Według Olgi Tokarczuk literatura ma moc „uruchomić w umyśle czytelnika zmysł całości, zdolność scalania fragmentów w jeden wzór”. Czy religia utraciła już taką moc? A jeśli tak, to czy nie dlatego, że przestała „snuć historię”?
W wykładzie noblowskim Olgi Tokarczuk najbardziej intrygujące jest dla mnie wołanie o perspektywę „czwartoosobowego” narratora. Kim on jest? Jakie są jego kompetencje?
To ktoś, kto „potrafi zawrzeć w sobie zarówno perspektywę każdej z postaci, jak i umiejętność wykraczania poza horyzont każdej z nich, który widzi więcej i szerzej, który jest w stanie zignorować czas” – jak definiuje go Noblistka. Tokarczuk – pełna przekonania – wyznaje: „O tak, jego istnienie jest możliwe”. Znamienne, że po tych słowach, Noblistka sięga po narrację biblijną. Wraca do Prologu Ewangelii wg św. Jana: „Na początku było słowo”. Wraca do Księgi Genesis: „I uznał Bóg, że to było dobre”. I pyta: „Czy zastanawialiście się kiedyś, kim jest ten cudowny opowiadacz […]? Który zna myśli Boga, zna jego wątpliwości […]? Kim jest to, które wie, co sądził Bóg?”.
Tokarczuk odpowiada na to pytanie, wskazując nie tyle, kim jest ten „tajemniczy i czuły narrator”, ale gdzie jest. „To punkt, perspektywa, z której widzi się wszystko. Widzieć wszystko to uznać ostateczny fakt wzajemnego powiązania rzeczy istniejących w całość, nawet jeżeli te związki nie są jeszcze przez nas poznane”. Teologia dopowiedziałaby: to hagiograf, święty pisarz i prorok w jednym. To ktoś, komu Bóg dał dostęp do owego spojrzenia, które „widzi wszystko” i potrafi wskazać sens „powiązania istniejących rzeczy w całość”. To, ktoś kto widzi totalnie. Wszechmoc i wszechwiedza są ostatecznie „wszechoglądem”. Oko Boga.
Świecki hagiograf
Ale weźmy – idąc śladem Autorki – w nawias „wszelkie wątpliwości teologiczne”. Wszak – jak przyznaje sama Tokarczuk – „w ten sposób niereligijna młoda kobieta, moja Mama, dała mi coś, co kiedyś nazywano duszą, a więc wyposażyła w najlepszego na świecie czułego narratora”. Dusza stała się przeszłością. Czuły narrator nie musi być – jak się okazuje – hagiografem, by mógł być widzącym dalej i więcej prorokiem. Aż chciałoby się powiedzieć, że tak rozumiana literatura staje się świecką religią, a sam narrator bierze na siebie (uzurpuje sobie?) odpowiedzialność opowiedzenia – a więc i wyjaśnienia – świata. Czym są więc dla siebie oba dyskursy: teologiczny i literacki? Uzupełnieniem, konkurencją, a może – pretendując do całkowitej i wyjaśniającej narracji – wzajemnym wykluczeniem?
Na pytanie to Elmar Salman, niemiecki filozof, teolog i benedyktyn, w eseju zatytułowanym „Literatura a teologia” odpowiada, opowiadając się za autonomią porządków. Z jednej strony trzeba uciec od estetyzmu, „który utrzymywałby że poezja [ergo literatura] jest najbardziej autentyczną formą realizacji Słowa Bożego”. Z drugiej – od „wyłącznego dogmatyzmu uważającego literaturę za niewiarygodną i subiektywną formę mówienia, nie mającą nic wspólnego z dyskursem prawdy chrześcijańskiej i teologicznej”. Mówiąc inaczej, obie formy zaboru byłyby totalizującym redukcjonizmem. Nie można więc ani uczynić całą literaturę teologią, ani też odmówić literaturze teologicznego potencjału. „W interpretowaniu przeżywanej rzeczywistości” – jak mówi Salman – mają one swoje własne zadania i porządki. Każda z nich dostrzega to, co dla drugiej jest niedostępne.
Snucie historii
Autor opowiada się za czymś, co sam nazwał „otwartym współzawodnictwem między teologią a literaturą”, ponieważ „God-talk, rozmowa z Bogiem i o Bogu ma potrzebę obydwu języków”. Odpowiednim obrazem wskazującym na relację między obiema narracjami jest „otwarte współzawodnictwo, konkurencja, która toczy się wokół jednej niewielu rzeczy, które się liczą: kto potrafi lepiej wyrazić tajemnicę człowieka, kto w sposób bardziej przekonujący ujmie warunki egzystencji, powiązanie między milczeniem a słowem, bólem a szczęściem, śmiercią a życiem – jahwista czy Homer, tragedia grecka czy historia biblijna, Szekspir czy Bossuet?”. Cóż może nam dać takie współzawodnictwo? „Tą drogą – dopowiada Salman – można dojść do wielu form wzajemnego dopełniania się: możemy czytać teksty teologiczne oczyma literatów, a literaturę przez pryzmat języka biblijno-teologicznego, w obu przypadkach zachowując wyczucie dystansu, głębi i bezmiaru rzeczywistości oraz języka”. Jak widać – choćby z wykładu Olgi Tokarczuk – literaci czytają Biblię. Czy teologowie czytają literaturę?
Bez myślenia mitologicznego – coraz bardziej jestem do tego przekonany – nie da się opowiedzieć wiary, a więc teologii
W tym właśnie kontekście czytam upominanie się Noblistki o całościowe narracje, o napisanie na nowo dawnych opowieści, o przywrócenie, a może i rehabilitację mitu. „Taki powrót do zwartych struktur mitologii, mógłby przynieść jakieś poczucie stałości w tym niedookreśleniu, w którym dziś żyjemy. Wierzę, że mity stanowią budulec naszej psyche i nie da się ich zignorować (co najwyżej można być nieświadomym ich wpływu)” – mówi Tokarczuk. Bez myślenia mitologicznego – coraz bardziej jestem do tego przekonany – nie da się opowiedzieć wiary, a więc teologii. Biblia jest przecież Narracją par excellence. „Zamiarem Biblii nie jest dostarczenie nam nowych informacji, lecz raczej wywołanie reakcji, spowodowanie przemiany serca i widzenia świata” – przypomina Salman.
Może tak trudno dzisiaj o wiarę, ponieważ nie opowiadamy? Trzeba „snuć historię, żeby było jasne, iż wszyscy i wszystko zanurzone jest w jednym wspólnym wyobrażeniu” – postuluje Tokarczuk. „Literatura ma taką moc” – dodaje Noblistka. Czy religia utraciła już taką moc? Czy nie traci jej może na naszych oczach? A jeśli tak, to czy nie dlatego, że – choćby po części – przestała „snuć historię”? Salman mówi: „Wspólnota wpisuje siebie samą w księgę, którą czyta”. Pytanie o wiarę jest pytaniem o narrację, w której się ostatecznie odnajduję.
To nie jest świat dla czułych narratorów
Salman przytacza słowa włoskiej filozofki Natalii Ginzburg: „Byłoby pięknie być wobec wszystkich spotkanych osób krańcowo uważnym – tak jak może czyni to Bóg”. Nie wiem, nie mam pewności, czy czułość, o którym tak dużo w wykładzie Noblistki to to samo, co „bycie krańcowo uważnym”. Ale chyba nie będzie zbyt dużego nadużycia w utożsamieniu obu postaw. „Czułość – mówi Tokarczuk – jest spontaniczna i bezinteresowna, wykracza daleko poza empatyczne współodczuwanie. Jest raczej świadomym, choć może trochę melancholijnym, współdzieleniem losu. Czułość jest głębokim przejęciem się drugim bytem, jego kruchością, niepowtarzalnością, jego nieodpornością na cierpienie i działanie czasu. Czułość dostrzega między nami więzi, podobieństwa i tożsamości. Jest tym trybem patrzenia, które ukazuje świat jako żywy, żyjący, powiązany ze sobą, współpracujący, i od siebie współzależny. Literatura jest właśnie zbudowana na czułości wobec każdego innego od nas bytu”.
Teolog nie może nie skojarzyć czułości jako mechanizmu literatury z czułością Boga, o której mówi Franciszek. Nie ma potrzeby rozbudowywać tej paraleli. Jest w tym jakaś nieprzypadkowość, o czym osobiście jestem przekonanym. Obie formy czułości – ta literacka i ta teologiczna – zrodziły się w reakcji na świat, w którym przyszło nam żyć. Tokarczuk mówi, że nasz świat to „nie jest […] jakieś fatum i zrządzenie losu, ale rezultat bardzo konkretnych posunięć i decyzji ekonomicznych, społecznych i światopoglądowych (w tym religijnych)”. Ten nawias jest niepokojący, bo obciążający. Tak jak niekojące jest odrzucenie Franciszkowej „rewolucji czułości” przez dużą część społeczności katolickiej, także w Polsce. Ten zbieg okoliczności dobrze wyjaśnia – choćby po części – kto i dlaczego w Polsce nie czyta Tokarczuk.
Czyżbyśmy żyli w świecie, w którym dominują ci, którzy nie lubią czułych narratorów?
Przeczytaj też: W co wierzy Olga Tokarczuk?
Czy dla księdza Draguły Olga Tokarczuk stała się “miejscem teologicznym”, jakimś nowym logos spermatikon, najnowszym odblaskiem Objawienia? Tylko czyjego objawienia – Boga, czy bogini?
Po co Więź ją tutaj tak analizuje cały czas? To tylko utalentowana pogańska pisarka. A to ponoć katolicki serwis. Ja rozumiem, że niektórzy we wczesnym Kościele dostawali wypieków czytając Platona i innych filozofów pogańskich, ale Sobór w Nicei tworząc symbol wiary starał się jak najbardziej odejść od tego całego zaczadzenia filozofią świata, bo co poniektórym się zaczynały te sprawy mylić.
Jak widać, nadal tak jest. Na Deonie jakowyś ksiądz analizował jakie przesłanie ewangeliczne zawarto w obleśnej i przesiąkniętej złem “Grze o Tron”, tutaj teologiczna analiza tekstów wyznawczyni “bogini”.
Szczęśliwie Ojcowie Kościoła też się interesowali “utalentowanymi pogańskimi pisarzami” i ich nie odrzucili. A Sobór w Nicei w roku 787 akurat całą filozofię platońską przejął w teologii obrazu.
Łączę pozdrowienia.
Z Pana tekstu wynika, że jest Pan zanurzony w moralności katolickiej, natomiast z tej wypowiedzi przebija poczucie niczym nieuzasadnionej wyższości, arogancja i pogarda dla osoby nie podzielającej pańskiego systemu wartości – pogańska pisarka, pogańscy filozofowie?… Współczuję…
Czy nauka Chrystusa wzięła się znikąd? Kto miał wpływ na Jego nauczanie? Czy w Chrześcijaństwie nie znajdujemy myśli Platona czy stoików?
Zaczadzenie filozofią?
Proszę Pana, żyjemy na świecie, gdzie jedno wynika z drugiego, gdzie trzecie ma wpływ na czwarte, czego Pański fundamentalizm nie pozwala Panu dostrzec, albo przynajmniej głosić.
Rozumiem, że można się zachłysnąć ortodoksją, ale warto wtedy nie stracić kontaktu z rzeczywistością, bo jeżeli mamy się gdzieś starać o zbawienie, to właśnie tu, na ziemi, pośród nam podobnym, a tak różnym jednocześnie.
Swoją drogą, ciekawe jakby Pan funkcjonował, gdyby Ci “pogańscy filozofowie” nie posiedliby umiejętności myślenia abstrakcyjnego…
Niezbyt wiele ewangelicznego przesłania zawiera Pańska wypowiedź, o ile w ogóle jakieś…
Ks. Andrzeju. Tenże artykuł ksiedza=słowa, słowa, slowa… Może by zechciał ksiądz odpowiedzieć na pytanie:dlaczego w wykładzie Tokarczuk (ok. 57 minuty na Youtube) autorka mówi, że nie ma czułości w ewangeliach? To jest przecież jaskrawe mijanie się z prawdą! Bo przecież np. Syn Marnotrawny – i jego Ojciec miłosierny, Dobry Samarytanin to skąd są wzięci? Jak noblistka znajaca hebrajski może tego nie dostrzegać?(a może to świadomy jej zabieg)?
Ps… I dziwi mnie, że w niniejszym artykule tegoż subtelnego braku ksiądz (dr hab) też nie dostrzegl
Piotr Przesmycki SDB
A skąd mam wiedzieć, dlaczego mija się z prawdą? Trzeba o to pytać autorkę. Owszem, w moim tekście nie ma o wielu rzeczach, także o łagodności w Ewangelii, ale nie o tym jest akurat tekst. Jest o paraleli między religią a literaturą, skądinąd intrygującej, a i niebezpiecznej. Łączę wyrazy szacunku.
Księże Andrzeju, Autorze
Artykuł, który wyżej, ma tytuł i podtytuł z górnego “C”. Oto “teolog czyta noblistkę”. Teolog zauważa w tekście, że noblistka w swoim wykładzie nawiązuje do narracji biblijnej. Mówi noblistka, a teolog to też zauważa, że narrator w księdze Genesis jest czuły. Natomiast kiedy noblistka w swym wykładzie podkreśla, na zakończenie, że w ewangeliach nie ma czułości to tego teolog nie zauważa !!! W odpowiedzi na moje pytanie teolog odpowiada, że nie o tym jest jego tekst. Zaiste bardzo to intrygujące. A może ów teolog boi się tego zauważyć ? Teolog za to doskonale zauważa, że w jego mniemaniu duża część katolików w Polsce odrzuciła Franciszkową “rewolucję czułości”. Od siebie dodam, że całe szczęście, że środowisko “Więzi” tej “rewolucji czułości” nie odrzuciło!). Kończąc, chcę Księdza zapewnić, że większość katolików w Polsce wie, że czułość jest w ewangeliach, co więcej stara się podążać za imperatywami Ewangelii. A teksty typu o wzajemnych relacjach pomiędzy “ą” i “ę” traktuje jak “bieganie myszy po cymbałach” (Mądrość Żydowska).
Łączę wyrazy szacunku
xpp
Księże Piotrze,
zaintrygowała mnie ta Księdza wzmianka i byłem gotów uruchomić wszelkie swoje kontakty, by dotrzeć do noblistki, aby ją spytać, cóż to oznacza, że “nie ma czułości w ewangeliach” (przy okazji – jednak napisałbym “Ewangeliach”). Rozczarowałem się jednak, gdy odsłuchałem nagrania, bo Ksiądz – lub ktoś, kto Księdzu podsunął ten smaczek – po prostu nieuważnie słuchał. Autorka mówi “Czułość jest tą najskromniejszą odmianą miłości. To ten jej rodzaj, który nie pojawia się w pismach, ani w Ewangeliach”. Tokarczuk ma oczywiście racje. Biblia nie mówi o czułości jako rodzaju miłości. “Czułość” nie pojawia się ani razu w Ewangeliach, nie ma o niej mowy w przykazaniu miłości.
BB
Szanowny BB. Sprawa pierwsza Tokarczuk mówi o “czułości jako najskromniejszej odmianie miłości” (to jest właśnie jakaś jej koncepcja albo licentia poetica) i zarazem strzela w Ewangelie. I jest to strzał kulą w płot. Po drugie – sam znalazłem ten “smaczek” – rzekłbym “szczegół, w którym tkwi diabeł”. Po trzecie – napisałem “ewangeliach” z małej litery ponieważ tak mówiła noblistka: dosłownie”…to ten jej rodzaj (miłości), który nie pojawia się w pismach ani w ewangeliach” (to może byłoby nawet na korzyść noblistki, bo być może myślała o jakichś innych ewangeliach np. apokryficznych). Po czwarte: faktem jest, że w języku polskim w NT nie występuje termin “czułość” (występuje w ST) ale przecież Biblia mówi o czułości i o miłości. Jedno bez drugiego nie może istnieć istnieć. Z matematyki wiemy, że w zbiorze większym (miłość) mieści się mniejsze (czułość) a Dante Alighieri nazywa św. Łukasza: “piewcą łaskawości Chrystusa” więc zdanie noblistki,iż czułość to ten “rodzaj (miłości), który
nie pojawia się w pismach ani w ewangeliach” należy uznać za sofizmat, czyli na nasze “za odwracanie kota ogonem”. A Pańska (BB) odpowiedź jest obciążona błędem biblicyzmu.
Łączę wyrazy szacunku xpp
No, i jak zrozumieć drugiego człowieka? Jak się z nim porozumieć? Jak go miłować “jak siebie samego”, gdy będę operował tylko paroma tezami utkanymi przez takich samych jak ja, albo nawet mniej zorientowanych wówczas. Mniejsza to jednak bieda, niż pouczać jeszcze innych, że źle robią którzy swe relacje z Bogiem bez przerwy na nowo przeżywają. Rozpoznamy się “po miłości”. Ale tych “drugich” mamy kochać tym bardziej.
Zachęcam, by nie czytać pani Tokarczuk. Dzisiaj to oznaka dobrego gustu i dobrego rozeznania literackiego. Kto nie przeczyta, będzie jak dziś ten, co nigdy nie był na Naszej Klasie – nie musi się wstydzić;)