To jak zabawa w ciuciubabkę – raz „komisji” w sprawie ks. Jankowskiego nie ma, raz jest, w zależności od tego, kogo i do czego akurat gdańska kuria chce przekonać.
Zacząłem najpierw w tym tygodniu pisać komentarz o tym, że powołanie w Gdańsku diecezjalnej komisji do zbadania zarzutów stawianych ks. Henrykowi Jankowskiemu to dobry znak. Bo choć złych znaków jest w całej tej historii nadal więcej, a list kanclerza gdańskiej kurii do Barbary Borowieckiej wydawał się zachowaniem wymuszonym, to jednak był krokiem we właściwą stronę: ku prawdzie i sprawiedliwości.
Ks. Rafał Dettlaff poinformował bowiem w tym liście osobę zgłaszającą, że była w dzieciństwie wielokrotnie molestowana przez gdańskiego prałata, iż nuncjatura apostolska sformułowała wyraźne życzenie, aby archidiecezja gdańska przeprowadziła wyjaśnienie sprawy ks. Jankowskiego w trybie przewidzianym przez wytyczne Konferencji Episkopatu Polski – i „w związku z powyższym, została powołana komisja”. Radości towarzyszyło pewne zdziwienie, bo przecież ten sam kanclerz kurii pisał do tej samej osoby pół roku wcześniej, że „sprawa została zamknięta” (i o żadnej istniejącej „komisji” wówczas się nie zająknął).
Barbara Borowiecka nie została nigdy wcześniej poinformowana ani o powołaniu jakiejkolwiek komisji, ani o wyznaczeniu pełnomocników kurii do zajęcia się jej sprawą
Kwietniowy list ks. Dettlaffa został pozytywnie skomentowany w mediach przez osobę pokrzywdzoną i jej przedstawicielkę prawną. Barbara Borowiecka przekazała oświadczenie dla mediów: „Cieszę się bardzo, że kuria gdańska zdecydowała się – po tak długim czasie – na podjęcie działań w sprawie przestępstw popełnionych przez Henryka Jankowskiego. Mam nadzieję, że prace komisji przebiegną sprawnie i wszyscy poznamy niedługo ich rezultaty. Wiem, że tego oczekiwałby mój mentor, śp. ks. Jan Kaczkowski. Wiem także, że decyzję tę z radością przyjęło wielu członków polskiego Kościoła katolickiego. Wszyscy czekamy na rezultaty”.
Mec. Katarzyna Warecka stwierdziła natomiast: „Decyzja kurii nie ma wpływu na zainicjowane postępowanie sądowe przed Sądem Okręgowym w Gdańsku. Osobiście również mam nadzieję, że prace komisji przebiegną sprawnie i szybko poznamy ich rezultaty. Mam także nadzieję, że nie będą ograniczać się wyłącznie do Barbary Borowieckiej, ale obejmą także inne ofiary ks. Jankowskiego”.
Specjalnie dla „Więzi” pełnomocniczka pokrzywdzonej dodała: „Sądzę, że to ostatnia szansa Kurii na wyjście z twarzą z tej sytuacji i bardzo chciałabym się pozytywnie zaskoczyć widząc, jak Kuria faktycznie obiektywnie, skrupulatnie i całościowo rozlicza przeszłość ks. Jankowskiego”.
Tyle że szybko jednak nastąpił zwrot akcji.
„Powołano komisję”, która istnieje… od roku
Oto bowiem 22 kwietnia Katolicka Agencja Informacyjna opublikowała depeszę z informacjami pochodzącymi od oficjała Gdańskiego Trybunału Metropolitalnego, ks. Jerzego Więcka (przy tym trybunale ustanowiono komisję, o której mowa wyżej).
Ucieszyłem się, widząc ten komunikat, gdyż dwa dni wcześniej poprosiłem tegoż ks. Więcka o szczegóły dotyczące aktu powołania komisji, zakresu jej kompetencji i składu personalnego. Błyskawicznie otrzymałem jednak odpowiedź, że „Gdański Trybunał Metropolitalny nie jest upoważniony do ujawniania osobom trzecim jakichkolwiek informacji odnośnie toczących się postępowań na forum kościelnym”. Wyjaśniałem, że nie pytam przecież o informacje na temat toczącego się postępowania, ale dalszej odpowiedzi już nie było. Tymczasem KAI dostąpiła jednak zaszczytu otrzymania obszernej informacji oficjała gdańskiego trybunału.
Otoczenie abp. Głódzia – zwłaszcza kanoniści z kurii i trybunału – staje obecnie na głowie, aby wykazać, że ich szef nie złamał obowiązujących w Kościele norm postępowania
Jakież było więc moje zdumienie, gdy przeczytałem, że ks. Więcek twierdzi, iż – jak streściła to KAI – „komisja do zbadania sprawy ks. Jankowskiego została powołana już 18 marca 2019 r. Wówczas powołano pełnomocników, którzy byli gotowi rozmawiać z Panią Barbarą B. już 15 kwietnia 2019 r. W skład komisji wchodzą kanoniści, historyk i biegła psycholog”.
Nie tylko ja byłem zdumiony. „Barbara Borowiecka nie została nigdy wcześniej poinformowana ani o powołaniu jakiejkolwiek komisji, ani o wyznaczeniu pełnomocników kurii do zajęcia się jej sprawą” – odpowiedziała mi mec. Katarzyna Warecka. Dodała też: „Ze swojej strony natomiast kuria gdańska prezentuje konsekwentnie postawę obstrukcji i dezinformacji. W maju 2019 r. wezwałam formalnie Kurię do podjęcia rozmów w sprawie p. Barbary, załączając oficjalne pełnomocnictwo do reprezentowania mojej Mandantki w tej sprawie. Do tej pory nie doczekałam się odpowiedzi, a kuria ignoruje moją obecność i wysyła, wbrew woli p. Borowieckiej, korespondencję do Australii”.
Niedoszłe „spotkanie” w Trybunale
W rozmowie telefonicznej ze mną Barbara Borowiecka potwierdza, że do dziś nic nie słyszała o żadnych pełnomocnikach czy tym bardziej o powołaniu komisji. Owszem, w odpowiedzi na jej liczne, wielokrotnie ponawiane zapytania kanclerz kurii gdańskiej przekazał jej w kwietniu 2019 r. zaproszenie na „spotkanie” w Gdańskim Trybunale Metropolitalnym, nie precyzując jednak charakteru owego spotkania.
Bez odpowiedzi pozostały również kolejne zapytania Borowieckiej, zadawane pocztą elektroniczną po otrzymaniu zaproszenia na „spotkanie” w Trybunale. 10 kwietnia pokrzywdzona pisała do kanclerza kurii m.in.: „Niestety w dalszym ciągu nie dostałam odpowiedzi na moje pytania. Dlatego nie wiem, jak mam potraktować nasze spotkanie: czy jako oficjalne wszczęcie postępowania kanonicznego?”.
Ostatecznie 13 kwietnia 2019 r. Barbara Borowiecka poinformowała ks. Dettlaffa: „W związku z brakiem otrzymania odpowiedzi na moje poprzednie zapytania oraz skierowanym do mnie zaproszeniem na dzień 15 kwietnia 2019 uprzejmie informuję, ze nie mam możliwości stawienia się w wyznaczonym przez kurię terminie”. Ponownie zwróciła się z prośbą o „dokładne sprecyzowanie planowanego spotkania, jego formuły organizacyjnej, przewidywanego czasu oraz celu”.
W tym samym dniu Borowiecka poprosiła również, aby podczas spotkania miała możliwość skorzystania z pomocy prawnika oraz udziału osoby towarzyszącej. Pisała do kanclerza kurii: „Proszę zrozumieć, że sprawa ta jest dla mnie bardzo bolesna”. Podkreśliła, że nie zna się na procedurach kościelnych, a chce „tę sprawę wyjaśnić dla dobra Kościoła katolickiego, jak i dla mnie samej”, dlatego bardzo prosi „o pozwolenie przyprowadzenia na spotkanie mojego prawnika i świeckiej osoby towarzyszącej. Mam nadzieję, że uda nam się wspólnie ustalić nowy odpowiedni termin spotkania”.
Niestety, żadnego nowego terminu nie udało się ustalić, albowiem ze strony kurii zapadło kompletne milczenie. Mimo to, przebywając przez kilka tygodni w Gdańsku, mieszkająca na stałe w Australii Borowiecka usiłowała skontaktować się z abp. Głódziem, kanclerzem Dettlaffem czy kimkolwiek z Gdańskiej Kurii Metropolitalnej. Bezskutecznie.
W związku z tym w maju 2019 r. najpierw napisała w mejlu do milczącej strony kościelnej: „Po obejrzeniu filmu «Tylko nie mów nikomu» braci Sekielskich dochodzę do wniosku, że kuria gdańska gra na zwłokę i zamiata kwestię pedofilii w Kościele pod dywan”. Następnie przyszła do kurii wraz z kamerą TVN (również bezskutecznie pukając do drzwi). Ustanowiła też mec. Katarzynę Warecką swoją pełnomocniczką prawną, a ta wysłała do władz archidiecezji wezwanie do podjęcia próby ugodowej.
Czego „komisja” nie zrobiła
Następny kontakt kurii gdańskiej z Barbarą Borowiecką nastąpił dopiero pół roku później – na przełomie września i października. 2 października 2019 r. do Australii dotarło pismo wysłane z kurii 12 września, informujące, że „prowadzenie postępowania procesowego jest niemożliwe” i „sprawa została zamknięta”. Nie ma w tym piśmie żadnej choćby wzmianki o istniejącej (czy zwłaszcza działającej) „komisji”.
Między kwietniem a wrześniem 2019 r. Barbara Borowiecka nie otrzymała żadnej informacji z gdańskiej kurii. Czy na tym właśnie polegać mają prace „komisji”? Jeśli zatem rzeczywiście istnieje akt prawny abp. Głódzia powołujący takową „komisję” w marcu 2019 r.(!), to znaczy, że „komisja” istnieje jedynie w kurialnych dokumentach. Nie wykazała się bowiem przez ponad rok żadną aktywnością, a o jej „istnieniu” nie poinformowano nawet osoby, która prawie półtora roku temu zgłosiła do gdańskiej kurii swoją krzywdę z rąk prałata.
Konsekwentnie będę więc dalej pisał o „komisji” i jej „istnieniu” w cudzysłowach, albowiem poważnie wątpię w jej powołanie. Sądzę, że co najwyżej metropolita gdański mógł wyznaczyć osoby do wysłuchania Barbary Borowieckiej. Nie wiadomo, dlaczego oficjał trybunału nazywa teraz te osoby „pełnomocnikami” – wszak do wysłuchania ofiary wykorzystywania seksualnego nie ustanawia się w Kościele pełnomocników. Tym bardziej nie wiadomo, dlaczego usiłuje tych „pełnomocników” przedstawiać w swym oświadczeniu jako istniejącą jakoby od roku „komisję”.
Między kwietniem a wrześniem 2019 r. Barbara Borowiecka nie otrzymała żadnej informacji z gdańskiej kurii. Czy na tym właśnie polegać mają prace „komisji”?
Gdyby „komisja” rzeczywiście istniała i miała na celu – jak oczekuje tego nuncjusz apostolski – „wyjaśnienie sprawy ks. Jankowskiego”, to już od wielu miesięcy o jej istnieniu powinna wiedzieć przede wszystkim Barbara Borowiecka, ale także opinia publiczna. W gdańskich kościołach powinien być rozpowszechniany apel „komisji” o zgłaszanie się ewentualnych innych osób pokrzywdzonych lub świadków, którzy mieliby w tej sprawie coś istotnego do powiedzenia. „Komisja” ta już rok temu powinna była wystąpić do prokuratury elbląskiej o wgląd do dokumentów prowadzonego w 2004 r. postępowania przygotowawczego w sprawie ks. Jankowskiego (udostępnienia tych akt odmówiono pełnomocniczce Barbary Borowieckiej). Powinna też wezwać seksuologa Zbigniewa Lwa-Starowicza, który wówczas zdiagnozował u Jankowskiego efebofilię, lecz ostatecznie jedna z hipotez jego ekspertyzy posłużyła prokuraturze jako uzasadnienie umorzenia postępowania.
Niczego takiego jednak „komisja” – w której skład jakoby „wchodzą kanoniści, historyk i biegła psycholog” – nie zrobiła. Ani nie podjęła wielu innych działań, które podjąć powinna była – a przynajmniej nic o tym nie wiadomo. W każdej instytucji powołanie komisji to działanie, które może mieć na celu dążenie albo do rozwiązania problemu, albo wręcz przeciwnie: do jego rozmycia. W przypadku kurii gdańskiej i „komisji” w sprawie ks. Jankowskiego mamy wyraźnie do czynienia z tym drugim przypadkiem. „Komisja” istnieje tylko na papierze. To jak zabawa w ciuciubabkę – raz „komisji” nie ma, raz jest, w zależności od aktualnych potrzeb perswazyjnych: kogo i do czego akurat gdańska kuria chce przekonać.
Chodzi o bezczynność biskupa
Rzecz jasna, nic nie wiadomo również na temat składu personalnego „komisji”. A od tego, jak wiadomo, zależy bardzo wiele. Przed rokiem prymas Polski abp Wojciech Polak mówił, że w sprawie ks. Jankowskiego „powinniśmy powołać wspólną komisję Kościoła, przedstawicieli władz państwowych i historyków”. Wielokrotnie w dyskursie publicznym formułowano tezę, że wiarygodnie sprawę ks. Jankowskiego może zbadać jedynie komisja z udziałem ekspertów niezależnych od metropolity gdańskiego. Mało tego, o potrzebie powołania niezależnej komisji w tej sprawie mówili 2 marca br. również przedstawiciele nuncjatury apostolskiej na spotkaniu ze świeckimi katolikami z archidiecezji gdańskiej, którzy domagają się wyjaśnienia zarzutów stawianych metropolicie.
Wszystko to prowadzi mnie do wniosku, że rzeczywistym celem informacji oficjała Gdańskiego Trybunału Metropolitalnego przekazanych do KAI nie jest wcale dążenie do wyjaśnienia sprawy czy informowanie o „działaniach archidiecezji gdańskiej w kwestii zarzutów wobec ks. Jankowskiego” – realnie tych działań bowiem jest mniej niż zero – lecz ratowanie zagrożonej pozycji metropolity.
Jak wiadomo, abp Głódź jest jednym z polskich biskupów, na których złożono do Watykanu skargę na mocy motu proprio „Vos estis lux mundi”. Zarzuca mu się „zaniechanie podjęcia stosownych działań zmierzających do wyjaśnienia zasadności przedstawionych zarzutów dotyczących seksualnego molestowania, którego dopuścił się ks. Jankowski”. Bezczynność biskupa w takiej sprawie może być wystarczającym powodem nawet do jego odwołania przez papieża. Dlatego 26 lutego 2020 r. metropolita gdański w oświadczeniu przekazanym mediom oświadczył: „Chcę podkreślić, że nie wykazałem żadnej opieszałości w sprawie jakichkolwiek duchownych, którzy dopuścili się przestępstwa”.
Gdyby „komisja” rzeczywiście istniała i miała na celu wyjaśnienie sprawy ks. Jankowskiego, to już od wielu miesięcy o jej istnieniu powinna wiedzieć także opinia publiczna
Dlatego też otoczenie abp. Głódzia – zwłaszcza kanoniści z kurii i trybunału – staje obecnie na głowie, aby wykazać, że ich szef nie złamał obowiązujących w Kościele norm postępowania: przecież „wyraził gotowość podjęcia próby” wyjaśnienia sprawy, przecież wydał dekret powołujący „pełnomocników («komisję») do przeprowadzenia rozmowy z Barbarą B. oraz przyjęcia od niej zaprzysiężonych zeznań”, przecież podjął „czynności zmierzające do ustalenia czasowo określonych faktów”, przecież wysłał zapytanie do Kongregacji Nauki Wiary, przecież głęboko przejmuje się sytuacją pani Borowieckiej, itd. itp. Funta kłaków warta ta argumentacja, ale cóż – tonący brzydko się chwyta…
Moim zdaniem, gdańskiej diecezjalnej obstrukcji w sprawie ks. Henryka Jankowskiego nie sposób obronić w świetle obowiązujących kościelnych regulacji. Ciekawe więc, kiedy i czym zakończy się watykańskie postępowanie w sprawie abp. Głódzia.
Manipulacja Kongregacją
Kuria rzymska powinna w tej sprawie wykazać się daleko idącą wnikliwością w weryfikowaniu twierdzeń płynących z Gdańska. Raz już bowiem Kongregacja Nauki Wiary została przez graczy znad Bałtyku wykorzystana do odwlekania rozpatrzenia sprawy.
W ostatnim liście kanclerza kurii gdańskiej do Barbary Borowieckiej czytamy bowiem o „decyzji Kongregacji Nauki Wiary (Prot. N. 200/2019-71414), która stanowi, iż w sytuacji oskarżenia skierowanego po śmierci osoby oskarżanej, w tym wypadku ks. Henryka Jankowskiego, prowadzenie postępowania procesowego (karnego) jest niemożliwe”. Ponadto ks. Więcek poinformował KAI, że 15 lutego 2019 r. abp Głódź „skierował zapytanie do Kongregacji Nauki Wiary z prośbą o przedstawienie modus procedendi w tej trudnej – zarówno dla Barbary B., jak i dla Kościoła – sytuacji, ze względu na to, że nastąpiło już przedawnienie w odniesieniu do czynów, o których jest mowa (także na gruncie prawa kanonicznego), oraz że oskarżony już nie żyje”.
Potwierdza to hipotezę, jaką przedstawiałem pół roku temu w komentarzu „Abp Głódź ukrywa bezczynność za watykańskimi wskazówkami”, że kuria gdańska zadała watykańskiej kongregacji pytanie oczywiste, na które mogła paść tylko jedna odpowiedź. Kongregacja Nauki Wiary, do której skierowano gdańskie „zapytanie”, zajmuje się bowiem wyłącznie sprawami kanoniczno-karnymi przeciwko duchownym, a te ex definitione mogą być prowadzone tylko w przypadku osób żyjących. Zadawanie takiego typu pytań służyć może wyłącznie jednemu – przedłużaniu sprawy. W tym przypadku oczekiwanie na odpowiedź z Watykanu zajęło (jak wynika z informacji KAI, czyli ks. Więcka) prawie pół roku, a przekazanie tej informacji zainteresowanej – kolejne dwa miesiące. I o to właśnie chodziło!
Mało tego, to właśnie na decyzję KNW powołał się kanclerz kurii gdańskiej we wrześniu 2019 r. „Ponadto Kongregacja Nauki Wiary informuje, że sprawa została zamknięta, a wszelka dokumentacja z nią związana została przekazana do archiwum wspomnianej Kongregacji” – napisał wtedy ks. Dettlaff do Barbary Borowieckiej. Dziś natomiast okazuje się, że „komisja” jakoby od roku nie może się doczekać na „spotkanie” z panią Borowiecką.
Godny uwagi jest również fakt ignorowania przez gdańską kurię pełnomocniczki prawnej Barbary Borowieckiej, którą jest mec. Katarzyna Warecka. Również ostatnia korespondencja z kurii została skierowana bezpośrednio do pokrzywdzonej. Tym samym jest to czytelny sygnał, że kuria nie przyjmuje do wiadomości prawnego aspektu sprawy – a tu przecież diecezja została pozwana przed sąd.
Pismo, którego nie było?
Istotną kwestią wymagającą jeszcze wyjaśnienia jest jeden z listów cytowanych przez oficjała Gdańskiego Trybunału Metropolitalnego.
Ks. Więcek pisze w informacji dla KAI: „W korespondencji z 12 kwietnia Kuria wyjaśniała dodatkowo, że «nie znamy jeszcze treści odpowiedzi Kongregacji, ale postanowiliśmy odpowiedzieć na Pani propozycję spotkania (biorąc pod uwagę Pani obecność w Polsce) i tym samym możliwość przyjęcia od Pani zaprzysiężonych zeznań. Jeśli bowiem odpowiedź Kongregacji zobliguje nas do prowadzenia w przyszłości badania kanonicznego, złożone przez Panią zeznania mogłyby posłużyć jako jego część»”. Byłaby to zatem jedyna deklaracja kurii, że rozmowa z Barbarą Borowiecką miałaby mieć charakter „zaprzysiężonych zeznań”.
Poprosiłem gdańskich kurialistów o udostępnienie treści dekretu powołującego „komisję” oraz o informacje o jej składzie, zakresie kompetencji i podjętych działaniach
Barbara Borowiecka stanowczo zaprzecza jednak, aby kiedykolwiek otrzymała taką wiadomość. Przywołuje fakt, że 13 kwietnia 2019 r. – odwołując „spotkanie” w Trybunale – wskazała na brak odpowiedzi z kurii na wcześniejszą korespondencję. Byłoby to bezsensowne, gdyby poprzedniego dnia zwrócił się do niej ktoś z kurii z cytowaną w poprzednim akapicie informacją. Dziwne też, że ani razu do tej pory kuria nie przywoływała w korespondencji z Borowiecką owego pisma z 12 kwietnia.
W związku z tym zwróciłem się do kanclerza Gdańskiej Kurii Metropolitalnej i do oficjała Gdańskiego Trybunału Metropolitalnego z prośbą o udostępnienie tego listu oraz dowodu jego przesłania pani Borowieckiej. Czekam na odpowiedź.
Ponadto ks. Więcek twierdzi, że na pytanie Barbary Borowieckiej, czy planowane na 15 kwietnia 2019 r. spotkanie ma być oficjalnym wszczęciem postępowania kanonicznego, „Kuria odpowiedziała jednak kilkakrotnie wcześniej, tłumacząc, że możliwe jest złożenie zeznań przed powołaną specjalnie w tym celu komisją, natomiast decyzję o wszczęciu postępowania kanonicznego uzależnia od stanowiska Kongregacji”. W związku z tym do obu wyżej wymienionych adresatów skierowałem również pytania o to, kiedy dokładnie kuria „kilkakrotnie” tłumaczyła Borowieckiej, że „możliwe jest złożenie zeznań przed powołaną specjalnie w tym celu komisją”.
Poprosiłem również gdańskich kurialistów ponownie o udostępnienie treści dekretu powołującego tę „komisję” oraz o informacje o jej składzie, zakresie kompetencji i podjętych działaniach. Skoro dokumenty te obszernie cytowane są w depeszy KAI, to nie są chyba tajne?
Co się opłaca, a co warto
Władysław Bartoszewski mawiał często: „Warto być przyzwoitym, choć nie zawsze się to opłaca”. Działania archidiecezji gdańskiej w tej sprawie wciąż są „opłacalne”: prawne kluczenie, gierki słowne i krętactwa przeciągają sprawę. A celem abp. Głódzia jest obecnie wyraźnie dotrwanie na stanowisku do sierpnia br., kiedy to w dniu swoich 75. urodzin zobowiązany jest złożyć na ręce papieża rezygnację z piastowanego urzędu.
Kontynuowanie gry na zwłokę nietrudno sobie wyobrazić. „Istniejąca” jakoby od roku „komisja” zawsze będzie mogła przecież twierdzić, że wydłużający się okres trwania jej prac świadczy o wysokim poziomie wnikliwości. Ale jednak oliwa jest sprawiedliwa i na wierzch wypływa. Przyjdzie moment, kiedy „komisja” będzie musiała pokazać owoce swojej „pracy”. I to będzie moment prawdy. I wtedy okaże się, że nie warto krętaczyć i mataczyć.
W dniu, w którym KAI opublikowała informacje oficjała Gdańskiego Trybunału Metropolitalnego, podczas Mszy świętej czytano w kościołach fragment Ewangelii św. Jana, zawierający słowa Jezusa do Nikodema, m.in.: „Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu” (J 6,20-21). Czy aktualne działania kurii gdańskiej w tej sprawie zbliżają się do światła? Czy spełniają wymagania prawdy?
Dziękuję za to konsekwentne dążenie do wyświetlenia prawdy, wbrew bałamutnym działaniom i oświadczeniom abp. Głódzia i jego otoczenia, a także nuncjatury.
Polecam się
Mało prawdopodobne, by cokolwiek wyjaśniło się do czasu przejścia Głódzia na emeryturę. Pewnie będzie huczne pożegnanie w Gdańsku transmitowane przez tv TRWAM i zapewne z udziałem Nuncjusza. W tej diecezji wyraźnie pasterz nie idzie za swoimi owcami….
Pobożni krętacze! Mdło się robi.
Jeżeli (z naciskiem na to słowo, choć za nie przepraszam autora; mam nadzieję, że zna mnie i zrozumie) jest tak, jak to opisał red. Zbigniew Nosowski, to Kuria Gdańska oraz Gdański Trybunał Metropolitalny za kłamstwa i mataczenie straciły rację bytu i winny być natychmiast zniesione. „Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą.” (Łk 12,48) oraz „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi.” (Mt 5,37). Wybaczcie, z racji wiadomych winienem zachować wstrzemięźliwość w komentarzach, ale ja już nie mam na to siły. Skoro biskup, jego kuria i sąd zdolne są do łamania Ewangelii, to co mają o tym sądzić wierni? Jak słuchać ordynariusza, który najzwyczajniej tchórzy? OK, jeśli to za mocne, to niech mnie odwołają z Fundacji Świętego Józefa, ale nie mogę milczeć ani udawać, że nic się nie dzieje.
Podziwiam Pana za odwage i za uczciwa relacje. Niech Bog Panu blogoslawi i nadal darzy wewnetrznym kompasem w rozeznawaniu co jest dobre a co zwyklym szulerstwem!