Pamiętajmy, że ofiarą największego mordu wojennego na Starym Kontynencie po zakończeniu drugiej wojny światowej padła europejska społeczność muzułmańska.
Ćwierć wieku minęło od zbrodni w Srebrenicy. W dobie polaryzacji, zimnej wojny plemion, internetowej „bańkokracji”, memowych wzmożeń o „islamskim najeździe na Europę”, niepokornych i niepoprawnych politycznie tweetów o tym, jak „tylko prawda jest ciekawa” warto jednak znać miarę rzeczy. I zwyczajnie pamiętać, że ofiarą największego mordu wojennego na Starym Kontynencie po zakończeniu drugiej wojny światowej padła europejska społeczność muzułmańska.
Ludzie, których 25 lat temu zaczęto metodycznie zabijać, nomen omen w przeddzień święta Apostołów Piotra i Pawła według kalendarza juliańskiego, a zgodnie z rachubą gregoriańską – w dzień wspomnienia św. Benedykta z Nursji, patrona Europy, żyli w Bośni, nieodłącznej części naszego kontynentu, od wielu wieków. Wszyscy z nich byli u siebie i w swoim ojczystym domu. Zginęli od kul oprawców niemal na oczach całego świata, który w „szalonych latach dziewięćdziesiątych” optymistycznie patrzył w przyszłość i razem z Francisem Fukuyamą, cieszył się z globalnego triumfu liberalnej demokracji.
Mieszkańców Bośni zgładzono w lipcu 1995 roku z tego samego powodu co polskich oficerów w Katyniu i Miednoje w roku 1940 oraz przedstawicieli naszego życia politycznego i kulturalnego w Palmirach rok później – tylko dlatego, że byli, kim byli. Dlatego, że nosili imiona Muharem i Alija, a nie Dragan i Milutin. Dlatego, że mieli w domach zielone proporczyki z półksiężycem i arabskimi inskrypcjami, a nie serbskie „trobojki” z hasłami zapisanymi złoconą cyrylicą.
Pamiętajmy i nie milczmy o tych tysiącach ofiar zabitych tak niedawno w samym środku Europy, aby – jak w Ewangelii – nie wołały o nich już tylko kamienie.
Przeczytaj także: Człowiekowi, który zmieniał świat. O bośniackiej misji Tadeusza Mazowieckiego