Dziś nie da się już ukryć, że w polskim Kościele są struktury zła, od hierarchii poczynając.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, lato 2019
Wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie Maciek.
A. – Hej, co tam u ciebie? – pytam.
M. – No, hej. Dzwonię, bo przeczytałem list biskupów po filmie Sekielskich. Czytałeś już?
A. – Kompromisowy, nie zadowoli nikogo.
M. – A my mamy to czytać w niedzielę? Nie wiem, co robić. Tydzień temu powiedziałem kazanie jednoznaczne, tak mi się przynajmniej wydaje. Wyplułem z siebie całą złość, ale z jakąś nadzieją na odrodzenie. Może nawet zbyt optymistycznie powiedziałem, bo wiesz, kiedy wieczorem usiądę w fotelu w tej mojej niewielkiej kajucie, to mam momenty depresyjne. Co będzie dalej?
A. – Dwa tygodnie temu na kazaniu też wyrzuciłem z siebie, co trzeba, ostro, ale spokojnie; emocje są złym doradcą. To była Niedziela Dobrego Pasterza, więc idealny moment, żeby o tym mówić, nie można było uciec od tematu pedofilii. Ale list trzeba przeczytać. Koniecznie. Nie jest taki zły. Ten list to dowód, że do niektórych biskupów może jakoś powoli i z oporami dociera jednak świadomość, że mamy największy kryzys Kościoła od czasów reformacji. Tak mówi ojciec Jacek Prusak i ja się z nim zgadzam.
Kogo obchodzi głos episkopatu?
M. – Może dociera… Ale do ilu? Nie interesują mnie zresztą te ich opory. Nie wiem, czy wystarczy palców jednej, no, powiedzmy optymistycznie dwóch rąk, żeby zliczyć tych, do których dociera.
A. – Nie wiem, ilu ich jest. W tym liście bardzo mocno widać chęć poprawienia wizerunku, widać dobrą wolę. Ale czy to jest droga do odzyskania wiarygodności i autorytetu, który spadł do poziomu zero? Mam wątpliwości.
M. – Słuchaj, przecież głos episkopatu w jakiejkolwiek sprawie nikogo już nie obchodzi. A najmniej księży.
A. – Mnie w tym liście najbardziej irytuje jego obronność. Może nie tyle irytuje, ile mi przeszkadza. Biskupi przepraszają, wyrażają ból, prawie się kajają. Tylko to już nie robi wrażenia. I nie tylko na takie gesty ludzie czekają. Wali się przecież cały gmach, cała zdogmatyzowana instytucja, wykoślawiona eklezjologia, zaczadzona klerykalizmem mordującym ewangeliczne podstawy naszej wiary.
M. – Właśnie, nie ma w tym liście żadnej refleksji systemowej.
A. – Coraz więcej osób, także niektórzy biskupi, mówi, że trzeba wytrzebić struktury zła w Kościele. Czytałeś w „Tygodniku Powszechnym” wywiad z biskupem niemieckiej diecezji Hildesheim, Heinerem Wilmerem?
M. – Nie.
A. – Mówił, że biskupi są ciągle zbyt aroganccy, zbyt nadęci. Trzeba zejść na ziemię, nie można już traktować ludzi z góry, przemawiać do nich z piedestału. Te czasy skończyły się bezpowrotnie. Musimy traktować ich jak równych sobie – tak mniej więcej stwierdził ten niemiecki biskup.
I dodał jeszcze rzecz najważniejszą. Do tej pory mówiło się, że w Kościele są pojedynczy grzeszni ludzie, że Kościół składa się z grzeszników. Że to święty Kościół grzeszników. Bo Kościół jako taki jest czysty i bez skazy, jest święty. Teologicznie to jest prawda, tylko że w obliczu krzyczących faktów taka teologia już nikogo nie przekonuje. Biskup Wilmer mówił wprost, bez żadnej nowomowy kościelnej: trzeba przyjąć do wiadomości, że w Kościele jako wspólnocie istnieją struktury zła.
M. – No tak, struktura zła, czyli korporacja, a nie Kościół…. Ale to mówi biskup niemiecki.
A. – Dziś nie da się już ukryć, że te struktury zła są także w polskim Kościele, od hierarchii poczynając. I widać wyraźnie, jakie powodują spustoszenie. Likwidacja kościelnej struktury zła to odklerykalizowanie Kościoła i powrót do korzeni ewangelicznych. Trzeba skończyć z tą napuszoną sakralizacją kapłaństwa! Śp. abp Józef Życiński mówił kiedyś (zapamiętam to zdanie na zawsze): „Chrystus powiedział: «Wy jesteście światłem świata», ale nie sugerował, że reszta to mrok”.
M. – Jasne, zawsze najlepszym rozwiązaniem jest powrót do źródeł wiary.
Przez ostatni rok narasta we mnie bunt przeciwko zdegenerowanej rzeczywistości kościelnej i jednocześnie wielkie rozczarowanie środowiskami, niezbyt precyzyjnie mówiąc, laickimi. Wina Kościoła jest bezsporna i pierwotna. Czy może to jednak usprawiedliwiać nienawiść wobec wiary jako takiej?
A. – Przecież gdyby kierowano się Ewangelią, nie byłoby całego tego koszmaru z pedofilią. W tym sensie, że każdy przypadek takiej zbrodni byłby wtedy natychmiast rozpatrywany. Transparentnie. W prawdzie. Jak niewiele trzeba, jak niewiele…
M. – Zapomina się jednak o tym, że Jezus był nie tylko Bogiem, ale i Człowiekiem. Zapomina się o Jego człowieczeństwie. Nie ma w tym chrześcijaństwa, jest tylko pycha „lepszych ludzi”, jakoby na mocy samych święceń mielibyśmy być niemal jak Bóg. To widać w filmie Sekielskich. Jakaś pokraczna figura z tego wychodzi, pełna frazesów teologicznych czy quasi-teologicznych.
A. – To jest ta sakralizacja kapłaństwa.
M. – Zdogmatyzowanie instytucji spowodowało, że ta stała się „bogiem”.
A. – Papież Franciszek mówi jeszcze ostrzej od Ciebie. Struktury bez korzeni, bez pamięci, bez twarzy, bez ciała, w ostatecznym rachunku – bez życia. Trudno wtedy mówić, że Kościół jest gwarantem jakiejkolwiek etyki.
M. – No i jeszcze to „dobro Kościoła”. Czuję bezradność. Można w Polsce robić na Jasnej Górze „prostokątne” capstrzyki nacjonalistyczne pod maską „pielgrzymki”; można wygadywać dowolną ilość bredni; można tolerować antysemityzm; można tolerować „neognozę”, twierdząc, że to forma „nowej ewangelizacji”, i w jej ramach palić książki przed kościołem; można bulwersować się tęczą; można odrzucać „inność”; można wszystko – poza śmielszą myślą; poza mądrym krytycyzmem, o którym z taką afirmacją pisał wielki profesor Stefan Swieżawski; poza otwartością; poza przerzucaniem mostów. I dlatego to właśnie ks. Adam Boniecki ma zakaz występowania w mediach, poza swoim „Tygodnikiem Powszechnym”. To jest symbol naszych czasów: Boniecki – jedna z najmądrzejszych twarzy Kościoła – jest w tym układzie zły. Krew się we mnie burzy…
A. – Takich symboli jest więcej. Ale nastał teraz czas odcenzurowania się, czuję to po sobie. Przestajemy już „taktyczyć i pragmatyczyć”, zaczynamy być sobą, to jest jednak jakiś pozytywny element tego dramatycznego czasu. Coraz mniej „ubogacamy wspólnotę wiary, która jest darmowym darem”, coraz więcej jest konkretnego języka bez tego kościółkowego ględzenia. Czekam, kiedy zakon marianów przyzna się do błędu z Bonieckim, na razie mają na głowie Licheń i ks. Makulskiego.
Druga strona medalu
M. – Również przez ten straszny sojusz tronu z ołtarzem: dziś jesteśmy zakładnikami polityki. Jestem od Ciebie młodszy i może dlatego tak mocnych powiązań nie pamiętam.
A. – Ja też tak mocnych nie pamiętam. Ten sojusz to zabójstwo! Rządzący – jak się zorientują, że spotkanie z biskupem nie przynosi żadnych zysków politycznych, a może nawet słupki zaczną im spadać – wyplują Kościół w pięć minut. Gdy opozycja dojdzie do władzy, będzie musiała spełnić którąś ze swoich „antyklerykalnych” obietnic. Zresztą wyraźne rozdzielenie państwa od Kościoła wyszłoby nam na zdrowie. Ale czy stanie się to na drodze pokojowej? Mam wątpliwości, bo żyjemy w Polsce. Daliśmy się wpuścić w kanał.
Arcybiskup Życiński wielokrotnie przypominał, że trzeba – wzorem Jezusa – umieć mówić kategoryczne „nie”, bez względu na to, czy kusiciel posługuje się retoryką lewicy, czy też prawicy; „nie” wobec tych, którzy bez żadnych skrupułów posługują się frazeologią religijną. Bo inaczej czeka nas katolicyzm bez chrześcijaństwa.
M. – Krzywa samozadowolenia będzie rosła, a wiernych ubywało. To też słowa Życińskiego.
A. – Tak, to był jego styl, lekko ironiczny, ale dotykał sedna. Nie godził się na zmilitaryzowane chrześcijaństwo. Dziś widać wyraźnie, że Życiński miał rację. Teologia lęku i duszpasterstwo strachu, jakie to wygodne, i jakie klerykalne. Przed taką „antychrześcijańską” wizją Kościoła przestrzegał także ks. Józef Tischner. Ale kto dzisiaj o tych przestrogach pamięta?
M. – Pamiętasz, jak pewien biskup mówił niedawno do prezesa partii rządzącej: „Pańskie sukcesy są naszymi sukcesami”?
Wyraźne rozdzielenie państwa od Kościoła wyszłoby nam na zdrowie. Ale czy stanie się to na drodze pokojowej? Mam wątpliwości, bo żyjemy w Polsce. Daliśmy się wpuścić w kanał
A. – Maciek, daj już spokój, nie dobijaj mnie. Powiem tak: ta chora wizja Kościoła spowodowała, że koszmar pedofilii stał się iskrą podpalającą lont pod jego fundamentami, stał się Sarajewem polskiego Kościoła. Kościół przetrwa, bo jest Chrystusowy. Jest wieczny. Ale my jesteśmy odpowiedzialni za to, co dzieje się tu i teraz. Nie chcę uprawiać czarnowidztwa, bo to nie ma sensu. Ale gubimy całe jedno pokolenie. Młodych. I szlag mnie trafia, jak widzę tyle nieodpowiedzialności. Sam lifting nic nie pomoże.
M. – Młodzi mówią często, że zostają w obszarze chrześcijańskim, ale nie katolickim.
A. – Chyba jednak zaczynamy się niebezpiecznie nakręcać w jednym kierunku. A jest przecież i druga strona medalu. Ten czas to dla mnie okres wielkich przewartościowań, rozczarowań. Wiesz, starałem się być zawsze otwarty…
M. – I co? Nagle zauważyłeś po drugiej stronie – tej lewej, mówiąc umownie – nienawiść taką samą jak po prawej?
A. – To nawet nie chodzi o to. Zobaczyłem, że ludzie, których znasz (a może raczej wydawało ci się, że ich znasz, jesteś z nimi zaprzyjaźniony), używają języka, którego nigdy byś się po nich nie spodziewał. Zanim rozwinę temat, zacytuję ci emocjonalny wpis dziennikarki Małgosi Brochockiej. Pozwoliła mi na jego rozpowszechnianie. Jestem przy komputerze, przeczytam całość. Posłuchaj:
„Szanowni Państwo!
Jestem katoliczką. Wierzę w Boga i chodzę do kościoła. Ostatnio mniej chętnie, bo działania funkcjonariuszy kościelnych mnie odrzucają i nie jestem w stanie tego zaakceptować. Nie ma to jednak nic wspólnego z wiarą, która w mojej rodzinie trwa od pokoleń i nie zniknie z powodu czysto ludzkich problemów i słabości.
Od jakiegoś czasu boleśnie odczuwam ataki, również moich facebookowych znajomych, na moją wiarę, a przez to i na mnie jako osobę wierzącą. To trochę śmieszne, żeby katolik był atakowany w katolickim kraju, ale tak niestety jest. Obudźcie się, nim nie jest za późno. Rozdmuchujecie dalsze podziały społeczne, które Pan Kaczyński tak cudownie zaczął. W tym wypadku nie jesteście specjalnie lepsi od wielbicieli PiS. Tak samo szczujecie jednych przeciwko drugim.
Proponuję więc, jeśli komuś przeszkadza moja wiara, żeby natychmiast grzecznie opuścił moje grono znajomych, zanim sama go wyp… Nikt was nie zmusza do kontaktu ze mną. Albo uczcie się tolerancji! A jeśli ktoś, jak jedna ze znajomych mi osób, z powodu mojej wiary deklaruje, że – cytuję – skopie mi tyłek, to zapraszam. Nie nadstawię drugiego policzka!”.
M. – Kurczę, mocne to…
A. – Emocjonalne, ale ja Małgośkę rozumiem. Pod jej wpisem rozpętało się piekło. Sam tego doświadczam. Kwantyfikatory wielkie. Kościół jako całość, wszyscy księża, katolicyzm i w końcu wiara – wszystko to jest negowane.
Dla mnie przełomem był wpis pewnego bardzo znanego publicysty. Na swoim facebookowym wallu zamieścił mem, taką kompilację: wielkie zdjęcie abp. Grzegorza Rysia i fragment rzekomo jego kazania. Komentarz publicysty ordynarny, nie do zacytowania. Piszę do niego na priv: „Słuchaj, przecież to niemożliwe, żeby abp Ryś coś takiego powiedział. Człowiek, który pisze do «Tygodnika Powszechnego»? Zastanów się, co robisz, udostępniasz fałszywki”. Odpowiedział zdawkowo.
Zacząłem grzebać w internecie, na stronie archidiecezji łódzkiej znalazłem to kazanie: wspaniałe, ekumeniczne. Wysyłam je owemu publicyście. Udowadniam mu manipulację. Przypomniało mi się, jak prawica zmanipulowała wypowiedź ks. Tischnera w latach 90. Zapytano profesora o tygodnik „Nie” Urbana. Odpowiedział: „Urban nie jest problemem, problemem są katolicy, którzy to czytają”. Tytuł w gazecie prawicowej: Tischner: Urban nie jest problemem. Tym razem bliźniaczą manipulację udostępnił publicysta lewicowy.
Kościół przetrwa, bo jest Chrystusowy. Ale my jesteśmy odpowiedzialni za to, co dzieje się tu i teraz. Gubimy całe jedno pokolenie. Młodych. I szlag mnie trafia, jak widzę tyle nieodpowiedzialności. Sam lifting nic nie pomoże
Usunął ten post z abp. Rysiem. I byłoby wszystko w porządku, gdyby nie jego korespondencja na priva. Napisał do mnie, że może Ryś kazanie miał – owszem – dobre, ale obciąża go fakt niewybaczalny: tkwi w tej faszystowskiej i zbrodniczej instytucji, jaką jest Kościół. Dopiero gdyby Ryś z Kościoła wystąpił, ów publicysta miałby do niego szacunek. A nie był to publicysta pierwszy z brzegu, to – że się tak wyrażę – ceniony intelektualista… Zrozumiałem: zło tkwi w tym, że ja jestem w Kościele; w tym, że wierzę w to, w co wierzę. Zło tkwi w tym, że jestem księdzem. Nieważne jakim. Chodzi o to, że w ogóle jestem księdzem. Dobry ksiądz to były ksiądz. Bardzo łatwo dziś zostać „obskurantem”.
Potem umarł biskup Tadeusz Pieronek. To, co na jego temat zaledwie godzinę po tej śmierci wypisywali ludzie, których szanowałem i chcę szanować, to zgroza po prostu. To były momenty przełomowe, zobaczyłem przepaść. Kolejne miesiące tylko te obserwacje potwierdzały. Pedofilia stała się dodatkowo elementem wojny politycznej i kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Dzika agresja nasila się z dnia na dzień. Dzięki tym doświadczeniom lepiej rozumiem to, co napisał Jurek Sosnowski w swoim słynnym tekście do przyjaciół ateistów. Czytałeś?
M. – Tak, oczywiście.
A. – No to posłuchaj jeszcze raz, przeczytam Ci mały fragment: „Kiedy ktoś zwierza się ze swojego ateizmu, sięgając po wyrafinowane argumenty (np. Iwana Karamazowa…), słucham uważnie. Ale kiedy ktoś robi z fenomenu wiary, z kultury, którą ta wiara wyhodowała, zbiór idiotyzmów, niegodnych uwagi, a ludzi w sutannach wyklucza z kręgu bliźnich szanowanych jako ludzie (wyklucza nie na podstawie tego, kim jest ten czy inny duchowny, tylko dlatego, że jest duchownym!) – myślę sobie: odbierasz coś, człowieku, zarówno sobie, jak i mnie. Mnie – prawo do godności, bo mam inny światopogląd niż ty. […] Sobie zaś odbierasz kontakt ze znaczną częścią kulturowego dziedzictwa. Które ma wartość niezależnie od tego, czy przyjmujesz jego religijne fundamenty, czy też nie”.
Przez ten ostatni rok narasta we mnie bunt przeciwko zdegenerowanej rzeczywistości kościelnej i jednocześnie wielkie rozczarowanie środowiskami – nazwijmy je ogólnie, ale niezbyt precyzyjnie – laickimi. Mam tu kłopot, nie cierpię uogólnień, one zawsze zakłamują rzeczywistość. Nie potrafię znaleźć odpowiedniego słowa. Domyślasz się, o co mi chodzi?
M. – Oczywiście, przecież czytam, widzę i słucham. Zresztą „laicki” nie oznacza „niekatolicki”. Wkurza mnie też ławicowość. Te same schematy, stereotypy, uproszczenia. Trudno w takiej atmosferze o jakikolwiek dialog, rozmowę.
A. – Kościół, lewica, dialog? Zapomnij o tym. Na razie. Bo kiedyś wszyscy poobijani musimy do tej „michnikowskiej” wizji powrócić. Ktoś powie: ale to przecież wina Kościoła, sami sobie nawarzyliście piwa. Tak, wina Kościoła jest bezsporna, powiedziałbym nawet: pierwotna. Odczuwam dzisiaj z tego powodu wstyd. Czy może jednak ona usprawiedliwiać nienawiść wobec wiary jako takiej? Taka nienawiść to uderzenie także we mnie, bo jestem cząstką tego Kościoła. Ale nie chcę jęczeć. Coś się bezpowrotnie skończyło, niektóre trwające od lat kontakty środowiskowe ustały. Czy mam poczucie przegranej? Trochę tak. Za rok będę obchodził 30. rocznicę kapłaństwa…
To nie jest czas, by odejść
M. – Czuję podobnie, Andrzeju, tylko co z tym zrobić?
A. – Nic, pozostaję otwarty jako ksiądz na każdego: z lewa, z prawa, ze środka. Jest tylko inaczej. Zmieniła się rzeczywistość wokół mnie, mam do niej duży dystans. Ale nie zrywam kontaktów z konkretnym człowiekiem, bo nie mogę. Lubię ludzi i do nich idę, a nie do środowisk. Kościół nie może być inny niż otwarty czy „przenośny”, jak mówi Franciszek. Zaprzeczyłbym sobie, gdybym się odwrócił. I wiesz, widzę dobre strony tej zmiany.
M. – Zastanawiałeś się, czy odejść z kapłaństwa, z Kościoła?
A. – Nie, nigdy. Ale mam inną wątpliwość. Wstępowałem do seminarium świadomie, miałem wtedy 26 lat. To był inny Kościół. Lata 80. Nie wiem, czy bym dzisiaj wstąpił do seminarium. Czasami myślę, że nie. Nie wiem… Przecież tego nie można wiedzieć. Teoretyczne dywagacje. A Ty? Jak to u Ciebie jest?
M. – Nie odszedłem. Dzięki Bogu. Nie chcę nawet do tego momentu wracać.
A. – Wiesiek Dawidowski, szef augustianów, fantastycznie o tym napisał na portalu „Więzi”. Przeczytaj to sobie albo ja od razu to zrobię. Posłuchaj, to jest krótki tekst:
„Pytają mnie znajomi: a może czas odejść z tego Kościoła? Pytają innych: dlaczego jeszcze w tym tkwisz? Rzuć legitymację! Odpowiadam: to nie jest czas, aby odchodzić z Kościoła. Moje argumenty nie będą socjologiczne, ale głównie teologiczne.
- Osoba rozumnie trwająca w Kościele wie, że gdy zawodzi głos pasterzy, Bóg sam zaczyna paść swój lud (zob. Ez 34); może właśnie zaczyna się czas, gdy Bóg sam, ponad tradycyjnymi strukturami i schematami, wskaże pasterzy według serca swojego? Pasterzy przez siebie powołanych?
- To prawda, że Kościół grzeszył, ale warto pamiętać, że Sąd Boży rozpoczyna się od sądu nad domem Bożym, czyli nad Kościołem właśnie (zob. 1 List Piotra 4,17). Bóg sądzi dzisiaj Kościół głosem spoza Kościoła. Bóg jest bowiem ponad Kościołem, ale nie chce go unicestwić, tylko oczyścić. I Bóg będzie też sądził świat.
- Jeśli ktoś ma odejść z Kościoła, to właśnie sprawcy zbrodni wszelakich, od sprawców haniebnych czynów pedofilskich i innych po kłamców. Niech odejdą przede wszystkim ci, którzy udawali lub udają miłość do Kościoła. Albo niech w autentycznej pokucie nawrócą się, błagając o przebaczenie wszystkich przechodzących (jak Raskolnikow).
- Kościół jest również Matką. Nie można jej zostawić w starczej bezradności. Raczej trzeba jej pomóc w skutecznej odnowie. Struktury Kościoła nie są wieczne.
- Poza tym: przecież myśmy już to przechodzili, tych wszystkich Borgiów i innych…
Tak więc to nie jest czas, by odejść, ale czas, by pomóc dokończyć to, co w 1959 roku rozpoczął Jan XXIII”.
M. – Amen.
A. – Więc nie odchodzimy, Maćku. W Teatrze Polskim wystawiono sztukę Macieja Wojtyszki „Deprawator”. Bohaterami są Gombrowicz, Miłosz i Herbert. W pewnym momencie Witold Gombrowicz (Andrzej Seweryn) mówi do Czesława Miłosza (Wojciech Malajkat): „Zauważyłeś to wielkie wzmożenie moralne? Marksiści, egzystencjaliści, katolicy. Wszyscy rozprawiają o moralności. Zioną miłosierdziem”. Najważniejsze zatem to odsunąć się od tych, którzy zioną miłosierdziem. Trzeba odsunąć się od tej zionącej ławicy, której tak nie lubisz, podobnie zresztą jak ja. Trzeba żyć miłosierdziem, bo to jest podstawa naszej wiary. Odsuwam się więc, żeby nie zionąć w chórze. Czujesz ten zaduch?
M. – Mdli mnie nawet.
A. – Kończmy już tę rozmowę. Późno się robi.
M. – Ale jak ją zakończyć? Wiesz, na koniec powiem ci, że czekam na Macieja, który zastąpi Judasza. A może trzeba użyć liczby mnogiej: czekam na Maciejów, którzy zastąpią Judaszów.
A. – Ale może bez topora, bo Maciej tak właśnie jest przedstawiany w ikonografii.
M. – Bez topora.
A. – Z tym że Judasz to dla mnie postać fascynująca. Ale nie życzę współczesnym Judaszom jego losu.
M. – Mnie też fascynuje. I też nie życzę nikomu jego losu. Ale nie mógł być już apostołem, niezależnie od okoliczności. Zdradził. Został zastąpiony.
A. – Czekamy więc na Maciejów. Oby to tylko nie było czekanie na Godota.
M. – To co: kończymy?
A. – Tak. Spiszę z pamięci tę naszą rozmowę i wydrukuję.
M. – Zmień tylko moje imię.
A. – OK. Będziesz miał na imię Maciej.
M. – Aha, w ogóle to ten list biskupów może być. Przeczytam. Tak tylko chciałem Cię na początku sprowokować. Jutro Eucharystia o 6.30. Idę spać. Dobranoc.
A. – Ja o 9.00 odprawiam, pośpię trochę dłużej. Dobranoc, Macieju.
PS Zapytasz, czytelniku, czy taka rozmowa odbyła się w rzeczywistości? Nie, to jest konwencja. Ale w istocie jest to podsumowanie trzech rozmów z trzema Maciejami.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, lato 2019
Piękna rozmowa.
Jest nadzieja.
Ale jakaś taka cieniutka.
Jak powiedział jeden fajny gościu – jak się Kościół nie opamięta to po mariażu z PiSem, po kolejnych wyborach zostanie wdową.
Wszyscy ponosimy konsekwencje piekła które rozpętał Kaczyński. Potrzebowałam Kościoła ale go dla mnie nie było. Teraz Wy odczuwacie to samo odrzucenie ☹️
Dziękuję za bardzo mądry, przemyślany choć myślę również emocjonalny tekst. Takich kapłanów, tak myślących i czujących jak ksiądz jest dzięki Bogu w naszym kościele co najmniej “kilku” ( wspomnę tu O. Prusaka, Prymasa Polaka, Biskupa Rysia o dziwo mógłbym tak jeszcze dość długo…). To daje nadzieję, że jeszcze ta Arka nie zatonie. Sam mając podobne odczucia przez “moment” po wybuchu wiadomej afery, pod wpływem wielu wypowiedzi (szczególnie panów: Jędraszewskiego, Gądeckiego o niejakim generale Głódziu nie wspomnę) miałem ochotę wycofać się takiego kościoła. Po krótkim namyśle doszedłem jednak do wniosku, że jestem tak samo odpowiedzialny za TEN KOŚCIÓŁ jak wszyscy jego członkowie. Wierzę w Boga a nie w struktury, których nie tworzyłem przecież ale z racji urodzenia i chrztu w nich uczestniczę. Mam przeświadczenie, że moja wiara, choć dość koślawa i nie bardzo “książkowa” może się przydać do ratowania tego co jeszcze zostało. Wbrew temu co sądzą niektórzy, tego co zostało do uratowania jest jeszcze sporo. Ważne, abyśmy chcieli i mogli przekonać o tym, że warto być uczciwym bez względu na wszystko, korporacyjnych urzędasów, (jak ich słodko nazywam) towarzyszy kuriewnych. Wiem, że to nie będzie proste ale kto obiecał człowiekowi, że będzie łatwo?!!! A tak nawiasem mówiąc (odkryłem to przed chwilą) gdyby wszystko było b. łatwe byłoby z pewnością b. nudne a więc demotywujące. Na tym skończę, jeżeli ksiądz zechce zaryzykować napisać do mnie mój @ chyba się wyświetla. Pozdrawiam Szczęść Boże.
Odniosę się do fragmentu “..nienawiść wobec wiary jako takiej…” i podobnych. Panowie księża i inni wierzący są jednak chyba nadmiernie nadwrażliwi na punkcie swoich uczuć i cokolwiek egzaltowani – cierpią na syndrom religijnych ludzi polegający na tym, że koniecznie, bardzo, chcą być powszechnie lubiani, a nie są, a powodem tego może być światopogląd (czyli być może najważniejsza rzecz określająca jakim kto jest człowiekiem). Nie potrafią też pogodzić się z faktem, że każdy światopogląd, jakkolwiek by się nie wydawał nieskazitelny – podlega krytyce.
W dogmatach religii chrześcijańskiej zdaje mi się nadal mieści się twierdzenie, że zło jest odrzuceniem boga/Boga (zwłaszcza świadome odrzucenie) – ergo – ateizm jako świadomy wybór światopoglądowy – jest złem. To przekonanie towarzyszy chyba wszystkim, nawet najbardziej otwartym, liberalny, umiarkowanym wierzącym? Jeżeli tak, to determinuje sposób postrzegania ateistów, przez wierzących, który polega mniej więcej na tym, że ateista ma co prawda współcześnie pełne prawo do niewiary, ale przez tę swoją niewiarę postrzegany jest jako ktoś “duchowo ułomny”, kto zbłądził, kto odrzucił pełnię człowieczeństwa przez odrzucenie wiary w boga/Boga itp. itd. Kiedyś nawet usłyszałem od katoliczki, że prawdziwa miłość istnieje tylko w chrześcijaństwie, ergo – żeby prawdziwie kochać trzeba być chrześcijaninem.
Otóż, chrześcijanie, uświadomcie sobie, że fundamentalnie się w tej kwestii różnimy. Dla ateistów, to Wy, ze swoim przywiązaniem do wiary jako epistemologicznego narzędzie poznawania rzeczywistości – jesteście ułomni mentalnie. Wsteczni. KK może być przeżarty skandalami obyczajowymi, moralnymi, ale fundamentalnym powodem dla którego nie lubimy religii, jest to na czym ona się opiera – na wierze. To wiara, której nie chcecie poddawać obiektywnej, empirycznej weryfikacji – jest dla nas esencją zła w tym świecie. Zło tego świata tkwi w przywiązaniu do wiary i do wszelkich dogmatów, jest źródłem wszelkich patologii społecznych – co się “pięknie” teraz manifestuje w KK. Wasze wyobrażenie człowieka jako istoty stworzonej przez boga/Boga jest dla nas karykaturą człowieczeństwa, a Wasze nauki moralne są, z antropologicznego i biologiczno-ewolucyjnego punktu widzenia, nie tyle idealistyczne ile skrajnie naiwne i sentymentalne. W praktyce – szkodliwe i generujące patologie.
Reasumując, jeżeli macie pretensje, że się Was nie lubi, to powodem jest to, że Wy nie dopuszczacie możliwości dyskusji na pewne tematy, które są dla Was, nawet tych najbardziej “otwartych” – absolutnym tabu. I nawet nas to nie dziwi. Wasza wiara religijna została tak skonstruowana, żeby pewne fundamentalne twierdzenia były poza jakąkolwiek dyskusją i krytyką. Jesteście teraz ofiarą swoich własnych “niepodważalnych” (w waszym mniemaniu) przekonań.
W uzupełnieniu mojego powyższego posta dodam jeszcze jeden komentarz. Otóż w moim przekonaniu, jest rozwiązanie problemu tego rzekomego, aktualnego ataku na religię jako taką, na wiarę, ze strony laickich środowisk. Zaryzykuję nawet twierdzenie, że z tym rozwiązaniem zgodzą się prawdopodobnie osoby wierzące o przekonaniach tego typu co opisane w powyższym artykule. Jest nim świeckość państwa. Całkowita laicyzacja instytucji państwa i powszechnie obowiązującego prawa. Dzisiejszy “atak na religie ze strony środowisk laickich” wynika tak naprawdę z tego, że religia włazi głęboko w sferę funkcjonowania państwa (religia w szkołach, finansowanie KK przez państwo, kształtowanie prawa powszechnego względem doktryn religijnych itp. itd.). Gdy to wszystko zniknie, możecie być pewni wierzący, katolicy, chrześcijanie – że nikt się nie będzie interesował Wami i Waszą religijnością oraz wewnętrznymi sprawami Waszych wspólnot, jeżeli nie będą w praktyce utożsamiane ze wspólnota narodową. Stanie się tak dlatego, że Wasza religia i Wasze przekonania, obyczaje, kultura i obrzędowość są dla nas zwyczajnie nieciekawe. Dokładnie tak samo jak dla kogoś kto nie zbiera znaczków pocztowych nieciekawa jest filatelistyka.
Zamknąć katoli w getcie i będzie spokój?Taką “tolerancję” już przerabialiśmy. A swoją drogą, człowieku, po co wylewasz tu swój jad, skoro to wszystko pierdoły? Budujcie swój ateistyczny Nowy Wspaniały Świat.
W jakim gettcie? Laicyzacja państwa, w założeniu świeckiego, to getto? Chodzi o macki, które coraz natarczywiej wpychają się we wszystkie sfery życia. Ja sobie ich nie życzę, mierzi mnie to i oburza, a jestem wierząca. Wiara jest wyborem, a nie przymusem i nachalna propaganda kościelna, w formie religii w szkołach, święcenia studzienek ściekowych, kapelanów w państwowych instytucjach i wtrącania się do polityki tylko odpycha od tej instytucji. Bo coraz wyraźniej widać, że kościół to instytucja, a nie wspólnota. I ja coraz wyraźniej odczuwam rozdział między wiarą, a kościołem.