Ponieważ radykalizm w Polsce wciąż najczęściej kojarzy się z islamskim terroryzmem, panuje powszechne przekonanie, że właściwie nie ma się czym zajmować. Dlatego obecnie konieczne jest właściwe zrozumienie, co rzeczywiście oznacza zagrożenie radykalizacją.
– Potrzeba więzi jest pierwotna. U nas łączyła się z chęcią wzięcia sprawy we własne ręce – wspomina Marcin. – Dwadzieścia lat temu w Radomiu przemoc w szkole i na ulicach była dotkliwa, na co dzień byliśmy z kolegami poniżani, bici i krojeni przez silniejszych od nas – z plecaków, telefonów, zegarków. Osoby, które się wyróżniały – wystarczyło być chudszym czy niższym niż większość, a my akurat byliśmy – nie miały się gdzie ukryć. Mniej więcej w czasie, gdy po raz kolejny czekałem w szpitalu na wyniki obdukcji po pobiciu, część moich znajomych z subkultury punkowo-metalowej zaczęła przechodzić spektakularne metamorfozy: golić głowy, przyszywać do plecaków falangi i celtyki, zakładać kurtki harringtonki, które wtedy w prowincjonalnym mieście kojarzyły się jednoznacznie ze stylem skinheadów-neonazistów. Niedługo potem ministrem edukacji miał zostać Roman Giertych, a wielu spośród owych znajomych chodziło na spotkania organizacji, której nazwa niewiele mi jeszcze mówiła – Młodzież Wszechpolska. To od nich usłyszałem po raz pierwszy: „Nieważne, co mówi o tobie dresiarnia i patologia w szkole, dla nas istotne jest, że jesteś biały, jesteś Polakiem i że mamy wspólne cele: silna, biała, wolna od moralnego zepsucia Polska”.
Potrzeba
Jego kolegów łączyły nie tylko waga i wzrost. – Patrząc z dzisiejszej perspektywy, byliśmy dzieciakami puszczonymi samopas – mówi Marcin. W jego domu na granicy osiedli robotniczych ojciec bywał rzadko, matka zajmowała się chorą babcią, brat był po dwóch poważnych operacjach i też wymagał opieki. Kumpel, który zaczął działać w kole wszechpolaków, żył z rodzicami, dziadkami i rodzeństwem w dwupokojowym mieszkaniu. Skoro w domu nie było warunków, spędzało się czas poza nim.
– Nie miałem wtedy oparcia w rodzinie. Dawała mi je grupa rówieśnicza. Łyknąłbym wszystko, co mieliby mi do zaoferowania. Gdyby byli bardziej na lewo, pewnie mógłbym przyjąć jako własny nawet radykalny anarchosyndykalizm – przyznaje Marcin. – Ale akurat wtedy wszyscy wokół byli nastawieni prawicowo i antysystemowo. Rosło oczekiwanie, że ktoś zaprowadzi porządek. W mieście i w kraju.
Mamy w kraju od 250 do 300 grup pseudokibicowskich – z własnymi flagami, symbolami, lecz także mechanizmami legitymizującymi przemoc, bo są to grupy skrajnie prawicowe i ksenofobiczne
„Minęło tyle lat, pamiętnych, długich dni / walk o wolny kraj, przelanej, polskiej krwi. / Emigracji wiatr rozrzucił nas jak pył, / niewielu też z nas o wolność walczy dziś. / A gdzie jest wolność ta, o którą walczy każdy z nas / Kiedy władza będzie w naszych rękach, zbudujemy nowy, silny kraj / Kraj klasy robotniczej i białego, wolnego człowieka” – śpiewa Konkwista 88 w piosence Wolność. W gimnazjum Marcin słuchał także Honoru, Graveland czy ukraińskiego Nokturnal Mortum.
Pierwsze płyty neofaszystowskich grup rockowych i black metalowych dostał od kolegów. Razem chodzili na koncerty, na których nikt nawet nie usiłował się kryć z zakazaną symboliką – totalitarną i pogańską. Część kolegów agitowała tam na rzecz Młodzieży Wszechpolskiej. A gdy w 2005 r. Marcin szedł do liceum, znał już wiele osób, które działały w organizacji, choć szerzej nie słyszało się o niej zbyt dużo. Sam się nie zaangażował. Towarzysko pozostawał związany ze środowiskiem fanów narodowo-socjalistycznego black metalu (NSBM) oraz skinheadów.
– Można na to patrzeć jak na szczeniacką rebelię. Było tam sporo ludzi radykalnie antyklerykalnych i antykościelnych. Wyjeżdżali na podradomskie wsie, żeby demolować kapliczki albo obrzucić farbą lokalny kebab. Nie brałem w tym udziału – mówi. – Nie prowokowałem bójek. Wciąż byłem raczej bity za to, jak sam wyglądam.
Któregoś razu Marcin miał poważny incydent z policją. Ktoś podłożył mu marihuanę, z którą chłopak nie miał wcześniej do czynienia. Potraktowano go jak przestępcę. Groziło mu wydalenie ze szkoły. – Policjant dał mi do zrozumienia, że nie mam żadnego oparcia w państwie. „Jesteś dobrym uczniem – mówił – ale jeśli nie powiesz, skąd to masz, państwo cię zniszczy”.
To zradykalizowało go jeszcze bardziej: – Bo tego rodzaju siłowe rozwiązanie prowadzi do wzmożonej chęci odwetu. Chciałem dokopać systemowi. Wystąpić z pozycji siły. Postrzeganie świata jako miejsca, w którym liczy się przede wszystkim przemoc i to, kto komu dokopie, było wspólnym doświadczeniem w mojej grupie – stwierdza.
Od samotnych nastolatków niższe miejsce w hierarchii zajmowały już tylko „pedały”. Marcin przyznaje: – Nikt nie znał gejów osobiście, ale kierowaliśmy w ich stronę naszą nienawiść, bo potrzebowaliśmy jakiegoś „innego”, grupy, która byłaby bardziej prześladowana od nas i którą sami będziemy mogli sponiewierać. Podobnie było z osobami o innym kolorze skóry: nikt z nas ich wcześniej nie widział, ale mówiliśmy o nich z agresją, bo potrzebowaliśmy wroga. W naszych rozmowach pojawiały się wątki homofobiczne i ksenofobiczne, hasła typu „nie chcemy oddawać kraju i wartości brudasom”.
„W imię przetrwania / Najczystszej Rasy / W górę wznosimy / Wojenny miecz / Będziemy walczyć / Tak jak przed laty / Z wszystkim co brudne / Z wszystkim co złe” (Honor, Biały duch pokolenia).
– Trudno mi się teraz o tym mówi. To było takie głupie. Ale bez poczucia siły, które wtedy zyskałem, ciężko byłoby mi znieść choćby sytuację w rodzinnym domu. Ponieważ tolerancja była dla mnie pustym słowem – sam nigdy jej nie zaznałem – łatwo uwierzyłem, że rzeczywistością społeczną rządzi wyłącznie naga siła. Że odpowiedzią na nienawiść może być tylko jeszcze więcej nienawiści. Że jeśli chcę świata spokojnego i „czystego”, muszę zniszczyć wszelkie przejawy słabości – nie tylko w sobie, ale i na zewnątrz. Świeżo nabyte poczucie mocy upajało, ale też zwyczajnie pozwalało przetrwać, zyskać punkt odniesienia i wreszcie poczuć się częścią jakiejś grupy, w której nie ma i nie może być miejsca na różnorodność. Mnie i moim kolegom życie pokazało, że różnorodność w Polsce nie ma prawa istnieć. Podobnie jak szacunek.
W środowisku Marcina słuchało się tej samej muzyki, nosiło koszulki z nazwami zespołów. A im gorzej robiło się na podwórku i w szkole, tym bardziej grupa się radykalizowała. Chciała jakiegokolwiek porządku. – Nie znałem się na polityce, ale byłem wielkim zwolennikiem Prawa i Sprawiedliwości. Przekonywała mnie sama nazwa. Miałem głębokie poczucie, że jeśli coś się zmieni na ulicach, jeśli ktoś silną ręką uprzątnie ten bajzel i pozwoli mi poruszać się po mieście bez utraty godności, to będzie wyczyn.
Sieć
– Gdy nauczyciele na szkoleniach słyszą pojęcie „radykalizacja”, od razu reagują komentarzem, że w ich klasach nie ma tego problemu i żadne szkolenie nie jest im potrzebne. Ponieważ radykalizm w Polsce wciąż najczęściej kojarzy się z islamskim terroryzmem, panuje powszechne przekonanie, że właściwie nie ma się czym zajmować. Dlatego obecnie konieczne jest właściwe zrozumienie, co rzeczywiście oznacza zagrożenie radykalizacją – mówi dr Marzena Kordaczuk-Wąs, ekspertka w dziedzinach socjologii bezpieczeństwa oraz zapobiegania przestępczości i innych negatywnych zjawisk społecznych.
Kordaczuk-Wąs przez osiemnaście lat pracowała w policji, w której zajmowała się profilaktyką społeczną. Za swoją rozprawę doktorską odebrała w 2017 r. od premier Beaty Szydło Nagrodę Prezesa Rady Ministrów. Obecnie współpracuje z Polską Platformą Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz z Centrum Badań nad Ryzykami Społecznymi i Gospodarczymi Collegium Civitas. Jest także ekspertką Radicalisation Awareness Network.
– Uważam, że mamy problem i nie powinniśmy temu zaprzeczać – przekonuje. – Bo ekstremizmy mogą występować z różnych powodów – religijnych, politycznych, kulturowych, czysto ideologicznych – i są równie powszechne we wszystkich klasach społecznych.
Ekspertka niuansuje: – Radykalizacja sama w sobie nie jest jeszcze niczym złym, bo w krajach demokratycznych posiadanie, a nawet wyrażanie, radykalnych poglądów nie jest zabronione, o ile nie skłaniają do popełniania przestępstw ani ich nie promują. Zagrożenie rodzi się wtedy, gdy radykalizacja prowadzi do skrajnego, brutalnego ekstremizmu, to znaczy, gdy jednostka narusza prawo, stosuje mowę nienawiści, przemoc czy ucieka się do aktów terroru.
Kordaczuk-Wąs precyzuje, że w Polsce i Europie Środkowej problemem jest przede wszystkim ekstremizm prawicowy. – Właściwie nie odnotowuję informacji o skrajnej lewicy – dodaje.
Podobnego zdania jest Stanisław Czerczak, ekspert od przeciwdziałania radykalizacji w środowisku młodzieżowym. W latach 90. XX wieku sam był związany z ruchem neofaszystowskim oraz pseudokibicowskim, potem większość dorosłego życia poświęcił przeciwdziałaniu dyskryminacji, nietolerancji i nienawiści. Działa w Instytucie Bezpieczeństwa Społecznego oraz w Fundacji CODEX. – W Polsce radykalne grupy lewicowe stanowią margines – mówi.
– Przysłuchiwałem się ekstremistom lewicowym z Hiszpanii, Włoch, Danii i Niemiec. Podobnego języka u nas nie ma. W ostatnim trzydziestoleciu możemy mówić o zaledwie kilku zdarzeniach o znamionach aktów terroru legitymizowanego ideologią lewicową. Choćby wtedy, gdy przy komisariacie na warszawskich Włochach trzech podchmielonych anarchistów próbowało podłożyć coś przypominającego ładunek wybuchowy pod radiowóz, ale w ich wykonaniu przypominało to bardziej gang Olsena. W tym czasie doszło do blisko stu mordów z nienawiści na przykład o podłożu rasistowskim oraz wielu zabójstw w walkach między bandami pseudokibiców, także na maczety. Z czego to wynika? Być może tak mocno przeżyliśmy czasy komunizmu, że lewicowy radykalizm nie przychodzi nam do głowy – zastanawia się Czerczak.
Ma jeszcze jedno wyjaśnienie: – Od mniej więcej połowy lat 80. do roku 2000 działały tradycyjne grupy przestępcze, takie jak gang pruszkowski, wołomiński czy tzw. grupa Oczki ze Szczecina. W końcu policja rozbiła te grupy, ale ich miejsce zajęły nowe – pseudokibiców. Zajmują się wyłudzaniem haraczy, odbieraniem długów, handlem narkotykami. Ale na tym nie poprzestają. Grupy przestępcze sprzed 2000 r. po prostu zarabiały pieniądze, nowe mają background ideologiczny. Roszczą sobie prawo do zarządzania polityką i życiem społecznym, choćby przez zawłaszczanie uroczystości, takich jak Święto Niepodległości czy rocznica powstania warszawskiego.
Czerczak wylicza, że mamy w kraju od 250 do 300 grup pseudokibicowskich – z własnymi flagami, symbolami, lecz także mechanizmami legitymizującymi przemoc, bo są to grupy skrajnie prawicowe, ksenofobiczne, antyislamskie. W Polsce, w przeciwieństwie do innych krajów, nie ma żadnego klubu kibicowskiego, który byłby lewicowy (oprócz jednego amatorskiego). Wszystkie nasze stadiony są prawicowe i antykomunistyczne.
Dopóki język polskiej polityki jest skrajny, dopóki politycy dyskutują na poziomie gestu Joanny Lichockiej, nie możemy oczekiwać od społeczeństwa czegokolwiek innego
O wejściu gangsterów na salony polskiej piłki nożnej opowiadał choćby dwa lata temu głośny reportaż „Superwizjera” – Piłka nożna i gangsterzy. Można go obejrzeć na stronie TVN24.
– Problem prawicowego ekstremizmu jest ogólnopolski – ocenia Czerczak. – Wprawdzie przeciętny wyborca jest umiarkowanie konserwatywny, ale w ostatnich wyborach do Sejmu na skrajną prawicę spod znaku Konfederacji zagłosowały 1 256 953 osoby w całym kraju.
Narracja
Na działania wszelkich grup radykalnych i przestępczych są narażeni głównie młodzi. Ale procesy radykalizacji mogą dotyczyć osób w każdym wieku, np. sfrustrowanych frankowiczów, którzy pracują za granicą na spłatę kredytu.
Pięć lat temu w Gorzowie Wielkopolskim odbyła się pikieta antyuchodźcza. Blisko 500 osób przyszło na nią po to, by manifestować pogardę wobec życia uchodźcy. – Zebranie tak dużej grupy w 120-tysięcznym monoetnicznym mieście, w którym mieszka co najwyżej kilkudziesięciu wyznawców islamu, na dodatek dobrze zintegrowanych, to duże zwycięstwo propagandy i krok do radykalizacji społeczeństwa – mówi Czerczak.
Właśnie od 2015 r. w Europie Środkowej i Wschodniej o radykalizacji mówi się szerzej niż tylko jako o zorganizowanej działalności przestępczej i dążeniu do terroru. – Coraz większe zagrożenie płynie w naszej części Europy ze strony skrajnej prawicy i jej mowy nienawiści. Ruchy migracyjne i kryzys uchodźczy tylko to zagrożenie nasilają, kraje przyjmujące migrantów i uchodźców nie radzą sobie z ksenofobicznymi reakcjami własnych mieszkańców – komentuje Kordaczuk-Wąs. – Dużą rolę w nakręcaniu niepokojów społecznych podczas fali migracji odgrywają media.
Na tym polu niechlubną kartę mają też polskie państwowe media, które wielokrotnie dolewały oliwy do ognia, podsycając społeczne lęki. Jak wtedy, gdy jesienią 2016 r. TVP Info w krótkich i dramatycznych ujęciach pokazała imigrantów i uchodźców jako rozszalałą dzicz – z szarpaninami, przedzieraniem się przez granice i kopaniem innych po głowie.
Materiał miał być rozwinięciem informacji, że dwunastu imigrantów będzie doradzać prezydentowi Gdańska Pawłowi Adamowiczowi w specjalnie do tego powołanej radzie. Na Woronicza chciano upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – przygotować news jednocześnie antyuchodźczy i wymierzony w prezydenta Gdańska. W materiale padła opinia, że Adamowicz obawia się prokuratury i CBA, a własne sprawy z przeszłości chce przykryć otwartością na uchodźców. Władze miasta złożyły pozew przeciwko TVP. 10 stycznia br., kilka dni przed pierwszą rocznicą zamachu na prezydenta Gdańska, Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł, że TVP Info posługiwała się nieuprawnioną manipulacją i naruszyła dobra osobiste gminy jako wspólnoty.
Był to jeden z wielu materiałów państwowej telewizji pokazujący Adamowicza w negatywnym świetle. Na zlecenie Urzędu Miasta Gdańska Newton Media policzyło, że w 2018 r., gdy w Polsce odbywały się wybory samorządowe, TVP zajmowała się Adamowiczem 1773 razy – średnio prawie pięć razy dziennie, a liczba ta nie uwzględnia powtórzeń (te same materiały są wykorzystywane wielokrotnie w różnych programach).
Pod koniec stycznia 2019 r. prezydenci pięciu polskich miast – w imieniu Związku Miast Polskich – poprosili Radę Etyki Mediów o pomoc w wyjaśnieniu okoliczności mogących mieć związek ze śmiercią Adamowicza. Chodziło o zbadanie, czy działania podejmowane wobec prezydenta Gdańska przez TVP od początku 2016 r. do dnia zamachu na jego życie mieściły się w granicach uczciwości i rzetelności. W efekcie dowiedzieliśmy się, że „w żadnej z analizowanych przez REM publikacji nie dano Pawłowi Adamowiczowi szansy odparcia zarzutów, przedstawienia argumentów zaprzeczających oskarżeniom formułowanym wprost, między wierszami lub w tytułach zniekształcających rzeczywisty przebieg opisywanych wydarzeń lub naginających fakty tak, by przemawiały przeciwko prezydentowi Gdańska. Był obiektem oszczerstw, ale nie miał prawa do obrony”.
Andrzej Krajewski z Rady stale monitoruje i komentuje na Facebooku „Wiadomości” TVP. – Nie można mieć wątpliwości, że skoro 36 proc. Polaków odbiera wyłącznie telewizję naziemną, a w niej „Wiadomości”, „Teleexpress” i „Panoramę” oraz TVP Info jako 24-godzinny program informacyjny, ma to wpływ na postawy społeczne. Wprawdzie dostępne są także „Fakty” TVN i „Wydarzenia” Polsatu, ale przewaga mediów państwowych jest uderzająca – ocenia. Warunkiem wstępnym jakiejkolwiek poprawy w TVP mogłaby być jedynie dymisja jej prezesa Jacka Kurskiego. Na to się jednak nie zanosi, dopóki właśnie takiej telewizji potrzebuje obóz rządzący.
– Oddziaływanie tej propagandy jest przeogromne – mówi Czerczak. Dodaje jednak, że „Wiadomości” mają znaczenie zwłaszcza dla widzów po czterdziestce, natomiast młodsi radykalizują się przez internet. – Punkowcy z jabolem na Pol’and’Rocku to już dziś folklor, podobnie jak skinheadzi na Marszu Niepodległości. Już w latach 70. XX wieku liderzy Ku Klux Klanu zauważyli, że muszą uwspółcześnić formułę przekazu, uczynić ją niejako bardziej przyjazną. Tak samo obecnie nienawistne treści zyskały nowe opakowanie. Weźmy np. łódzkiego rapera Bastiego, który swoje nacjonalistyczne i rasistowskie przesłanie niesie na afroamerykańskich bitach.
Basti śpiewa i tak: „Mam już dość – udawania, że jesteśmy wolni, / Mam już dość – chorej, postkomunistycznej Polski, / Mam już dość – braku perspektyw na jakiekolwiek jutro, / Mam już dość – gadania o tym, że na zmiany jest za późno!” (Mam już dość), i tak: „Europa pada na kolana, otwórz oczy, zrozum! / Nie dla uchodźców! Nie dla islamu! / Nie dla faszyzmu płynącego z Koranu!” (Europa umiera).
Czerczak: – Kryzys uchodźczy jest jednym z większych wyzwań ostatnich lat. Rozmawialiśmy o nim w debacie publicznej w sposób merytoryczny? Czy może odgrywaliśmy scenariusz filmu sensacyjnego? Wycinki materiału filmowego stawały się podstawą rządowej propagandy. Dopóki język polskiej polityki jest skrajny, dopóki politycy dyskutują na poziomie gestu Joanny Lichockiej, nie możemy oczekiwać od społeczeństwa czegokolwiek innego.
Przyzwolenie
– W latach 90., gdy sam byłem skinheadem i poszedłem do szkoły z krzyżem celtyckim, nauczyciel od historii wyprowadził mnie z niej za ucho. Nigdy już z celtykiem nie wróciłem – wspomina Czerczak. – Obecnie ta symbolika nikogo nie razi. Kluczową rolę w jej oswajaniu odegrał internet.
Jak do tego doszło?
– Kiedyś poglądy rasistowskie wykluczały z dyskursu. Może dlatego, że wiele osób pamiętało wojnę, wobec czego panowała większa wrażliwość. Później przyszły czasy internetu, mediów społecznościowych i osoby o skrajnych przekonaniach zobaczyły, że nie są same, a swoich poglądów nie muszą zamykać w szafie.
Zdarzają się pozytywne wyjątki: gorzowski nauczyciel, przyjaciel Czerczaka, wprowadził w szkolnym regulaminie zakaz noszenia symboliki związanej z nienawiścią. Podziałało.
Kiedyś poglądy rasistowskie wykluczały z dyskursu. Później przyszły czasy internetu, mediów społecznościowych i osoby o skrajnych przekonaniach zobaczyły, że nie są same, a swoich poglądów nie muszą zamykać w szafie
Czerczak widzi analogie między tym, co było, a tym, co jest: – Gdy po 1989 r. ja i moi koledzy dostaliśmy wreszcie kablówkę i nagle zobaczyliśmy wszystkie te samochody czy nawet trampki, których nie mieliśmy, bo nie mogliśmy mieć – przyszli starsi i powiedzieli nam, czyja to wina: Niemców i Żydów. Dziś, w kulturze Instagrama, żeby być fancy, trzeba nosić Gucciego. A co słyszą osoby, których na to nie stać? Że to np. wina Unii Europejskiej. O tym rozmawiam z młodzieżą. Rozbrajanie tej retoryki to jest clou mojej pracy.
Przy okazji zwraca uwagę na to, że nienawiść można sprzedawać językiem miłości: – Zamiast krzyczeć „Jebać Żydów” i „Precz z Unią”, mówi się o obronie polskiej tradycji, rodzin i dzieci. Bronimy, kochamy… ale czym to się różni od obelg, jeśli kończy się pogardą dla innych, np. uchodźców?
Kordaczuk-Wąs: – Zagrożeniem są również fake newsy oparte na mylnie pojętym patriotyzmie i dające poczucie przynależności i wspólnoty młodym, którzy poszukują własnej tożsamości.
Ekspertka sama monitoruje sieć i uczy się rozpoznawać symptomy radykalizacji. Potem rozmawia z nauczycielami i policjantami o tym, co zdecydowało, że dana osoba weszła na tę ścieżkę. Uwrażliwia na problem, bo zdarza się, że policjanci nie wiedzą, jak zakwalifikować przestępstwa z nienawiści. Do tego osoby pokrzywdzone takim przestępstwem nie chcą się zgłaszać do organów ścigania. Z powodu wstydu, z poczucia, że sami są sobie winni, że należą do mniejszości, więc i tak nikt im nie pomoże. – Nie znamy realnej liczby tych przestępstw. Od 2015 r. dane statystyczne o przestępstwach z nienawiści powinny być gromadzone w systemie wspólnym dla MSWiA i policji. Z dostępnych raportów wynika, że problem nie jest znaczący – mówi Kordaczuk-Wąs. Przypomina, że do roku 2015 policjanci byli systematycznie szkoleni przez policyjnych pełnomocników do spraw ochrony praw człowieka m.in. na podstawie podręcznika przygotowanego przez Stowarzyszenie Nigdy Więcej, który w tym samym roku został wycofany z użytku. Dopiero dwa lata temu komendant główny policji ponownie nadał priorytet przestępstwom z nienawiści i przyjął plan działań.
Marcin nie przypomina sobie żadnej instytucji, która mogłaby mu pomóc w trudnych latach. Choćby przez organizację czasu młodzieży, która nie miała co ze sobą zrobić. Nie znalazł żadnego wsparcia psychologicznego, choć miał problemy z depresją. – Po wysłuchaniu mnie szkolny pedagog polecił mi wojsko albo grupy paramilitarne. Poczułem się potraktowany protekcjonalnie, jakby ktoś odkrył, że rzeczywiście wyglądam tak, jak nie powinienem wyglądać, że jestem za szczupły i za słaby. Uderzyło mnie, że nawet z tej strony nie można było oczekiwać pomocy.
– O radykalizacji trudno mówić ogólnie. To proces, przez który każdy przechodzi indywidualnie – mówi Kordaczuk-Wąs. – Ścieżka radykalizacji, na którą ktoś wstępuje, może zależeć od deficytów tej osoby, od wartości, jakich poszukuje, potrzeb kompensacji. Istotną rolę odgrywają czynniki polityczne, religijne czy społeczne, takie jak ubóstwo, wykluczenie, deficyty w rodzinie.
Ekspertka dodaje: – Choć jest to zagrożenie, które w XXI wieku może jeszcze zyskiwać na sile, ważne jednak, aby go nie demonizować. Zamiast tego specjaliści powinni dobrze zrozumieć zagrożenia społeczne typowe dla współczesności i być na nie dobrze przygotowani. Powinni współpracować ze środowiskami lokalnymi i angażować się w łagodzenie nastrojów wiodących do polaryzacji i dzielenia się społeczeństwa na „nas” i „ich” – mówi. W profilaktyce i kreowaniu pozytywnych postaw wolnych od jakichkolwiek form dyskryminacji i mowy nienawiści widziałaby także zadanie dla Kościoła.
Podstawą mogłyby być dwa dokumenty, które ukazały się w ostatnich latach: Chrześcijański kształt patriotyzmu Konferencji Episkopatu Polski (2017) – biskupi mówią w nim wprost, że nacjonalizm jest postawą niechrześcijańską (prymas Polski abp Wojciech Polak dodaje, że jest herezją) oraz Być pielgrzymem pokoju Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek (2018) – dokument, w którym czytamy, że „sanktuaria nie mogą być miejscem manifestowania nienawiści względem grup politycznych, społecznych lub etnicznych”.
A jednak nawet w roku beatyfikacji kard. Stefana Wyszyńskiego nie widać w Kościele sprzeciwu wobec zawłaszczania go przez nacjonalistów, którzy Prymasa Tysiąclecia wzięli na sztandary i manipulują jego wypowiedziami. Archidiecezja warszawska usiłuje obecnie promować ABC Społecznej Krucjaty Miłości prymasa Wyszyńskiego z 1967 r. Idzie to jednak opornie. Wciąż trudno oprzeć się wrażeniu, że w środowiskach katolickich łatwiej dziś usłyszeć o „tęczowej zarazie” niż o miłości nieprzyjaciół.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, wiosna 2020, pod tytułem „Ścieżki radykalizacji”