Katolicy w Anglii od czasów reformacji zawsze byli w mniejszości. Natomiast stosunkowo nowym zjawiskiem jest to, że w mniejszości są też anglikanie, a także purytanie, zielonoświątkowcy czy metodyści. Wedle danych z roku 2017 49 proc. mieszkańców Anglii i Walii deklaruje się jako ludzie niewierzący.
– Wiecie dobrze, że jeśli chcecie pięknych, zabytkowych i wygodnych kościołów, możecie ich poszukać u anglikanów – powiedział swego czasu ksiądz Tim. I rzeczywiście, o ile skądinąd foremny kościół katolicki w tej niezbyt wielkiej miejscowości zbudowano w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, o tyle znajdujący się obok kościół anglikański pochodzi z XII stulecia. Kilkusetletni cedr osłania tam przykościelny cmentarz, a przy samej kamiennej ścianie kościoła co wiosnę zakwita dorodna magnolia, a latem pomarańczowe kiście róż. Istniejący niejako na marginesie katolicki kościół nie rzuca się w oczy. Msze anglikańskie są okazalsze, wierni są lepiej ubrani i bardziej uśmiechnięci.
Z faktu bycia katolikiem w Wielkiej Brytanii nie płyną żadne przywileje, a do niedawna można było nawet sporo stracić. Ksiądz Tim wie, o czym mówi – swoją posługę zaczynał jako ksiądz anglikański, dlatego ma rodzinę. To właśnie z tego powodu jego przejście na katolicyzm wymagało papieskiej dyspensy.
W miejscowości, gdzie mieści się jego parafia, nad leniwie płynącą rzeczką Ver pochowany jest św. Alban, rzymski żołnierz uznawany za pierwszego męczennika na wyspach brytyjskich, ścięty między 209 a 315 r. Nad jego grobem ok. 429 r. zbudowano pierwszy kościół. Katedra – niezwykła mieszanka gotyku i stylu romańskiego – obecnie jest rzecz jasna anglikańska, jednak odprawiane są w niej co piątek msze katolickie, kończące się modlitwą przed grobem św. Albana. Poza katolikami katedra gości też prawosławnych, metodystów, niemieckich luteranów. Dziś konflikty religijne osłabły, próby budowania teologicznej jedności zeszły na drugi plan, za to przedstawiciele różnych wyznań wiele działań podejmują wspólnie.
Z faktu bycia katolikiem w Wielkiej Brytanii nie płyną żadne przywileje, a do niedawna można było nawet sporo stracić
Od czasów św. Augustyna z Canterbury, który w 597 r. ustanowił na wyspach biskupstwo, Anglia była krajem katolickim. Dopiero 1000 lat później pierwszy brexit, wówczas za sprawą Henryka VIII, spowodował ustanowienie lokalnego kościoła. Katolicy, coraz bardziej nieliczni, zeszli do podziemia.
Ponad 200 lat anglikańskiej dominacji, podsycanej wybuchającą okresowo antypapieską histerią i dyskryminującym ustawodawstwem, spowodowało, że liczba katolików zmalała radykalnie – na początku XIX wieku było ich w Anglii nie więcej niż kilkadziesiąt tysięcy.
Jednak gdy w 1801 r. do Zjednoczonego Królestwa została wcielona Irlandia, sytuacja nagle uległa radykalnej zmianie. W połowie XIX stulecia liczba katolików przekroczyła 750 tysięcy. Wygnani z ojczyzny prześladowaniami religijnymi, nędzą i głodem Irlandczycy znajdowali pracę w angielskich fabrykach. Pojawienie się setek tysięcy żyjących często w skrajnej nędzy irlandzkich katolików przyczyniło się do wzrostu nastrojów antykatolickich. Niechęć do katolików należała wówczas do dobrego tonu, a hasłem No Popery szermowano z upodobaniem, szczególnie gdy w 1850 r. papież Pius IX powołał nową administrację kościelną w Wielkiej Brytanii, na czele której ustanowił arcybiskupa Westminsteru. Został nim Irlandczyk, Nicolas Wiesman, wkrótce mianowany kardynałem. Katolików oskarżano wówczas o najdziwniejsze rzeczy, mniejsza że zupełnie bez podstaw. Stali się negatywnym punktem odniesienia, choć ich rzeczywisty wpływ na życie kraju był niewielki.
Kościół wielkich konwertytów
Od tego czasu Kościół katolicki w Wielkiej Brytanii stał się na dłuższy czas kościołem biedaków i imigrantów, ale również kościołem wielkich konwertytów. O ile Alfred Hitchcock, Hilaire Belloc (choć Belloc był w połowie Francuzem), John Acton, J. R. R. Tolkien czy kompozytor Edward Elgar pochodzili z rodzin tradycyjnie katolickich, czyli byli, jak się ich tu nazywa, cradle Catholics, o tyle bardzo wielu prominentnych katolików przeszło nawrócenie. Wyniesiony obecnie na ołtarze kardynał John Henry Newman (1801–1890) jest bodaj spośród nich najbardziej znany, ale obok niego jest wielu innych: arcybiskup Westminsteru, kardynał Henry Edward Manning (1808–1892); syn anglikańskiego arcybiskupa Canterbury, głowy anglikańskiego kościoła, pisarz Robert Hugh Benson (1871–1914); pisarz i ksiądz Ronald Knox (1888–1957); pisarz, dramaturg i żołnierz Maurice Baring (1874 –1945); pisarka i żona nawróconego na katolicyzm anglikańskiego pastora Sheila Kaye-Smith (1887–1956) czy wreszcie Arnold Lunn (1888–1974) – agnostyk, pisarz i narciarz, wcześniejszy krytyk Newmana, Manninga, Chestertonów i Konxa.
No właśnie, nie należy zapominać o Chestertonach – pisarzu Gilbercie Keithu (1874–1936) i jego młodszym bracie Cecilu (1879–1918), dziennikarzu i żołnierzu, który zmarł w przyfrontowym szpitalu. Ani o Gildii Katolickich Rzemieślników Erica Gilla (1882–1940) wcielającej w życie ideały katolickiego dystrybucjonizmu (spopularyzowanego w końcu XX wieku przez E. F. Schumachera, autora „Małe jest piękne”, również katolickiego konwertytę). A także o pisarzach Muriel Spark (1918–2006) i Evelynie Waughu (1903–1966) czy o malarzu Grahamie Sutherlandzie (1903–1980).
Czego szukali w Kościele irlandzkich imigrantów ci wszyscy intelektualiści? Ich droga do katolicyzmu rzadko była prosta, co nie zaskakuje, jeśli pamiętamy, że żyli w kraju, który katolicyzmu nie promował. Christopher Dawson (1889–1970), przyjaciel Newmana i T.S. Eliota, nazywany niekiedy największym angielskojęzycznym historykiem XX wieku, również katolicki konwertyta, napisał w 1931 r.: „Każdy z nas musi wybierać między uzależnieniem od materialnej organizacji świata – opartej albo na eksploatacji ekonomicznej albo na ekonomicznym absolutyzmie, które pochłaniają całość ludzkiego życia, nie zostawiając miejsca na ludzkie wartości – a chrześcijańską ideą duchowego ładu opartego na duchu wiary i ożywionej dobroczynnością, która jest inną nazwą działania ożywionego duchowością”. Jego słowa wydają się dziś nie mniej aktualne niż 80 lat temu.
Nawróceni intelektualiści odegrali wielką rolę w życiu angielskiego Kościoła. O Newmanie mówi się, że był ojcem II Soboru Watykańskiego, mimo że jego nazwisko w żadnych dokumentach soborowych się nie pojawia. Newman był jednak rzecznikiem większego zaangażowania wiernych w życie Kościoła i te jego nadzieje sobór spełnił.
Hierarchia angielskiego Kościoła zazwyczaj była konserwatywna. Z drugiej jednak strony katolicy wiązali się też coraz częściej z lewicą, idąc śladami braci Chestertonów, współtwórców katolickiej nauki społecznej, która w miała być – i była – katolicką odpowiedzią na socjalizm.
Przed II wojną wspólnoty parafialne żyły w znacznym oderwaniu od anglikańskiego społeczeństwa. Tworzyły własne szkoły, budowały katolicki krąg społeczny, zawierały małżeństwa niemal wyłącznie w obrębie jednej religii. Sytuacja zaczęła się zmieniać w czasie wojny i tuż po niej, kiedy tempo asymilacji irlandzkich imigrantów wyraźnie przyspieszyło. Rosła liczba mieszanych małżeństw, podnosił się poziom wykształcenia katolików, coraz mocniej zaznaczała się ich obecność w życiu Wielkiej Brytanii. Wiele zmienił również II Sobór Watykański, wychodząc naprzeciw tym tendencjom i otwierając Kościół na przemiany społeczne, ale też jednocześnie w większym stopniu włączając wiernych w życie Kościoła.
Mniejszość w mniejszości
Katolicy w Anglii od czasów reformacji zawsze byli w mniejszości. Natomiast stosunkowo nowym zjawiskiem jest to, że w mniejszości są też anglikanie, a także purytanie, zielonoświątkowcy czy metodyści. Wedle danych z roku 2017 49 proc. mieszkańców Anglii i Walii deklaruje się jako ludzie niewierzący. Liczba anglikanów jedynie dwukrotnie przewyższa liczbę katolików – jednych jest 20, drugich 8 proc. 15 proc. to pozostali chrześcijanie, a 8 proc. – wyznawcy innych religii. Różnice między poszczególnymi wyznaniami wydają się coraz mniejsze. Radykalnie zmieniło się środowisko, w którym działa Kościół. Na jednego świeżo nawróconego niewierzącego przypada średnio 26 odchodzących od chrześcijaństwa.
To zmusza do postawienia pytania: czy dzieci imigrantów pozostaną katolikami? Wpływ środowiska rodzinnego maleje, młodzi ludzie szybko się usamodzielniają, mieszkając z dala od rodzinnego domu. Większość z ich znajomych to tzw. nones, czyli ludzie niewierzący, choć może lepiej powiedzieć „religijnie nieobecni”.
Badania nad religijnością młodzieży powyżej 13 roku życia pokazują, że to właśnie przede wszystkim w tym okresie następuje rozstanie z Kościołem. Nie jest to bynajmniej kwestia przypadku, ale świadomej decyzji, po której podjęciu wiele młodych osób czuje ulgę. Badani młodzi ludzie często mają za sobą traumatyczne przeżycia rodzinne – rozwody, alkoholizm, niewierność rodziców, odkrycie własnego buntu, niekiedy własnego homoseksualizmu, niezrozumienie ze strony parafii. Często odchodzą dlatego, że nie mogą znaleźć sensu w trwaniu w swojej parafialnej wspólnocie.
– Moje dzieci odeszły w przeważnej mierze od Kościoła – opowiadał mi jeden z lokalnych aktywistów parafialnych. – Obracają się wśród niewierzących i sami przestają przyznawać się do Kościoła. – I pytał retorycznie: – Czy my rzeczywiście na co dzień naśladujemy Chrystusa?
Już w samym tym pytaniu widzi się radykalizm wiary. Tu, w zasadniczo obcym otoczeniu, wiara nie jest li tylko rytuałem. Każda decyzja jest indywidualna i unikalna, za każdą sam ponoszę odpowiedzialność. Dziś młodzi ludzie muszą świadomie podjąć decyzję o swojej wierze. Za każdym razem musi to być ich osobisty akt wyboru – udział w bierzmowaniu, nazwanym tu niekiedy z przekąsem „sakramentem wyjścia”, nie wystarczy. Dla wierzącego katolika jego wiara jest codziennym wyzwaniem.
Prymasem angielskiego Kościoła jest kardynał Vincent Nichols, arcybiskup Westminsteru. Pytany, jak nominacja kardynalska zmieni jego życie, odpowiedział: „Moje życie biegnie wciąż tak samo, jak wtedy, gdy byłem młodym księdzem. Zmywam po sobie sam”
Gdy żywa jeszcze do niedawna wiara przestaje być wyzwaniem, zamienia się w czysto ceremonialny udział najpierw tylko w niedzielnej mszy, później jedynie w mszy świątecznej, następnie już tylko w ślubach, chrztach i pogrzebach, a ostatecznie nic już nie wiąże dawnych katolików z zapomnianą i w ich pojęciu nic niewnoszącą do ich życia religią. Przyczyny łatwo wymienić i robi się to często. Mówi się o nadmiernym formalizmie obrzędów, o konflikcie z codziennością pochłaniającą uwagę, o frustracji i zaniku więzi rodzinnych, o ekspansji laickiego trybu życia. Przywołuje się dane o spadku liczby powołań do aptekarskich ilości i o starzeniu się księży. Niektórzy twierdzą wprost, jak pewien były zakonnik, że Ewangelia jest już nieaktualna.
Tej tezie przeczy chociażby niezwykła historia Mary Joy Langdon. Jeśli ktoś w Londynie chciałby nauczyć się jeździć konno, jest duże prawdopodobieństwo, że trafi właśnie do założonego w 1989 r. i prowadzonego przez nią ośrodka jeździeckiego Wormwood Scrubs Pony Centre. Langdon jest znana jako pierwsza w Wielkiej Brytanii kobieta-strażak. Jednak w 1983 r. odeszła ze służby i wstąpiła do zakonu. W 2012 r. była jedną z osób niosących olimpijską pochodnię, o co została poproszona w uznaniu zasług na polu pracy z niepełnosprawnymi dziećmi – w swojej szkole jeździeckiej od lat zajmuje się hipoterapią.
Zdolność do nieustannej odnowy
Prymasem angielskiego Kościoła jest kardynał Vincent Nichols, arcybiskup Westminsteru. Pytany, jak nominacja kardynalska zmieni jego życie, odpowiedział: „Moje życie biegnie wciąż tak samo, jak wtedy, gdy byłem młodym księdzem. Zmywam po sobie sam”.
W polskich realiach taka deklaracja może zaskakiwać. Podobnie jak fakt, że stałym elementem pejzażu w angielskim Kościele są diakoni. Zgodę na ich pojawienie się wydaje miejscowy biskup. Mężczyźni chcący podjąć się tej posługi muszą skończyć kilkuletnie zaoczne studia, po których mogą zajmować się działaniami duszpasterskimi w parafiach. Brendan jest dyrektorem sprzedaży w dużej firmie budowlanej, ma słabość do kwiecistych koszul i właśnie kończy studia przygotowujące go do posługi diakona. Już teraz w czasie wolnym pracuje z młodzieżą w grupach parafialnych, których w Anglii jest zawsze dużo, ponieważ parafie prowadzą też zazwyczaj szkoły i to cieszące się sporą popularnością.
Zmiany w Kościele w Anglii stają się codziennością. Parafia w St. Albans od 130 lat była prowadzona przez księży misjonarzy. Zakonnikom zabrakło jednak kadr i niemal z dnia na dzień odeszli – w 60 dni po ogłoszeniu swojej decyzji.
Zastąpili ich dwaj księża diecezjalni – proboszcz i świeżo wyświęcony siedemdziesięcioletni doktor historii po Oksfordzie. – Po 130 latach i jednym tygodniu tak jakby misjonarzy tu wcale nie było, a ci dwaj byli tu zawsze – wyszeptał mi do ucha w czasie męskiego śniadania jeden z parafian.
Może jest tak, jak pięćdziesiąt lat temu pisał Karl Rahner: „Kościół przyszłości będzie zbudowany od dołu przez organiczne wspólnoty jako wynik swobodnej inicjatywy i swobodnego zrzeszania się. Kościół będzie istniał tylko dzięki zdolności do nieustannej odnowy w każdej wolnej decyzji przyjęcia wiary”.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” nr 4/2019
Myslę że tak w Polsce jak i w Wielkiej Brytanii laicyzacja jest nieuchronna z przyczyn o wiele bardziej fundamentalnych niż ekscesy ekonomiczne i seksualne kleru katolickiego które widział już Tertulian stwierdzając „Credo quia absurdum”…Dzisiaj jest dokładnie odwrotnie „Non credo, quia absurdum”.