Jesień 2024, nr 3

Zamów

Bilans 30 lat katechezy w szkole, pomimo błędów i problemów, jest dodatni

Ks. Damian Wyżkiewicz. Fot. ZNP

Chciałbym, żeby przedstawiciele Kościoła zakodowali sobie, że my, księża, zawsze w szkole jesteśmy gośćmi – mówi ks. Damian Wyżkiewicz wyróżniony w konkursie Nauczyciel Roku 2019.

Dawid Gospodarek: Jak podsumowałbyś ostatnie trzydzieści lat katechezy w szkole?

Ks. Damian Wyżkiewicz: Widzę je jako pewien proces, w którym popełniono sporo błędów, ale też zrobiono wiele dobrych rzeczy. Bilans, pomimo tych błędów i nierozwiązanych problemów, jest, moim zdaniem, dodatni. Jednak w dobie tak szybko zmieniającego się świata powinniśmy dokonywać podsumowań obecności religii w szkole co najmniej raz na dziesięć lat, a nie tylko wtedy, gdy zaczyna się źle dziać. Wtedy może uniknęlibyśmy problemów, z którymi obecnie się borykamy.

Jakie problemy konkretnie masz na myśli?

– Po pierwsze, rozsypuje się kadra, brakuje nauczycieli religii. Dzieje się tak między innymi dlatego, że wielu katechetów świeckich – powiedzmy sobie szczerze – było po prostu wykorzystywanych. Oczekiwano od nich podejmowania różnych aktywności poza szkołą, na przykład pracy w niedziele, za którą oczywiście im nie płacono. Poza tym, skoro mamy być w Kościele prorodzinni, to pozwólmy świeckim katechetom w niedzielę być z rodziną, a nie de facto w pracy.

Znam spore grono ludzi, którzy byli katechetami, ale zrezygnowali z wykonywania tego zawodu. Opowiadają o trudnych relacjach z proboszczami, którzy oczekiwali od nich niemal nieograniczonej dyspozycyjności oraz zaangażowania w działania pozaszkolne, i nie widzieli potrzeby jakiejkolwiek gratyfikacji za tę dodatkową pracę. Czasami nie padało nawet zwykłe „dziękuję”.

Skoro mamy być w Kościele prorodzinni, to pozwólmy świeckim katechetom w niedzielę być z rodziną, a nie de facto w pracy

Po drugie, wydaje mi się, że nasze wydziały teologiczne, żeby nie utracić dofinansowania z powodu małej liczby studentów, rekrutują osoby, które niekoniecznie nadają się na katechetów. Oczywiście nikt im nie zabroni studiowania teologii. Kiedy rozmawiam ze studentami teologii z pierwszego czy drugiego roku, odnoszę wrażenie, że często są to młodzi ludzie zapatrzeni w ideały, ale kompletnie nieżyciowi. Ja też taki byłem, więc mnie akurat to nie dziwi.

Dlatego jednak kierownictwo wydziałów teologicznych powinno mocniej uświadamiać swoim studentom, jakie są dalsze ścieżki ich kariery zawodowej. Powinno się studentów informować, że nie musi się ona wiązać z byciem katechetą, jeśli nie ma się odpowiednich predyspozycji.

Jeśli „produkuje się” katechetów tylko po to, żeby nie było braków kadrowych, to jest fatalnie.

– Później mamy takie efekty, że nauczyciele religii zmieniają się co roku. Młodzież od nich ucieka, bo są niekontaktowi i mają osobowość dogmatyczną, a czasem wręcz autorytatywną. Coraz częściej widzę ogłoszenia, również na Facebooku, w których proboszczowie szukają katechety z dobrą opinią, który nie zrobił jakiegoś „przypału”, na przykład nie dał się wplątać w głupie dyskusje lub nie wybuchnął agresją. To jest bardzo duży problem, z którym trzeba się zmierzyć.

Ostatni dzwonek
Dawid Gospodarek, ks. Damian Wyżkiewicz, „Ostatni dzwonek”, Wydawnictwo Więź, premiera we wrześniu

Kolejnym problemem jest mentalność proboszczów. Oni bardzo często nie rozumieją, że nie są w szkole władcami, że mają z nią współpracować. Chciałbym, żeby przedstawiciele Kościoła zakodowali sobie, że my, księża, zawsze w szkole jesteśmy gośćmi. Oznacza to, że powinniśmy szanować reguły, które tam obowiązują. A zdarzają się sytuacje, kiedy na przykład proboszcz wiesza krzyże we wszystkich szkolnych salach, nikogo nie pytając o zgodę. Trudno się chyba dziwić, że w takiej sytuacji wielu może się wkurzyć, a zwłaszcza dyrektor, który został postawiony przed faktem dokonanym.

Według mnie obecność religii w szkole powinna oznaczać współpracę, a nie narzucanie się. Oczywiście z tą obecnością wiążą się również pewne przywileje – na przykład możliwość organizacji szkolnych rekolekcji adwentowych i wielkopostnych czy odpowiedzialność proboszcza za to, który katecheta ma pracować w danej szkole. Chodzi jednak o to, żeby był życzliwy dialog pomiędzy proboszczem a dyrektorem.

Czyli umieszczenie katechezy w planie na pierwszej lub ostatniej godzinie lekcyjnej wcale nie musi wynikać z tego, że dyrektor jest antyklerykalny?

– Czasem po prostu nie da się inaczej ustalić grafiku i tyle. Nie ma potrzeby doszukiwania się w tym jakiegoś drugiego dna. Szkoła to tak skomplikowana rzeczywistość, że nikogo nie da się w pełni usatysfakcjonować: ani uczniów, ani rodziców, ani nauczycieli, w tym nauczycieli religii.

Nauczyciele języka polskiego, informatyki, matematyki, chemii, języków obcych etc. mają możliwości dorabiania poza szkołą. Katecheci takiej możliwości nie mają – nie ma zapotrzebowania na korepetycje z teologii

Gdy przychodzi proboszcz z pretensjami, dlaczego jego wikariusz musi pracować w środy, przecież musi być tego dnia w kancelarii, i dyrektor się ugina, wtedy dopiero widzimy, jakie my, księża, mamy przywileje. Odbywa się to na zasadzie: kto mocniej przywali pięścią w stół. Chyba nie o to chodzi.

Mam jednak nadzieję, że wrogie nastawienie szkoły do Kościoła czy nauczycieli do katechetów jest rzadkością. Chciałbym, żeby relacje między nami były zawsze przyjacielskie. To wymaga wzajemnego otwarcia i szacunku.

Wspomniałeś o niedoborach kadrowych. Co roku diecezje ogłaszają, że brakuje katechetów. Co robią, żeby zachęcić do tego zawodu? Jak wspierani są już pracujący katecheci?

– Nie wiem, czy poza otwieraniem studium katechetycznego dla magistrantów diecezje mają jakieś propozycje, które miałyby zachęcać do tego zawodu. Rzeczywiście katechetów brakuje, również dlatego, że część z nich każdego roku odchodzi z zawodu. Sam wskazałbym na dwa powody ich rezygnacji z pracy. Nauczyciele języka polskiego, informatyki, matematyki, chemii, języków obcych etc. – jeśli im szkolna pensja nie wystarcza – mają możliwości dorabiania poza szkołą. Katecheci takiej możliwości nie mają – nie ma zapotrzebowania na korepetycje z teologii.

A jeśli katecheci są dodatkowo nauczycielami innego przedmiotu, to i tak z racji bycia katechetą nie mogą przyjmować funkcji wychowawczej. Moim zdaniem, jest to jawna dyskryminacja, bo ktoś, kto jest nauczycielem i wysoko postawionym duchownym jakiegokolwiek wyznania, ale nie uczy religii, może być wychowawcą.

No i chyba ważna jest tu jeszcze sprawa – sygnalizowałeś ją już wcześniej – relacji proboszcz–katecheta.

– Te relacje bywają bardzo trudne. Znam katechetów, którzy po prostu byli przez proboszcza mobbingowani. Odeszli często po wielu latach oddanej pracy na rzecz młodzieży.

Znam też takie przypadki, kiedy księża katecheci nie potrafili ułożyć sobie dobrych relacji ze świeckimi katechetkami. Wina leżała zazwyczaj po obu stronach. To był powód frustracji. Tego rodzaju problemy pewnie zdarzają się wszędzie, kłopot jednak w tym, że katecheci nie mają się z nimi do kogo zgłosić. W tego rodzaju wypadkach bardzo brakuje wsparcia psychologicznego dla katechetów i w ogóle dla wszystkich nauczycieli. To zresztą szerszy i głębszy problem. Dotyczy on także młodych księży, którzy często zaraz po święceniach są zostawieni na parafiach sami sobie.

Według mnie obecność religii w szkole powinna oznaczać współpracę, a nie narzucanie się

Przez lata w seminarium przełożeni troszczą się o ciebie, masz formację, masz ojca duchownego i nagle wchodzisz w tryby życia parafii, gdzie okazuje się, że właściwie nie masz na nic czasu i nie masz żadnego wsparcia.

W moim zgromadzeniu od niedawna każdy ksiądz do dziesiątego roku kapłaństwa ma wyznaczonego ojca, do którego może się zwracać ze swoimi problemami – on wysłucha, doradzi. Dobrze byłoby, gdyby ktoś pomyślał o takim rozwiązaniu wobec świeckich katechetów i w ogóle nauczycieli.

Czy gdyby nauczyciele religii dostawali z diecezji czy parafii dodatkowe dopłaty – na przykład za aktualnie wolontariacko wykonywane prace przy kościele – inni nauczyciele nie patrzyliby na to źle?

– Myślę, że nie. Inni nauczyciele najprawdopodobniej traktowaliby to na zasadzie dodatkowej pracy – jak korepetycje.

Katecheci mają różnego rodzaju zjazdy, spotkania, szkolenia, a przecież nikt im dodatkowo nie płaci za transport, poświęcony czas, wręcz przeciwnie – zazwyczaj sami muszą to wszystko sfinansować.

– Tak to niestety najczęściej wygląda. Myślę, że gdyby parafia dbała o swoich katechetów, opłacała im różnego rodzaju kursy i szkolenia oraz związane z ich pracą aktywności, katecheci pozostawaliby w zawodzie. Mieliby szansę rozwoju zawodowego, czuliby się doceniani i potrzebni.

Wesprzyj Więź

Jestem w zgromadzeniu, w którym składamy ślub ubóstwa. W praktyce oznacza to, że oddaję zgromadzeniu swoją pensję. Kiedy wyjeżdżam na szkolenia dla księży albo na rekolekcje, dostaję na paliwo czy na bilet, nie mówiąc już o wyżywieniu. Myślę, że taka praktyka powinna być oczywistością także w wypadku katechetów.

Ks. Damian Wyżkiewicz CM – filozof i teolog, należy do Zgromadzenia Księży Misjonarzy św. Wincentego a Paulo, współpracownik „Więzi”, doktorant w PAN, pracuje w warszawskiej parafii Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Katechetą jest od 2012 r., obecnie uczy w Zespole Szkół nr 22 im. Emiliana Konopczyńskiego w Warszawie. Został wyróżniony w konkursie Nauczyciel Roku 2019 zorganizowanym przez „Głos Nauczycielski” i Ministerstwo Edukacji Narodowej.

Fragment książki „Ostatni dzwonek” ks. Damiana Wyżkiewicza i Dawida Gospodarka, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Więź we wrześniu

Podziel się

Wiadomość

W dziwnym żyjemy kraju jeżeli trzeba dopiero przypominać że proboszcz nie jest w szkole panem i władcą…. Ale cóż, różne bywają Polski: i ta tarnowska i ta koszalińska.
Co do określenia że nauczyciel jest w szkole gościem…
Jakim gościem?
Takim co wpada, odrabia lekcje i natychmiast wypada bo msza, bo pogrzeb, bo kancelaria?
Niestety u mnie w szkole tak to wygląda. W diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej księży mało więc rzeczywiście są oni w szkole gośćmi. Ale czy o taką gościnę chodzi? Lepiej było gdy nauczały jeszcze w gimnazjum siostry zakonne, ale klasztor z braku powołań i pieniędzy się zwinął i wyjechały. Teraz religii obok księdza naucza polonistka ucząca jednocześnie jeszcze religii, etyki i filozofii. Musi tylko podczas przerwy się przestawić :-).

Księży spotkałem podczas pracy różnych: i takich co to chcieli wszędzie krzyże wieszać ale Rada Pedagogiczna ich usadziła, fanatyka cnoty ciągle przygadującego dziewczynom, który po pół roku odszedł z kapłaństwa, a najczęściej pogodnych sybarytów którzy nauczaniem się niekoniecznie przejmują i nie prowokują konfliktów. Są w szkole trzy dni w tygodniu, odrabiają swoje, stawiają szóstki od góry do dołu i wszyscy są zadowoleni….

Widziałem na własne oczy jak wprowadzano religję do szkół – byłem w 2 klasie liceum. Początkowo mówiono, że duchowni nie będą pobierali pensji bo to misja nie praca. Chwilę później episkopat stwierdził że jednak to praca i należy się pensja.
Dla mnie i chyba większości moich ówczesnych koleżanek i kolegów religję sprowadzono do roli jeszcze jednego przedmiotu.
Teraz obserwuję moją córkę, uczennicę (od września) klasy 7. Dla niej religia to kolejny przedmiot taki jak matematyka, geografia czy historia. Nic dziwnego że lewica w Polsce nie specjalnie protestuje przeciwko jej obecności w szkole – udało się sprowadzić sacrum do poziomu kartkówek, stopni i nudnego podręcznika..
Skoro nauczanie religii w szkole , w oderwaniu od parafii jest takim świetnym pomysłem , to dlaczego rok w rok spada liczba powołań ?

Powinny być szkółki niedzielne w niedzielę – tak jak u protestantów. Prowadzone przez osoby z grona parafian. Owszem, za wynagrodzeniem. Chociaż…. Obserwując, w tym teraz, w czasie wakacji tu i ówdzie piejących za wynagrodzeniem organistów, jednak dochodzę do wniosku, że lepiej sprawdzają się czasami nieco lekko fałszujące i eksperymentujące z dźwiękiem , a na ogół doskonałe schole, składające się z ludzi, którzy chcą śpiewać za darmo, bo na chwałę Boga. Religia w szkole to zamienienie szkoły w kościółek, z kapliczkami w każdym rogu korytarza, krzyżami w każdym pomieszczeniu (w szkole specjalnej w kuchni nawet i w gabinecie terapeutycznym), z pracami na plastyce czy zajęciach technicznych typu: wyklejana „Matka Boska”, „Nasz Papież JPII”, „Mamo, nie zabijaj mnie” , itp. horrorki, wystawiane potem tygodniami na widocznym miejscu. Z różańcami i Drogą Krzyżową na korytarzach szkoły i, siłą rzeczy, klepanymi przez dzieci obłudnymi i na pokaz pacierzami. O skupieniu dzieci na obowiązkowych mszach czy rekolekcjach w salach gimnastycznych nie wspominam …