Post liturgiczny to dobry czas, by sobie uświadomić, że życie duchowe chrześcijanina nie ogranicza się do życia liturgicznego.
Aktualny czas „chrześcijaństwa bezliturgicznego” to ten szczególny moment w życiu większości katolików, gdy praktycznie nie mają bezpośredniego dostępu do liturgii, gdy – nie mogąc być fizycznie obecni w miejscu jej sprawowania – nie mogą w niej w pełni uczestniczyć. Pozostaje uczestnictwo duchowe, któremu służą medialne transmisje, oraz świadomość, że każda Msza święta ma charakter publiczny i włącza w swoje działanie cały Kościół.
Liturgia się jednak dzieje, choć bez naszego bezpośredniego udziału. Podobnie jest z sakramentami: z pokutą i pojednaniem, z Komunią świętą. Choć możliwość uczestnictwa w ich sprawowaniu jest mocno ograniczona, nie znaczy to wcale, że łaska z nimi powiązana jest dla nas niedostępna. W ostatnich dniach przeszliśmy przyspieszony kurs katechetyczny z zakresu Komunii duchowej oraz żalu doskonałego.
Wielkotygodniową, a także wielkanocną liturgię domową można przygotować w rodzinnej wspólnocie, co może być o wiele większym przeżyciem niż modlitwa przy pomocy środków przekazu
Zbliża się Wielki Tydzień i czas świąt. Istniejące – jak na razie – ograniczenie liczbowe uczestników liturgii do 5 osób, a także decyzje niektórych biskupów o sprawowaniu liturgii przy drzwiach zamkniętych jasno nam wszystkim uświadamia, że zbliżający się czas Triduum Paschalnego trzeba będzie przeżyć inaczej niż dotychczas. Ale jak to zazwyczaj bywa: w sytuacji braku czegoś ważnego zaczyna się doceniać stan posiadania.
Paradoksalnie zatem: post liturgiczny to dobry czas, by sobie uświadomić, że życie duchowe chrześcijanina nie ogranicza się do życia liturgicznego. I dobra okazja, by nauczyć się w swym życiu duchowym czerpać także z innych źródeł.
Narodzenie pobożności
Richard Kieckhefer z amerykańskiego Northwestern University w swojej analizie średniowiecznej duchowości stawia taką oto tezę: „Niewykluczone, że najważniejszą cechą chrześcijaństwa w późnym średniowieczu było upowszechnienie się praktyk pobożnościowych. […] Ich eksplozja nadała chrześcijańskiemu życiu zdecydowanie inny ton”. To właśnie wtedy powstał różaniec, zrodziła się droga krzyżowa, upowszechniły się pielgrzymki, kult relikwii, kult maryjny, kult pasyjny, ćwiczenia pokutne, podobnie jak nabożeństwo do Najświętszej Eucharystii oraz Serca Jezusowego.
Jak do tego doszło? Kieckhefer twierdzi, że było to wypełnienie pustki, która pojawiła się między dwoma typami duchowości: liturgicznym (wspólnotowym) i kontemplacyjnym (indywidualnym), które przestały być dostępne dla szerokich mas wiernych, także dla niewykształconych duchownych. Pierwszy typ duchowości opierał się na teologii liturgicznej (Eucharystia, liturgia godzin), ten drugi na osobistym doświadczeniu religijnym. Pobożność stanowiła zjawisko pośrednie. Była (jest) wystarczająco wspólnotowa i indywidualna jednocześnie, teologiczna i przeżyciowa. I – co więcej – dostępna dla wszystkich.
Kiedy liturgia jest niedostępna, wielu z nas jest zagubionych, ponieważ nie znamy innych form i środków przeżywania tajemnic zbawienia
Na wieki właśnie pobożność stała się duchowością laikatu, dla którego zasadniczo nie była dostępna ani duchowość biblijna, ani liturgiczna, ani kontemplacyjna – wszystkie one wymagały bowiem wysokiej kompetencji teologicznej i w gruncie rzeczy przez długi czas rozwijały się głównie w klasztorach.
Pobożność liturgiczna – jak zauważa Kieckhefer – cechuje się przede wszystkim związkiem z kalendarzem i z rytmem dziennym. Kalendarz liturgiczny ujawniał się we Mszy świętej, rytm dnia – w brewiarzu, w officium sprawowanym przez mnichów, których modlitwa tworzyła, jak to później określono, laus perennis, nieprzerwane uwielbienie skierowane ku Bogu. Z kolei pobożność kontemplacyjna dąży do przekraczania miejsc i czasu – można ją praktykować zawsze i wszędzie. Medytujący mnich może przecież oddać się swoim rozmyślaniom zawsze i wszędzie.
Pobożność dewocyjna (choć brzmi to jak pleonazm), czyli ludowa (pobożność ludu), bardzo mocno powiązana była z przestrzenią, wyraża się bowiem przede wszystkim kultem świętych miejsc oraz uświęcających je przedmiotów. Potrzebuje materialnych odniesień, świętej przestrzeni i sakralności, której można dotknąć. Co ciekawe, pobożność ludowa skoncentrowana jest w dużej mierze na pasyjnym aspekcie naszej wiary. To ona zrodziła krzyże przydrożne, kalwarie, figury Chrystusa frasobliwego, dróżki boleści Matki Bożej.
Liturgia i pobożność
Koncentracja na duchowości liturgicznej i biblijnej – co było jednym z elementów reformy soborowej – przyniosła efekt uboczny, jakim była deprecjacja pobożności ludowej, uznanej za gorszą. W konsekwencji prowadziła jednak także do ograniczenia naszego życia duchowego de facto do liturgii. Dzisiaj – kiedy liturgia jest niedostępna – okazuje się, że wielu z nas jest zagubionych, ponieważ nie znamy innych form i środków wspominania, świętowania, przeżywania tajemnic zbawienia. Liturgia nam to – przepraszam za słowo – „załatwiała”, więc czuliśmy się zwolnieni z równoległego przeżywania misterium zbawienia w inny sposób, bardziej osobisty czy domowy.
Oczywiście, trzeba zauważyć, że w Kościele w Polsce nie doszło do takiego rugowania przejawów pobożności ludowej (paraliturgicznej) jak w innych krajach: ocaliliśmy drogi krzyżowe, Gorzkie Żale, nabożeństwa pasyjne w kalwariach. Wszystkie one mają jednak w sobie pewien element kultu zbiorowego, choć przecież nie ma konieczności, by drogę krzyżową odprawiać we wspólnocie. Trochę trudniej jest samemu śpiewać Gorzkie Żale. Co więcej, formy pobożności ludowej i liturgicznej wzajemnie się przenikają, korzystają z siebie nawzajem.
Rozważanie słowa Bożego czy kontemplacja nie są zarezerwowane ani wyłącznie dla mających akademickie przygotowanie teologów, ani też dla – jak się kiedyś mówiło – dusz kontemplatywnych. Wszyscy jesteśmy do tego wezwani
W Dyrektorium o pobożności ludowej i liturgii czytamy: „Żywe jest uczestnictwo ludu w obrzędach Wielkiego Tygodnia. Niektóre z nich noszą na sobie ślady pochodzenia z pobożności ludowej. […] W czasie Wielkiego Tygodnia różne formy pobożności, tradycyjnie już drogie sercu wiernych, powinny koniecznie prowadzić do uznania wielkiej wartości czynności liturgicznych, ubogaconych oczywiście elementami pobożności ludowej”.
W tym roku będzie trochę inaczej. Czynności liturgiczne – choć będą się wciąż dokonywały w przestrzeniach naszych świątyń – tylko w ograniczony sposób mogą stanowić oś naszego duchowego przeżycia.
Liturgia domowa
Badania socjologów religii dużo mówią o kryzysie modlitwy wspólnotowej, domowej. Wynika to oczywiście z nowoczesnego rytmu dnia, który rzadko pozwala na bycie razem w określonych porach dnia, nawet rano czy wieczorem. Czas przymusowej kwarantanny społeczeństwa jest okazją, by do praktyk modlitwy rodzinnej powrócić albo ją zainaugurować. Niekoniecznie trzeba mieć „Rytuał rodzinny” czy „Rytuał domowy” – a są takie podręczniki domowej modlitwy. Wystarczyć może zastosowanie niektórych elementów liturgii Wielkiego Tygodnia do liturgii domowej.
O kilku propozycjach pisał tu o. Wiesław Dawidowski. Nic nie stoi na przeszkodzie, by takie elementy liturgiczne jak wielkoczwartkowe umywanie nóg, czytanie Pasji na role w Niedzielę Palmową czy w Wielki Piątek, wielkopiątkową adorację krzyża i modlitwę powszechną, a nawet odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych „odprawić” w gronie domowego Kościoła.
Pobożność wypełniła pustkę pomiędzy duchowością liturgiczną i kontemplacyjną. Była wystarczająco wspólnotowa i indywidualna jednocześnie, teologiczna i przeżyciowa
Owszem, można skorzystać z transmisji w radiu, internecie czy telewizji, ale przecież nie ma takiej konieczności. Można taką wielkotygodniową, a także wielkanocną liturgię domową przygotować w rodzinnej wspólnocie, co może być o wiele większym przeżyciem niż modlitwa przy pomocy środków przekazu. Zresztą, jedno drugiego nie wyklucza.
Ważne, by modlitwy nie sprowadzić do oglądania. To istotny moment do uświadomienia sobie kapłaństwa powszechnego, które wszystkich nas czyni zdolnymi do składania Bogu uwielbienia, a także uświęcania naszego życia codziennego. Znamienne jest to, że biskupi do swoich dekretów regulujących życie liturgiczne w tym czasie dołączają także modlitwę pobłogosławienia pokarmów na stół wielkanocny. Kto wie, czy w ten sposób rok 2020 nie stanie się momentem pewnego „oczyszczenia” tradycji tzw. święconki w polskim społeczeństwie.
Modlitwa Kościoła
Wielki Tydzień bez udziału w liturgii sprawowanej w świątyni może być także szansą na „zaprzyjaźnienie się” z liturgią godzin – modlitwą uświęcania czasu, którą duchowni modlą się codziennie, a Kościół zaleca, by sprawowali ją także ludzie świeccy.
Kiedy brewiarz był wyłącznie po łacinie i mnisi czy księża diecezjalni odmawiali swoje horae canonicae, czyli „godziny kanoniczne”, laikat wynalazł „godzinki”, czyli modlitwę wzorowaną na brewiarzu. Najbardziej znane to Godzinki ku czci Najświętszej Maryi Panny śpiewane najczęściej w soboty bądź w niedzielę przed poranną Mszą świętą. Od reformy II Soboru Watykańskiego liturgia godzin przestała być ekskluzywną modlitwą mnichów i kapłanów, w niewielkim tylko stopniu dostępną dla wiernych świeckich, a stała się „publiczną modlitwą Kościoła” (KL 90), wciąż jednak bardzo mało rozpowszechnioną wśród laikatu.
Może rok 2020 stanie się momentem „oczyszczenia” tradycji tzw. święconki w polskim społeczeństwie?
Liturgia godzin na Wielki Tydzień jest szczególnie bogata; w pewnym stopniu uzupełnia, ale i zastępuje liturgię sprawowaną w kościele. W dobie internetu nikt nie ma trudności z dostępem do tekstów brewiarzowych. Wiele osób jednak nie zdaje sobie sprawy, że liturgia godzin jest naprawdę liturgią, a więc aktem obiektywnie nas uświęcającym, a jednocześnie wielbiącym Boga.
Jak mówi Konstytucja o liturgii, „jest to prawdziwy głos Oblubienicy przemawiającej do Oblubieńca. Co więcej, jest to modlitwa Chrystusa i Jego Ciała zwrócona do Ojca” (KL 84). Jest otwartym dla nas źródłem łaski, z którego to źródła sami możemy korzystać, włączając się w modlitwę Kościoła. Liturgia godzin, odmawiana wspólnotowo czy też indywidualnie – zachęcam, by wtedy odmawiać ją półgłosem – pozwala ustom wyrazić to, co się dzieje w „liturgii serca”. Raz jeszcze przypomnę, że jak mówi II Sobór Watykański, misterium Chrystusowe „zawsze jest w nas obecne i działa”, nawet wtedy, gdy nie możemy brać udział w liturgii eucharystycznej, także tej wielkanocnej.
Słowo umuzycznione
Wielki Tydzień to także czas na modlitwę kontemplacyjną. Wezwanie pieśni pasyjnej „Rozmyślajmy dziś wierni chrześcijanie…” staje się w tym roku szczególnie aktualne.
Narzędziem tego rozmyślania były nabożeństwa i liturgia przywołująca teksty biblijne, w tym bowiem czasie Kościół hojniej zastawia stół słowa Bożego, jak to jest w Wielki Piątek czy szczególnie w Wigilię Paschalną. Każdy jest zaproszony także do osobistego rozważania bliblijnych opisów Męki Pańskiej, a potem biblijnych świadectw Zmartwychwstania. Lectio divina, rozważanie słowa Bożego, modlitwa myślna, kontemplacja nie są zarezerwowane ani wyłącznie dla mających akademickie przygotowanie teologów, ani też – jak się kiedyś mówiło – dusz kontemplatywnych. Wszyscy jesteśmy wezwani do noszenia w sobie konania Jezusa, a dokonuje się to także przez rozważanie Męki. Wszyscy możemy być kontemplatykami misteriów zbawienia.
Pomocą w tym rozważaniu może być też bogata tradycja muzyczna okresu Wielkiego Tygodnia. Jak pisze Kalina Wojciechowska w programie do tegorocznej edycji festiwalu Misteria Paschalia, „ścisły związek słowa i muzyki znalazł też uzasadnienie chrystologiczne: tak jak Chrystus, wcielone Słowo, jest zarówno Bogiem, jak i człowiekiem, tak samo Chrystusa można głosić za sprawą słowa umuzycznionego (verbum musicae). To zwiastowanie bywa nawet skuteczniejsze niż tradycyjne kazanie, ponieważ muzyka wzmacnia znaczenie słowa i jego oddziaływanie, a człowiek odbiera ewangeliczne treści podwójnie: jako muzykę rozbrzmiewającą tym, co wyraża tekst, i jako tekst, który wyraża to, czym rozbrzmiewa muzyka”.
Liturgia godzin, odmawiana wspólnotowo czy indywidualnie (najlepiej półgłosem) pozwala ustom wyrazić to, co się dzieje w „liturgii serca”
Być może komuś pomoże któraś z Pasji skomponowanych przez Jana Sebastiana Bacha, być może „Leçons de ténèbres” François Couperina, być może „Stabat Mater” Franciszka Schuberta, a może coś zupełnie innego. Biblioteka zawierająca „umuzycznione słowa” Boże jest rzeczywiście przebogata.
Na koniec bardziej osobista refleksja. Kiedy myślę o tym trudnym czasie, który przed nami, przypomina mi się zapowiedź Jezusa: „Zburzcie tę świątynię, a ja ją w trzy dni odbuduję”. Coś jest z tego zburzenia świątyni w naszym doświadczeniu bezliturgicznego chrześcijaństwa. Tą świątynią, tymi murami świątyni jest widzialna liturgia Kościoła. Dzięki technologii będziemy tę liturgię – te mury świątyni – oglądać z daleka. Ale wyobraźcie sobie, gdyby takich mediów nie było albo gdyby – z jakichś powodów – nie mogłyby one niczego transmitować. Czulibyśmy się tak, jakby świątynia została zburzona. Nie dajmy się jednak zwieść. „On jednak mówił o świątyni swego ciała”. On jest liturgią.