Szybko zdałem sobie sprawę, że mam przed sobą rozmówcę szczególnego. Wstęp do książki „Nie ma wiary bez pytań”.
Pamiętam, że byłem zmęczony. Problemami w życiu osobistym i pracą, która raz za razem dotykała bolesnych wewnątrzkościelnych tematów. Wtedy właśnie – późną zimą 2019 roku – Wydawnictwo „Więź” zaproponowało mi zrobienie rozmowy rzeki z ks. Andrzejem Pęcherzewskim, od wielu lat zaprzyjaźnionym z naszą redakcją. Akurat kończyłem pracę nad książką z o. Wacławem Oszajcą – pomysł ten wydał mi się więc interesujący, także jako nieformalne przedłużenie rozmyślań nad wiarą i niewiarą, którymi żyłem od miesięcy. Zadzwoniłem i umówiłem się z moim Rozmówcą, że przyjadę do niego nad morze na jeden z kwietniowych weekendów, niejako na „zapoznanie”.
Nie znałem wcześniej księdza Andrzeja, wiedziałem tylko, że jest proboszczem w Dąbkach (z Warszawy to całodzienna wyprawa pociągiem!) i terapeutą. Szybko zdałem sobie sprawę, że mam przed sobą człowieka szczególnego i niepozornego. Szczególnego – bo mówimy o księdzu, którego ciężko zgorszyć pytaniem o sens wiary, o księdzu obeznanym we współczesnej teologii, swobodnie nawiązującym do przeczytanego właśnie tekstu z „Gazety Wyborczej” i cytującym często Freuda, wywieszającym poza tym w parafialnej gablotce wycinki z „Tygodnika Powszechnego”. Niepozornego – bo chodzi przecież o proboszcza z niewielkiego nadmorskiego kurortu, funkcjonującego poza wielkimi centrami społecznymi, kulturalnymi i kościelnymi. Okazało się, że z Dąbek nierzadko widać więcej niż z nich. Paradoks? Być może. Jeden z wielu, które czytelnik znajdzie w tej książce.
Równie szybko też, jak mi się wydaje, znaleźliśmy wspólny język. Mimo różnicy co najmniej jednego pokolenia między nami czytaliśmy podobnych teologów i mistrzów duchowości (na czele z Thomasem Mertonem). Z drugich odwiedzin – tych właściwych, jesienią, gdy nagrywaliśmy rozmowy – zapamiętałem zwłaszcza bujany fotel, w którym siedział mój Rozmówca, płonący niekiedy kominek, długie momenty ciszy, której pozwalaliśmy wybrzmieć między kolejnymi pytaniami, wieczorne spacery nad morze. A także swobodną atmosferę wymiany myśli, biegnących od krytycznej oceny wielu działań instytucji Kościoła, poprzez namysł nad relacją nauki i wiary, aż do próby zrozumienia współczesnej religijności. Nieraz zresztą odpowiedzi Księdza autentycznie mnie zaskakiwały i zbijały z tropu.
Żeby być w harmonii z Bogiem, trzeba najpierw być w harmonii z życiem, a oczekując świata przyszłego, warto zanurzyć się w tym, który jest dostępny tu i teraz
Żartowaliśmy później, że dla księdza Andrzeja ten tydzień miał w sobie coś z jego własnej psychoanalizy. Dla mnie był czasem intelektualnego pobudzenia i – co równie ważne, choć pozornie sprzeczne – wewnętrznego wyciszenia. Bez niego nie można odbywać pasjonującej podróży w głąb siebie i prowadzić całodniowych rozmów na tematy – nazwijmy to – najistotniejsze.
Wśród nich jeden obszar pozostaje mi najbliższy, a pomijany – i w Kościele, i w społeczeństwie – prowadzi do nieszczęść. To prezentowana przez mojego Rozmówcę bliskość realiom życia – przejawiająca się choćby w jego trzeźwym osądzie rzeczywistości (w naszych rozmowach wychodziłem nieraz, przyznaję, na pięknoducha) oraz w powtarzanej niemal jak mantra zasadzie, że „łaska buduje na naturze”. Zresztą nie chodzi tylko o bliskość codzienności, o nieuciekanie od niej, ale też – a może przede wszystkim – o umiejętność smakowania życia, zachwytu nim, przyjmowania go takim, jakim ono jest, o uznanie, że świat nie stał się niechcianym dzieckiem Boga, zaś życie to dobry, cudowny wręcz pomysł!
Przychodzą mi na myśl dwa nawiązania, błyski. Ujmująca postawa papieża Jana XXIII, powtarzającego, że chciałby żyć jak najdłużej, bo kocha życie, i polecającego rzymianom w słynnym przemówieniu na rozpoczęcie Soboru, by ci po powrocie do domu po prostu ucałowali od niego swoje dzieci i okazali im czułość. A także krótki wers z jednego z mniej znanych utworów Czesława Miłosza. „Moja pobożność jest być może wdzięcznością pogodnego ciała, za oddech, za rytm krwi, za wszystko” – notował Noblista w 1984 roku.
A jeśli, powie ktoś, ten świat nie wystarcza i pojawia się tęsknota za „drugą przestrzenią”? Mój Rozmówca nie neguje takiej postawy, mówi nawet o tym, że zadaniem zarówno psychoanalizy, jak i religii powinno być nieustanne, mozolne dociekanie, co znajduje się pod podszewką dostępnej nam rzeczywistości.
Od siebie dodałbym tylko jedno wtrącenie: żeby być w harmonii z Bogiem, trzeba najpierw być w harmonii z życiem, a oczekując świata przyszłego, warto zanurzyć się w tym, który jest dostępny tu i teraz. Ostatecznie nawet jeśli nie ma żadnej podszewki świata, to i tak jesteśmy przecież my, zdziwieni i oszołomieni istnieniem.
***
Na koniec pozwolę sobie na podziękowania. Dziękuję przede wszystkim Czarkowi Gawrysiowi, pomysłodawcy książki, jej „dobremu duchowi” i finalnie redaktorowi materiału, za bardzo dobrą współpracę i zaufanie położone we mnie. Słowa podziękowania kieruję również do wszystkich, którzy pracowali nad książką – od spisywania rozmów, poprzez opracowanie graficzne, okładkę i zdjęcia, aż po dbałość o stronę językową książki i życzliwe wskazówki – a także w kierunku współpracowników i przełożonych z „Więzi”, którzy okazali mi czysto ludzkie wsparcie i wyrozumiałość w ostatnich miesiącach. Efekt pracy dedykuję moim Rodzicom, bezpośrednim sprawcom mojego osobistego cudu, czyli życia.
Wstęp do książki „Nie ma wiary bez pytań”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2020
Przeczytaj też fragment „Świecki swój rozum ma” oraz wstęp ks. Andrzeja Pęcherzewskiego.
Przeczytalem z zainteresowaniem Pana artykul. Jest naladowany taka fajna pozytywna energia. Dane mi bylo spotkac w moim zyciu kilka bardzo fascynujacych osob i te spotkania pozostaja dla mnie takim turbodoladowaniem w codziennym kieracie. Moge sobie wyobrazic, ze u Pana bylo podobnie. Tym bardziej dziekuje za to swiadectwo! A ten fragment „Swiecki swoj rozum ma” to przyklad glebokiej i przede wszystkim dojrzalem refleksji nad nasza wiara w obecnej Polsce. Bardzo mnie zbudowal. Bog zaplac!