Zima 2024, nr 4

Zamów

Eucharystia nie wyklucza

Jeśli możliwości uczestnictwa w liturgii pozbawieni są wszyscy, którzy chcieliby i mają prawo w niej uczestniczyć, to celebracja takiej Eucharystii – z udziałem tylko niektórych – staje się jej zaprzeczeniem.

W związku z pandemią koronawirusa od początku marca br. mamy do czynienia w różnych krajach z „zamykaniem kościołów”. Jest to określenie dość umowne. W Polsce zazwyczaj oznaczało nie tyle ich zamknięcie (faktycznie zamknięto tylko pewną część spośród kościołów, niektóre zaś przeciwnie – pozostawiano otwarte dłużej niż w poprzednim okresie), ile fakt, że przestano w nich sprawować publicznie Mszę św.

Księża bynajmniej Mszy nie przestali odprawiać, celebrowali ją jednak bądź to samotnie, bądź w (zazwyczaj znacznie) uszczuplonym gronie wiernych. Zgodnie z sanitarnymi rozporządzeniami władz państwowych liczba uczestników nabożeństw została początkowo ograniczona do 50 osób, a następnie do 5 osób; aktualne zaś przepisy stanowią, że poza celebransem i asystą liturgiczną w kościele może przebywać maksymalnie 1 osoba na 15 metrów kwadratowych jego powierzchni. Skutkiem tych ograniczeń jest też gwałtowny wzrost liczby transmisji celebracji liturgicznych przez media.

Msza bez ludu?

Choć pozornie wydają się to sprawy o charakterze czysto zewnętrznym względem liturgii, to ich implikacje dotykają w wielu punktach samej istoty sprawowanego misterium. Nie dziwi więc, że przy tej okazji pojawiały się krytyczne głosy teologów. A wśród nich: argument, że koronawirus obnażył również i to, że w Kościele katolickim eklezjologia i teologia liturgii II Soboru Watykańskiego przepadły pod zwałami starych, klerykalnych schematów myślenia.

Pytano na przykład o sens celebracji Eucharystii bez zgromadzonego ludu, skoro jest on o wiele istotniejszy dla Eucharystii niż nawet chleb i wino. Zauważano, iż praktyka celebracji sine populo (bez udziału ludu) godzi w fundamenty teologii liturgii sformułowane na II Soborze Watykańskim i cofa sakramentologię do koncepcji trydenckich, itp. Niejedną kontrowersję budziła też kwestia transmisji i jej wzajemnego oddziaływania z liturgią.

Jest w tych zarzutach sporo racji, choć pewnie niejedną kwestię inaczej bym sformułował. Wskazywane problemy natury teologicznej wiążą się z wzajemną relacją pomiędzy liturgią a Kościołem, dlatego trzeba najpierw naszkicować ich tło.

Gdy schodzicie się w Kościół…

W drugiej części 11 rozdziału Pierwszego listu św. Pawła do Koryntian Apostoł przekazuje wiernym pouczenia w sprawie istotnych reguł odnoszących się do wspólnych zebrań – „gdy schodzicie się razem jako Kościół” (1 Kor 11,18). Warto zwrócić uwagę na to sformułowanie, które dosłownie brzmi „schodzić się w Kościół”. Nie ma wątpliwości, że chodzi tu o celebrację Eucharystii.

Potwierdzenie mamy dwa wiersze dalej, choć, niestety, nie jest to oczywiste w przekładzie: „gdy się zbieracie, nie ma u was spożywania Wieczerzy Pańskiej” (1 Kor 11,20). W dosłownym tłumaczeniu początek tego zdania brzmiałby: „gdy się schodzicie na to samo…”. Wyrażenie zaś schodzić, gromadzić się „na to samo” (gr. epi to auto) używane było przez pierwszych chrześcijan jako synonim Eucharystii – podobnie jak „Wieczerza Pańska”, „łamanie chleba” itd.

Mamy więc w tym zdaniu dwa określenia używane przez pierwszych chrześcijan dla nazwania tej samej rzeczywistości. Dlaczego jednak św. Paweł jak gdyby je sobie przeciwstawiał? Czy wyłaniający się w ten sposób sens zdania – kiedy celebrujecie Eucharystię, nie ma u was celebracji Eucharystii – nie jest pozbawiony logiki?

Zastosowane przez Apostoła paradoksalne sformułowanie służy tutaj uwypukleniu prawdy o istotnym wymiarze Eucharystii, którego zaniedbanie powoduje, że sprawowana celebracja nie zasługuje wręcz na miano Wieczerzy Pańskiej. Św. Paweł podkreśla, że tym, co unieważnia Eucharystię jest brak jedności zgromadzenia, dzielenie uczestników na równych i równiejszych, zachowania wykluczające ze wspólnoty: jeśli „gromadzicie się w Kościół”, a „są między wami podziały” (1 Kor 11,18), co przejawia się np. w tym, że każdy „zabiera się do własnego jedzenia” (1 Kor 11,21), to trudno takie zgromadzenie nazwać Eucharystią! Wskazuje to raczej na „pogardę dla Kościoła Bożego i pohańbienie ubogich” (1 Kor 11,22).

Eucharystia jest tożsama z Kościołem

Mamy w tych słowach Apostoła wyraźne świadectwo, że dla pierwszych chrześcijan Eucharystia jest tożsama z Kościołem. Jak zauważają badacze wczesnochrześcijańskiej literatury, w pierwszych trzech wiekach słowo Ekklesia (które tłumaczymy jako „Kościół”) oznacza zawsze zgromadzenie liturgiczne lub – drogą rozszerzenia tego pojęcia – tych, którzy mają prawo do brania w nim udziału.

To dopiero później, kiedy chrześcijaństwo zaczęło być postrzegane w analogii do innych religii i z czasem uznane przez Cesarstwo Rzymskie za legalną religię, termin „Kościół” stopniowo coraz częściej był odnoszony do instytucji religijnej czy szeroko pojętej społeczności jej wyznawców. A po następnych kilku stuleciach słowo to było już powszechnie rozumiane w sensie swoistej organizacji religijnej (niestety, nierzadko również w traktatach teologicznych i katechizmach).

Ale wróćmy do rozważań Apostoła… Aby adresatom swego listu lepiej uzmysłowić tę tożsamość Eucharystii i Kościoła, św. Paweł posługuje się obrazem ciała. Dobitnie wyraził to już w poprzednim rozdziale: „Chleb, który łamiemy, czyż nie jest udziałem w Ciele Chrystusa? Ponieważ jeden jest chleb, przeto my, liczni, tworzymy jedno Ciało. Wszyscy bowiem bierzemy z tego samego chleba” (1 Kor 10, 16-17). Teraz zaś przywołuje słowa ustanowienia Eucharystii wypowiedziane przez Chrystusa podczas Ostatniej Wieczerzy: „To jest Ciało moje za was wydane. Czyńcie to na moją pamiątkę!” (1 Kor 11, 24), by za chwilę rozwinąć obraz Kościoła jako Ciała Chrystusa (1 Kor 12,12-30). Podkreśla też wartość i niezastąpioność każdego wiernego uczestniczącego w eucharystycznym zgromadzeniu oraz ich komplementarność: „Gdyby całość była jednym członkiem, gdzież byłoby ciało? […] Nie może więc oko powiedzieć ręce: «Nie jesteś mi potrzebna», albo głowa nogom: «Nie potrzebuję was». Raczej nawet niezbędne są dla ciała te członki, które uchodzą za słabsze” (1 Kor 12,19-22).

Ciało Chrystusa – i Chleb, i Kościół

To właśnie ze względu na fundamentalne znaczenie eklezjalnego wymiaru Eucharystii, św. Paweł – piętnując praktyki Koryntian godzące w ten wymiar – nie zawahał się użyć mocnego stwierdzenia: „Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało, wyrok sobie spożywa i pije” (1 Kor 11,28-29).

Ponieważ w historii chrześcijaństwa słowa te najczęściej przywoływane były w kontekście sporów o rzeczywistą obecność Chrystusa pod konsekrowanymi postaciami chleba i wina, przyzwyczailiśmy się widzieć w nich przede wszystkim napomnienie do rozróżniania konsekrowanej Hostii od zwykłego chleba oraz należytego szacunku oddawanego eucharystycznym postaciom. Oczywiście, jest to również prawda. Ale cały kontekst wypowiedzi Apostoła wyraźnie wskazuje, że nie ten aspekt miał w niej przede wszystkim na uwadze, lecz chodziło mu głównie o podkreślenie rangi zgromadzonego na Eucharystii ludu–Kościoła oraz stosowne do tej rangi traktowanie zgromadzenia przez wiernych.

Wokół tego Pawłowego obrazu Ciała Chrystusa zbudowana była w przeważającej mierze wczesnochrześcijańska teologia Kościoła i Eucharystii oraz wzajemnej relacji obu tych rzeczywistości. Dla chrześcijan pierwszych wieków celebracja Wieczerzy Pańskiej – sprawowana po szabacie, w Dzień Pański – była epifanią Kościoła, empirycznym wyjawieniem go jako zgromadzenia ludu Bożego nowego przymierza w Chrystusie. Była takim zgromadzeniem, w którym Kościół się realizuje i pozwala doświadczać, które zatem jest wyrazem jego jedności i przedstawia jego pełnię.

Widzialnym i namacalnym znakiem faktu, iż są jednym Kościołem–Ciałem Chrystusa było dzielenie się jednym przemienionym Chlebem–Ciałem Chrystusa. Znakiem jedności z tymi wiernymi, którym okoliczności uniemożliwiały przybycie na liturgiczne zgromadzenie (chorymi, więźniami, itp.) były specjalnie zostawiane dla nich części Świętych Darów – zaniesienie ich im potwierdzało, że są członkami Kościoła–Ciała Chrystusa, bez których to Ciało byłoby niepełne, okaleczone.

Warto tu podkreślić, że w starożytności wszyscy uczestnicy Eucharystii przystępowali do Komunii – a ściślej rzecz biorąc: wszyscy uczestnicy drugiej części celebracji eucharystycznej. Pokazuje nam to wyraźnie, że w ówczesnej świadomości współuczestnictwo w Komunii jest równoznaczne z Kościołem. Ci, którzy do Kościoła w pełnym sensie nie należeli – przygotowujący się do chrztu katechumeni czy (czasowo) z Kościoła wyłączeni (właśnie: ekskomunikowani) pokutnicy – byli dopuszczani jedynie do pierwszej części celebracji: liturgii Słowa Bożego. Po tej części następowała modlitwa za nich i diakon wzywał ich do opuszczenia zgromadzenia wiernych.

Średniowiecza redukcja

Wiele przyczyn złożyło się na to, że w średniowieczu świadomość tej tożsamości zgromadzenia eucharystycznego i Kościoła została zagubiona. Niewątpliwie pewien wpływ na to miała wspomniana tu już zmiana rozumienia terminu „kościół”. W znacznie większym stopniu jednak fakt, iż ówcześni teologowie ograniczyli swoje zainteresowania (m. in. za sprawą pojawiających się wówczas heretyckich poglądów) właściwie do jednego tylko aspektu Eucharystii: do sposobu, w jaki dokonuje się przemiana chleba i wina. Skutkowało to również podkreślaniem wielkiej różnicy pomiędzy stanem kapłańskim a resztą wiernych.

W wyniku tego skoncentrowania się jedynie na konsekrowanych postaciach, eucharystyczny Chrystus został w praktyce niemal urzeczowiony, sprowadzony do jakiegoś (supercennego, ale jednak) przedmiotu, a ksiądz w potocznym mniemaniu był dość powszechnie postrzegany jako swego rodzaju religijny magik, który za pomocą odpowiednich formuł i rytuałów potrafi zamienić chleb i wino w Ciało i Krew Chrystusa (o czym chociażby świadczy fakt, iż zwrot „hocus pocus” wziął się od łacińskich słów „Hoc est Corpus” – „To jest Ciało”).

Ranga zgromadzenia ludu Bożego zniknęła z pola widzenia. Udział wiernych w liturgii eucharystycznej rozumiany był jako – nakazana przez monarchiczną świętą władzę – pobożna praktyka, ograniczająca się do asystowania przy dokonywanym przez księdza cudzie i adorowania Świętych Postaci. Tak bardzo podkreślano w nauczaniu ludzką niegodność, że praktycznie nikt poza księdzem nie przystępował do Komunii.

Przywracanie w teologii Eucharystii należnej rangi zgromadzeniu ludu Bożego zaczęło się w refleksji katolickiej tak na dobre dopiero w XX wieku

W tej średniowiecznej koncepcji uczestnictwo w liturgii słowa i liturgii eucharystycznej niczym istotnym się dla wiernych nie różniło, zacierała się więc również różnica pomiędzy jedną i drugą częścią mszy. W świetle tradycyjnych kryteriów, jako nieprzystępujący do Komunii, uczestnicy celebracji właściwie nie należeli do Kościoła, z którym coraz częściej był utożsamiany ksiądz.

W związku z tą redukcją eklezjalnego wymiaru Eucharystii, jaka dokonała się w świadomości średniowiecznego katolicyzmu, może warto tu też wspomnieć o charakterystycznej zamianie w znaczeniu zwrotu „Ciało Chrystusa”. Dopiero bowiem od drugiej połowy XII wieku w odniesieniu do Kościoła zwrot „Ciało Chrystusa” zaczyna być opatrywany przymiotnikiem „mistyczne”. Jeśli takie określenie pojawiało się w poprzednich wiekach, to odnoszone było do Eucharystii. Od końca XII wieku – przeciwnie: dla odróżnienia Kościoła od Eucharystii (a właściwie od konsekrowanego Chleba).

Rezygnacja z celebracji?

Przywracanie w teologii Eucharystii należnej rangi zgromadzeniu ludu Bożego zaczęło się w refleksji katolickiej tak na dobre dopiero w XX wieku: wraz z tzw. ruchem liturgicznym i odnową eklezjologii związaną z II Soborem Watykańskim. Daleko jeszcze pod tym względem do zadowalających rezultatów. Pandemia – jak to zwykle bywa w sytuacjach ekstremalnych – pokazała tylko w ostrzejszych konturach to, co w normalnym czasie było często zawoalowane. Pozwolę sobie tu na kilka uwag na ten temat związanych z obecną sytuacją.

Jeżeli chodzi o celebracje sine populo, to wedle norm liturgicznych sprawa jest właściwie jasna: od czasu Vaticanum II celebracja taka traktowana jest jako ostateczność, którą winny uzasadniać poważne okoliczności. Wiem wprawdzie, że i w zwykłym czasie księża niejednokrotnie zbyt łatwo sięgają po tę ostateczność, jednak obecnie, jak by nie patrzeć, warunki są naprawdę wyjątkowe. Czyżby więc nie było sprawy? Cóż, wolałbym, żeby nawet w takich warunkach zgromadzenie ludu Bożego traktowane było poważniej.

Mimo że wiem, iż wedle kościelnych przepisów jest to dopuszczalne, to źle odbieram sprawowanie przez księży mszy sine populo w sytuacji, kiedy ogromna większość wiernych z założenia i nie z własnej winy pozbawiona jest możliwości uczestniczenia w celebracji Eucharystii. Pomijając nawet względy teologiczne, nie uważam, żeby w tak trudnym położeniu, w jakim wszyscy się znaleźliśmy, tego typu postępowanie duszpasterzy było z ich strony fair w stosunku do reszty wiernych. Moim zdaniem wystawia to złe świadectwo ich poczuciu komunii Kościoła. Czy dobrym przykładem empatii i solidarności nie byłaby dobrowolna rezygnacja z takich celebracji?

Dlaczego św. Augustyn przestał przystępować do Komunii

Kiedy się nad tym zastanawiałem, jako punkt odniesienia niejednokrotnie przychodził mi na myśl znamienny, lecz rzadko wspominany fakt z życia św. Augustyna, w V wieku biskupa Hippony w Afryce Północnej, wielkiego doktora Kościoła, jednego z tych ludzi, którzy najbardziej zaważyli na doktrynie katolickiej. Otóż kiedy św. Augustyn czuł zbliżającą się śmierć, przestał przystępować do Komunii, niejako sam siebie „ekskomunikował”. W ostatnich dniach swego życia biskup Hippony chciał w ten sposób wyrazić swą solidarność z publicznymi grzesznikami, którzy do Komunii nie są dopuszczani, pragnął doświadczyć cierpienia tych, którzy od sakramentalnej Komunii są oddzieleni, spotkać Chrystusa w ich głodzie i pragnieniu kościelnej Komunii.

Warto tu może nadmienić, że o tym zdarzeniu z życia Augustyna wspomniał kard. Joseph Ratzinger, przedstawiając w 1983 r. referat o relacjach pomiędzy Eucharystią a communio na spotkaniu formacyjnym księży w Sanktuarium Miłości Miłosiernej w Collevalenza. Do zgromadzonych księży późniejszy papież mówił o wstrząsającym wrażeniu, jakie wywiera ta postawa Augustyna, zwłaszcza w kontekście jego pism ukazujących Kościół jako tajemnicę komunii z Ciałem Chrystusa. Dodał, iż im częściej ją rozważa, tym więcej daje mu ona do myślenia.

Kiedy św. Augustyn czuł zbliżającą się śmierć, przestał przystępować do Komunii. W ostatnich dniach swego życia biskup Hippony chciał w ten sposób wyrazić swą solidarność z publicznymi grzesznikami

Nie ma sensu zestawiać tej postawy św. Augustyna z oficjalnym głosem przedstawicieli Kościoła w Polsce, z tymi wszystkimi dyspensami, apelami, wskazaniami, czy nawet zachętami, zza których wyziera prawniczy chłód instytucji. Jeśli chodzi o świadomość tego, czym jest kościelna wspólnota, rzeczywistości te dzieli bowiem po prostu przepaść.

Ale często nie wyglądało to dużo lepiej także w przypadku zaobserwowanych w trakcie epidemii inicjatyw duchownych, o których myślę z sympatią. Patrząc na wypowiedzi i działania księży chcących okazać zrozumienie ciężkiej sytuacji wiernych pozbawionych dostępu do sakramentów – nie wątpię, że wynikające z autentycznej troski i pragnienia okazania solidarności – trudno mi było czasem powstrzymać wręcz odruchy wściekłości. Bardziej niż współodczuwanie, przebijało z nich bowiem poczucie wyższości i litość. Towarzyszyło im z reguły przekonanie, że oni sami są w lepszej sytuacji, bo – choć nie w warunkach, do jakich są przyzwyczajeni – to jednak mają pełny dostęp do sakramentów.

Zazwyczaj trudno było dostrzec w ich wypowiedziach i gestach nawet cień świadomości, że sprawowanej przez nich Eucharystii z powodu braku wiernych brakuje czegoś fundamentalnego pod względem sakramentalnym. Miało się wrażenie, że ten brak wiernych postrzegany jest bardziej w kategoriach dyskomfortu z powodu braku lub skromności audytorium. Że już nie będę się rozwodził o zauważalnych przy tej okazji prezentacji poważnych brakach w rozumieniu teologii kapłaństwa wszystkich ochrzczonych…

„Nie ma u was Wieczerzy Pańskiej”

Niewątpliwie do postawy św. Augustyna bliżej jest grupie młodych księży francuskich, których propozycja została upubliczniona w ostatnich dniach. Postulują oni, by w czasie pandemii nie sprawować Eucharystii, a jedynie Liturgię Słowa, gdyż „dopóki wszyscy nie będziemy mogli zgromadzić się na Eucharystii, to taka Eucharystia jest wypaczeniem nakazu Chrystusa: «Czyńcie to na moją pamiątkę»”, a Komunia święta nie może być przeznaczona tylko dla księży i mieszkańców domów zakonnych. Zdaniem tych księży konieczna jest solidarność wynikająca z chrztu. W argumentacji odwołują się oni do teologii Vaticanum II i papieża Franciszka.

Muszę przyznać, że choć wszystkich szczegółów tej propozycji francuskich księży nie znam, to jest mi ona bliska. Skoro nie można w normalny sposób sprawować liturgii, uważam za wskazane zrezygnowanie z wszelkich celebracji eucharystycznych (tej generalizacji nie należy jednak absolutyzować, bo jest tu kilka problemów, które wymagałyby odrębnego rozważenia, np. kwestia liturgii biskupich). Taki „post eucharystyczny” niewątpliwie wierniej wyrażałby teologię Eucharystii, lepiej oddawałby sedno tego, o co w Eucharystii chodzi, niż stan obecny, gdy – dzieląc wiernych na równych i równiejszych – Eucharystia staje się wręcz zaprzeczeniem swojej istoty (waham się przed użyciem tu słowa „profanacja”, choć mam wrażenie, że byłoby na miejscu).

Rzecz jasna, doskonale wiem, że według scholastycznych rozstrzygnięć ta nienormalna liturgia Mszy św. odprawiana aktualnie w naszych kościołach jest sprawowana ważnie i wszystko odbywa się z grubsza w zgodzie z prawem kanonicznym (w końcu większość z tych zapisów została sformułowana w czasach panowania redukcjonistycznej koncepcji Eucharystii i zagubienia świadomości jej eklezjalnego wymiaru). Tyle że kiedy czytam Pierwszy list św. Pawła do Koryntian i zastanawiam się, jak na tę obecną sytuację spojrzałby Apostoł, to przypuszczam, że miałby w nosie te scholastyczno-kanoniczne rozstrzygnięcia. Powiedziałby prosto i dosadnie: „nie ma u was Wieczerzy Pańskiej” (11,20), „gdyby całość była jednym członkiem, gdzież byłoby ciało?” (12,19), „poczekajcie jedni na drugich!” (11,33), „kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało, wyrok sobie spożywa i pije” (11,29)…

„Poczekajcie jedni na drugich!”

Naturalnie sprawa nie dotyczy tylko księży i celebracji sine populo. W równym stopniu uwagi te odnoszą się do celebracji z liczbą uczestników mniej lub bardziej ograniczoną z racji pozaliturgicznych. Może nawet w większym stopniu do tych celebracji – bo sytuacja taka stwarza złudne wrażenie warunków zbliżonych do normalności. To zafałszowanie – paradoksalnie: tym większe, im bardziej rygory są łagodzone – powoduje zaś znaczne przyspieszenie erozji i tak nikłej świadomości eklezjalnego wymiaru Eucharystii.

W naszym podejściu do Eucharystii trzeba w końcu stanąć w prawdzie i przestać udawać, że fragment ręki czy nogi to jest całe ciało. I nic tu nie pomogą „partyzanckie” sposoby ominięcia przepisowych rygorów i np. ubranie nadliczbowych uczestników celebracji w komże, że to niby asysta liturgiczna. Bo kogo my właściwie w ten sposób chcemy oszukać? Najbardziej chyba siebie. Czyżbyśmy uważali, że jak do ramienia dołączymy kawałek wątroby (ewentualnie jeszcze prawe ucho i duży palec od lewej nogi), to już to będzie ciało?

Skoro nie można w normalny sposób sprawować liturgii, uważam za wskazane zrezygnowanie z wszelkich celebracji eucharystycznych

Inny przykład. Organizowanie w niektórych parafiach wielkiej liczby mszy niedzielnych (nawet po kilkadziesiąt!) – żeby w związku z państwowymi ograniczeniami liczebności zgromadzeń umożliwić obecność jak największej liczbie wiernych – najczęściej, niestety, także nie ma nic wspólnego z dowartościowaniem eklezjalnego charakteru Eucharystii. Z reguły to tylko pozornie jest celebracja z ludem. W rzeczywistości wierni są potraktowani nie jako lud Boży – fundamentalny wymiar Eucharystii, tylko jako klienci do taśmowego obsłużenia. A Ciało Chrystusa jest de facto ćwiartowane.

Powinno wreszcie do nas dotrzeć, że jeśli możliwości uczestnictwa w Eucharystii pozbawieni są wszyscy, którzy chcieliby i mają prawo w niej uczestniczyć, to celebracja takiej Eucharystii – z udziałem tylko niektórych – staje się jej zaprzeczeniem. I że w takiej sytuacji to właśnie do nas kieruje Apostoł swoje słowa: „poczekajcie jedni na drugich!”, „kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało, wyrok sobie spożywa i pije”.

Eucharystyczny post solidarności

Ktoś powie: „Łatwo mówić: poczekajcie. Ale ile można czekać? Przecież zapowiada się, że obecny stan może potrwać jeszcze bardzo długo. Czy zatem mamy być pozbawieni dostępu do Eucharystii rok albo i dłużej?”.

„A czemu nie? – mógłby mu odpowiedzieć chrześcijanin np. z Amazonii. – Może przydałoby się wam doświadczenie, które dla wielu naszych wspólnot jest normalnością, że na celebrację Eucharystii czeka się rok czy dwa… Może wtedy ostrożniej wypowiadalibyście się o wielu naszych problemach, a nie tylko doradzali z poziomu sytych?”.

Należy poszukiwać takich form celebracji, żeby nawet w najtrudniejszych warunkach sprawowanie Eucharystii nigdy nie odbywało się kosztem fundamentalnej dla niej roli zgromadzenia ludu Bożego

Niewątpliwie taki dłuższy „post eucharystyczny” – solidarność z tak wieloma naszymi siostrami i braćmi w ciężkim i długotrwałym doświadczeniu braku Eucharystii – bardzo dobrze by nam zrobił. Ale jego motywem nie może być post sam w sobie. Brak tak czy inaczej pozostaje brakiem. A tu powinno chodzić o ocalenie dobra.

Jeśli w parze z tym postem nie pójdzie odkrycie, dowartościowanie i pogłębienie teologii zgromadzenia eucharystycznego, to sam taki post może okazać się niszczący. Musi mu towarzyszyć głębokie przemyślenie istoty Eucharystii i poszerzenie wyobraźni w celu poszukiwania takich form celebracji, żeby nawet w najtrudniejszych warunkach sprawowanie Eucharystii nigdy nie odbywało się kosztem fundamentalnej dla niej roli zgromadzenia ludu Bożego. Po prostu z tego powodu, że wtedy staje się ona zaprzeczeniem samej siebie. A wcale przecież nie jest powiedziane, że aktualna pandemia jest ostatnią i że wkrótce po niej nie pojawią się następne, np. z bardziej długotrwałymi i dotkliwymi ograniczeniami…

Inne formy celebracji

Czy jednak znalezienie takich form jest możliwe? Jak najbardziej. Wręcz musi być możliwe, jeśli wezwanie Jezusa do sprawowania Eucharystii przez jego uczniów nie ma okazać się kłamstwem.

Można sobie wyobrazić sytuację, że Eucharystia celebrowana będzie nawet w skrajnie małym (ale nie jednoosobowym) gronie, ale będzie to w pełni Eucharystia całej wspólnoty, zorganizowana w taki sposób, żeby z sakramentalnego uczestnictwa w niej nikt nie był wyłączony. Do tego bowiem potrzebny jest przede wszystkim udział w ofiarowanym w tej Eucharystii Chlebie i Winie. Ksiądz mógłby więc – nawet w ramach obrzędów komunijnych – porozdzielać konsekrowany Chleb do uprzednio odpowiednio w tym celu przygotowanych rodzinnych (nawet podpisanych nazwiskiem) pojemników, które po skończonej celebracji – zachowując wszystkie wskazania sanitarne – odbieraliby przedstawiciele tych rodzin, zanosili swoim domownikom i po modlitwie rozdzielali im Komunię. Ważne, żeby uwzględnieni byli wszyscy, którzy chcą do Komunii przystąpić i nikt nie był wykluczony.

Wesprzyj Więź

Wbrew temu, co wielu z nas może się wydawać, do takiej praktyki nie potrzeba nawet specjalnie ustanowionych nadzwyczajnych szafarzy Komunii świętej (choć dobrze, żeby tacy byli). Taką możliwość dają wszak nawet obecnie obowiązujące przepisy liturgiczne, które mówią, że w razie potrzeby celebrans może jednorazowo upoważnić do rozdawania Komunii odpowiednich wiernych. Jest to możliwe praktycznie podczas każdej celebracji – tym bardziej w trakcie zarazy i dla swoich najbliższych!

Jeśli w parze z postem eucharystycznym nie pójdzie odkrycie, dowartościowanie i pogłębienie teologii zgromadzenia eucharystycznego, to sam taki post może okazać się niszczący

Proszę jednak nie traktować powyższych uwag jako projektu rozwiązania. To tylko szkic, wymagający sporo uzupełnień. Chciałem podkreślić, że ważniejsze jest gruntowne przemyślenie roli i rangi eklezjalnego charakteru Eucharystii. Bez tego podobne pomysły zbyt często traktowane są jako proste recepty, które w praktycznym zastosowaniu zadziwiająco łatwo zamieniają się w swoje przeciwieństwo.

A ze świadomością eklezjalnego wymiaru Eucharystii – oględnie rzecz ujmując – nie jest najlepiej. O czym zresztą, na przykładzie niektórych zwyczajów liturgicznych rozpowszechnionych w polskich kościołach, pisałem w „Więzi” na długo przed obecną pandemią (zob. np. tekst „Liturgia praktyczna czy teologiczna?”). „Eucharystyczny post” w pewnym stopniu wymuszony przez pandemię koronawirusa może być dobrą okazją do poprawy w tym względzie. Od nas zależy, czy i jak z niej skorzystamy.

Podziel się

Wiadomość