Wiosna 2024, nr 1

Zamów

„Sala samobójców. Hejter”, czyli straszliwa apokalipsa wśród nas

Jan Komasa i Maciej Musiałowski na planie filmu „Sala samobójców. Hejter”. Fot. Jarosław Sosiński/ Kino Świat

Jan Komasa zrealizował właśnie swój najlepszy film, najważniejszą opowieść o współczesności w polskim kinie od dekady.

Obejrzałem wczoraj nowy film Jana Komasy „Sala samobójców. Hejter”. To dzieło spełnione, nadzwyczajne i wstrząsające, według mnie absolutnie najlepsze w dorobku Komasy. Reżyser ten z filmu na film pokazuje jak wspaniale rozwija swój talent.

Ale „Hejter” to także najważniejszy film o naszej współczesności, jaki powstał w polskim kinie od dekady, a nawet i więcej. Obraz uniwersalny, który będzie zrozumiały w każdym zakątku świata. Świetna reżyseria, scenariusz dopracowany w każdym calu, napięcie od pierwszej do ostatniej minuty, perfekcyjna robota. No i młody aktor Maciej Musiałowski, niedawny absolwent łódzkiej szkoły aktorskiej, w swojej pierwszej głównej roli. Cóż za ogromny talent! Nie epatuje jakimś diabelsko-anielskim wyglądem, jego Tomasz to pełnokrwista postać, wcielenie zła, ale czujemy w nim głęboko ukryte ledwo tlące się dobro, które musi jednak przegrać. Takiego debiutu aktorskiego nie było na naszych ekranach od dawna (choć aktor ten grywał już, przyznajmy, mniejsze role), Musiałowski nie schodzi nawet na sekundę z ekranu.

„Hejter” to film o nienawiści; o tym, że nie ma porozumienia między nami; o wykluczeniu, rzeczywistym albo urojonym. To poczucie odrzucenia nakręca spiralę zła; spiralę demagogii, nacjonalizmu, faszyzmu i wszechogarniającego kłamstwa; spiralę okrucieństwa fizycznego i psychicznego; spiralę niszczącą wszelkie więzy osobiste i społeczne. Komasa jako prawdziwy artysta nie zrobił filmu publicystycznego, nie usprawiedliwia zła, nawet jeśli próbuje jakoś jego genezę zrozumieć, unika jednak czarno-białej dychotomii. Świat liberalny i lewicowy zagubił się także, stracił kontakt z rzeczywistością, jest nieautentyczny. Uchodźcy, o których werbalnie tak bardzo się troszczy, służą bardziej to tworzenia wątpliwych performansów artystycznych, do poprawiania swojego „moralnego” samopoczucia, niż do rzeczywistej troski. Polityka to już tylko sztuka kłamstwa i obłudy. Może nawet sympatyzujemy z kandydatem na prezydenta Warszawy, liberalnym i tolerancyjnym Rudnickim (Maciej Stuhr), ale i on musi (?) poddać się regułom bezwzględnej walki, pewne zasady trzeba odsunąć od siebie, to postać tragiczna. A prawicowy senator (Piotr Cyrwus) jest postacią złowieszczą, stłamsił w sobie wszelką ludzką empatię, pozostaje już tylko bezwzględność w drodze do celu.

Komasa jako prawdziwy artysta nie zrobił filmu publicystycznego, nie usprawiedliwia zła, nawet jeśli próbuje zrozumieć jego genezę, unika jednak czarno-białej dychotomii

„Hejter” to oczywiście film także o koszmarze internetu, w którym można zniszczyć każdego, film o wielopiętrowych manipulacjach, o wirtualnej rzeczywistości, która zastępuje realną. Agata Kulesza jako szefowa „fabryki” hejterskiej jest i bezwzględna, i tragiczna, tak jak Tomasz. To ona rozdaje zlecenia i uruchamia podwójnych agentów, a może nawet i potrójnych. Wszyscy zapętlili się we wzajemnych oskarżeniach, każdy ma na kogoś jakiegoś haka. Powinniśmy się bać. Wielki strach. Łamanie kręgosłupów moralnych innych ludzi, a przez to łamanie swojego kręgosłupa, bo z tego świata nikt nie może wyjść nieubrudzony, niesflekowany, nieutaplany w cuchnącym bagnie. Hasło „Prawda jest najważniejsza” staje się synonimem kłamstwa. Wielki manipulator wie, że człowiek pragnie prawdy, dlatego kłamstwo musi stać się prawdą. „Hejter” to film o atrofii uczuć ludzkich.

Konsekwencją musi być straszliwa apokalipsa. Uprzedzam wszystkich: sceny apokaliptyczne są wstrząsające. Musi dojść do samozniszczenia. Bo nienawiść niszczy nienawidzącego, a u Komasy w większym czy mniejszym stopniu dotyczy to każdej postaci. Nienawiść fanatyczna zaś może prowadzić do unicestwienia nienawidzonego, który w szaleńczym umyśle został odczłowieczony.

Wesprzyj Więź

Czasami przychodzi samozadowolenie z powodu nienawiści. Pisał prof. Leszek Kołakowski: „Samozadowolenie w nienawiści ma dać mi uczucie, że jestem szczęśliwym posiadaczem wartości absolutnych (…). W świecie wyładowanym nienawiścią, zawiścią i żądzą zemsty, w świecie, który – nie tyle wskutek ubóstwa natury, ile przez gargantuiczną naszą żarłoczność – zdaje się nam coraz ciaśniejszy, nienawiść należy do tych zeł, o których wolno powiedzieć, że nie usuną ich żadne zabiegi instytucjonalne. W tym wypadku wolno nam, bez narażania się na śmieszność, przypuścić, że każdy z nas, gdy w sobie to zło poskramia, przyczynia się do tego, by je poskramiać w świecie, i tak niesie w sobie niepewną i kruchą antycypację znośniejszego życia na naszym statku szaleńców”. Ale czy Komasa daje nadzieję? Spójrzcie na twarz Tomasza w ostatniej scenie, ale też na twarze trzech innych osób.

Dobro zawsze triumfuje, mówią niektórzy. A może to mit, bajka, przecież zło ustawicznie obnosi się z triumfem i unika kary. „Człowiek to istota skomplikowana – pisała prof. Barbara Skarga – pełna sprzeczności: wspaniała i zarazem straszna. To nie jest istota błogosławiona. (…) Nikt nie jest powołany ani do zła, ani do dobra”. Ale ostatecznie każdy jest odpowiedzialny sam za siebie.

Jan Komasa zrealizował wielki film, i piszę to dzień po tym, jak zebrał rekordową liczbę Orłów za „Boże Ciało”. Ale „Hejter” to jego największe dokonanie artystyczne. Cenię „Miasto 44”, które zostało kilka lat temu skrzywdzone w Gdyni; poruszył mnie jego debiut „Sala samobójców”. „Boże Ciało” uważam za film bardzo dobry, który pobudza do refleksji o sprawach ważnych, także teologicznych, ale to jeszcze nie to, co „Hejter”. Tak naprawdę to właśnie ten film może mieć największe szanse na Oskara czy Złotą Palmę w Cannes, ze względu na jego uniwersalność. Powtarzam: to dzieło, w którym każdy, niezależnie od państwowości czy narodowości, znajdzie prawdę o otaczającej go rzeczywistości. I to jest smutna, tragiczna wręcz konstatacja o współczesnym świecie. Oto niepostrzeżenie wszyscy znaleźliśmy się w sali samobójców.

Podziel się

Wiadomość