięba pozostał w swoim czasie, w kręgu swoich fascynacji, które określiły i zdefiniowały jego życie. Niestety dziś, żyjemy w coraz silniejszej antytezie świata jego i milionów innych Polaków pamiętających dziś wzruszenia jego wyboru i jego pielgrzymek i tłumaczenie tamtych czasów i tamtych ludzi w taki sposób, w jaki on to czyni raczej niewielu młodszych o pokolenie lub dwa przekona.
Młode wino trzeba lać w bukłaki nowe. Dawna fascynacja JPII i usprawiedliwianie go złożonością materii już nie działa. Skoro stał na czele to ponosi odpowiedzialność nawet wtedy gdy całe nasze życie pozostające pod wrażeniem tego człowieka chciało by temu zaprzeczyć.

Bardzo szanuję Ojca wiedzę i scholastyczny (w dobrym sensie) sposób rozumowania. Ale mam wrażenia, że Ojca obiektywizm i umiejętność dostrzegania niuansów załamuje się pod wpływem osobistej znajomości z JP2. To zrozumiałe, ale utrudnia Ojcu przebicie z jakimikolwiek tezami do młodszego pokolenia. 

Cały wysiłek włożony przez JP2 w (od)budowanie autorytetu Kościoła został zupełnie zaprzepaszczony przez to jedno zaniedbanie w sprawach związanych z pedofilią. Kościół jest przez niezliczonych rzesze (zupełnie przyzwoitych) ludzi uważany za strukturę niemal mafijną, nie ma się do niego żadnego zaufania. I żadne eleganckie encykliki czy spotkania w Asyżu tego nie zmienią. Od papieża, szczególnie takiego, którego próbuje się nazywać wielkim, wymaga się, żeby był prorokiem – widział nadchodzące zagrożenia i reagował na nie. A JP2, cóż… kiepski to prorok, który nie widzi tsunami na własnym podwórku. Nie wyrzucił żadnego biskupa, nie spotkał się z ofiarami. I bardzo to frustrujące, że Ojciec te zaniedbania nazywa ot tak, błędem, który każdemu się zdarza przy podejmowaniu wielu decyzji.

Wydaje mi się, że młodsi, urodzeni już w wolnej Polsce są od zawsze śmiertelnie zmęczeni JP2. Tona pomników (na które papież się zgadzał, co kontrastuje z Ojca zapewnieniami o skromności), ulic itd. Tymczasem kiedy próbuje się go poznawać widać, że to wszystko bardzo na wyrost, pod wpływem politycznych bardziej niż religijnych emocji. Miał wręcz odpychający styl pisania encyklik czy adhortacji. Poetą, dramatopisarzem był po prostu słabym. Był intelektualistą, ale raczej drugoligowym; gdzie mu do Przywary, Balthasara czy Ratzingera. Przy tak nadmuchanym balonie oczekiwań ciężko nie być przede wszystkim JP2 rozczarowanym. I jeśli ktoś tego nie widzi, to ciężko mu będzie zachęcić do jakiegokolwiek dalszego zapoznawania się z tą postacią. 

Obrzydliwy tekst rozmywający odpowiedzialność za pedofilię. Winni są tylko pedofilie i ich koledzy po sukience, którzy ich kryli, nie ofiary, nastroje społeczne lub rewolucja seksualna.

Ale dobrze, brnijcie dalej w ślepe wypieranie winy. Laicyzacja przyspiesza dzięki temu jeszcze bardziej.

Dziękuję o. Ziębie za odpowiedz i odniesienie się do głosów uczestników debaty. Niestety, tak jak już wspomniałem, casus abpa Paetza/kard. Lowa jest moim zdaniem nie do obrony. Byłbym wdzięczny, gdyby o. Zięba odniósł się do tej sprawy.

Wlasnie, prosze Ojca, jak Ojciec teraz wytlumaczy sprawe Paetza czy kard. Lawa? Bo ja sie ciagle czuje jak ten uczen z Ferdydurke, ktory mowi: „Moze i Wojtyla wielkim poeta byl, ale mnie on nie zachwyca!” Bo jak dotad, to wobec zbrodni zaniedbania przyznaje racje Barbarze: o kant d… mozecie sobie rozbic caly swoj intelekt i swade kaznodziejska!

W październiku 1992 roku Sinéad O’Connor publicznie podarła zdjęcie Jana Pawła II w proteście przeciwko tuszowaniu przez Watykan przypadków molestowania dzieci przez księży w Irlandii. Pamiętam, że wydarzenie było szeroko komentowane w światowych mediach i z pewnością informacja o nim dotarła do Watykanu. Piosenkarka została wtedy uznana za wariatkę i była szykanowana. Papież przeprosił po raz pierwszy za zbrodnie seksualne na ludności z rejonu Pacyfiku dopiero 9 lat później (za pomocą e-maila: http://news.bbc.co.uk/2/hi/europe/1671540.stm). A autor powyższego artykułu pisze: „Jest dla mnie rzeczą oczywistą, że gdyby problem pedofilii był w połowie lat 90. rozpoznany jako problem ogólnokościelny, to Jan Paweł II włączyłby go do owego „rachunku sumienia”. Jest nie mniej oczywiste, że gdyby ów problem uznawany był wówczas za dotykający Kościół, lecz ignorowany przez Jana Pawła, to media i światowa opinia publiczna zarzuciłyby papieżowi hipokryzję i zakłamywanie rzeczywistości.”

To jest fragment wypowiedzi JP II, który podobno nic nie wiedział o pedofilii albo nie chciał wierzyć bo wszedzie węszył spisek SB: „Kiedy dwa miesiące później Jan Paweł II poleciał do Denver na Światowy Dzień Młodzieży, 14 sierpnia w homilii podczas Mszy św. na McNichols Sports Arena, to wspomniał o „zgorszeniu wywołanym przez grzechy nie­których sług ołtarza”, o liście do biskupów w tej sprawie, ale także o NIECHLUBNEJ ROLI MEDIÓW w nagłaśnianiu skandali i przypadków zgorszenia W CELU SIANIA JESZCZE WIĘKSZEGO ZGORSZENIA. Ojciec Święty dwukrotnie zadał pytanie: A kto jest odpowiedzialny za media? ”
Całość: https://www.fronda.pl/a/nieznany-list-jana-pawla-ii-w-sprawie-ksiezy-pedofilow,127437.html
Czyli winni pedofilii w Kościele są: czasy, media, psychologowie, „taki mamy klimat”. Przecież święty nie może się mylić…. Niestety, pewnych rzeczy nie da się obronić, przykro mi.

@Barbara
Zapoznałem się z tym tekstem. Generalnie cały tekst łącznie z komentarzem autorki ma wydźwięk bardzo podobny do tego co napisał O. Zięba.

Na początku listu do biskupów z USA papież pochyla się nad tym „(…)jak bardzo wy, Pasterze Kościoła w Stanach Zjednoczonych, wraz ze wszystkimi wiernymi cierpicie z powodu pewnych przypadków zgorszenia, których przyczyną stali się duchowni.”…

Pasterze cierpią. No tak, najbardziej w tym wszystkim cierpią Pasterze Kościoła (sic !) dlatego są wymienieni na pierwszym miejscu w liście !

Potem pochwała pasterzy: „Ogromna większość biskupów i kapłanów to oddani naśladowcy Chrystusa, żarliwi robotnicy w winnicy Pańskiej i ludzie głęboko wrażliwi na potrzeby swoich braci i sióstr.(…)” i tak dalej.

Następnie krótko na temat konkretnych działań: „Istnieje jednak również pytanie o ludzkie środki reagowania na owo zło.” I wymienione są środki jakie należy stosować.

Potem porusza dość obszernie to co napisała Barbara, że:
„Chciałbym również zwrócić uwagę na inny aspekt problemu. Uznając prawo do należytej wolności przepływu informacji, nie można zgodzić się na traktowanie moralnego zła jako okazji do propagowania sensacji i zgorszenia.” „(…)Co więcej, czyniąc przestępstwo moralne przedmiotem sensacji, bez odniesienia go do godności ludzkiego sumienia, działa się w rzeczywistości w kierunku przeciwnym dążeniu do dobra moralnego.”
„(…)Dlatego słowa Chrystusa o zgorszeniu odnoszą się również do tych wszystkich osób i instytucji, często anonimowych, które poprzez rozpowszechnianie tanich sensacji otwierają na różne sposoby wrota złu w ludzkich sumieniach, a także w zachowaniach rozległych grup społecznych, zwłaszcza pośród młodych, którzy są na to szczególnie narażeni.(…)”

Widać, że ta kwestia bardzo go martwi bo poświęca na to sporo miejsca. Rozpowszechnianie tanich (sic !) sensacji otwiera wrota złu. Okazuje się, że większym zgorszeniem jest mówienie o czynach niemoralnych niż samo ich popełnianie…

Z kolei autorka artykułu pisze:
„Papież zobowiązał też poszczególne episkopaty, żeby opracowały konkretne wytyczne i normy postępowania, by nie dopuszczać do podobnych przypadków. Jan Paweł II początkowo ufał, że episkopaty krajowe same sobie z tym poradzą, ale kiedy zauważył, że tak się nie dzieje, wydał już w 1994 r. indult dla Stanów Zjednoczonych, a w 1996 r. rozszerzył go na Irlandię, który mówił o polityce „zero tolerancji” wobec przestępstw pedofilii. Przekazał też sądom biskupim uprawnienia dotyczące wydalania ze stanu duchownego złoczyńców, którzy tego przestępstwa się dopuścili.”

I podsumowanie:
„Narzędzia podane przez papieża więc były, należało z nich tylko w konkretnych przypadkach korzystać. Jeśli tego nie robiono wbrew wyraźnym instrukcjom, grzech tuszowania, a przez to przyczyniania się do eskalacji pedofilii wśród duchownych, leży po stronie episkopatów lokalnych. Nikt, nawet święty Papież, nie może odpowiadać za grzechy swoich współpracowników, zwłaszcza oddalonych, gdyż każdy sam odpowiada za swoje czyny przed Bogiem – nawet, jeśli posługując się różnymi matactwami ukryje je przed ludźmi, lub przy pomocy np. usłużnych mediów skieruje atak na niewinnego.”

Czyli wytyczne były ale nikt się do nich nie stosował… więc papież nie jest winny bo nie może za wszystkich odpowiadać… Ale zdaje się, że to właśnie papież mianuje biskupów, kardynałów etc więc on też mógł ich z tych stołków pościągać (a nawet wyrzucić z kapłaństwa !) w razie stwierdzenia, że się nie stosują do tych wytycznych a więc wymagana byłaby kontrola (sic !) czy działają tak jak należy.

List i te spotkania datują się na lata 1993 – 1996 a więc papież doskonale wiedział co jest grane przed 2002 rokiem gdy wybuchła afera Spotlight bo pisał na ten temat listy, wydawał polecenia i odbywał spotkania. Być może nie zdawał sobie sprawy z rozmiaru problemu ale co szkodziło wysłać tam jakąś zaufaną komisję do zbadania tego ?

Natomiast jak dochodziły do papieża informacje o konkretnych przypadkach jak Groer czy Degollado, których doskonale znał, to nie mógł uwierzyć, że tacy „bogobojni Pasterze” mogliby się dopuścić takich zabrodni i obaj nie ponieśli żadnej kary. A papież nawet w liście pogrzebowym tak pięknie pisał o Groerze.

A takich zbrodniarzy jak ci dwaj wymienieni jest więcej (może nie tego kalibru) rozsianych po całym świecie.

Potwierdza się to co pisałem powyżej:
„Dokumenty i deklaracje papieża w sprawie pedofilii wobec braku w tym samym czasie surowych kar dla tychże degeneratów świadczy o tym, że w teorii i w dokumentach papież był surowy ale nie w praktyce.”

Dokumenty i przemowy sobie a praktyka sobie.

Franciszek przynajmniej zabrał się za to towarzystwo, Jak dla mnie i tak jeszcze za mało dynamicznie ale przynajmniej tyle.
Teraz czekam na pierwszą jaskółkę w Polsce którą będzie jakiś umoczony biskup wydalony z kapłaństwa.

@Jerzy2, mnie w całym tym artykule uderzyły dwie sprawy: jak to rzekomo Jan Paweł II zareagował natychmiast i gwałtownie tzn. „przede wszystkim powierzył tę ranę Bogu” oraz… napisał list. Bo jak ktoś jest dorosłym, to musi miec instrukcje od Papieża jak sie zachować i zareagowac na pedofilię. I to ma być to zdecydowane działanie?? A teraz dajmy głos dzieciom, które do tej pory pamiętają: śmierdzący oddech z buzi księdza wpychającego im jezyk do ust, ten szok kiedy atakuje je osoba posiadająca ogromny autorytet, śmierdzący członek, ból w miejscach intymnych odzywający się po latach nawet w życiu dorosłym, uczucie obrzydzenia do samego siebie, mdłosci, wymioty. Ten szok gdy nikt ci nie wierzy nawet rodzice. Odbijanie sie od drzwi kurii… Poczucie osamotnienia depresji, myśli samobójcze, poczucie odpowiedzialności za to co się stało. Bycie winnym, niegodnym, poczucie niskiej wartości, poczucie bycia ukaranym przez Boga (!) za coś. A papiez powierza ranę Bogu… Zajebiście. I co dalej? Bóg jakoś zareagował? Nie zauważyłam…. Biskupi pławią się tymczasem w luksusach, ewentualnie są wydaleni z diecezji jak już się zrobi duży szum. Czy wiemy jaki jest ciąg dalszy? Nie. Jest to kolejne zgorszenie bo my wierni mamy prawo wiedziec. Ale nie dowiemy sie nigdy. . Gdzie zniknał? W jakiejś klitce? Nie jestem pewna, że to jakiś wywalony w kosmos osrodek rekolekcyjny w pieknych okolicznosciach przyrody, z zakonnicami w roli służących i kucharek podstawiających na srebrnej tacy filiżankę gorącej herbaty…. @Jerzy2 nie będzie żadnego wydalenia z kapłanstwa to jest instytucja nie do zajechania. Przejdą spokojnie na emeryturę, sprawa się przedawni…Tam nikt nie może /nie chce nic z tym zroibić. Kolejne sprawy ucichną. A przepraszam, jeszcze czasem jakiś idiota ujawni „przypadkowo” nazwisko ofiary w internecie żeby skutecznie odstraszyc resztę . Co do Degollado to polecam ten film: https://www.youtube.com/watch?v=HizJ4XVRWAU&t=75s – jest wstrząsający.

@Barbara
„Gdzie zniknał? W jakiejś klitce? ”
Tu masz rację… Przykład Degollado który miał pozostać w „pokucie i modlitwie”:

” Chory na raka trzustki wycofuje się nareszcie do okazałej rezydencji na Florydzie, gdzie umiera w luksusie w 2008 roku ”

Wg dziennika El Mundo: ” A na koniec, według relacji tejże gazety, miał powiedzieć: „Ja nie wierzyłem w Boga, przepraszam”

Zresztą podobnie był ukarany Paetz który dożył swoich dni w rezydencji w centrum miasta ! z siostrą która za niego zajmowała się sprawami „doczesnymi”.

To powinny być wynajęte klitki typu 20m2 gdzieś na peryferiach miast ! A najlepiej klitka 3 x 4 m2 z kratami w oknie i drzwiach z pełnym wiktem i opierunkiem !

Przeczytałem w całości, komentarze również – zgadzam się z p. Barbarą i p. Jerzym2.

Dodam od siebie kilka rzeczy, byłbym zobowiązany, gdyby o. Zięba się do nich odniósł.

1) Łączenie wzrostu przypadków pedofilii z rewolucją seksualną (mało w latach 50, znaczny wzrost w latach 60-70 i duży spadek potem). Wydaje mi się, że koniecznie trzeba wziąć tutaj pod uwagę problem analogiczny do wykrywalności przemocy domowej. Tej w Szwecji jest „dużo więcej” niż w Polsce, ale tylko dlatego, że jej wykrywalność i stopień zgłaszania przypadków jest bez porównania większy niż w Polsce. Jestem przekonany, że z podobnym procesem mamy do czynienia i w tej sytuacji – dopiero penalizacja i wprowadzenie stosunkowo nowych, jak mi się wydaje, instytucji jak np. „małoletniość” czy „prawa dziecka” sprawia, że przypadki są zauważane. Za stopniową zmianą świadomości podąża większa liczba zauważanych przypadków, w kolejnym etapie społeczna niezgoda i wymiar sprawiedliwości sprawiają, że faktyczna liczba przypadków spada. Moim zdaniem trzeba tutaj uwzględnić znacznie szerszy kontekst, jeśli chce się budować takie ogólne tło o pedofilii – ale czemu ono w zasadzie ma służyć?

2) Zaufanie do ludzi zaufaniem do ludzi, nietrafione i trafione wybory nietrafionymi i trafionymi wyborami, ale jak to się przekłada na instytucjonalnie i absolutnie fatalny, zadufany w sobie, cyniczny, oderwany od rzeczywistości polski episkopat? To przecież są chyba w lwiej części właśnie osoby nominowane przez JP2.

3. Dziedzictwo JP2. Spójrzcie sobie do Internetu – dla mojego pokolenia (ur. w latach 90) papież-Polak jest już tylko memem, kojarzy się z „przepięknymi pomnikami, odjaniepawlaniem, dwa-jeden-trzy-siedem i kilkoma filmikami na YouTube. Ci, którzy mieli jakkolwiek dbać (?) o jego dziedzictwo i pamięć po nim całkowicie zawiedli, zresztą w typowy dla siebie sposób – „Jan Paweł 2 wielkim papieżem był” (ktoś w komentarzach nie od parady przypomniał „Ferdydurke”). Ba! myślę, że pamięć o nim i jego dziedzictwo całkowicie zabili. Mnie sposób przypominania o nim i przekonywania do niego kojarzy się z tuczeniem gęsi na pasztet, tj. wpychaniem im paszy do gardła na siłę z użyciem kija. Już nie mówiąc o robieniu z JP2 patrona PiSu.

4. Kiedy zobaczyłem zasadę nieoznaczoności w tytule, spodziewałem się czegoś innego. Kiedy używa się metafory, trzeba pamiętać, że jest mieczem obosiecznym. Dopóki nie zajrzymy do pudełka (czyli: Kościół, w tym także Polski, się transparentnie rozliczy i odsłoni, czego nie widzę), kot Schroedingera będzie jednocześnie żywy i martwy (papież będzie jednocześnie wielkim działaczem przeciw pedofilii oraz mafiozą ją tuszującym).

Zacznę od tego, że JP2 Świętym jest i będzie a te wszystkie ataki moim zdaniem są po to, aby to ukazać światu. Świętość sama się obroni.
Prawda jest taka, że w kościołach jest bardzo mało nauczania JP2. Cytuje się tego czy tamtego świetego, ale nasz Papież jest jakiś niewygodny. I taki był jeszcze za swojego życia.
Widać taka jest wola Nieba, aby ludzie poznali jego nauczanie i to jakim był.

Jestem miło zaskoczony poziomem dyskusji większości osób. Że nie ma tych chamskich odzywek jak ostatnio na ulicy.

„Niestety, zmieniły się czasy, zmieniła się wrażliwość, zmienił się język.
O. Zięba pozostał w swoim czasie, w kręgu swoich fascynacji, które określiły i zdefiniowały jego życie.”
Nie zgadzam się z tym zdaniem. Sam jestem osobą młodą i brzydzę się dzisiejszym poziomem słownictwa niektórych osób.

Dla większości osób krytykujących JP2, że wiedział, że nie zawsze zareagował dość szybko.,…
nasuwają mi się dwie myśli:
– ile razy Ty, który Go krytykujesz, popełniłeś błąd w życiu, a później pomyślałeś sobie „jaki ja byłem głupi, przecież to było do przewidzenia że tak to się skończy”. Tyle, że po tym czasie już wiesz co się wydarzyło i jesteś mądrzejszy o doświadczenie (i o tym jeszcze za chwilke).
– JP2 nie był Duchem Świętym. Był człowiekiem. Był człowiekiem, który wyszedł z kraju, w którym mordowano księży (np ks. Popiełuszkę), więziono księży (Wyszyński), w którym podkładano pod nogi kłody (np procesja ramy, bo obraz „uwięziono”). Z kraju w którym ile mógł, spędzał czasu z młodzieżą. Nie raz się zastanawiam, czemu dziś nie ma takich księży, którzy w taki sposób potrafili by pociągnąć za sobą młodzież. Zapewne był w szoku graniczącym z niewiarą, że mogą być takie zachowania księży i to jeszcze w kraju, który tyle wycierpiał.
Jak widać, na całym świecie w kościele była uruchomiona machina maskowania grzechów. Ja bym się tu doszukiwał raczej winy osób kryjących pedofilów w danych krajach i tuszowania różnych spraw. Jeśli do Papieża dochodziły jakieś pogłoski a później w danym kraju mówili „ale gdzie tam, wszystko jest ok” to skąd miał wiedzieć jak jest naprawdę? To tak jak z nawigacją, jedziesz autem, nawigacja mówi ci skręć w lewo, a tam po kilometrze roboty drogowe. Duchem Świetym nie jesteś, żeby to wiedzieć. Tu zresztą jest ogromna praca przed wszystkimi, aby ujawnić kto i kogo chronił. Bez tego księża stracą zaufanie, zresztą już dużo stracili.

Tak mi jeszcze chodzi po głowie „odnośnie zmiany tej wrażliwości”. Ale myślę, że tu chodzi o coś więcej niż „wrażliwość”.
Znacie określenie dziecko neostrady?
Dziś młodzieży nie interesuje historia, to co było wcześniej, a z czego warto czasem wyciągnąć wnioski, żeby się nie powtórzyło. Dziś na pierwszym miejscu są gry, przyjemności a obowiązki to jakies gadanie „starych”
Tak jak w Francji kiedyś ścinali Chrześcijan, tak dziś znów powoli tam się do tego niemal wraca. Choć wszyscy mówili, że wtedy to był straszny błąd, dziś wracają do tego samego, gdy nawet w radiu czy tv nie mogą powiedzieć słowa „chrześcijanin”.