Nie trzeba wyliczać grzechów tego świata. Najważniejsze, by każdy poznał własny „duchowy Egipt”, z którego najwyższy czas już wyjść.
Przyznaję, że nigdy nie rozumiałem tego epizodu z namiotami na Górze Przemienienia. Aż do ostatniej środy, kiedy na zajęciach z homiletyki jeden z diakonów przedstawiał swoje niedzielne kazanie. To on podpowiedział mi dwa tropy interpretacyjne. Zacznijmy od pierwszego, od namiotów.
Typowa lektura, która we mnie dominowała przez lata, akcentuje coś, co można by nazwać dobrym samopoczuciem czy samozadowoleniem uczniów. Według liturgicznego tłumaczenia, które przed chwilą słyszeliśmy, Piotr powiedział: „Panie, dobrze, że tu jesteśmy”. Ale już na przykład Biblia Poznańska idzie w innym trochę kierunku: „Dobrze nam tu, Panie”. I dalej mówi Piotr: „Jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty”. Przepraszam, jeśli zabrzmi to nieco banalnie, ale wygląda to trochę tak jakby Piotr proponował rozbicie biwaku, dłuższe obozowanie. Jakby: „Dobrze nam tu, zostańmy tu dłużej”. Tak przynajmniej zawsze mi się kojarzyły te namioty na Górze Przemienienia.
Okazuje się jednak – tak sugerują komentatorzy – że nie chodziło o zwykły, że tak powiem, biwak. Wzmianka o sześciu dniach, od której to swoje opowiadanie zaczyna św. Mateusz, naprowadziła ich na właściwy trop interpretacyjny. Otóż właśnie odbywało się święto Sukkot, Święto Namiotów, zwane też Świętem Kuczek. Izraelici budowali szałasy, namioty, do których się przeprowadzali na czas trwania święta. Celem było upamiętnienie mieszkania w szałasach i namiotach podczas ucieczki Izraelitów z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Chodziło o świętowanie nie tylko przez wspominanie, ale chociaż przez minimalne doświadczenie trudu wędrówki. Oglądałem takie współczesne kuczki w Montrealu, w dzielnicy ortodoksyjnych Żydów, którzy budowali drewniane budy, szałasy, formy altanek czy drewnianych przybudówek na balkonach swoich domów. Wciąż powracały dyskusje dotyczące legalności tych tymczasowych budowli i czasu, na jaki można je było budować.
Zebraliśmy się w namiocie, którym jest świątynia. Ale wędrówka dokonuje się poza namiotem
Teraz drugi trop interpretacyjny podpowiedziany przez mojego studenta (dobrych mam – jak widać – studentów, i zdolnych). Św. Mateusz zapisał, że uczniom „ukazali się […] Mojżesz i Eliasz rozmawiający z Nim”. Temat rozmowy zdradza św. Łukasz: „mówili o Jego odejściu, które miało się dokonać w Jerozolimie”. To „odejście” to oczywiście eufemizm na określenie śmierci. I tutaj pojawia się rzecz kluczowa. W oryginalnym tekście greckim „odejście” to éxodos, czyli dosłownie „wyjście”. Dobrze znamy to słowo w wersji zlatynizowanej jako exodus, którym to słowem nazywamy wyjście Izraelitów z Egiptu do Ziemi Kanaan, Ziemi Obiecanej. W Jerozolimie dokona się exodus Jezusa. To tam Jezus przejdzie i nas wyprowadzi z „duchowego Egiptu” do Ziemi Obiecanej. Póki co wszyscy żyjemy w Egipcie. W homilii do Księgi Liczb Orygenes pisał: „Gdyśmy więc przebywali w Egipcie, to znaczy wśród błędów tego świata i w ciemności niewiedzy, wykonując dzieła diabła w pożądliwościach i pragnieniach cielesnych […]. Chrystus zstępuje do Egiptu tego świata”.
Jezus z Góry Przemienienia wskazuje nam wielkopostną drogę: z ciemności Egiptu do światła Ziemi Obiecanej. A zapowiedzią tego światła jest odzienie samego Jezusa, które „stało się białe jak światło”. W tej wędrówce to On sam jest i drogą, i namiotem. A obłok, który osłonił uczniów na Górze Przemienienia, to ten sam obłok, który szedł na przedzie i prowadził Żydów przez pustynię. Czas Wielkiego Postu to czas wyjścia. Nie trzeba już jednak budować namiotów i szałasów, by w nich wspominać. Przecież zebraliśmy się w namiocie, którym jest ta świątynia. „I dobrze nam tu” – chciałoby się powiedzieć. Ale przecież nie chodzi o to, by w niej zamieszkać. Przyszliśmy tu tylko odpocząć. Wędrówka dokonuje się poza namiotem.
Nie trzeba wyliczać grzechów tego świata. Wszyscy je znamy. Ale najważniejsze, by każdy poznał swój własny. Każdy z nas ma własny „duchowy Egipt”, z którego najwyższy czas już wyjść. Każdy z nas – niczym młodszy syn z przypowieści o miłosiernym ojcu – ma swoje „dalekie strony”, do których wciąż powraca, a z których najwyższy czas już wyjść.
Wzorem niech będzie nam dzisiaj Abraham z pierwszego czytania z Księgi Rodzaju. Pan powiedział do niego „Wyjdź!”. „A Abraham udał się w drogę, jaką mu Pan wskazał”. „Czy odczuwał smutek rozstania? – pytał Jan Paweł II w „Tryptyku rzymskim”. – Czy oglądał się wstecz? Nie wiemy. Wiemy tylko, że słyszał Głos, który mówił do niego: Wyjdź! Abram postanowił iść za Głosem”. Ach, jakże często – niestety! – w tym wyjściu zamiast Abrahama patronuje nam żona Lota, która oglądnęła się wstecz, bo – jak pisał ks. J. St Pasierb – „w sercu nie wyrzekła się swego miasta”. A więc „nie żałuj / i nie oglądaj się wstecz”, bo „łzy i w tobie / stężeją w słup soli”. Wyjście dokonuje się w sercu. To tam jest duchowy Egipt. I to tam trzeba się go wyrzec.
Więc porzuć namiot! Ruszaj! Wyjdź! Czy widzisz już obłok, który idzie przed Tobą?
Polecamy też książkę ks. Stanisława Adamiaka „Zawsze jest Wyjście”