Jesień 2024, nr 3

Zamów

Trzęsienie ziemi przed nami

Tomasz Terlikowski. Fot. Maskacjusz TV / YouTube

Polski Kościół robi wiele, by zmiotły go własne zaniedbania.

Jak określić rok 2019 w Kościele w Polsce? Gdybym miał szukać jakiegoś historycznego obrazu, powiedziałbym, że najlepszą analogią jest rok 1939 dla Polski. A dokładniej czas sprzed 1 września.

Skąd takie porównanie? Odpowiedź jest prosta: otóż, był to ostatni rok „świętego spokoju”, pokrzykiwania o tym, że nie oddamy nawet guzika od munduru i płonnych nadziei, że poradzimy sobie bez potrzeby zmian. Wtedy Polskę zmiotły dwa złowrogie totalitaryzmy, teraz polski Kościół – powtarzając wszystkie błędy sanacji – robi wiele, by zmiotły go własne zaniedbania. A siły antyklerykalne w Polsce, wciąż jeszcze osłabione, mogą tylko zacierać ręce.

Najlepszym tego dowodem jest fakt, że Kościół jako całość nie jest w stanie poradzić sobie ze skandalami seksualnymi, a polityka komunikacyjna i każda inna leży i kwiczy, i to w stopniu o wiele większym, niż w latach 90. XX wieku. Owszem, są cenne inicjatywy, takie jak Fundacja św. Józefa, ale wszystkie one zostają niweczone – i to często po kilku dniach od ich rozpoczęcia – przez wypowiedzi czy decyzje poszczególnych biskupów (czasem tych samych, którzy firmowali owe inicjatywy). Tak było po świetnym oświadczeniu po filmie braci Sekielskich, którego znaczenie zostało przekreślone przez nieszczęsną konferencję prasową arcybiskupów Gądeckiego i Jędraszewskiego, którzy przesłonili swoimi wypowiedziami przekaz ostrożniej i roztropniej wypowiadającego się prymasa Polski arcybiskupa Wojciecha Polaka.

Jedynym długofalowym pomysłem Kościoła w Polsce na ratowanie jego dobrego imienia i autorytetu jest oskarżanie o wszystko liberalnych mediów i antyklerykałów

Jeszcze gorzej załatwiono sprawę z pogrzebem arcybiskupa Juliusza Paetza. Najpierw tak sformułowano komunikat, żeby nie było wiadomo, o co chodzi, potem unikano konkretnej odpowiedzi na pytanie, gdzie arcybiskup będzie pochowany, potem pochowano go na cmentarzu, potem przeproszono za to, że nie wyjaśniono sprawy, a na koniec nałożono nakaz milczenia na trzech księży, którzy protestowali przeciwko pochówkowi i przy okazji – ustami rzecznika (nagrodzonego później kościelnym tytułem) – obrażono dziennikarzy. I tak, choć wydawało się, że sprawa może być załatwiona, to pokazano, że wszystkie poprzednie decyzje nie miały nic wspólnego ze skruchą, ani nawet z przemyślaną strategią komunikacyjną, a były tylko reakcją na skandal.

Wesprzyj Więź

Wszystko to razem pozwala postawić tezę, że Kościół w Polsce nie ma pomysłu na przyszły rok, nie potrafi reagować (a i to dorywczo i bez pomysłu) na skandale, a jedynym długofalowym pomysłem na ratowanie dobrego imienia i autorytetu jest oskarżanie o wszystko liberalnych mediów i antyklerykałów. W sytuacji, gdy młode pokolenie odpływa z Kościoła błyskawicznie, a starsze dzieli się na jego ślepych zwolenników i równie ślepych przeciwników, strategia ta nie wróży niczego dobrego. Nie jest także wyjściem utwardzanie – przy pomocy ostrych słów – przekonanych, które proponuje arcybiskup Marek Jędraszewski, bo w ten sposób traci się ostrożniejszych, których przesadny język (nawet jeśli sam przekaz jest słuszny) zwyczajnie zniechęca.

Nic nie wskazuje na to, by w przyszłym roku coś miało zmienić się na lepsze. A oczekiwany raport na temat Theodore’a McCarricka, a także prawdopodobne śledztwa medialne w sprawie arcybiskupa Juliusza Paetza, o nowym filmie braci Sekielskich nie wspominając, postawią kolejne bardzo trudne pytania przed polskim Kościołem i jego kluczowymi (nawet jeśli na emeryturze) hierarchami. Niewiele wskazuje na to, by ktoś miał pomysł, jak sobie z tym poradzić. To zaś oznacza, że Kościół znajduje się na stoku i nic nie wskazuje na to, by wiedział, co zrobić, by zatrzymać kulę śnieżną laicyzacji, która jest coraz bardziej rozpędzona.

KAI

Podziel się

Wiadomość

„Łódzkie Studia Teologiczne” są kwartalnikiem (do 2013 r. były rocznikiem) ukazującym się od 1992 roku, wydawanym przez Wyższe Seminarium w Łodzi, które jest afiliowane do Papieskiego Wydziału Teologicznego – Collegium Joanneum w Warszawie. Pozostaje w ścisłej współpracy z Wydziałem Teologicznym Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Czasopismo to jest indeksowane w bazach CEEOL, BazHUM, CEJSH oraz ICI Journals Master List.

W numerze 26/2, opublikowanym w roku 2017 (czyli już w bieżącym okresie parametryzacyjnym dla jednostek naukowych), na s. 7-19 opublikowano artykuł „Chrzest Polski”.

Tak na s. 19 scharakteryzowano Autora: „Arcybiskup Marek Jędraszewski – metropolita krakowski, w latach 2012–2016 metropolita łódzki, profesor zwyczajny nauk teologicznych, doktor habilitowany nauk humanistycznych, wieloletni profesor Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu i kierownik Zakładu Filozofii Chrześcijańskiej na Wydziale Teologicznym UAM. Zastępca Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. W Konferencji Episkopatu Polski pełni ponadto następujące funkcje – jest przewodniczącym Rady Naukowej, członkiem: Rady Stałej KEP, Sekcji Nauk Filozoficznych Komisji Nauki Wiary, Komisji Wychowania Katolickiego, Rady ds. Duszpasterstwa Młodzieży, a także delegatem KEP ds. Duszpasterstwa Akademickiego. Jest także Wielkim Kanclerzem Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Jest przewodniczącym Komisji ds. Katechezy, Szkół i Uniwersytetów Rady Konferencji Biskupich Europy (CCEE). 30 listopada 2013 r. Ojciec Święty Franciszek włączył go na okres pięciu lat do grona członków Kongregacji Wychowania Katolickiego”.

Autor na s. 12, zapewne całkiem w dobrej wierze, odniósł się do primaaprilisowego żartu amerykańskiego mediewisty Philipa Earlem Steele, opublikowanego na łamach „Rzeczypospolitej” 1 kwietnia 2016 r. („Zapiski Kpinomira. Życie erotyczne Mieszka I”): https://www.rp.pl/Plus-Minus/304019875-Zapiski-Kpinomira-Zycie-erotyczne-Mieszka-I.html
Steele z wielkim poczuciem humoru konfabulował, ogłosił m. in, że ów Kpinomir „czeski duchowny potwierdza relację Galla Anonima, że Mieszko miał siedem żon. Precyzuje, że były to najpiękniejsze białogłowy z najważniejszych grodów. Mieszko nie żądał córki pana grodu, ale raczej najpiękniejszej młodej damy w grodzie. »Uroda, nie urodzenie – podaje Kpinomir – była najważniejsza dla niego«. Otrzymał po jednej żonie z Poznania, Kalisza, Giecza, Grzybowa i Kruszwicy – nawet znamy ich imiona: Całusława, Biustyna, Błogomina, Udowita i Pieściwoja. Natomiast z Gniezna Mieszko dostał dwie bliźniaczki: Rębichę i Pępichę”.

Ten zabawny i niewinny żart apb prof. Jędraszewski rozpoznał jako rzetelne, pełnowartościowe źródło historyczne i m. in. opierając się na nim (a także odwołując się do malowideł Matejki i Suchodolskiego) „zrekonstruował” psychologiczne podłoże decyzji polskiego władcy, dzięki której nasz kraj stał się chrześcijańskim. Nie zwróciła jego uwagi ani data publikacji materiału w „Rzeczypospolitej”, ani lekki ton wywiadu z amerykańskim historykiem, ani wreszcie nawet nieco sprośne imiona wykonfabulowanych niewiast.

Po pewnym czasie owa kuriozalna wpadka została wykryta i stała się przedmiotem licznych facecji. Powrócono do niej w ostatnich tygodniach, gdy równe wypowiedzi metropolity krakowskiego wzbudzały kontrowersje.

Zapewne dlatego dokonano fałszerstwa, które wykrył właśnie i ogłosił internauta Marcin Maria Bogusławski.

Na stronie: http://archidiecezja.lodz.pl/lst/pdf/26(2017-2).pdf, czyli oficjalnej stronie czasopisma naukowego, znajduje się obecnie wersja artykułu zmieniona i okrojona, jednak bez jakiejkolwiek informacji o dokonanej zmianie. Zostało z niej wycięte kompromitujące zdanie na s. 12:

„Była to rewolucja, której na sobie doświadczył także sam Mieszko I. Przed przyjęciem chrztu był bowiem zmuszony oddalić siedem żon, które dotychczas posiadał. Według Kpinomira, spowiednika Dobrawy, który w kronice zatytułowanej Vita Mesconis – Żywot Mieszka – przekazał nam nawet ich imiona, Mieszko I podjął decyzję o ich oddaleniu na skutek zabiegów swojej nowej czeskiej małżonki”.

Oczywiście działanie takie jest całkowicie absurdalne! Jeśli ma na celu zatarcie śladu i pamięci po kompromitującym passusie, to stanowi działanie kontrproduktywne. W Internecie nic nie ginie, można dotrzeć do oryginału: https://bit.ly/2QwWfSX. Ponadto sprawa była dosyć głośna, szeroko ją komentowano, mleko dawno już się rozlało. Istnieje mnóstwo zapisanych plików pdf z pierwotną wersją tekstu. Samo usunięcie fragmentu opublikowanego już artykułu w recenzowanym czasopiśmie naukowym, znajdującym się na liście MNiSW jako czasopismo punktowane, należy uznać za wydarzenie właściwie bezprecedensowe, jakby żywcem wzięte z Orewlla, gdzie – jak wiadomo – praktykowano zmieniane wersji wydrukowanych już gazet tak, by przystawały do aktualnej linii politycznej… Przypomina też nieco praktyki ze stalinowskiego ZSRR, gdzie wprawdzie nie było jeszcze Internetu, ale subskrybenci encyklopedii, słowników czy periodyków dostawali pocztą drukowane karteczki, którymi zaklejać należało precyzyjnie wskazane miejsca w publikacjach, by np. zasłonić informacje o niedawnych bohaterach uznanych nagle za wrogów ludu.

Jest to bez wątpienia praktyka naganna. Nie będę jednak komentował jej w kontekście etyki jako takiej, tym bardziej kwestii odwagi cywilnej lub nauczania Kościoła. Kościół ma swoje autorytety, np. dziś abp Grocholewski zwrócił się do apba Jędraszewskiego z adresem, w którym napisał: „pragnę wyrazić moje wysokie uznanie dla Twego umiłowania prawdy, Kościoła, Polski, dla odwagi w głoszeniu prawdy objawionej i zdrowego rozsądku”. Może jednak odwołajmy się do informacji na stronie Centrum Jana Pawła II (https://www.centrumjp2.pl/wikijp2/index.php?title=K%C5%82amstwo): „Jan Paweł II wiąże kwestię kłamstwa przede wszystkim z przekazywaniem informacji. […] Wskazuje na dwie szczególne formy kłamstwa: manipulację i oszczerstwo. Pierwszą z nich stanowią informacje mające wprowadzić w błąd; nieprawdziwe, ale tak podawane, tak preparowane, ażeby robić wrażenie, że są dobrem”.

Czym innym jest jednak sfera nauki i jej zasad. Publikacje podlegają parametryzacji, to one, a w zasadzie płynące z nich punkty w ogromnej mierze stanowią dziś o „to be, or not to be” każdej jednostki naukowej. Redakcje czasopism są w ostatnich latach obligowane do ogromnego wysiłku w celu cyfryzacji i szerokiego upublicznienia publikowanych materiałów, włączania ich w coraz to kolejne platformy i bazy danych.

Dokonywanie skrycie zmian w opublikowanych materiałach, ponad dwa lata po ich upublicznieniu jest w tym kontekście praktyką naganną, jest de facto fałszerstwem. Jest pogwałceniem zasad, podkopem pod wznoszony od stuleci gmach Nauki, opierającej się na dyskusji, dla której bezwzględną bazę stanowi przywołanie cytatu w przypisie z odniesieniem do precyzyjnie podanego adresu bibliograficznego.

Czym innym byłoby oczywiście opublikowanie w bieżącym numerze erraty, sprostowania, czy nawet całego artykułu w zmienionej wersji, z podaniem wytłumaczenia takiej repety. Byłoby to jednak przyznanie się do błędu, swego rodzaju akt pokory – ze strony Autora tekstu, jego Recenzentów, a także Redakcji, szerzej zaś jednostek naukowych, przy których owa redakcja pozostaje afiliowana. Należy podkreślić, iż wersja pierwotna, z kłopotliwym fragmentem o Kpinomirze i jego pogańskich żonach funkcjonowała przez dwa lata. W tym czasie mogły powstać artykuły naukowe, które cytowały ten fragment, zgodnie z obowiązującymi w nauce zasadami – co więcej, takie artykuły powstały! Redakcja „Łódzkich Studiów Teologicznych” poprzez swoje działanie naraziła tych autorów na to, iż czytelnik tekstów, chcąc skonfrontować przypis ze źródłem trafi na zmienioną wersje tekstu abpa Jędraszewskiego, a przez to nabierze podejrzenia, iż to autor powołujący się na artykuł metropolity jest falsyfikatorem, konfabulantem lub zwykle nie jest rzetelny.

Pozostaje pytanie, czy decyzję o zmianie podjął sam Autor artykułu, czy też zrobiono mu niedźwiedzią przysługę na poziomie redakcji. Warto jednak pamiętać, że to właśnie abp Jędraszewski stał w momencie publikacji tekstu i stoi nadal na czele Rady naukowej „Łódzkich Studiów Teologicznych”: http://archidiecezja.lodz.pl/lst/?page_id=9. W tym kontekście niestety nabiera to dodatkowo nieprzyjemnej wymowy.

Ciekawy jestem bardzo, czy środowisko naukowe, a zwłaszcza ciała powołane do trzymania pieczy nad jakością i etyką polskiego życia naukowego pochylą się nad tym skandalicznym przypadkiem i czy wyciągną jakiekolwiek konsekwencje wobec sprawców falsyfikacji.

Przepraszam za refleks szachisty, ale dopiero teraz dotarłam do tego wpisu. Otóż problem nie polegał po prostu na tym, że abp Jędraszewski dał się nabrać na żart w „Rzeczypospolitej”, ale na tym, że nie powołał się na ów artykuł tylko na książkę Steele’a „Nawrócenie i chrzest Mieszka I” (Wyd. Avalon, 2016), którą przywołuje sam Steele w artykule. Oczywiście w książce (w końcu publikacji naukowej) nie ma mowy o Kpinomirze i żonach Mieszka o frywolnych imionach. Tak więc nie była to naiwność abp, ale po prostu nierzetelność naukowa i sprostowanie musiałoby wyglądać tak: „Powołałem się na pozycję, której nie przeczytałem”. No, to rzeczywiście byłby akt pokory! Nawiasem mówiąc, wspomniana we wpisie errata albo sprostowanie należą do dobrych praktyk czasopism naukowych. To tak tylko na marginesie.

Kościół Katolicki, Kościół wojujący z piekłem i z herezjami, Kościół nawracający pogan, heretyków i schizmatyków, przestał istnieć wraz ze śmiercią papieża Piusa XII, ostatniego katolickiego papieża, jednak walka z piekłem nie ustała i trwać będzie do końca świata.
Ap 12:17 „I rozgniewał się Smok na Niewiastę, i odszedł rozpocząć walkę z resztą jej potomstwa, z tymi, co strzegą przykazań Boga i mają świadectwo Jezusa.”

Panie Tomaszu, kościołowi nic już nie pomoże ani zmiana strategii ani polityki ani podejścia. Źródło zła jest o wiele głębsze niż Pan pisze. Tak naprawdę jest to odejście od nauk biblijnych i oddalenie się od Boga. Sprawa jest postanowiona i nie podlega apelacji. Uratować się mogą tylko pojedyńcze osoby jeśli opuszczą jak najszybciej tą instytucję. Więcej info na email.