Czytając medialną mapę polskiego Kościoła ostatnich tygodni, można dojść do wniosku, że Kościół składa się prawie wyłącznie z pedofilów, skorumpowanych kurii i sądów kościelnych oraz ks. Adama Bonieckiego. Czy należy z tym obrazem walczyć?
15 stycznia ub.r. na zaproszenie ks. kardynała Kazimierza Nycza wygłosiłem do dziennikarzy wykład „Kościół medialny a Kościół realny”.
Istnieją dwa Kościoły – mówiłem wówczas – ten medialny i ten realny. Dzisiaj może powiedziałbym to inaczej i inaczej rozłożył akcenty. Że jest Kościół poznawany pośrednio (medialnie) i Kościół poznawany bezpośrednio (Kościół lokalnej, własnej wspólnoty parafialnej). Oba są realne w tym znaczeniu, że wyrastają z doświadczeń.
A które z tych doświadczeń jest dominujące w budowaniu wizerunku Kościoła? Mediatyzacja rzeczywistości prowadzi do tego, że wizerunek instytucji kreujemy bardziej na podstawie obrazu medialnego niż doświadczenia indywidualnego, a to, co z mediów wiemy o instytucji, przenosimy na jej poszczególnych członków. I tak oto wizerunek medialny Kościoła niesiemy ze sobą, gdy wchodzimy do własnej świątyni czy kancelarii parafialnej.
Mapa i terytorium
Który Kościół staje się Kościołem pierwszego kontaktu: medialny czy parafialny? To zależy. Dla wierzących i praktykujących Kościołem pierwszego kontaktu jest własna parafia. Dla tych, co deklarują się jako niewierzący, którzy przychodzą na Mszę, których kontakt jest osłabiony, Kościołem pierwszego kontaktu – a więc Kościołem, na podstawie którego budują swój wizerunek Kościoła – jest Kościół medialny. Jaki jest obraz medialny, każdy widzi. Poza dyskusją pozostawiam pytanie, czy jest on prawdziwy czy fałszywy. Mam niejakie wrażenie, że te kategorie stają się coraz mniej operatywne w ocenianiu wizerunku medialnego. Media – jak dobrze wiemy – rządzą się własnymi prawami, które prowadzą co hiperbolizacji rzeczywistości. Jeśli użyć metafory mapy i terytorium, to trzeba powiedzieć, że medialna mapa Kościoła mocno odbiega od jego rzeczywistego terytorium. Tak samo jest w przypadku innych dziedzin.
O ile niewielki mamy wpływ na kształt medialnej mapy, o tyle zawsze możemy kształtować terytorium, a przynajmniej jego najmniejszy kawałek, którym jest parafia
Dzieje się tak choćby dlatego, że media kochają ekstrema, zarówno szczyty, jak i depresje, które dominują obrazie mapy. Przeciętność równin interesuje je niewiele. Jest prawem mediów odwracać rzeczywistość. 1 proc. terytorium może zająć 99 proc. medialnej mapy. Czytając samą medialną mapę polskiego Kościoła ostatnich tygodni, można dojść do wniosku, że Kościół składa się prawie wyłącznie z pedofilów, skorumpowanych kurii i sądów kościelnych oraz ks. Adama Bonieckiego. Czy należy z tym obrazem walczyć? Chyba nie. W końcu i tak mówi się tylko o spadających samolotach, a te setki, które doskonale sobie radzą w powietrzu, nikogo de facto nie interesują. Nikogo – prócz tych, którzy nimi aktualnie lecą.
A terytorium Kościoła składa się przede wszystkim z parafii. I o ile niewielki mamy wpływ na kształt medialnej mapy – no chyba, że damy asumpt do zainteresowania się terytorium – o tyle zawsze możemy kształtować terytorium, a przynajmniej jego najmniejszy kawałek, którym jest parafia. Owszem, mam świadomość, że negatywny wizerunek Kościoła wcale nie musi być wykreowany na podstawie obrazu medialnego. Może być – i często jest – zbudowany na podstawie osobistego doświadczenia księdza przy ołtarzu, w konfesjonale, w kancelarii parafialnej, przy tablicy szkolnej, przy szpitalnym łóżku oraz przy trumnie. Niektóre z tych spotkań bywają tak traumatyczne, że nie pozwalają już wrócić do Kościoła.
Tak, można psioczyć, że opuszczenie Kościoła z powodu księdza jest niedojrzałe, albo wyciągać wnioski, że ten, kto opuścił Kościół z powodu księdza, nigdy do niego nie wszedł z powodu Jezusa. Niewiele to jednak daje. I – co najważniejsze – wcale nie usprawiedliwia księdza jako przedstawiciela Kościoła, ergo Boga w stosunku do drugiego człowieka, nad którym – jak mu się wydaje – ma władzę.
Od weryfikacji do inicjacji
Myślenie o parafii jako Kościele pierwszego kontaktu jest szczególnie ważne w odniesieniu do tzw. katolików kulturowych, którzy nie uczęszczają regularnie na Eucharystię, nie prowadzą czynnego życia sakramentalnego, ale w strategicznych momentach życia wciąż jeszcze zwracają się do Kościoła z prośbą o sakrament czy inną posługę. Bardzo duży procent Polaków wciąż – jeszcze! – prosi o chrzest, udzielenie I Komunii Świętej czy pogrzeb katolicki. Co wtedy?
Przypomina mi się rozmowa z jednym z księży proboszczów, który przyznał szczerze, że dotychczasowy model duszpasterstwa wobec takich sytuacji okazuje się zupełnie nieprzydatny. Jest to bowiem model oparty na weryfikacji wymagań, których potwierdzeniem są coraz bardziej niesławne podpisy na różnego rodzaju kartkach do spowiedzi i nie tylko.
Mam świadomość, że negatywny wizerunek Kościoła wcale nie musi być wykreowany na podstawie obrazu medialnego. Może być – i często jest – zbudowany na podstawie osobistego doświadczenia księdza przy ołtarzu
Wymagania można jednak stawiać, a właściwie powiedziałbym – wymagania okazują się zrozumiałe czy oczywiste jedynie dla tych, którzy znajdują dla nich fundament w osobistej wierze. Dla osoby, która przychodzi „z ulicy”, jest to mnożenie niezrozumiałych formalności. Model weryfikacyjny należałoby w takim przypadku zastąpić modelem ewangelizacyjnym.
Podstawowym, a jednocześnie niezwykle trudnym miejscem działalności ewangelizacyjnej Kościoła, jest kancelaria parafialna. To jest miejsce pierwszego kontaktu. Niestety, bardzo często jest to doświadczenie podobne do tych, jakie mamy, gdy – zwiedzeni kolorową i pociągającą reklamą jakiejś usługi – pojawiamy się w biurze obsługi klienta. Rzeczywistość okazuje się dużo mniej kolorowa. Ilość potrzebnych danych, dokumentów i podpisów skutecznie demotywuje. A wtedy idzie się do mniej wymagającej konkurencji.
Instytucja czy wspólnota
Piszę o tym wszystkim jeszcze w kontekście omawianej już instrukcji pt. „Nawrócenie duszpasterskie wspólnoty parafialnej w służbie misji ewangelizacyjnej Kościoła” (mój komentarz można przeczytać tutaj). Główna idea dokumentu to odejście od parafii jako instytucji, w której dokonuje się religijna socjalizacja i jednoczesne przemodelowanie parafii w kierunku wspólnoty ewangelizacyjnej i inicjacyjnej. Jak czytamy w dokumencie, ważne jest przemyślenie „nowego doświadczenia parafii”.
To jest bardzo ważne stwierdzenie. Tym, którzy do niej się zwracają, parafia musi dawać nowe doświadczenie. To przede wszystkim doświadczenie wspólnoty, a nie instytucji. Parafia to „żywa wspólnota wierzących”, w której na nowo należy przemyśleć funkcję i posługę księży.
W tej tezie kryje się pytanie o to, w jaki sposób identyfikujemy parafię, do której przynależymy. Czy myślimy o niej poprzez perspektywę kapłanów, którzy w niej posługują, czy też przez perspektywę wspólnoty ludzi, którzy ja tworzą? Przypomnę to, co pisał ks. Józef Ratzinger w roku 1958: „[…] między wierzącymi należy stopniowo odbudowywać coś na wzór braterstwa komunikujących, którzy ze względu na wspólną przynależność do Stołu Pańskiego czują się związani również w życiu prywatnym i wiedzą, że mogą liczyć na siebie także w sytuacjach kryzysowych, a więc faktycznie tworzą poniekąd rodzinę”. To jest pytanie o parafię jako wspólnotę, a nie o parafię jako instytucję terytorialną.
Parafia musi dawać nowe doświadczenie. To przede wszystkim doświadczenie wspólnoty, a nie instytucji
Znamienne jest to, że dokument wylicza wszelkie możliwe struktury terytorialne diecezji, a nie wspomina ani razu o parafii personalnej, która moim zdaniem byłaby „trzecim wyjściem” między parafią terytorialną a churchingiem. Wydaje się, że tworzenie takich struktur przy dużej heterogeniczności i mobilności społeczeństwa byłoby dobrym wyjściem.
Do parafii językowych, narodowych, można by dodać środowiskowe, związane z poszczególnymi duchowościami itd. To się de facto dzieje w przypadku liturgii trydenckiej (tzw. duszpasterstwo tradycji) czy też Drogi Neokatechumenalnej. Być może w takim przypadku łatwiej byłoby budować wspólnotę niż w przypadku parafii terytorialnej, która w kontekście wsi, małego miasta, osiedla ma wciąż swój sens, ponieważ tworzą się tam silne związki lokalne, a która w kontekście śródmieścia dużego miasta pozostaje absolutnie anonimowa i raczej niezdolna do wytworzenia wspólnoty.
Nie da się uciec od faktu, że już dzisiaj część wiernych poszukuje wspólnoty, z którą mogą się identyfikować przez ludzi do niej należących czy przez określony profil duchowy, a nie przez granice terytorialne.
Bezdomność kościelna
Nie da się tego zrobić bez fundamentalnej zmiany myślenia o tym, czym ma być parafia. Dokument proponuje nam myślenie o parafii jak o domu. „Niektóre bowiem teksty Pawła – czytamy w instrukcji – pokazują ustanawianie małych wspólnot jako kościołów domowych, określanych zazwyczaj przez Apostoła słowem «dom» (por., np. Rz 16, 3-5; 1 Kor 16, 19-20; Flp 4, 22). W tych «domach» można dostrzec narodziny pierwszych «parafii»”.
Dla przykładu, św. Paweł prosi, aby pozdrowić „Kościół, który się zbiera w ich domu” (Rz 16, 5). Dalej dokument przypomina, że „sama etymologia słowa «parafia» czyni zrozumiałym sens tej instytucji: parafia jest domem pośród domów”. To prawda, że w greckim słowie paroikia kryje się oikos czyli dom, który jest para, czyli blisko. Można też powiedzieć, że parafia jest domem dla tych, którzy są wobec siebie bliscy. I to dobrze, że instrukcja nie mówi jedynie o bliskości geograficznej, ale także o „terytorium egzystencjalnym”, a więc o bliskości ludzi, którzy niekoniecznie żyją blisko siebie w sensie ulicy, miasta czy dzielnicy, ale także blisko ze względu na podobne doświadczenie egzystencjalne.
Wiemy doskonale, że domu nie należy idealizować. Domy bywają różne. Doświadczenie wyniesione z niejednego domu nie daje chęci, by budować swój własny. Ale dla domu zdaje się nie być alternatywy. Bezdomność rzadko chyba bywa wyborem, jest raczej konsekwencją splotu wydarzeń, a jako taka wciąż uznawana jest za sytuację patologiczną.
Czy istnieje bezdomność religijna, bezdomność kościelna? Przyznać muszę, że z bólem słucham wypowiedzi osób, które czują się coraz bardziej wyrzucani czy wypychani z Kościoła – zarówno w znaczeniu całej wspólnoty, jak i lokalnej parafii. W kościelnym domu czują się coraz mniej jak u siebie. Kościół przestaje być ich domem. Przestają czuć się w nim jak paroikoi – bliscy, a stają się ksenoi – obcy. Czasami poszukują innej wspólnoty parafialnej, a czasami z tego rezygnują. Ktoś powie: wybierają bezdomność. A może zostali do tej bezdomności popchnięci?
Z bólem słucham wypowiedzi osób, które czują się coraz bardziej wyrzucane czy wypychane z Kościoła – zarówno w znaczeniu całej wspólnoty, jak i lokalnej parafii
Jakość życia wspólnoty parafialnej, jakość sprawowania czynności liturgicznych, jakość relacji między duszpasterzami a wspólnotą, poczucie upodmiotowienia we wspólnocie parafialnej i wiele jeszcze innych elementów składają się na wizerunek parafii jako Kościoła pierwszego kontaktu.
Ja wiem, że słowo „jakość” rzadko gości w słownikach teologicznych, a nawet pastoralnych. Ale może czasami dobrze jest włączyć w naszym pastoralnym myśleniu taką nieco marketingową perspektywę, aby nasze parafie nie stały się Kościołami pierwszego i zarazem ostatniego kontaktu. Nie za wszystko bowiem da się obwinić media i medialny wizerunek Kościoła.
Natomiast niewiele się da już zrobić, jeśli ten nienajlepszy medialny wizerunek znajdzie potwierdzenie w lokalnej parafii.
Nie mam żadnych złudzeń odnośnie parafii w której jestem przypadkowa mieszkanka parafia przypomina sobie o mnie z okazji tzw wizyty duszpasterskiej i ofiary.. Ale na szczęście kościołów w Krakowie wiele…
Obawiam, się, że parafia jest wspólnotą tylko w wyobraźni duchownych. Jak może być wspólnotą instytucja, gdzie nie mam prawie nic do roboty a zupełnie nic do powiedzenia?
Jestem właśnie przykładem wypchnięcia w bezdomność, a raczej zawłaszczenia całkiem dobrej parafii przez nowego proboszcza. Byliśmy w parafii aktywni, pomagaliśmy, udzielaliśmy się. Nowy proboszcz zaraz po objęciu parafii, zaczął nagle zmieniać wszystko, rozwalił pięknie śpiewającą scholę, zwolnił 2 organistów oraz szanowanego przez nas kościelnego. Zmienił nawet wystrój kościoła – nowe prezbiterium za prawie 400 tys. wzięte na kredyt do spłacenia oczywiście przez parafian. Do proboszcza były pielgrzymki wiernych z prośbami, żeby tego nie robił, sama z grupą wiernych byłam 2 razy. Do tego wszystkiego kazania podlane politycznym sosem. Rezultat taki, że jeszcze przed pandemią w kościele na niedzielnych mszach były „przestrzegane” nawet nie 2 metrowe odstępy a 5 metrowe. Na bierzmowaniu więcej było świty biskupa niż wiernych.
,,Parafia jako dom pośród domów…” Były kiedyś, może jeszcze są wspólnoty, nazywane ,,Kościołem domowym”. Grupowały one parafian, którzy byli blisko siebie w ten sposób, że tworzyli pewne getta, zaimpregowane na świat zewnętrzny jako ten zły, i nie odczuwający potrzeby aplikowania wskazań Ewangelii / NSK do otaczajacej rzeczywistości ziemskiej…Co więcej, żyli oni w przekonaniu, że są doskonalsi od pozostałych parafian.
Panie Włodzimierzu, jestem członkiem „domowego kościoła”, który jest jedną z grup formujących się w ruchu Światło – Życie ks. Blachnickiego. Nie jestem pewien, czy to tę wspólnotę ma Pan na myśli, ale jeśli tak to moje doświadczenie i obraz tej wspólnoty są zupełnie odwrotne. Owszem, formacja ta odbywa się niewielkich grupach (4 – 6 rodzin) i bazuje na cyklicznych, comiesięcznych spotkaniach we własnym gronie, ale bynajmniej nie jest formą zamknięcia się na świat zewnętrzny albo prezentacji swojej wyższości.. Dla mnie jest to forma pracy nad sobą, troski o jakość swojego małżeństwa i kwintesencja tego, czym wspólnota chrześcijańska powinna być – to wszystko stanowi fundament, który pozwala świadczyć w swojej otaczającej rzeczywistości. Dlatego z serca polecam taką formę wspólnotowości. Pozdrawiam, Paweł
Właśnie przechodzę przez churching i chyba zmierzam ku bezdomności. W mojej parafii jakość zeszła na psy – byle jak sprawowana Msza św., byle jakie kazania (częściej listy, komunikaty, ogłoszenia), brak całkowity duszpasterskiego zainteresowania małżeństwami, rodzinami, dziećmi, młodzieżą. Duszpasterstwo akcyjne – do I Komunii, do bierzmowania i tyle. Formalnie niby wszystko gra. Ale to tylko pozory. Nie czuć wcale wspólnoty, rodziny, domu. Co ja zrobiłem? Próbowałem zachęcić do przygotowania młodzieży do bierzmowania w małych grupach. A po co? Msza św. w I piątek – po co przesuwać godzinę? Katechezy dla dorosłych – małżeństw, rodziców itp. Kto na to przyjdzie? Kto za to zapłaci? I tak w kółko. Duchowni tworzą jakąś kastę lepiej wiedzących, znających się na wszystkim. Świeccy są po to żeby dawać na składkę i wpłacać daninę diecezjalną.
Przykre!
Nic się nie zmieni dopóty dopóki klerykalizm nam świeckim będzie na rękę. Niestety, tak, jest nam – nie licząc wyjątków – na rękę. Duchowni – nie licząc wyjątków – okopują się w oblężonej twierdzy. Tak są uczeni – w większości seminariów – i nie widzą potrzeby, żeby to zmienić. BMW to postawa pożądana – nie trzeba się wysilać i żyć można spokojnie: wikt i opierunek na plebanii jest, a „ciekawsze zajęcie” poza godzinami odbębnionego duszpasterstwa zawsze się znajdzie…