Bezpośrednie zarządzanie Kościołem przez papieża to nic oczywistego. Jest to raczej wynik splotu wydarzeń dziejowych. Rzecz jasna, można uznać, że podkreślenie posiadania przez biskupów Rzymu pełni władzy jurysdykcyjnej było dla Kościoła opatrznościowe.
18 maja 2018 r. 34 biskupów z Chile – czyli cały episkopat tego kraju – złożyło na ręce papieża Franciszka swoją rezygnację, zostawiając mu decyzję co do ich dalszych losów. Był to tylko jeden z aktów ciągnącego się w tym kraju kryzysu związanego z przestępstwami seksualnymi duchownych. Zbiorowa dymisja szybko zniknęła też z głównych stron portali katolickich, gdyż papież zdecydował się jednak rozpatrywać każdy z przypadków osobno. Do dzisiaj przyjął rezygnację ośmiu chilijskich biskupów.
Ze zrozumiałych względów uwaga mediów skupiona była na przyczynach tej sytuacji, czyli na niezdolności biskupów Chile do poradzenia sobie z kryzysem pedofilskim oraz na bezpośrednim uwikłaniu weń niektórych hierarchów. Pokazuje to zresztą, że wszyscy chyba jesteśmy przyzwyczajeni do myśli, iż zmiany personalne tego typu, nawet tak rewolucyjne, leżą w kompetencji papieskiej.
Żeby papież coś z tym zrobił
Czy taka masowa dymisja byłaby czymś bez precedensu? Nie, ale w całej historii Kościoła można znaleźć tylko jeden taki precedens.
W roku 1801 Napoleon zawarł konkordat z papieżem Piusem VII, co oznaczało nowy początek dla Kościoła we Francji, podzielonego do tej chwili między duchownych, którzy przysięgli na wierność konstytucji cywilnej kleru, i tych, którzy w imię wierności papieżowi tego nie zrobili. Pius VII, w porozumieniu z Napoleonem, odwołał nie tylko biskupów „konstytucyjnych” (czyli schizmatyckich), ale też tych, którzy zachowali wierność Rzymowi, a następnie podzielił Francję na nowe diecezje i mianował dla nich nowych pasterzy (częściowo z grona tych odwołanych).
Paradoksalnie dopiero osłabienie sojuszu ołtarza z tronem doprowadziło do umocnienia bezpośredniej władzy papieży nad Kościołem, czyli sytuacji, która dziś może wydawać się nam czymś oczywistym i odwiecznym
Do czegoś podobnego nie doszło nigdy przedtem ani też potem. Gdyby się spytać uczonych teologów i prawników kanonicznych z XVIII wieku, czy papież ma w ogóle prawo zrobić coś takiego, odpowiedziliby pewnie, że tak, ale nie wyobrażają sobie tego w praktyce. Tymczasem po rewolucji francuskiej wszyscy zaakceptowali, że papież może swobodnie zarządzać biskupami tak jak biskup diecezjalny rządzi swoimi księżmi. Innymi słowy, jak to ujmuje Kodeks prawa kanonicznego z 1983 r., „z racji swego urzędu, posiada Biskup Rzymski najwyższą, pełną, bezpośrednią i powszechną władzę zwyczajną w Kościele, którą może wykonywać zawsze w sposób nieskrępowany” (KPK, kan. 331). Kanon ten wynika wprost z definicji przyjętej przez I Sobór Watykański w 1870 r., o czym będzie jeszcze mowa za chwilę.
Zdymisjonowanie biskupów i reorganizacja Kościoła we Francji w 1801 r. były najbardziej spektakularnym przykładem tej „bezpośredniej” władzy papieża w Kościele. Także dzisiaj przy każdym skandalu kościelnym dotyczącym biskupów – od Chile do Polski – oczekuje się, żeby „papież coś z tym zrobił”. Oczekiwanie to bardzo zdziwiłoby wielu starożytnych ojców Kościoła, którzy woleli raczej, żeby Rzym nie mieszał się w konflikty toczące się z dala od niego, zwłaszcza jeśli nie odnosiły się one do spraw doktrynalnych – w tych byli bardziej skłonni przynajmniej wsłuchiwać się w to, co papieże mieli do powiedzenia.
Ewolucję traktowania autorytetu doktrynalnego papieży opisywał Sebastian Duda w poprzednim numerze „Więzi”. Tutaj natomiast chciałbym się zająć kwestią inną: ewolucją prymatu jurysdykcji papieży, czyli ich administracyjnej i sądowej władzy nad innymi biskupami. Te dwa aspekty – doktrynalny i jurysdykcyjny – oczywiście często się przenikały, ale uznanie roli biskupów Rzymu jako stróżów doktryny niekoniecznie musiało pociągać za sobą uznanie ich za sędziów, zwłaszcza w sprawach czysto dyscyplinarnych.
Czy odwoływać się do Rzymu?
Kościół starożytny był o wiele bardziej skomplikowaną strukturą niż dzisiejszy Kościół katolicki. Dużo silniejsza była wówczas władza metropolitów nad biskupami. W związku z tym nikt nie kwestionował prawa biskupa Rzymu do pełnej jurysdykcji nad podległymi mu – jako metropolicie – biskupami południowej Italii. Z drugiej strony odległe Kościoły, zwłaszcza ze Wschodu, akceptowały pierwszeństwo Rzymu, co jakiś czas odwoływały się też do niego w sporach doktrynalnych, natomiast absolutnie nie oczekiwały, by papieże mieszali się w spory dyscyplinarne na ich terenie. Gdzieś pomiędzy tymi stanowiskami mieściła się relacja Rzymu do niepodlegających mu bezpośrednio Kościołów na Zachodzie. Najlepszym przykładem są tu stosunki z Afryką Północną.
Najwybitniejszy biskup z tamtego rejonu, czyli Augustyn z Hippony, podczas sporu z donatystami jako jeden z głównych zarzutów stawianych swoim przeciwnikom wysuwał ich brak komunii z innymi Kościołami, zwłaszcza z Rzymem. Także podczas kontrowersji pelagiańskiej Augustynowi zależało na potępieniu tej doktryny przez papieży, przede wszystkim dlatego że zwolennicy Pelagiusza żyli w dużej mierze w Italii.
Gdy Augustyn uzyskał to potępienie (zresztą z dużym trudem, gdyż papież Zosimus pierwotnie nie dopatrywał się w doktrynie Pelagiusza żadnych błędów), napisał: „już bowiem w tej sprawie [chodzi o pelagianizm – S.A.] decyzje dwóch synodów zostały wysłane do Stolicy Apostolskiej, skąd też przyszły odpowiedzi. Sprawa została zakończona, oby też ostatecznie zakończył się błąd”[i]. „Sprawa została zakończona” to w łacińskim oryginale causa finita est, stąd też ukuto maksymę, której Augustyn nigdy nie wygłosił: Roma locuta, causa finita, czyli „Rzym przemówił, sprawa zakończona”.
Biskup Hippony nie przedstawiał tu autorytetu Stolicy Apostolskiej jako bezwzględnie rozstrzygającego, raczej tylko jako potwierdzenie decyzji podjętej już przez biskupów afrykańskich. Augustyn podkreślał to „zakończenie sprawy” z obawy, że zwolennicy Pelagiusza będą chcieli jeszcze raz apelować. Skądinąd była to metoda apelacji stosowana niekiedy w późniejszych czasach, gdy od decyzji papieża, nie kwestionując jego autorytetu, odwoływano się do niego samego, przedstawiając inne okoliczności; nazywano to apelacją ad papam melius informatum („do papieża lepiej poinformowanego”).
Natomiast kiedy zdarzył się konflikt, który nie dotyczył w żaden sposób kwestii doktrynalnych, Augustyn i jego koledzy z episkopatu Afryki byli nieugięci w swoim oporze wobec prób interwencji biskupa Rzymu. Przykładem takiej postawy była sprawa niejakiego Apiariusza, prezbitera z miejscowości Sicca Veneria, ekskomunikowanego za nieznane nam przewinienia przez swojego biskupa Urbana. Apiariusz odwołał się od tej decyzji do papieża Zosimusa, który przysłał do Afryki swoich legatów, powołując się na kanony soboru nicejskiego, dające każdemu duchownemu prawo do odwołania do Rzymu.
Biskupi afrykańscy, zgromadzeni na synodzie w Kartaginie w 419 r., grzecznie, ale stanowczo wyrazili swoje wątpliwości wobec cytowanych kanonów, powątpiewając w ich autentyczność. Wysłali w tej sprawie listy do patriarchów Aleksandrii w Egipcie i Konstantynopola, przy okazji prosząc pierwszego z nich o informację co do daty najbliższej Wielkanocy (co też było prztyczkiem w nos Rzymu, z którego wyliczeń korzystano na Zachodzie). Patriarchowie ze Wschodu potwierdzili wątpliwości Afrykańczyków: cytowane kanony nie pochodziły z Nicei, lecz z synodu w Serdyce (dzisiejsza Sofia w Bułgarii), w którym uczestniczyli tylko biskupi zachodni – jego decyzje nie mogły więc być traktowane jako rozstrzygające dla całego Kościoła.
Interwencja Zosimusa w sprawę Apiariusza spaliła więc na panewce. Biskupi afrykańscy podjęli decyzję na własną rękę, uznając swój synod za właściwą i jedyną instancję odwoławczą: Apiariusz pozostał prezbiterem, ale nie mógł służyć w swojej dotychczasowej diecezji.
W dzisiejszych czasach Apiariusz trafiłby chyba na pierwsze strony prasy bulwarowej, bo kilka lat później znów znalazł się na cenzurowanym, za „liczne i straszne przestępstwa” – najprawdopodobniej chodziło o sprawy seksualne, skoro biskupi nie chcieli opisać ich wprost (nie mieli takich oporów w przypadku innego duchownego, oskarżonego o nadużycia finansowe).
Nasz bohater ponownie odwołał się do Rzymu, tym razem do papieża Celestyna I, który wysłał swojego legata do Kartaginy, by w jego imieniu oczyścił Apiariusza z zarzutów. Biskupi afrykańscy nie chcieli o tym słyszeć i odpowiedzieli papieżowi, że każdy duchowny ma prawo do sprawiedliwego procesu w Afryce, tymczasem postępowanie w Rzymie łączyłoby się z licznymi trudnościami, przede wszystkim w wysłuchaniu świadków. Sprawa na tym się skończyła.
Rozszerzanie zwierzchnictwa papieży
W VII wieku Arabowie zajęli Afrykę. Najsilniejszy z Kościołów Zachodu, który zachowywał autonomię wobec Rzymu, przestał istnieć. Wkrótce bardzo też osłabły Kościoły na Półwyspie Iberyjskim, również zajętym w większości przez muzułmanów. Dla chrześcijan mówiących po łacinie Rzym stawał się jedynym punktem odniesienia, a jego uprawnienia metropolitalne zaczęto przenosić na wszystkie diecezje. Nie bez znaczenia był też fakt, że – w przeciwieństwie do starożytnych Kościołów Afryki i Hiszpanii – dla większości „nowych” Kościołów w nowych państwach, od państwa Franków po Polskę, Rzym był Kościołem-matką, od którego przyjmowano wiarę.
W XII wieku papieże zaczęli bezpośrednio mianować biskupów także w dość odległych od Rzymu krajach. Wszystko to dotyczyło zawsze wyłącznie Kościoła zachodniego. Gdy przez pierwsze tysiąclecie biskupi wschodni w różny sposób akceptowali pierwszeństwo biskupów rzymskich, ci ostatni nigdy nie próbowali bezpośrednio wykonywać na ich terenach władzy jurysdykcyjnej. Papieże mogli ekskomunikować biskupów wschodnich (po raz pierwszy chciał to uczynić papież Wiktor pod koniec II wieku podczas sporu o datę Wielkanocy), ale nie składali ich z urzędu.
Można zdecydowanie zwiększyć udział duchownych i świeckich w procesie nominacji biskupich, nie naruszając w niczym suwerennej władzy papieskiej. Nie wymagałoby to żadnych zmian w teologii
Zwierzchnictwo jurysdykcyjne papieży na Wschodzie starano się wprowadzać dopiero przy okazji kolejnych unii z Kościołami prawosławnymi: w Lyonie w 1274 r., we Florencji w 1439 r. czy też w Brześciu Litewskim w 1596 r. Do dziś jednak procedura zatwierdzania przez papieża biskupów Kościołów unickich różni się zasadniczo od mianowania przez papieża biskupów rzymskokatolickich i jest inspirowana zwyczajami sięgającymi chrześcijańskiej starożytności. Według Kodeksu Kanonów Kościołów Wschodnich, promulgowanego w 1990 r. przez św. Jana Pawła II, patriarchowie Kościołów wschodnich są wybierani przez synody biskupów ich Kościołów. Następnie synod ma jedynie poinformować Stolicę Apostolską o dokonanym wyborze oraz intronizacji patriarchy, który własnoręcznie napisanym listem prosi papieża o komunię kościelną (por. KKKW, kan. 76). Podobnie wygląda w tych Kościołach procedura wyboru biskupów.
W dobie odkryć geograficznych Kościół łaciński z jednej strony utracił całe kraje na rzecz reformy protestanckiej, z drugiej zaś zyskiwał wyznawców i tworzył struktury diecezjalne na dalekich kontynentach. Sobór trydencki nie zdefiniował prymatu papieskiego w sposób dogmatyczny, nie potwierdził definicji z Florencji podkreślającej bezpośrednią władzę papieża nad całym Kościołem, nie rozstrzygnął też kwestii, czy jurysdykcja biskupów diecezjalnych oraz obowiązek ich przebywania w diecezjach wynika wprost z prawa Bożego, czy też z decyzji papieża (który mógłby swobodnie ich przeznaczać do różnych zadań). Choć wielu papieży i teologów skłaniało się do drugiej z tych opcji, to jednak żadna nie została potwierdzona przez sobór, natomiast praktyka czasów nowożytnych oznaczała w większości krajów swobodne dysponowanie biskupstwami przez monarchów.
Sprawy przybrały inny obrót dopiero po rewolucji francuskiej, co zapoczątkował wspomniany już konkordat napoleoński. Paradoksalnie więc dopiero osłabienie sojuszu ołtarza z tronem doprowadziło do umocnienia bezpośredniej władzy papieży nad Kościołem, czyli sytuacji, która dziś może wydawać się nam czymś oczywistym i odwiecznym. Inna kwestia, że kolejne wynalazki techniczne ostatnich dwustu lat – od maszyny parowej (ułatwiającej podróże do Rzymu drogą morską lub koleją), przez telegraf i radio, po samoloty i internet – niezwykle uprościły kontakty Rzymu z innymi Kościołami, pozwalając m.in. papieżom ostatniego półwiecza na częste pielgrzymki do odległych krajów.
Czy można inaczej zarządzać dziś Kościołem?
Jak starałem się pokazać, w modelu bezpośredniego zarządzania Kościołem przez papieża nie ma więc nic oczywistego. Jest on raczej wynikiem splotu wydarzeń dziejowych, wśród których kluczowe były najazdy arabskie.
Rzecz jasna, można uznać, że podkreślenie posiadania przez biskupów Rzymu pełni władzy jurysdykcyjnej, a nie tylko prymatu doktrynalnego, było dla Kościoła opatrznościowe. Kiedy I Sobór Watykański definiował jako „prawdę wiary katolickiej, od której nikt nie może odstąpić bez utraty wiary i zbawienia”, że „Kościół rzymski, z rozporządzenia Pana posiada nad innymi pierwszeństwo zwyczajnej władzy […], także w kwestiach dyscypliny i kierowania Kościołem rozproszonym na całym świecie” („Pastor bonus” 17-18), czynił to także po to, aby umocnić władzę papieża wobec zakusów nowoczesnych państw narodowych uważających swoją jurysdykcję za jedyną i wyłaczną.
Potwierdza to jeden z kolejnych punktów tej konstytucji dogmatycznej, w którym zostają potępione i odrzucone „opinie tych, którzy mówią, że […] decyzje Stolicy Apostolskiej lub podjęte w jej imieniu, dotyczące rządzenia Kościołem, nie mają mocy ani znaczenia bez wyrażenia zgody ze strony władzy świeckiej” („Pastor bonus” 21). W XX wieku, w czasach totalitaryzmów, tak ukształtowana świadomość pasterzy i wiernych Kościoła niewątpliwie pomagała im w zachowaniu przynajmniej częściowej niezależności od władz państwowych.
Nie zmienia to faktu, że niektóre praktyki obecnie przyjmowane jako oczywiste wydałyby się dziwne nie tylko świętym starożytnym, ale i średniowiecznym. Zacząć należy tu od procesu nominacji biskupich. Przez wieki był to przedmiot najbardziej zażartych konfliktów władzy świeckiej i duchownej.
Przez pierwsze tysiąclecie biskupi wschodni w różny sposób akceptowali pierwszeństwo biskupów rzymskich, ci natomiast nigdy nie próbowali bezpośrednio wykonywać na terenach wschodnich władzy jurysdykcyjnej
Osiągnęliśmy dziś w tej sprawie pełną „wolność Kościoła”, o którą walczył w XI wieku papież Grzegorz VII: na nominacje biskupie nie wpływają już żadni królowie ani rządy. Cały proces zależny dziś jest w ogromnej mierze od nuncjuszy papieskich i rzymskich kongregacji, co by pewnie Grzegorza VII zdziwiło – on starał się raczej, by decydującą rolę miały kapituły kanoników. W pierwszym tysiącleciu bowiem biskupi byli zasadniczo wybierani przez duchowieństwo diecezji, często z udziałem całego ludu.
Dzisiaj ten udział duchownych, a także świeckich, można by zdecydowanie zwiększyć, także w Kościele łacińskim, nie naruszając w niczym suwerennej władzy papieskiej. Przykładowo: terno kandydatów do biskupstwa mogłoby być przedstawiane Stolicy Apostolskiej nie przez nuncjusza, ale przez duchownych danej diecezji. Taka praktyka została przyjęta w normach ordynariatów dla wiernych pochodzących z tradycji anglikańskiej, nadanych przez Benedykta XVI w 2009 r. Jest to jednak nie tyle uznanie dla tradycji anglikańskiej (w której biskupów mianuje monarcha), ile częściowy powrót do średniowiecznego prawa kanonicznego, które było wtedy wspólne na wyspach brytyjskich i na kontynencie europejskim.
Kościół bardziej kolegialny?
Wprowadzenie podobnego systemu wyboru biskupów w całym Kościele łacińskim nie wymagałoby żadnych zmian w teologii, ale w praktyce na pewno spowodowałoby małą rewolucję.
Jeszcze św. Bernard z Clairvaux w XII wieku mówił że „porządek Kościoła odpowiada porządkowi aniołów w niebie, kiedy więc biskup nie chce podlegać arcybiskupowi, albo opat biskupowi, lecz bezpośrednio Rzymowi, to tak, jakby anioł w niebie powiedział: «Nie chcę podlegać archaniołowi, ale bezpośrednio Bogu»”[ii]. Tymczasem dzisiaj biskupi w gruncie rzeczy podlegają bezpośrednio papieżowi – chyba że sytuacja jest z jakichś powodów wyjątkowa, jak np. w PRL, gdzie prymas Polski faktycznie był zwierzchnikiem pozostałych biskupów, m.in. z powodu nieobecności nuncjusza papieskiego i ograniczonych możliwości kontaktów z Rzymem. W normalnych okolicznościach rola arcybiskupów metropolitów i prymasów jest raczej symboliczna.
Rolę tę trochę zmieniło tegoroczne motu proprio Franciszka „Vos estis lux mundi”, czyniące z metropolitów główne ogniwo wstępnego ustalania odpowiedzialności przełożonych kościelnych winnych zaniedbań w sprawie przestępstw seksualnych. Z drugiej strony, samo to motu propriojest wyrazem centralizmu papieskiego, gdyż ustanawia te same normy proceduralne dla całego świata, po zablokowaniu przez Watykan pod koniec zeszłego roku rozwiązań, które chcieli w swoim kraju wprowadzić biskupi Stanów Zjednoczonych.
Papież Franciszek od chwili swojego wyboru wielkokrotnie powtarzał, że chce, by Kościół był bardziej kolegialny. W praktyce nie jest łatwo w jego pontyfikacie dopatrzeć się konkretnych posunięć, które miałyby wprowadzać ten zamiar w życie, ze znaczącym wyjątkiem dotyczącym liturgii, a konkretnie tłumaczenia tekstów liturgicznych na języki narodowe. W wydanym w 2017 r. motu proprio „Magnum principium”papież przerzucił na konferencje episkopatów odpowiedzialność za poprawność tłumaczeń. Dotąd była to rola Watykanu, co wielokrotnie spotykało się z krytyką: dlaczego eksperci rzymscy (dla których język tłumaczenia nie zawsze był językiem ojczystym) mieliby rozumieć niuanse danego języka narodowego lepiej niż biskupi, którzy na miejscu używają go na co dzień?
Każda władza ma swoje ograniczenia, a im szersze kompetencje ma dany przełożony, tym bardziej będzie musiał polegać na współpracownikach. Obecnie papież może bezpośrednio sprawować władzę nad wszystkimi katolikami, którzy w swoich sprawach niejednokrotnie odwołują się do Rzymu. W praktyce oznacza to jednak, że większość decyzji podejmują (lub przynajmniej je rekomendują) pracownicy kurii rzymskiej, w dużej mierze Włosi lub duchowni z innych krajów, którzy jednak z reguły od wielu lat żyją w Wiecznym Mieście.
Warto tu więc wrócić do zastrzeżeń biskupów afrykańskich z V wieku: autorytet doktrynalny papieża jest niekwestionowany, bo co jest prawdą w Rzymie, musi być też prawdą w Kartaginie, ale konkretne wydarzenia, które miały miejsce w Kartaginie czy Warszawie, może być niejednokrotnie łatwiej osądzić na miejscu, niż tłumaczyć wszystkie dokumenty i dawać je pod osąd ludziom słabo znającym kontekst ich powstania.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” nr 4/2019
[i] Augustyn, „Kazanie” 131, 10.
[ii] Cyt. za: K. Schatz, „Prymat papieski od początków do współczesności”, tłum. E. Marszał, J. Zakrzewski, Kraków 2004, s. 140.
Trafiłem na więź szukając znaczenia Roma locuta, artykuł bardzo ciekawy i pouczający.
Z ciekawości zacząłem czytać inne treści, ale to odstręczająca paka.