Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Ojciec Stanisław Opiela: Przespałem się w przykościelnej szopie

Ojciec Stanisław Opiela. Warszawa, listopad 1994. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Po przeszło 170 latach pojawiła się myśl, by założyć strukturę jezuicką w byłym Sojuzie. Kto obiecywał, że będzie łatwo? – opowiadał ojciec Stanisław Opiela SJ.

W 1992 r. jedzie Ojciec do Rosji? A po co Ojciec jedzie akurat tam? 

Stanisław Opiela SJ: Gdy przestałem być prowincjałem, chciałem uczyć filozofii na jezuickim uniwersytecie w Bejrucie. Generał nie powiedział „nie”, ale nie powiedział też „tak”. A po kilku miesiącach wezwał mnie do Rzymu, zaproponował Rosję i odszukanie utajnionych jezuitów. Nigdy o tym nie myślałem. Coś wiedzieliśmy o tych jezuitach, ale gdzie są, co robią – nie mieliśmy pojęcia. Kiedyś dostałem anonimowy list od księdza z kazachskiej Karagandy. Pomyślałem wtedy, że to zapewne jezuita, no bo z jakich innych powodów pisałby do mnie, a nie do innych duchownych. Notabene, spotkałem go później i okazało się, że moje domysły były słuszne. To rosyjski Niemiec, jak wszyscy zresztą jezuici w dawnym Sowieckim Sojuzie, wyłączając kraje nadbałtyckie. 

Gdy więc generał tak mi powiedział, pomyślałem – czemu nie. Zapytałem tylko, czy wziął pod uwagę, że jestem Polakiem, a – wiadomo – w Rosji jezuici, a zwłaszcza jezuita-Polak, może mieć ostro pod górkę. Wróciłem do domu, opowiadam siostrze, a ona: „Zwariowałeś, zabijesz matkę”; miała wtedy przeszło 80 lat. Powiedziałem mamie: „Jadę do Rosji i będę pierwszym z rodziny, który tam jedzie jako wolny człowiek, a nie wzięty w kamasze sołdat carski lub zesłaniec”. Mama na to: „Wybrałeś takie życie, jedź”. 

Trzeba było znaleźć oficjalny powód podróży. 

– Jest w zakonie instytucja wizytatora działającego w imieniu generała. Pojechałem więc niby kontrolować niezależną prowincję litewską. Spotkałem się w Wilnie z prowincjałem – z wykształcenia fizykiem teoretycznym, który za Sowietów pracował w jakimś instytucie – ale on niewiele wiedział. Wskazał tylko na Kazachstan i poradził, bym odwiedził bp. Lengę, administratora Azji Środkowej. Poleciałem więc do Moskwy 2 stycznia 1992 r., na kilka dni zamieszkałem w nuncjaturze, wynająłem mieszkanie. Pomyślałem, że, latając samolotami, nic w tej Rosji nie zobaczę. Wsiadłem więc do pociągu transsyberyjskiego i po trzech dobach byłem w Kazachstanie, a koło północy dotarłem do miejsca, gdzie mieszkał biskup. Otworzyła mi starsza kobieta, mówi, że biskupa nie ma i że mnie nie wpuści. Przespałem się w przykościelnej szopie; szczęśliwie był tam piec, mogłem się ogrzać. Następnego dnia okazało się, że biskup był obecny, tylko bano się mnie wpuścić, czemu się wcale nie dziwię. Dostałem adres pierwszego jezuity, pracującego w Celinogradzie – dzisiejszej Astanie, stolicy Kazachstanu. 

Po co chcieliście odnaleźć współbraci? 

– Żeby wprowadzić ich do ogólnej struktury zakonu. Po wtóre – pojawiła się myśl, by po przeszło 170 latach założyć strukturę jezuicką w byłym Sojuzie. 

Tym jezuitą z Astany okazał się Otto Messmer, który niedawno został zamordowany. Było ich pięciu braci – jezuitów. Zostało trzech. Jeden jest biskupem, administratorem apostolskim na Kirgizję. Drugi pracuje w Niemczech. Otto był moim następcą na funkcji przełożonego regionu dawnego ZSRR, bez krajów bałtyckich. 

Powiedziałem mamie: „Jadę do Rosji i będę pierwszym z rodziny, który tam jedzie jako wolny człowiek, a nie wzięty w kamasze sołdat carski lub zesłaniec”. Mama na to: „Wybrałeś takie życie, jedź”

I tak jeździłem pociągiem, autobusami po Kazachstanie, Uzbekistanie, Kirgizji. W Duszanbe powiedziałem: dość; do Irkucka poleciałem samolotem, potem do Nowosybirska do bp. Wertha; również utajnionego jezuity, o czym nie wiedziała nawet jego rodzina. Po miesiącu byłem w Moskwie. Napisałem generałowi sprawozdanie: odnalazłem mniej niż dziesięciu współbraci, ich przygotowanie duchowe i intelektualne było takie, jakie mogło być w Sojuzie. Generał na to: „Jeśli będzie możliwość, eryguje region obejmujący terytorium ZSRR”. Ja: „Jeśli mam być przełożonym, nie chcę mieć u siebie jezuitów niedouczonych, drugiej kategorii, obiecałem im, że podszkolą się na Zachodzie” (szczęśliwie wszyscy znali jakąś gwarę staroniemiecką; ich rodziny mieszkały tam od czasów Katarzyny). 

Generał wezwał mnie do Rzymu i dostałem polecenie, by spróbować skorzystać z dość liberalnego prawa religijnego i zarejestrować region rosyjski. Nazwano go Niezależnym Regionem Rosyjskim Towarzystwa Jezusowego – to był mój pomysł – gdyż wytłumaczyłem, że absolutnie nie może to być region podporządkowany jakiejś prowincji, a tym bardziej polskiej, bo nic z tego nie będzie; rosyjski liberalizm nie był aż tak liberalny. Wróciłem do Moskwy i rozpocząłem starania, by oficjalnie odtworzyć naszą strukturę. 

Chciał Ojciec odtworzyć region od Bugu do Władywostoku, od Oceanu Lodowatego po Afganistan i Chiny. 

– Duży region, prawda? 

Zacząłem chodzić po urzędach i dowiadywać się, co muszę zrobić, by uzyskać rejestrację. Według ówczesnego prawa, wystarczyło dziesięciu obywateli rosyjskich, by Ministerstwo Sprawiedliwości musiało uznać jakieś towarzystwo religijne. Odmówiono mi, mówiąc, że powrót jezuitów musi być załatwiany odgórnie. Generał napisał oficjalny list, ja – statut cywilny i znów do urzędów. W Ministerstwie Sprawiedliwości poprawiano ten statut bez przerwy; widziałem, że to gra na zwłokę. Stosunki między mną a urzędnikiem od statutu były już bardzo ciepłe. Powiedziałem przy entej wizycie, że to ostatnie poprawki, które mogę uwzględnić. Zgodził się, a po miesiącu zostaliśmy cywilnie zarejestrowani. Po 172 latach jezuici znów oficjalnie mogli pracować w Rosji i Azji Środkowej. 

W jakiej kondycji znalazł Ojciec swoich współbraci? 

– Każdy oficjalnie pracował w jakiejś parafii; jedyny ksiądz na tysiące kilometrów kwadratowych. Raczej bez poczucia osamotnienia albo utrzymywania ostatniej placówki. Byli przyzwyczajeni do niezwykle ciężkich warunków. Znali się między sobą, bo zostali jezuitami dzięki jednemu utajnionemu litewskiemu jezuicie, który pracował w Karagandzie. W mieście i w okolicach była duża wspólnota niemiecka, nieźle zorganizowana, potrzebowali księży, więc w czasach sowieckich rodzice wpływali na synów, by przyjmowali święcenia. Szli do jednego z dwóch katolickich seminariów duchownych działających w ZSRR, właśnie na Litwę i Łotwę. Zaś formację jezuicką uzyskiwali – jak to mówiłem – w krzakach: na kilkudziesięciodniowe rekolekcje zbierali się gdzieś po lasach. 

Koło północy dotarłem do miejsca, gdzie mieszkał biskup. Otworzyła mi starsza kobieta, mówi, że biskupa nie ma i że mnie nie wpuści. Przespałem się w przykościelnej szopie

Ale by jeden mógł się u drugiego wyspowiadać, musiał jechać setki kilometrów: z Duszanbe do Biszkeku, do Celinogradu albo Ałma Aty. Mieszkali w większych miastach, lecz filie parafii były rozrzucone w promieniu setek kilometrów. Uderzyło mnie, że we wszystkich katolickich wspólnotach w Azji Środkowej byli głównie Niemcy, Polacy, garsteczka Ukraińców. Starsze panie, Polki, nie znały niemieckiego, lecz znały dokładnie odpowiedzi litanii po niemiecku, a Niemki – po polsku; przychodziły na nabożeństwa w ciągu tygodnia. Widziałem polsko-niemieckie zbratanie. Gdzieś pod Celinogradem, w jakimś kołchozie, odprawiałem mszę w domu pewnego Niemca. Spytano mnie tylko, czy mogę spowiadać po polsku, po niemiecku i po ukraińsku. Mogłem, ale wystarczył rosyjski. 

Bardzo przyglądały się im służby specjalne. Przyjechałem do Pawłodaru w Kazachstanie. Tamtejszy jezuita zdziwił się, jak w ogóle mogłem tam przyjechać; to było jeszcze wtedy miasto zamknięte. A po pół godzinie chował mnie w innym pokoju, bo pojawił się jakiś facet, niby z Urzędu do spraw Wyznań, i pytał, czy był taki ksiądz z Polski, jezuita. Współbrat skłamał, że nie, bo z Pawłodaru mógłbym już nigdzie nie pojechać. 

Słowem – w parafiach trzeba było kontynuować pracę. I myśleć, kim można jezuitów zastąpić, by mogli pojechać na zachodnie douczki. 

W Moskwie działała już wyższa szkoła pod wezwaniem św. Tomasza. Studenci uczyli się w salkach parafialnych czy w wynajmowanych pomieszczeniach szkolnych. Zacząłem wykładać antropologię filozoficzną. Z niejakim trudem, bo rosyjski jako język filozofii był bardzo ubogi, bez zachodnich pojęć, wyłączając marksistowską dialektykę. Pomogli Rosjanie i jakoś się udało. Wreszcie abp Tadeusz Kondrusiewicz zdecydował się na otworzenie seminarium duchownego; uczyliśmy w zakrystii obecnej katedry moskiewskiej. A kiedy mer Petersburga, Anatol Sobczak, oddał część budynków Kościołowi katolickiemu, seminarium przeniosło się do Petersburga. Siłą rzeczy przestałem tam uczyć.

Ale wtedy abp Kondrusiewicz poprosił, by jezuici zajęli się administrowaniem kolegium św. Tomasza. Po roku przejęliśmy całą szkołę. Mamy ją do tej pory. Uczą w niej nie tylko księża i nie tylko katolicy, ale też prawosławni. Ma prawosławnych studentów. 

Jest Ojciec w Rosji w czasie, gdy odradza się prawosławie. 

– Wszystko się odradza. Przyjeżdżam tam pół roku po puczu Janajewa. Nie używaliśmy w swojej działalności słowa „misja”, gdyż prawosławni odbierali to jako nawracanie. A przecież nie o to chodziło. Przyjąłem taktykę, że o każdym naszym kroku będę informować Patriarchat Moskiewski. Każdy list generała zakonu do mnie był przesyłany również do metropolity Kiryłła, odpowiedzialnego za stosunki Cerkwi z innymi wyznaniami i środowiskiem zewnętrznym. Nie rozmawiałem z samym Kiryłłem, gdy wystąpiłem o cywilną rejestrację jezuitów, lecz coś czułem… Poprosiłem więc pracownika polskiej ambasady, by mi towarzyszył w rozmowie ze współpracownikiem metropolity. Dobrze zrobiłem, bo jakoś latem 1992 r. oskarżono mnie, że działam za plecami Cerkwi. Na przyjęciu w ambasadzie RP spotkałem Kiryłła i jego sekretarza. Przywitałem się i powiedziałem: „Przecież my się znamy. A przypominacie sobie okoliczności?” – zapytałem. „Tak, to było w czasie rejestracji jezuitów”. Co nie przeszkadza, że po dzień dzisiejszy Cerkiew twierdzi, że nic nie wiedziała. 

Uderzyło mnie, że we wszystkich katolickich wspólnotach w Azji Środkowej byli głównie Niemcy, Polacy, garsteczka Ukraińców. Starsze panie, Polki, nie znały niemieckiego, lecz znały dokładnie odpowiedzi litanii po niemiecku, a Niemki – po polsku

Zresztą – na tymże przyjęciu opowiadałem księżom prawosławnym o kłopotach z naszą rejestracją; dokumenty leżą w Ministerstwie Sprawiedliwości. Następnego dnia urzędnicy ministerstwa wiedzieli, o czym rozmawialiśmy. 

Ilu was było w Moskwie na samym początku? 

– Najpierw byłem sam, wkrótce byliśmy we trzech. Francuz, Meksykanin i ja. To była zasada – nie pracujemy narodowościami. Na dłuższą metę daje to efekty; nie było zarzutów, że Polacy znów kolonizują Moskwę. 

Skąd takie przekonanie w moskiewskiej Cerkwi? 

– Tradycja. Wprawdzie Katarzyna uratowała jezuitów w czasie kasaty; nie odczytała bulli watykańskiej, więc zostaliśmy na wcielonych do Imperium terenach I Rzeczpospolitej; zajmowaliśmy się edukacją. Tak było do 1820 r., kiedy Aleksander I nas wypędził. Do tej pory rosyjscy historycy nie wiedzą, dlaczego to się stało. Lecz od tego czasu istnieje w Rosji fobia antyjezuicka, jak zresztą wszędzie. Francuscy encyklopedyści zrobili nam odpowiednią reklamę, a ponieważ niektórzy jeździli do Katarzyny, więc mówili jej to, co mówili. Na początku XIX w. trwał kryzys ekonomiczny. Trzeba była czymś zająć uwagę ludzi, więc skierowali ją na jezuitów. Mieli znakomitych pisarzy, jak Fiodor Dostojewski, który nas nie znosił, więc wszystko dobrze się złożyło. 

Spotkał się Ojciec z taką niechęcią? 

– Tak. Może nie słyszałem, że jestem bolszewikiem, bo o to byłoby za trudno. Ale że konspirator, spiskowiec, mason – wszystko, co najgorsze. W Ministerstwie Sprawiedliwości urzędnik patrzył na mnie jak na diabła bez rogów. Zresztą – nie wiedział, co to jest Towarzystwo Jezusowe, pytał, czy to nowa religia. A gdy mu wyjaśniłem, wtedy się zaczęło. Patriarcha moskiewski w TV opowiadał, że skoro jezuici są zarejestrowani, muszą być gotowi na wszystko, bo cel uświęca środki. Gdy zaproszono mnie do radia Echo Moskwy, pierwszy telefon od słuchacza był o konspiratorach i naszej dwulicowości. Odpowiedziałem, że gdybym podchodził do takich stwierdzeń emocjonalnie, powinno mi być smutno. Ale wiem, że takie pytania będą padać, że takie są warunki w Rosji i w takich właśnie warunkach zamierzamy pracować. W prasie prawosławno-nacjonalistycznej ciągle stawiano nam zarzuty o prozelityzm, uniactwo – tak nazywają Kościół grekokatolicki. Przeciwko takim schematom trudno walczyć. 

W Ministerstwie Sprawiedliwości urzędnik patrzył na mnie jak na diabła bez rogów. Zresztą – nie wiedział, co to jest Towarzystwo Jezusowe, pytał, czy to nowa religia. A gdy mu wyjaśniłem, wtedy się zaczęło

Lecz z drugiej strony – czarna legenda trochę pomagała. Bo ludzie byli nas ciekawi. Stosunkowo szybko wszedłem w środowisko moskiewskie, intelektualne, uniwersyteckie, nawet w pobocza Kościoła prawosławnego. Nie miałem trudności z kontaktami, brałem udział w różnych dyskusjach; często się temu dziwiłem. Kiedy więc pod naciskiem Patriarchatu rząd rosyjski zaczął tworzyć nowe prawo religijne, poproszono mnie, bym brał udział w tych spotkaniach. Nic nie wskórała ni komisja, ni ja; uchwalono prawo bardzo restrykcyjne, działające wstecz. Lecz poznałem prawników, a generał przedłużył mi zwierzchnictwo w zakonie. Zaangażowałem więc Rosjankę i była to dobra decyzja, choć Ministerstwo Sprawiedliwości kilka razy odmówiło nam powtórnej rejestracji. Wówczas wspólnie podjęliśmy decyzję, że podajemy ministerstwo do Trybunału Konstytucyjnego. Zarejestrowano nas, lecz ktoś musiał za to zapłacić. Zapłaciłem ja kilkukrotną odmową wizy. Ale ponieważ mamy rejestrację, kolegium św. Tomasza ma prawa szkoły państwowej, co ważne dla studentów. 

Czuł Ojciec narastająca niechęć? 

– Nie tylko jeśli chodzi o katolików. Czułem tężejącą sytuację. Schyłek ledwie co rozpoczętej drogi do demokracji zaczął się, moim zdaniem, w czasie ostrzelania parlamentu przez Borysa Jelcyna w październiku 1993 r. Od tego czasu demokratyczna Rosja zsuwa się w dół, a podnoszą się tendencje imperialne. 

Cerkiew bała się zrazu lepszego przygotowania księży katolickich niż jej duchownych. Myślę, że miała rację, choć w rosyjskich seminariach katolickich przygotowanie nie było najlepsze. Mnie samemu wydawało się, że będziemy posądzani o prozelityzm przez sam fakt bycia w Rosji. I rzeczywiście tak było, choć sam nie widziałem propagandy katolicyzmu wśród prawosławnych. Mieliśmy kontakty z Rosjanami, nawet z takimi, którzy nie byli ochrzczeni. Niektórzy z nich chrzcili się u nas. Lecz to nie wynikało z prozelityzmu. Do tej pory jestem w kontakcie z paniami, które poszły po chrzest do Cerkwi, ale wcześniej chciały się do tego przygotować. W Cerkwi czegoś takiego nie było, więc trafiły do katolików. W tym sensie są katoliczkami, choć nikt ich nie naciskał. Dla znanych mi Rosjan nie oznacza to odejścia od prawosławia. Lecz to nie są masy, a i kontakty z prawosławnymi nie ograniczały się do takich ludzi. Poznałem życzliwych księży prawosławnych, choć to z pewnością margines. 

Jak zmieniła się Cerkiew? 

– Głównie zmieniła się jej struktura. W każdej diecezji jest seminarium, mają sporo powołań, sporo mnichów. Rosja i ZSRR to kraje, gdzie ideologia zawsze była ważna; przed rewolucją bolszewicką i po upadku komunizmu to sojusz ołtarza z tronem. W katolicyzmie też to było, lecz chyba słabsze, bez tak totalnej identyfikacji. Kraje z przewagą prawosławia zbliżają się do wyznaniowych. 

W dzisiejszej Rosji prawosławie odgrywa rolę elementu jednoczącego. Jak głęboko to sięga, to już inna sprawa, lecz to jedyna ideologia. Państwo i Cerkiew potrzebują się nawzajem. Nowe prawo, powstałe pod wpływem Patriarchatu, zapisało tzw. wyznania tradycyjne w Rosji. Nie ma wśród nich katolicyzmu. Putin, który przedstawia się jako wierzący – zresztą ochrzczony jako dziecko – wzmocnił rolę Cerkwi. Lecz jak głęboko wnika ona w społeczeństwo – nie wiem. Natomiast wystarczy zapytać Rosjanina – nawet nie ochrzczonego – o jego wyznanie, odpowie bez wahania, że jest prawosławny. 

W końcu wyrzucają Ojca z Rosji. 

– Oficjalnie nie wiem, dlaczego. Nieoficjalnie – szpieg Watykanu, choć tego nie ma na piśmie. Gdy trzeci raz odmówiono mi wizy, słyszałem jakieś mętne sugestie. 

Rozumie Ojciec Rosję? 

– Nawet Rosjanie mówią, że ich kraju rozumem nie pojmiesz. 

Trzeba się Rosji bać? 

– Nie. Trzeba ją traktować normalnie. To znaczy – nie dokuczać, nie kpić, nie uważać za kraj zacofany i europejską drugą ligę, ale też nie umizgiwać się, nie stosować taryfy ulgowej. 

W dzisiejszej Rosji prawosławie odgrywa rolę elementu jednoczącego. Jak głęboko to sięga, to już inna sprawa, lecz to jedyna ideologia. Państwo i Cerkiew potrzebują się nawzajem

Myślę, że Rosja zmierza w kierunku, który jest zapowiadany od dłuższego czasu – ma być mocarstwem, silnym krajem z silną władzą, niekoniecznie demokratyczną. Trzeba to przyjąć do wiadomości, a nie chować głowy w piasek. Lecz by od razu się bać?! Strach zaburza ogląd rzeczywistości. Rosję po prostu trzeba traktować poważnie, nie stosując taryfy ulgowej, a biorąc pod uwagę jej potencjał. Mówiąc to, nie mam na myśli tylko dwustronnych relacji polsko-rosyjskich. Polska jest częścią UE i NATO. Musi działać z nimi i w wewnętrznych pertraktacjach, i w kontaktach z Rosją, tak politycznych, jak i gospodarczych. Chyba należy się przeciwstawiać próbom wbicia klina – na zasadzie divide et impera – od której nie ucieka i współczesna Rosja. Jej zależy na UE. Przygotowuje jednak chyba wariant zapasowy – szantażowy? – alianse azjatyckie. Wszyscy są tego świadomi… Pragmatyczne zatem i konsekwentne działania są nieodzowne… 

Warto było jechać? 

– Warto, bo wiele widziałem, doświadczyłem. A że nie było łatwo? Kto obiecywał mi, że będzie łatwo? 

Odniósł Ojciec sukces? 

Wesprzyj Więź

– Nie traktuję tego w ten sposób, choć rejestracja jezuitów to chyba jakiś sukces. Z punktu widzenia moich zainteresowań filozoficznych to chyba nie był najlepszy czas. Lecz kiedyś zdecydowałem się na taką drogę życiową. Wszystko. 

Druga część rozmowy, która ukazała się pierwotnie w miesięczniku „Przegląd Powszechny” nr 1/2009 pod tytułem „Dylematy… i nie tylko”. Pierwszą część, o Kościele w Polsce, można przeczytać tutaj

Stanisław Opiela, ur. 1938, był prowincjałem wielkopolsko-mazowieckim jezuitów w latach 1985-1991, w stanie wojennym kapelanem obozu internowanych w Białołęce; w roku 1982 reaktywował „Przegląd Powszechny”. Potem, na początku lat 90. odtworzył zakon jezuitów w Rosji po 172 latach delegalizacji i został sekretarzem rosyjskiego episkopatu. Zmarł 29 czerwca 2020 r. w Warszawie. Miał 82 lata

Podziel się

Wiadomość